Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37.


— Zostańcie tu, jeszcze wam się oberwie. — Warner wyszedł szybko z celi, kopiąc resztki drzwi.

Kenji chciał wyjść za nim, ale Aileen złapała go za rękę i przyciągnęła do siebie. Zaczęła mówić:

— Ma rację, dostaniemy rykoszetem od pistol...

— Ok, chodźcie!

Kenji spojrzał na Aileen z rozbawieniem. Dziewczyna prychnęła i wyszła razem z nim z ich dotychczasowego lokum. Warner stał w korytarzu, a za nim leżeli nieprzytomni strażnicy. Skinął głową w stronę Kenjiego.

— Dziękuję za dar.

— Ależ nie ma za co — parsknął sarkastycznie Kenji.

— Lena, odsuń się! —  zawołał Warner, a po chwili kopnął drzwi do jednej z cel.

Aileen szybko tam weszła i sprawnie zaczęła rozpinać kajdany wściekłej Leny. Kiedy dziewczyna miała wolne ręce, zerwała się na równe nogi z triumfalnym okrzykiem. Dołączyła do Warnera, wyważając drzwi i uwalniając więźniów. Znaleźli kilka osób, które były tam już dłużej. W celi, której drzwi były otwarte, zamknięto strażników, uprzednio zabrawszy im całą broń, amunicję i dodatkowe rzeczy. Niektórzy mieli przy sobie też coś do jedzenia, więc podzielono to między obdarzonych i nowych. Kiedy szybko zjedli, stanęli prosto.

— Za szybko nam poszło —  wymamrotał Warner. — I nie było alarmów.

— Po części moja sprawka — rzuciła Aileen. — Jeśli teleportuję się, lądując w tym samym miejscu, moc zakłóca jedynie najbliższe urządzenia.

Chłopak uśmiechnął się krzywo i zarządził, aby wszyscy ustawili się w zwartym szyku. On i Lena stanęli na przedzie, jako tarcza dla reszty. Za nimi Aileen i Kenji, dalej Jamie i Castle. Wiedzieli, że kłopoty ich nie miną.

I nie minęły. Już po chwili marszu napotkali strażników, którzy na ich widok od razu zaczęli strzelać. Wszyscy, poza Warnerem i Leną, cofnęli się do wyłomu korytarza. Owa dwójka ruszyła do przodu, nie zwracając uwagi na falę odbijających się od ich ciał kul. Kiedy rozprawili się ze strażnikami, wszyscy ruszyli dalej.

— Gdzie są kwatery Naczelnych? — spytał Warner.

— W tamtą stronę — pokazała Aileen.—  Co chcesz zrobić?

— Zakończyć to wszystko. Raz za zawsze — powiedział głucho Warner. — Zabiję ich, zabiorę Julię i wynosimy się stąd.

— Ja.

Spojrzał na Lenę.

— Ja ich zabiję — zaakcentowała wyraźnie dziewczyna. — Temple zabił mojego ojca. Z zimną krwią. Odebrałeś mi możliwość zemsty. Muszę zadowolić się nimi.

Nie zatrzymali się. Prowadzili tę rozmowę w marszu. Mimo to obrócił głowę w jej stronę i wbijał w nią badawczy wzrok zielonych oczu. Między nimi zaskoczyła nić porozumienia.

— Jeśli chcesz. —  Kiwnął głową.

Odwzajemniła gest i spojrzała prosto. Nadchodzili następni strażnicy.

***

Stała i starannie ładowała broń. Kiedy skończyła, zerknęła w lufę odbezpieczonego pistoletu. Wiedziała, że nic jej nie zrobi. Ale musiała na siebie uważać. Była kilka dni po zabiegu. Musiała się oszczędzać. Musiała oszczędzać Energię. Na niego.

***

— Tędy.

Wkroczyli w szeroki i jasny korytarz.

— Czujecie coś? Jakąś Energię?

— Jakieś słabe echo — mruknął Warner.

— Sprawdźmy te drzwi. — Aileen wskazała na duże, drewniane drzwi kolbą pistoletu.

Warner pokiwał głową i już miał je kopnąć, kiedy zamarł. Zmarszczył brwi i powoli do nich podszedł. Delikatnie położył dłoń na klamce. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu, kiedy blondyn powoli ją nacisnął, a drzwi otworzyły się bez jednego skrzypnięcia. Popchnął je, ukazując im małe, białe pomieszczenie. Wszedł do środka.

— Zostańcie — powiedział cicho.

Wszyscy zostali w korytarzu, przygotowując się na następną walkę. Warner rozejrzał się po pokoju. Przedsionek. Przedsionek gabinetu lekarskiego. Bardziej zdecydowanie otworzył drzwi, których przedtem nie zauważył. Rozejrzał się po pomieszczeniu wyglądającym jak skrzyżowanie gabinetu z salą operacyjną i miejscem tortur. Do tego prawdopodobnie będącym miejscem, z którego ktoś szybko brał potrzebne rzeczy. Pod wiszącą lampą, teraz zgaszoną, leżało łóżko. Obok niego był stolik na kółkach pełen czystych narzędzi chirurgicznych, zakrytych folią. Szafy z boku zawierały dokumentację. Zawierały. Bo teraz były najzwyczajniej w świecie opróżnione. Leżało na nich kilka kartek luzem, jednak rzucił na nie okiem i uznał za nieważne. Podszedł do biurka stojącego w rogu.

— Masz coś? — usłyszał pytanie. Podniósł oczy na Kenjiego i Aileen. Patrzyli na niego pytająco, a on pokręcił głową.

Biurko było puste. Niemal. Zobaczył, jak spod niego wystaje róg teczki. Prostej, białej. Był pewien, że w jednym z rogów, które są pod biurkiem, jest logo Komitetu. Wyciągnął teczkę i zadrżał, widząc nazwisko na przedzie.

JULIA FERRARS.

Chciwie ją otworzył i wyciągnął pierwszą kartkę. Nie zwracał uwagi na cichą rozmowę Aileen i Kenjiego przy szafkach, przeglądających kartki zostawione w czasie pośpiesznej ucieczki. Spojrzał na coś, co czytał wielokrotnie i mógł wyrecytować z pamięci. Imię Julii. Nazwisko Julii. Data urodzenia Julii. Miejsce urodzenia Julii.

Julia, Julia, Julia. Była tu. Wiedział, że tu była. Zostawiła nieświadomie delikatnie wiszącą w powietrzu Energię, która go zwiodła. Myślał, że nadal tu będzie. Ale czego ona chciała od lekarza?

Przejrzał kolejne dokumenty. Wszystko to, co znał i podpisywał. Akta z Sektora. Najwidoczniej Delalieu na ich żądanie wysłał wszystko Komitetowi. Spojrzał na następną kartkę zawierającą zdjęcie. USG.

— Boże... — wyszeptał. Widział takie coś wielokrotnie.

Zdjęcia USG, robione wtedy, kiedy ktoś był chory. Lub, kiedy kobieta była... w ciąży. Spojrzał na datę.

Badania robione dwa miesiące temu.

Wiek zarodka: trzy miesiące.

Julia zaszła w ciążę. Liczył szybko w głowie. Jedynym możliwym dniem był ten tuż przed wyjazdem do stolicy Komitetu. A teraz była w czwartym miesiącu.

— Co to? — zapytał Kenji.

Warner drżącą dłonią podał mu kartkę i sięgnął po następne. Nie były ułożone chronologicznie. Znalazł badania z początku ciąży, gdzie były wymienione wszystkie symptomy Julii. Czy raczej nie były. Nie miała żadnych. Żadnych wymiotów. Zero zachcianek. Praktycznie żadnego szaleństwa hormonów. Jak przez mgłę słyszał podekscytowany głos Kenjiego. Niemal poczuł tę radość. A potem zobaczył ostatnią kartkę, schowaną na samym dole, nieco zagiętą.

I poczuł, jakby wielka, ciężka pięść zagłębiła się z całej siły w jego żołądku, a następnie złapała za jego serce.

Bo pierwszymi słowami, jakie rzuciły mu się w oczy, były "usunięcie płodu".

— Aileen, będziemy wujostwem! — zawołał radośnie Kenji.

— Milcz — syknęła, wpatrując się w Warnera.

Blondyn obok tych łamiących serce słów zobaczył ciemniejszą plamę. Kiedy dotknął policzka, uświadomił sobie, że to przez niego. Z jego oczu ciekły łzy, a on nawet tego nie zauważył.

— Nie będziecie, Kenji — wychrypiał. — Nie ma dziecka.

Usiadł na podłodze, wypuszczając z rąk kartkę i ukrył twarz w dłoniach. Słyszał szelest. Aileen i Kenji w tym momencie czytali, jak lekarze zamordowali jego dziecko.

— Zabili je — powiedział jak w transie. — Zabili je, a ja nie wiem, gdzie jest Julia.

— Warner... — odezwała się cicho Aileen. Kiedy spojrzał na nią pełnymi bólu oczyma, pokazała na dół kartki.

Podpis Julii. Wyraziła na to zgodę. Ba! Sama tego sobie zażyczyła.

Zerwał się na równe nogi.

— Warner... — zaczął ostrzegawczo Kenji, ale ten przerwał mu ruchem ręki. A potem otarł twarz rękawem i wyszedł szybko z sali.

Aileen złapała dokumenty Julii i razem z Kenjim pobiegła za nim. Warner był już w połowie korytarza, a wszyscy inni stali, wpatrując się bezradnie w jego plecy, oddalające się od nich z każdym mocnym krokiem. Dziewczyna kaszlnęła, a wszyscy zwrócili się w jej stronę.

— Na co czekacie, idioci? Za nim! —   Machnęła ręką. — Jak bydło!

Pobiegła korytarzem za bratem. Reszta w pośpiechu ruszyła jej śladem. Warner nie zwalniał tempa. Wydawałoby się, że coś go prowadzi. Pędził przed siebie przez - o dziwo - pusty korytarz. Nie mieli wyboru. Mogli za nim tylko biec.

— Stop! — Uniósł rękę, żeby ich zatrzymać.

Oparł dłonie na kolanach i oddychał ciężko.

— Czemu stajemy? — spytał Jamie.

Warner wyprostował się.

— Za tymi drzwiami... jest Julia.

— A Naczelni? — warknęła Lena.

— Nie ma ich tu.

— Jak to nie ma?! — krzyknęła rudowłosa. — Obiecałeś, że ich zabiję! Że będę mogła się zemścić!

— I zrobisz to. Ale nie dziś. Stchórzyli. Zostawili tu Julię jako przynętę. W tym momencie są nad nami i lecą odrzutowcem.

Lena wydała z siebie dziki wrzask. Rzuciła się na Warnera, który z łatwością ją odepchnął.

— Uspokój się. Inaczej tu nie wejdziesz.

Obrócił się w stronę drzwi i zaczerpnął powietrza. Zamknął oczy, szepcząc coś pod nosem, a potem złapał za klamkę. Drzwi, tak jak poprzednie, otworzyły się z łatwością. Wszedł do środka, a Lena, Aileen, Kenji i Jamie poszli za nim. Rozejrzeli się po sali. Bardzo wysokie pomieszczenie, ze złoto-czerwonymi ścianami i ciemnym drewnem. Stali na niższym poziomie, a naprzeciwko nich znajdowały się trzy stopnie prowadzące do wnętrza sali. Obok nich była postawiona pięknie rzeźbiona, drewniana balustrada. Na jednej z nich siedziała szczupła postać. Lena otworzyła szeroko oczy i usta na jej widok. Patrzyła z przerażeniem na... siebie samą. Z innymi włosami. Widzieć ją na ekranie, a na żywo, były dwiema różnymi rzeczami.

Warner nie mógł oderwać od niej wzroku.

— Julia —  wyszeptał.

Julia uśmiechnęła się tak, jak zapamiętał. Delikatnie. Łagodnie. Słodko. Jak Julia. Już odwzajemniał ten uśmiech, kiedy zobaczył, co jego ukochana wyciągnęła zza pleców.

— Ostatnie słowa, Aaronie? - spytała, celując w niego bronią.



"Kochanie, zjedz snickersa, bo gwiazdorzysz" XDDD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro