♠ Rozdział 07.
Brązowe włosy dziewczyny rozrzucone były na bieli cienkiej pościeli, która dorównywała barwą jej jasnej cerze. Scarlett miała przymknięte powieki, chociaż nie zamierzała zmrużyć oka. Wciąż obwiniała się o wypicie ludzkiej krwi, przez co nie potrafiła odpocząć. Natłok wydarzeń całkowicie pozbawiał ją sił. W Sounce School miała być bezpieczna, a okazało się, że czyhało tu na nią takie samo niebezpieczeństwo, jak w świecie ludzi. Po co więc na zmuszono ją, by tutaj przyszła? Nic z tego nie rozumiała.
– Jak będziesz mi się tak dłużej przyglądał, to się zakochasz. Wciąż jesteś człowiekiem, a ja wyglądam nieziemsko – Nikolai usłyszał spokojny głos Scarlie, w którym bez problemu wyczuł nutkę ironii. Jej duże piwne oczy patrzyły teraz na niego spod zmarszczonych brwi.
Rozbawiony pokręcił głową.
– Wampiry również się zakochują – oznajmił i wzruszył ramionami. Nie było sensu kontynuować tego tematu, dlatego go zmienił: – Załóż mundurek i chodź za mną. Jesteśmy już spóźnieni.
– Może gdybyś się tak we mnie nie wpatrywał, bylibyśmy na czas? – spytała, z dezaprobatą przyglądając się ubraniom. – Po co mam iść na jakieś cholerne zajęcia, skoro ktoś i tak próbuje mnie zabić? Jest jakiś sens w uczeniu się czegoś nowego, jeśli lada dzień mogę umrzeć?
– Przestań tak mówić! – krzyknął rozgniewany, wskazując na łazienkę, gdzie mogła swobodnie się przebrać. – Mówiłem już, że cię obronię, więc niczego się nie obawiaj.
– Bardzo dużo mówisz, a nawet nie wyczułeś, że groziło mi niebezpieczeństwo – zauważyła i trzasnęła za sobą drzwiami.
Chociaż jej słowa były bardzo surowe, miała rację. Nie rozumiała jednak, że to nie do końca była jego wina. Jeśli chciała być przez niego całkowicie chroniona, musiała połączyć się z nim krwią podczas magicznego rytuału. W innym wypadku nigdy nie będzie w stanie ocalić jej przed każdym zagrożeniem.
Zdusiła w sobie chęć wypowiedzenia głośnego „Wow", gdy delikatnie dotykała kryształowej kuli, sięgającej jej ponad brwi. W środku toczyła się prawdziwa krwawa bitwa. Postacie odziane w srebrne zbroje wymachiwały mieczami, zadając nadchodzącym wrogom bolesne ciosy. Scarlett nie potrafiła oderwać wzroku od wojowników. Zamknęła oczy w chwili, gdy jedna z głów przeleciała nad pozostałymi ludźmi. Mogłaby przysiąc, że krew, którą widziała, była prawdziwa.
Gdzieś z lewej strony ujrzała kobietę na śnieżnobiałym koniu. Miała na sobie czarną skórę, a jej szare włosy opadały luźno na grzbiet dużego zwierzęcia. Nie minęła sekunda, gdy znalazła się przy jednym z rycerzy, zrzuciła z jego głowy zbroję i wgryzła mu się w szyję. Ostatecznie wyrwała mu serce, pozostawiając w zbroi ogromną dziurę.
Obróciła przerażona wzrok. Nie rozumiała, jak ktoś mógł postawić tę okropną kulę na widowisko. Czyżby kogoś interesowała ta krwawa bitwa? A może to urywek jakiegoś filmu, a ona za bardzo się wszystkim przejmowała?
Obeszła kulę od tyłu, szukając podłączonego kabla oraz kontaktu, jednak nic takiego nie znalazła.
– Chodźmy. Jesteśmy już spóźnieni. – Nikolai pociągnął ją za nadgarstek, jednak ta od razu się wyrwała. Patrzyła to na niego, to na kryształową kulę, poszukując odpowiedzi. Kamerdyner westchnął głośno, wiedząc, że z nią nie wygra. Jeśli nie wyjaśni, o co chodzi, nie ruszy się z miejsca. – Wojna pod Neapolem, 1738 rok. Było to za czasów panowania Karola Trzeciego Burbona. Pałac królewski Capodimonte został zaatakowany przez pierwszą armię nowo narodzonych wampirów, które zapragnęły zawładnąć ludzkością – zrobił pauzę, zerkając na Scarlie. Patrzyła na niego z ogromnym zainteresowaniem, prosząc, by kontynuował. Tak też zrobił: – Tamtego dnia Potomkinie po raz pierwszy stoczyły wojnę o ludzkość. Towarzyszyli im kamerdynerzy. Przyłączyły się do nich również wampiry, które były przeciwne stworzonej armii. Luz Viviana poprowadziła tę wojnę do zwycięstwa, choć sama nie posiadała u swego boku kamerdynera. Sounce School praktycznie wtedy nie istniało, ale nasza Patronka znała kilka Potomkiń, które za nią poszły. Wzbudzała strach, jak i zachwyt wśród wszystkich istnień zamieszkałych na świecie. Zginęło wiele istnień, jednak, gdy było po wszystkim, twoja babka nakazała wymazać ludziom pamięć. W tej kuli znajduje się jedyne wspomnienie z tamtego dnia.
– To straszne!
– Wojna nie jest niczym przyjemnym. Idziemy?
Przytaknęła i ruszyła za chłopakiem, odwracając się co chwilę, by ponownie spojrzeć na kryształową kulę. Przeszedł ją dreszcz na myśl o zagładzie ludzkości. Gdyby nie tamta wojna być może nigdy by się nie urodziła. Tak samo, jak Nikolai.
Dopiero teraz zrozumiała rolę, jaką miała odegrać. Urodziła się, by być wojownikiem. W razie buntu, miała bronić ludzkość. Nigdy nie brakowało szaleńców, którzy pragnęli zawładnąć światem, a jeśli w grę wchodziły wampiry, wilkołaki bądź inne niesamowicie silne istoty, ktoś musiał bronić bezbronnych.
Nie znalazła się tutaj bez powodu. Miała zadanie do wykonania, dlatego musiała dać z siebie wszystko, by przetrwać i udowodnić, że była silna.
Z rozmyślań wyrwał ją odgłos szeroko otwieranych ogromnych, dwuskrzydłowych drzwi, które aż błyszczały ze złota. Nawet nie wiedziała, kiedy dotarli na miejsce. W pokoju stały wygodne średniej wielkości kremowe sofy, obok których postawiono okrągłe stoliczki na książki. Wszystkie siedzenia zajmowały Potomkinie. Obok nich na drewnianych krzesełkach siedzieli kamerdynerzy.
Wszystkie pary oczu skupiły się na jej osobie. W powietrzu od razu zapanowała nieprzyjemna atmosfera.
Nikolai wskazał puste miejsce naprzeciwko i poprosił Scarlett, by się rozluźniła. Wampirzyca niemalże słyszała w głowie jego słowa, mówiące: „Jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze".
Wzięła głęboki oddech i usiadła na wskazanym miejscu z wysoko uniesioną głową. Wiedziała, że wszyscy ją obserwowali, dlatego zdecydowała się to zignorować. Utkwiła wzrok na sylwetce Frydericka, zastanawiając się, czy to nie dziwne, że czarownicy i wampiry ze sobą współpracowały.
Chciała otworzyć ogromną księgę na wskazanej przez czarodzieja stronie, gdy zobaczyła, że już była przygotowana do zajęć. Zdezorientowana zerknęła na Nikolaia, a ten posłał jej jedynie delikatny uśmiech. Wyjątkowo pociągający, jeśli ktoś chciałby spytać ją o zdanie.
Wchodząc do pomieszczenia, zauważyła, że wszyscy wojownicy byli niesamowicie przystojni. Wyglądali niczym Greccy Bogowie, a kodeks szkoły zabraniał na jakąkolwiek więź między kamerdynerem a Potomkinią. To było okropne! Jak jakakolwiek kobieta mogłaby przejść obojętnie wokół tylu ciach?
Skup się!, skarciła się w myślach i odwróciła wzrok z mrożącego krew w żyłach spojrzenia, Troy'a. Chociaż pokrewieństwo między nim, a Hessie było niemożliwe, nie mogła przestać myśleć o nich jak o rodzeństwie. Patrzyli na nią z tą samą niechęcią. Zupełnie jak złe bliźniaki.
Zmarszczyła brwi i zaczęła czytać pojedyncze zdania z księgi, które wydały jej się kompletnym stekiem bzdur. Po co wampirom lekcje o eliksirach, skoro walczyły? Były dość silne, by poradzić sobie bez magii.
– Coś się stało, panno McLewis? Wygląda na to, że coś panienkę nurtuje – Usłyszała nagle niski głos Frydericka, który zabrzmiał w jej uszach jak ostrzeżenie. Czyżby wiedział, co o tym wszystkim myślała?
Przez moment zastanawiała się nad odpowiedzią, aż w końcu poprawiła się wygodnie na sofie i zaczęła mówić:
– Chodzi o to, że nie bardzo wiem po co nam - wampirom - potrzebne są jakieś eliksiry. W walce to się nam raczej nie przyda.
W sali rozniósł się głośny śmiech, który został przerwany przez Frydericka. Mężczyzna patrzył na Scarlie przyjaznymi, zielonymi oczyma. Nie wyglądał na złego.
– Eliksiry są bardzo pomocne – zaczął spokojnie czarodziej, chwytając się za długą, czarną brodę. – Podczas walki z wrogiem każda broń zostaje pokropiona eliksirem, by zwiększyć szansę na wygraną. Ponadto kamerdyner, którego celem jest ochrona swej Potomkini, uczy się, jak w razie potrzeby ocalić jej życie. Nigdy nie wiadomo, jaką siłą włada wróg i jaką ranę zada, ale eliksiry potrafią zdziałać cuda. Nawet Potomkinie nie są odporne na magię. Ona rządzi się własnymi prawami.
– Nie wystarczy więc, że kamerdyner po prostu pozwoli nam się napić swojej krwi?
Ivy z oszołomieniem patrzyła na nieznośną wnuczkę Luz Viviany, która nie powinna się w ogóle tutaj pojawić. Jej plan się nie powiódł, przez co musiała znosić widok tej rzekomej „wampirzycy". Chociaż nie chciała wierzyć w to, iż Nikolai ocalił ją dzięki swojej krwi, teraz zrozumiała, że tak się właśnie stało. W innym wypadku nie zadawałaby tak głupich pytań.
– Dlaczego o to pytasz? – zainteresował się mężczyzna i uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu.
Scarlett zdębiała, zastanawiając się, czy powinna opowiedzieć o wydarzeniach z poprzedniego dnia. Uważnie przyjrzała się twarzom Potomkiń oraz kamerdynerów, zastanawiając się, kto pragnął jej śmierci. Na razie poznała jedynie Hessie i Troy'a. Choć wyglądali groźnie i nie kryli się z niechęcią wobec niej, nie potrafiła uwierzyć, by to była ich sprawka. Prócz nich w pomieszczeniu było jeszcze dwóch kamerdynerów oraz dwie wampirzyce. Ktoś z nich musiał jej szczerze nie znosić.
– Z czystej ciekawości – odpowiedziała obojętnie.
Fryderick przyglądał jej się przez chwilę, czując, że coś ukrywa. Nie drążył jednak tematu, odpowiadając na pytanie:
– Czasami krew kamerdynera to za mało. Wtedy ocali cię jedynie magia.
Scarlett przytaknęła, pozwalając brodatemu mężczyźnie zacząć temat dzisiejszych zajęć. Opowiadał o eliksirze niewidzialności, a wszyscy słuchali go z niesamowitym zainteresowaniem.
Wszyscy, prócz Scarlett, która patrzyła na zainteresowanego Nikolaia i nie potrafiła przestać śmiać się pod nosem. Czuła się jak Harry Potter na lekcji w Hogwarcie. Czy tylko ją to wszystko bawiło? Sam Fryderick wyglądał jak czarna kopia Dumbledore'a! Przez moment pomyślała nawet, że czarodziej wyciągnie z szafy pelerynę niewidkę, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Zamiast tego na stolikach pojawiły się wszystkie potrzebne rzeczy do sporządzenia mikstury niewidzialności.
Nim zdążyła cokolwiek zrobić, Ivy uniosła dłoń, mówiąc:
– Skończyłam!
Scarlett parsknęła śmiechem, chwytając się za brzuch. Widziała zniesmaczone miny zebranych uczniów, zdezorientowanego Nikolaia i wyraźnie wkurzonego Frydericka, jednak nic nie mogła na to poradzić.
– Nie dość, że macie Dumbledore'a, to jeszcze Hermionę – wskazała na Ivy, zanosząc się jeszcze większym śmiechem.
– Musisz się uspokoić – poprosił Nikolai, nachylając się nad rozbawioną wampirzycą. Dlaczego musiała tak bardzo pogarszać sprawę? Jeśli nie zacznie brać wszystkiego na poważnie, wyląduje w odosobnieniu z innymi Potomkiniami, które dla nikogo nic nie znaczyły.
– Pokaż jej, Ivy – nakazał rozgniewany Fryderick, wywołując u rudej wampirzycy szeroki uśmiech.
– Już się robi.
Nagle Scarlett poczuła silny uścisk, który rozszerzył jej usta. Omal nie udławiła się gęstą, obrzydliwą miksturą.
Odepchnęła od siebie Ivy, wyszczerzając kły.
– Oszalałaś?! – warknęła, a Hessie, Troy i wysoki kamerdyner o kruczoczarnych włosach zaczęli się śmiać. Łącznie z Ivy na czele.
– Uspokój się – poprosił ponownie Nikolai, przez co Scarlett spojrzała na niego jak na zdrajcę.
– Co to ma niby być?! – krzyknęła oburzona, a w oczach mimowolnie zebrały jej się łzy. Zacisnęła pięści, wrogo patrząc w błękitne oczy blondyna. – Teraz jesteś z nimi?!
– Inaczej byś nie uwierzyła w magię... – Nikolai próbował się wytłumaczyć, jednak brunetka brutalnie go odepchnęła.
Teraz to nie ona się śmiała, a śmiano się z niej. Patrzyła z nienawiścią na Potomkinie i ich kamerdynerów, gdy nie potrafiła ujrzeć swej prawej ręki. Zniknęła. Po chwili to samo stało się z jej drugą dłonią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro