32. Dobry wieczór, szefie
IAN
Wkurwiony stałem przy barierce otaczającej antresolę i wpatrywałem się w tłum, próbując zlokalizować Samanthę. Obstawiałem, że żeby zrobić mi na złość zeszła na parkiet, ale im dłużej przyglądałem się tańczącym ludziom, tym większe miałem wątpliwości, bo nie mogłem jej nigdzie dojrzeć. Zacisnąłem dłonie, oddychając ciężko, żeby jakoś rozładować napięcie, które we mnie wytworzyła, ale miałem wrażenie, że z każdą mijającą sekundą byłem coraz bardziej na nią wściekły. Najchętniej dopadłbym ją gdzieś i wytargał za kudły, żeby pokazać jej, że nie miała prawa mi się sprzeciwić. Na dodatek jeszcze Ziona chciała w to wszystko wciągnąć.
Po chwili potrząsnąłem głową, żeby wyrzucić te brutalne myśli. Obiecałem sobie, że zacznę lepiej ją traktować i naprawdę się starałem, ale czasem moja prawdziwa natura brała nade mną górę i nie zawsze nad sobą panowałem. Wtedy sprawiałem jej ból, który próbowałem zazwyczaj załagodzić pocałunkiem, ale obawiałem się, że kiedyś to może nie wystarczyć, a nie mogłem pozwolić na to, żeby odeszła.
— Ian! — Odwróciłem się do towarzystwa, gdy Eavan krzyknął moje imię, po czym kiwnął w stronę butelki.
Zacisnąłem usta, kręcąc głową, bo nie miałem już ochoty na picie. Stwierdziłem, że mi wystarczy, bo poprzedniej nocy też się nie oszczędzałem z Samanthą, więc musiałem trochę przystopować.
No, właśnie, Samantha.
Westchnąłem ciężko i kolejny raz odwróciłem się w stronę parkietu, gdy o niej pomyślałem, jednak gdy po kilku minutach w dalszym ciągu nigdzie jej nie zauważyłem, stwierdziłem, że nie będę jej już dłużej wypatrywał. Być może wzięła taksówkę i wróciła do mieszkania.
Strzeliłem palcami, po czym odepchnąłem się od barierki i ruszyłem przed siebie. Musiałem się jakoś wyciszyć, a wszechobecny hałas nie pomagał mi w tym. Zbiegłem po schodach, by następnie pchnąć drzwi, aby ruszyć korytarzem w kierunku biura.
— Ian! — Zatrzymałem się, gdy zawołał mnie Zion i odwróciłem się, czekając, aż podejdzie.
— Co jest?
— Idziesz szukać Samanthy? — zapytał, na co uniosłem brwi.
— Nie, idę do biura — odparłem, a on przyglądał mi się, jakby coś analizował. — Coś jeszcze? — dopytywałem, posyłając mu ponaglające spojrzenie.
— Nie wyżywaj się potem na niej. Wypiła za dużo, a Eavan ją podpuścił...
— No, proszę, ma swojego obrońcę — przerwałem mu, śmiejąc się głośno i zakładając ręce na klatce piersiowej. Nigdy bym nie przypuszczał, że Zion będzie ją tłumaczył.
— Nie zrób jej czegoś, czego potem będziesz żałował. Ona naprawdę ci ufa — powiedział, a ja prychnąłem pod nosem.
Kim on był, żeby mnie upominać? Skąd u niego przeświadczenie, że planowałem coś jej zrobić? Powoli się wyciszałem, więc nic jej nie groziło z mojej strony. Może to i lepiej dla niej, że uciekła z tej antresoli.
— Skończyłeś? — zapytałem, a gdy przyglądał mi się dłuższą chwilę w milczeniu, odwróciłem się od niego i bez słowa ruszyłem w kierunku biura.
— Nie bądź taki jak twój ojciec. — Zatrzymałem się gwałtownie, słysząc te słowa. Spojrzałem na niego, zastanawiając się, czy naprawdę był na tyle bezczelny, żeby o nim mówić.
— Kurwa, jak śmiesz wspominać o tym śmieciu i jeszcze mnie do niego porównywać? — Dopadłem do niego i złapałem za ubranie, zaciskając pięści na koszuli.
Wpatrywałem się w niego wściekłym wzrokiem, a on stał niewzruszony. Miałem ochotę obić mu mordę, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że ze starcia z nim, to ja wyszedłbym jako poszkodowany. Przy jego umiejętnościach z Krav Magi byłem bez szans. Sprowadziłby mnie do parteru jednym chwytem.
— Bo traktujesz Sam tak samo, jak on traktował twoją matkę — odezwał się, odpychając mnie od siebie, a ja zszokowany wpatrywałem się w niego. On naprawdę porównywał mnie do tego śmiecia.
— Tylko czekać, aż rzucisz ją komuś do zabawy, a ty będziesz na to patrzył, słuchając jej krzyków — mówił dalej.
Zacisnąłem dłonie w pięści i wstrzymałem na chwilę oddech, nie dowierzając w to wszystko. Wpatrywałem się w niego, nie wiedząc, co powiedzieć. Czy on naprawdę miał mnie za takiego potwora? Czy Samantha też mnie tak odbierała? Niemożliwe, bo przecież nie skrzywdziłbym jej tak. Na dodatek uratowałem ją w fabryce przed trójką psycholi, więc wiedziała, że nie musi się mnie aż tak bać. Na pewno nie byłbym zdolny do takiego okrucieństwa. A co jeśli tak? Co, jeśli wkurzy mnie kiedyś tak bardzo, że nie zapanuję nad sobą i nic mnie nie powstrzyma przed tym, żeby totalnie ją zniszczyć?
— Wiesz, dlaczego teraz nic nie mówisz? — Pomrugałem powiekami, wyrywając się z zamyślenia. — Bo wiesz, że mam rację. — Zacisnąłem zęby, milcząc w dalszym ciągu. — Ogarnij się i okaż jej wsparcie albo odstaw do domu i zostaw w spokoju.
— Musi znaleźć klucz — rzuciłem po chwili.
— Może to robić, mieszkając z rodzicami — odparł, przyglądając mi się z uwagą, a ja przełknąłem mocniej ślinę.
Miałaby się wyprowadzić? Nie, to nie wchodziło w grę.
— Spierdalaj — wysyczałem i po prostu ruszyłem dalej, bo nie chciałem słuchać jego dziwnych wynurzeń, którymi mnie denerwował.
— Ian, jeszcze coś — powiedział, przez co zatrzymałem się, wzdychając z niezadowoleniem.
— Co znowu? — zapytałem zły.
— Musimy jutro pogadać. To ważne. — Spojrzał na mnie znacząco.
— O co chodzi? — Zmarszczyłem brwi.
— Jutro — odparł, po czym odwrócił się ode mnie i ruszył w kierunku wejścia na antresolę.
Stałem, wpatrując się w plecy odchodzącego Ziona i zaciskałem zęby, zastanawiając się nad tym, co od niego usłyszałem. Nie mogłem uwierzyć w to, że porównał mnie do mojego ojca, którym gardziłem najbardziej na świecie i którego sam zabiłem.
Gdy odwiedzałem grób, nawet nie spoglądałem na jego imię, chodziłem tam tylko dla matki. Po tym, jak uzyskałem pełnoletność, od razu złożyłem wniosek o ekshumację jej zwłok i przeniesienie w inne miejsce. Babcia nie rozumiała mojej decyzji, ale potem ją uszanowała, gdy powiedziałem, że nigdy nie byli ze sobą szczęśliwi i tak będzie najlepiej. Wiedziała, że ich małżeństwo nie było sielankowe, ale nie miała pojęcia, jakie piekło zgotował jej syn nie tylko żonie, ale także mnie, a ja chciałem po prostu w spokoju odwiedzać grób matki i nie musieć patrzeć na imię potwora, który doprowadził do jej samobójstwa.
Czy naprawdę stawałem się Desmondem Walshem? Czy byłbym zdolny do tego, żeby patrzeć na to, jak kilku typów gwałciłoby Samanthę? Nie, nie mogłem być taki, jak on. Nie chciałem być taki, jak on. Zabijałem ludzi, ale ja eliminowałem element, który był śmieciem, zgnilizną dla tego świata. Nie zabijałem postronnych, bezbronnych osób. Ci wszyscy, którzy zginęli sami byli sobie winni.
Przetarłem dłońmi twarz, zastanawiając się, czy faktycznie nie poszukać Samanthy albo chociaż do niej zadzwonić i zapytać o to, dokąd poszła, ale po chwili odrzuciłem tę myśl, bo najpierw musiałem się totalnie wyciszyć, żeby nie powiedzieć jej czegoś dosadnego, więc ruszyłem w stronę biura, aby zapalić w spokoju.
Pod drzwiami wyciągnąłem klucz z kieszeni, po czym włożyłem go do zamka, a po chwili zmarszczyłem brwi, gdy okazało się, że było otwarte.
Pchnąłem drzwi, zaglądając do środka i zmrużyłem oczy, widząc siedzącą na biurku dziewczynę. W dłoni trzymała szklankę z whisky, a przynajmniej tak sądziłem po kolorze trunku. Upiła łyk, krzywiąc się lekko, po czym odstawiła szklankę na blat, a ja wszedłem do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Patrzyła w moim kierunku, uśmiechając się lekko, więc w końcu ruszyłem przed siebie, obserwując ją bacznie.
— Dobry wieczór, szefie — powiedziała, posyłając mi niewinne spojrzenie. Zmrużyłem oczy, próbując odgadnąć jej intencje, bo nie spodziewałem się jej tutaj.
— Co ty tu robisz? Jak tu weszłaś? — zapytałem, stając naprzeciwko niej. Schowałem dłonie do kieszeni i przyglądałem się jej z zaciekawieniem.
— Przecież pracuję w tym klubie — odparła, wzruszając ramionami, a ja cicho westchnąłem.
— Nie przypominam sobie, żeby tutaj było twoje stanowisko pracy — powiedziałem, po czym minąłem ją, żeby usiąść w fotelu.
Wyciągnąłem z szuflady biurka paczkę papierosów i zapaliłem jednego, a po chwili w powietrzu pojawiła się chmura dymu. Czułem, że emocje już całkowicie ze mnie zeszły i nawet nie sądziłem, że tak szybko uda mi się wyciszyć. Może jednak nie byłem aż tak bardzo zły na Samanthę? A może to zasługa Ziona i jego słów, które były absolutnie brutalne, ale może właśnie takich potrzebowałem, żeby się ogarnąć?
Dziewczyna zsunęła się z biurka, po czym obeszła je i usiadła na nie z powrotem centralnie przede mną. Odchyliłem się na fotelu, przyglądając się jej z ciekawością.
— Ale, szefie... chyba ci tu nie przeszkadzam? — zapytała, spoglądając na mnie znacząco.
— Weszłaś tutaj w jakimś konkretnym celu? — Zastanawiało mnie to, kto udostępnił jej klucze i jak odnalazła właściwe pomieszczenie, ale stwierdziłem, że na te pytania przyjdzie jeszcze pora.
— Sprawdzam, czy biurko jest wygodne — odparła, gładząc dłonią powierzchnię blatu i uśmiechając się przy tym zalotnie.
— A do czego miałoby być wygodne? — Zaciągnąłem się papierosem, po czym pochyliłem się, żeby strzepnąć popiół do popielniczki, a ona w tym samym czasie musnęła moją rękę.
— Szef zawsze taki niedomyślny? — Spojrzała na mnie znacząco, a po chwili na jej twarzy pojawił się zadziorny uśmieszek.
— Nie lubię półsłówek. — Wzruszyłem ramionami.
— A co lubisz, szefie? Może mi pokażesz? — dopytywała niewinnym głosem.
Zakręciła włosy na palec, a jedną ze stóp położyła na fotelu pomiędzy moimi nogami. Czarowała mnie, a ja czułem, że jeszcze chwila i jej ulegnę, bo niesamowicie mnie nakręcała.
— Nie wiem, co by na to powiedziała moja dziewczyna — odparłem, przyglądając się uważnie, jakie wrażenie zrobi na niej ta informacja. Zaskoczona rozchyliła lekko usta, bo ewidentnie nie spodziewała się takich słów ode mnie.
— Masz... dziewczynę? — zapytała niepewnie, a ja przytaknąłem. Po chwili pomrugała powiekami, jakby wyrwała się z jakiegoś letargu.
— Szczęściara z niej — dodała, na co cicho westchnąłem. Nie powiedziałbym, że była szczęściarą, bo chyba gorzej trafić nie mogła.
— Jak ma na imię?
— Samantha.
— Samantha — powtórzyła cicho, lustrując moją twarz.
— Ale, szefie... — zaczęła mówić, odwracając głowę, by następnie przenieść wzrok na mnie — drzwi są zamknięte i z tego, co słyszałam, przekręciłeś zamek, więc nikt tu nie wejdzie.
Niewątpliwie nie wybiłem jej z rytmu słowami, które wypowiedziałem, więc stwierdziłem, że dam jej to, po co tu przyszła. Chciała zabawić się z szefem, a ja nie byłbym sobą, gdybym nie wykorzystał takiej okazji.
— Istotnie, nikt tu nie wejdzie — powiedziałem, gasząc papierosa. — To, jak? Wygodnie siedzi się na tym biurku? — zapytałem.
Zabrała stopę, gdy się podniosłem i wpatrywała się we mnie intensywnie. Przytaknęła głową, a ja uśmiechnąłem się zadziornie. Pochyliłem się do jej ucha, na co wyprostowała się zestresowana. Najpierw sama ze mną pogrywała, a teraz truchlała. Powinna wiedzieć, że Iana Walsha nie prowokuje się takimi zagraniami.
— A leżałaś już na nim? — Jej oddech przyspieszył, a policzki lekko się zaróżowiły, gdy o to zapytałem, po czym zaprzeczyła ruchem głowy, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
— Rozbierz się — nakazałem, odsuwając się na krok.
Niepewnie zsunęła się z biurka i patrząc mi prosto w oczy, powolnym ruchem zdjęła z siebie ubranie. Wpatrywałem się w nią intensywnie, po czym wyciągnąłem dłoń w kierunku jej ciała i dotknąłem ramienia, by następnie subtelnie przesunąć ją po obojczyku, pomiędzy piersiami, aż do brzucha, a gdy ułożyłem rękę na jej biodrze, przyciągnąłem dziewczynę gwałtownie do siebie, zaciągając się jej zapachem. Spłoszona spojrzała w moje oczy, a ja kontynuowałem wędrówkę dłońmi po jej ciele, przesuwając je na plecy i gdy dotarłem do zapięcia stanika, rozpiąłem go, po czym zdjąłem, odrzucając na ziemię, a po chwili pozbyłem się z niej także stringów.
Zbliżyłem swoją twarz do jej, a ona przymknęła oczy, gdy wargami musnąłem jej usta, by po chwili pocałować. Chwyciła mnie za koszulę, przyciągając do siebie. Była namiętna i rozgrzana. I całkowicie moja. Sunąłem dłońmi po jej ciele, czując pod palcami gęsią skórkę, a po chwili odchyliła głowę, gdy zacząłem schodzić pocałunkami na jej szyję, obojczyk oraz piersi. Uniosłem ją, sadzając na blat biurka, nie przerywając przy tym pieszczot. Oddychała ciężko, wplatając dłonie we włosy i przyciskała mnie do swojego ciała, żeby bardziej czuć moje pocałunki na skórze. Jęknęła cicho, gdy przesunąłem dłoń pomiędzy jej nogi i rozchyliła je, przez co ja mogłem intensywniej ją pieścić. Pojękiwała cicho, wypychając biodra i coraz niespokojniej siedziała na biurku. Wsunąłem palce w jej wilgotną cipkę, czując, że była gotowa. Gładziła dłonią moje krocze, a po chwili niecierpliwymi dłońmi zaczęła dobierać się do moich spodni. Klamra od paska brzdęknęła, po czym zaczęła rozpinać guzik oraz rozporek, ale nie pozwoliłem na to, żeby zsunęła spodnie już teraz. Pocałowałem ją kolejny raz i zbliżyłem usta do jej ucha.
— Połóż się — szepnąłem.
Otworzyła oczy i przytaknęła lekko, a ja pomogłem jej powoli opaść na blat. Kolejny raz przejechałem dłońmi po rozgrzanym ciele, wpatrując się w jej pożądliwe oczy. Zakreślałem palcem kółka na łechtaczce, obserwując jej twarz. Znowu przymknęła oczy, odchylając lekko głowę, a jej piersi, które sama pieściła, unosiły się i opadały w rytm przyspieszonego oddechu.
Jęknęła głośno, gdy po tym, jak uklęknąłem, zacząłem pieścić językiem jej cipkę. Stopy, z których zrzuciła szpilki oparła o rant biurka, a ja trzymałem ją za biodra, bo zaczęła się coraz bardziej wiercić z podniecenia. Wplotła ręce w moje włosy, ciągnąc za nie, by po chwili mocniej przycisnąć moją twarz do wilgotnej waginy.
Kręciła się, pojękując głośno, a ja puściłem jej biodro jedną ręką, po czym otworzyłem szufladę i po omacku zacząłem wygrzebywać prezerwatywę. Gdy już w końcu poczułem ją w dłoni, oderwałem usta od dziewczyny i wstałem, zsuwając spodnie wraz z bokserami, by następnie założyć gumkę, a po tym, jak popieściłem ją jeszcze chwilę dłonią, wszedłem w nią gwałtownie i zacząłem poruszać biodrami. Jęczała, machając lekko dłońmi, jakby szukała czegoś, czego mogłaby się złapać. W łóżku pewnie chwyciłaby się prześcieradła, a tu zostawały jej ranty biurka, więc zacisnęła na nich dłonie, a nogi oparła na moich barkach. Z każdym moim ruchem oddychała szybciej, jęcząc coraz głośniej i coraz bardziej się wiercąc. Doskonale wiedziałem, że za chwilę dojdzie. Chwyciłem ją mocniej za biodra, gdy nieświadomie zaczęła mi uciekać. Jej ciało się wyprężyło, a po chwili krzyknęła i poczułem, jak zacisnęła się na penisie. Pchnąłem biodrami jeszcze kilka razy, by dochodząc, wydać z siebie głośny pomruk. Stałem, próbując unormować oddech i wpatrywałem się w profil jej twarzy, a ona zsunęła nogi z moich barków. Gdy leżała z rozchylonymi ustami, przez które oddychała płytko, wyciągnąłem dłoń, gładząc ją po zaróżowionym policzku.
— Samantha, spójrz na mnie — powiedziałem, na co obróciła głowę i otworzyła oczy, spoglądając na mnie mętnym wzrokiem.
Lubiłem ten widok. Lubiłem oglądać, jak powoli wracała do siebie. Było w tym dla mnie coś fascynującego. Miałem w swoim życiu wiele kobiet, ale żadnej nigdy nie dałem tyle przyjemności, żeby miała orgazm. Do tej pory skupiałem się tylko na sobie i tak naprawdę nie wiedziałem, czemu z Sam było inaczej. A być może wiedziałem, ale wolałem odrzucać od siebie tę myśl.
W Meksyku tłumaczyłem sobie to tym, żeby zapamiętała mnie na długo, gdybym faktycznie stamtąd nie wrócił. Ale wróciłem, a mimo wszystko chciałem, żeby ona nadal przeżywała ze mną szczyty. Gdy rano powiedziała mi, że poprzednia noc nie podobała się jej, to poczułem się dotknięty tymi słowami. Ubodła mnie tym i całe szczęście, że miałem wtedy papierosa w ręce, bo mogłem się zaciągnąć dymem, żeby jakoś przetrawić tę informację.
Teraz patrzyłem na nią, zastanawiając się, dlaczego tak do mnie lgnęła. Przyszła do biura po awanturze na antresoli, jakby niczego się nie obawiała, a równie dobrze mogłoby ją tu spotkać z mojej strony coś złego. Byłem nieobliczalny w swoim zachowaniu i doskonale to wiedziała, a mimo wszystko zaryzykowała. Być może odwagi dodał jej wypity alkohol, a być może postanowiła postawić wszystko na jedną kartę, żeby przekonać się, co zrobię.
Lustrowałem jej twarz, mając świadomość tego, że jeśli nadal będzie przy mnie trwać, to jej życie może zamienić się w piekło, jeśli ja się nie ogarnę i nie zdecyduję, na czym tak naprawdę mi zależy. Czułem, że ona próbowała jakoś wpłynąć na mnie, jakby chciała mnie zmienić, ale nie wychodziło jej to za bardzo. Ona próbowała ciągnąć mnie w górę, a tymczasem ja ciągnąłem ją w dół, przez co znajdowaliśmy się gdzieś pośrodku. Któreś z nas musiało odpuścić i wiedziałem, że jeśli ona to zrobi, to będzie początek jej końca, a ja nie chciałem patrzeć na jej upadek. Nie pragnąłem jej zniszczyć. Po prostu chciałem mieć ją tylko dla siebie.
Podłożyłem ręce pod jej ciało, żeby pomóc usiąść na biurku, a ona od razu przylgnęła do mnie, chwytając kurczowo moją koszulę. Objąłem ją mocno, przymykając oczy i gdy tak trzymałem ją w ramionach, kolejny raz poczułem się dobrze. Może nawet za dobrze, co mnie niepokoiło, bo przecież nie mogłem zaprzepaścić gdzieś swojej agresji. Byłem szefem grupy przestępczej i powinienem siać popłoch wśród swoich ludzi, a jeśli spokornieję, to wszystko przepadnie.
— Ubierz się, bo zmarzniesz — szepnąłem, po czym puściłem ją i nachyliłem się, żeby podać jej bieliznę oraz sukienkę.
W czasie, kiedy ona się ubierała, ja też doprowadziłem się do porządku, a potem usiadłem w fotelu. Dziewczyna przygładziła sukienkę, po czym chwyciła szklankę, w której miała whisky i z grymasem upiła łyk. Chwilę później przyciągnąłem ją do siebie, sadzając na kolanach.
— To teraz chwila prawdy — odezwałem się, spoglądając na nią wymownie. Założyłem jej włosy za ucho, lustrując jej twarz.
— Skąd miałaś klucze i jak tu trafiłaś? I kto ci dał tę butelkę whisky? — Zacisnęła usta, spoglądając na mnie niewinnie, a ja zaśmiałem się w duchu na te jej sztuczki.
Próbowała na mnie wszystkiego i czasem udawało jej się coś wskórać. Najbardziej interesowało mnie to, kto ją tutaj pokierował, bo wiedziałem, że na pewno nie zapamiętała drogi do biura z nocy otwarcia klubu, bo była zbyt pijana, a dotrzeć do tego pomieszczenia wcale nie było łatwo. Specjalnie stworzyłem biuro w takim miejscu, żeby w razie jakiegoś nalotu mieć jak najwięcej czasu na niszczenie dokumentów.
— Whisky dostałam na zapleczu — zaczęła mówić — ale żeby nie było, zapłaciłam za nie — dodała ze strachem w oczach, jakby miało coś ją spotkać za to, jakby tego nie zrobiła. — Tam też poradzono mi, żeby o klucze pytać Ziona.
— On ci wskazał drogę? — zapytałem, na co przytaknęła. — Kiedy dał ci klucze?
— Gdy stałeś przy barierce i wpatrywałeś się w parkiet na dole, to dyskretnie go wywołałam — odparła, a ja zaśmiałem się pod nosem. Była sprytniejsza, niż się spodziewałem.
— A potem wybiegł za mną, żebyś ty miała czas na zorganizowanie tego teatrzyku? — Popatrzyłem na nią znacząco, na co wzruszyła ramionami. Nie mogłem uwierzyć w to, że zaczęła się dogadywać się z Zionem. Wcześniej nie chciała mu nawet ręki podać, a teraz razem spiskowali.
— Nie podobało ci się?
— Nie podoba mi się kombinowanie za moimi plecami — odparłem, na co uśmiechnęła się krzywo, po czym pogładziła sukienkę na udach, wpatrując się w nią.
— Ian? — odezwała się nieśmiało, podnosząc głowę i spoglądając w moje oczy.
— Hmm?
— A mógłbyś zwolnić z klubu dwie osoby? — Uniosłem brwi, słysząc tę prośbę.
— Które?
— Mirandę i Jasmine.
— Dlaczego? — zapytałem, a ona przygryzła wargę. — Zrobiły ci coś?
— Nie — zaprzeczyła — ale... zanim weszłam na zaplecze, to podsłuchałam ich rozmowę. Mówiły o tobie, a raczej... zakładały się o ciebie.
— Co? — zapytałem zdezorientowany. — Możesz jaśniej?
— Jeju, no — jęknęła, przybierając zrezygnowany wyraz twarzy, jakby wstydziła się o czymś mówić.
— Zakładały się, która pierwsza dobierze się do twojego rozporka. Nie chcę, żeby tu pracowały — powiedziała w końcu, a ja przymknąłem oczy, kręcąc głową, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że była zazdrosna.
To fakt, że dziewczyny były nadzwyczaj pobudzone, gdy pojawiałem się w pobliżu, ale nie sądziłem, że miały na mnie chęć. Jednak mnie się nie wygrywa w żadnych zakładach. Zacisnąłem zęby, zastanawiając się, z jakiego powodu je zwolnić.
— Okey, mogę to dla ciebie zrobić — powiedziałem, na co Samantha uśmiechnęła się lekko.
Nie chciałem, żeby czuła się niekomfortowo, gdy będę przebywał w klubie, albo – co gorsza – wydzwaniała do mnie potem co chwila, czym zapewne szybko by mnie wkurzyła.
— Czyli mówisz, że jestem twoją dziewczyną? — zapytała niepewnie, na co przytaknąłem. Uśmiechnęła się szeroko, a ja nie mogłem uwierzyć w to, że naprawdę powiedziałem tak o niej. Dziwnie się w tym czułem, jednak miałem nadzieję, że nie skomplikuje mi to życia.
— Nie wiem, z czego się cieszysz. — Pokręciłem głową, cicho wzdychając.
— Powinnaś trzymać się ode mnie z daleka — dodałem, gładząc ją po policzku. Przymknęła na chwilę oczy, a gdy je otworzyła, spojrzała na mnie rozmarzonym wzrokiem.
— Dlaczego? — wyszeptała.
— Samantha, dobrze wiesz, że nie jestem dobrym człowiekiem — odparłem. Przewróciłem oczami, gdy wzruszyła ramionami. — To wszystko miało inaczej wyglądać. — Westchnąłem ciężko, zdając sobie sprawę, że nawaliłem na całej linii. Nie powinno jej tu być ze mną. Powinna spać teraz w swoim łóżku w domu rodzinnym, a za dnia przygotowywać się do kolejnego roku szkolnego.
— Czyli żałujesz tego, co jest pomiędzy nami? Mam się wyprowadzić? Przed chwilą mówiłeś, że jestem twoją dziewczyną, a teraz już mnie nie chcesz? — dopytywała, a jej oczy straciły blask, którym przed chwilą na mnie patrzyła. Zgasła momentalnie, chociaż jeszcze nie usłyszała odpowiedzi.
— Nie, nie żałuję tego i nie chciałbym, żebyś się wyprowadzała, chociaż mam świadomość tego, że powinnaś to zrobić — powiedziałem, a ona przyglądała mi się z uwagą. — Powinnaś jak najszybciej wrócić do domu, bo jesteś zbyt dobra, żeby trwać przy kimś takim, jak ja. Boję się, że cię zniszczę. Przecież ja już cię niszczę. Nie widzisz tego? — mówiłem, lustrując jej twarz, ale po minie widziałem, że jej to zupełnie nie przeszkadzało i albo była tak zaślepiona, że faktycznie tego nie dostrzegała, albo była pieprzoną masochistką, której przyjemność sprawiało poddawanie się cierpieniu.
— Ale... ja cię kocham — odezwała się niepewnie.
— Wiem — odparłem, wpatrując się w jej oczy.
Przyciągnąłem ją do siebie, żeby pocałować, bo przecież nie mogłem powiedzieć jej tego samego. To byłby mój koniec. Nie mogłem przyznać się, że czułem do niej to samo, chociaż taka była prawda i dlatego nie chciałem, żeby się wyprowadziła. Wbrew zdrowemu rozsądkowi chciałem, aby była blisko mnie. Niewątpliwie postradałem w którymś momencie rozum.
Gdy postanowiła sama wybrać się do Reya, byłem wściekły o to, bo bałem się ich spotkania. Siedziałem wtedy w mieszkaniu, nerwowo stukając palcem w blat stołu i patrząc na zegar wiszący na ścianie, by po jakimś czasie zerwać się z miejsca, i wsiąść do Dodge'a, aby pojechać do chłopaka, żeby mieć wszystko pod kontrolą. Nie mogłem pozwolić na to, żeby namieszał jej w głowie i zabrał mi ją.
— Możesz mi powiedzieć, dlaczego tak ci zależy na tym, żeby poprowadzić samochód w następnym wyścigu? — zapytałem, gdy oderwaliśmy się od siebie.
— Po prostu chciałam się sprawdzić i... zaimponować ci.
— Zaimponować? — Zdziwiłem się. — Ty chyba nawet nie wiesz, ile razy już mi zaimponowałaś — zaśmiałem się.
Uratowała mi życie w Meksyku, a na dodatek dzielnie znosiła widoki trupów. Gdy zastrzeliłem na jej oczach typa w fabryce, myślałem, że potem długo będzie do siebie dochodzić, ale nie było tak źle. No, chyba że tak dobrze się maskowała. Niewątpliwie pakowanie się w tarapaty miała we krwi. Collinsowie nigdy nie byli święci, ale ona chyba nie miała pojęcia o tym, jak jej ojciec, a nawet dziadek kiedyś rozrabiali. Gdy potem napatoczył nam się Adam i Gabriel sprawdził, z jakiej rodziny pochodził, wiedzieliśmy, że się nada, dlatego bez problemu do nas trafił. A że potem skończył, jak skończył? Trudno. Wchodząc do naszej grupy, był świadom ryzyka.
Lustrowałem jej twarz, zastanawiając się, co zrobić, po czym chwyciłem telefon, wybrałem numer i zacząłem łączenie.
— Eavan, słyszysz mnie? — odezwałem się, gdy odebrał.
W tle słychać było głośną muzykę i nie wiedziałem, czy cokolwiek zrozumie, co do niego mówię.
— Tak — odparł głośno. — Wracasz?
— Nie, już nie — zaprzeczyłem.
Wolałem pobyć w samotności z Samanthą, a potem wrócić z nią do mieszkania, żeby w końcu odpocząć.
— Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że chcę jechać według nowych zasad w kolejnym wyścigu.
— Ale Samantha musi być kierowcą.
— Wiem — powiedziałem. — I będzie.
— Co!? Nie rozumiem! — krzyknął.
— Samantha poprowadzi — powtórzyłem wyraźnie, a dziewczyna popatrzyła na mnie z niedowierzaniem, by po chwili uśmiechnąć się szeroko.
— Tak więc przygotuj się na to, że nic nie zarobisz, bo całą kasę my zgarniemy — zaśmiałem się.
— Serio? Ciężko mi w to uwierzyć. — Powątpiewał.
— Ale tak będzie — powiedziałem zdecydowanym głosem. — Kończę już. Cześć.
— Cześć — pożegnał się, więc rozłączyłem się i rzuciłem komórkę na biurko.
— Naprawdę? Poprowadzę? — dopytywała, a ja przytaknąłem.
— Dziękuję! — pisnęła, przytulając się do mnie, po czym pocałowała namiętnie.
Niewątpliwie zwariowałem, że naprawdę się na to zgodziłem.
***
Siedziałem w biurze, analizując przychody z kolejnego dnia działalności klubu i stwierdzając, że muszę pogadać z księgowym, żeby zrobił coś, aby kwoty były większe, bo kasa powinna przepływać szybciej, a miałem wrażenie, że to wszystko odbywało się zbyt powolnie. On mnie stopował, że zbyt duże przychody będą podejrzane, ale ja byłem w gorącej wodzie kąpany i chciałem wszystko załatwić jak najszybciej. Na dodatek teraz będzie jeszcze do przepchnięcia kasa Samanthy, więc tym bardziej facet powinien zacząć lepiej kombinować, jak nie w przychodach, to w fakturach.
Uniosłem głowę, słysząc pukanie do drzwi, a gdy się odezwałem, do środka wszedł Zion. Zacisnąłem zęby, zastanawiając się, o czym tak bardzo chciał ze mną rozmawiać. Przywitał się, siadając na krześle przy biurku, a następnie wyciągnął papierosa, którego zapalił, po czym podał mi paczkę, ale podziękowałem mu. Dopiero co dwa wypaliłem, więc musiałem dać trochę oddechu płucom.
— To o czym chcesz rozmawiać? — zapytałem prosto z mostu.
Chciałem jak najszybciej wiedzieć, z czym do mnie przyszedł. Zmrużyłem oczy, patrząc, jak nerwowo zaciągnął się papierosem. Coś ewidentnie było nie tak.
— Odchodzę w grupy — powiedział, a ja wpatrywałem się w niego w osłupieniu, po czym roześmiałem się głośno. Zaśmiewałem się w głos, by w kocu spoważnieć, gdy doszło do mnie, że on to mówił na poważnie. Nigdy nie sądziłem, że usłyszę od niego takie słowa, a na pewno nie teraz, gdy najbardziej go potrzebowałem.
— Kurwa, co? — zapytałem z niedowierzaniem, przecierając twarz dłońmi. Jak on mógł mi to zrobić?
— Sorry, Ian, ale odchodzę. — Pokręciłem głową, sięgając po papierosa, bo jednak potrzebowałem, żeby zapalić. Zaciągnąłem się nim nerwowo, wypuszczając dym, po czym spojrzałem na kumpla zmrużonymi oczami.
— Dlaczego?
— Po prostu chcę zmienić swoje życie. Poza tym... zakochałem się — powiedział, a ja kolejny raz przetarłem dłonią twarz i odetchnąłem głęboko. Miałem wrażenie, że byłem w ukrytej kamerze i robił sobie ze mnie żarty, żeby sprawdzić moją reakcję.
— Ja pierdolę — mruknąłem, wpatrując się w niego. — Nie mogę w to uwierzyć — zaśmiałem się, kręcąc głową.
Naprawdę wierzyłem w to, że za chwilę usłyszę od niego, że to żart, ale nie zanosiło się na to, że miałby takie coś powiedzieć. To był koniec jego obecności w grupie.
— Chcę ułożyć sobie w końcu życie. Mam prawie czterdzieści lat na karku, muszę się ogarnąć, bo młodszy nie będę. Jeśli chcesz, to z klubu też mogę się zwolnić. — Wzruszył ramionami, a ja nerwowo pokręciłem głową.
— Nie, kurwa, potrzebuję cię tu — powiedziałem od razu.
Jeszcze tego mi brakowało, żebym z Imperium też został sam. Gdy byłem w Meksyku, pokazał, że sprawdzał się tu, więc nie mogłem pozwolić mu odejść. Jednak nadal nie dowierzałem w to, że tak po prostu chciał odejść z grupy. Polegałem na nim, konsultowałem z nim wiele spraw, a teraz zostałem sam, bo nikomu innemu nie ufałem tak bardzo.
— A ty? — Spojrzałem na niego, gdy odezwał się po chwili.
Chyba chciał mi dać czas na oswojenie się z tą informacją, chociaż wiedziałem, że nigdy się z tym nie pogodzę, że mnie zostawia. Wszystko się waliło i nie podobało mi się to.
— Co ja?
— Nie chciałbyś skończyć z gangsterką? Dla Samanthy? — dopytywał, a ja spoglądałem na niego jak zaczarowany. Co on pieprzył? Dopiero co osiągnąłem swój cel i miałbym się z tego wycofać?
— Ian, widzę, co się dzieje. Widziałem was, jak wychodziliście w nocy z klubu. Chyba pierwszy raz widziałem cię na takim luzie i z takim uśmiechem na twarzy. Śmiałem się, patrząc, jak wziąłeś ją na ręce i zakręciłeś się z nią — dodał, a ja wzruszyłem ramionami. Po prostu trochę mnie w nocy poniosło.
— Przestań pieprzyć — mruknąłem.
— Już od dłuższego czasu widzę, jak się miotasz — mówił dalej. — Ty naprawdę nie dostrzegasz tego, że teraz liczy się tylko ona, a wszystko pozostałe odstawiłeś na boczny tor? Trzeba podjąć jakieś decyzje i rozdzielić towar w fabryce. Miałeś wczoraj cokolwiek zarządzić, a ty, zanim wszyscy się zjechali, stwierdziłeś, że musisz już lecieć — wyrzucał mi, a ja zacisnąłem zęby, patrząc na niego z niechęcią.
Ile miałem czekać na wszystkich? Po moim telefonie powinni zjechać się od razu. Minęła wtedy ponad godzina i przyjechało kilka osób, a obiecałem dziewczynie, że wszystko zajmie mi góra dwie godziny, więc musiałem się zwijać. No, w sumie może nie musiałem, ale chciałem.
— Musiałem zobaczyć, co się dzieje z Sam. Nie była w najlepszej kondycji, jak wstaliśmy, a potem nie odbierała — tłumaczyłem, na co on uśmiechnął się triumfalnie.
— Widzisz, ona jest ważniejsza od koksu zalegającego od dłuższego czasu w fabryce, który już dawno powinien być rozprowadzany w terenie — powiedział pewnie. — Co zrobiłeś z tym, co przywieźliście z Meksyku? A jak idą poszukiwania klucza? — dopytywał, na co tylko wzruszyłem ramionami, wpatrując się w niego. Zaczynał działać mi na nerwy tymi swoimi mądrościami.
— Daj mi spokój — mruknąłem z niechęcią.
— Ty w ogóle chcesz, żeby ona nadal go szukała?
— No, oczywiście — odparłem zdecydowanym tonem głosu, chociaż fakt był taki, że Samantha już dawno nie wyjeżdżała w teren, a ja w sumie nie naciskałem jej na to, tym bardziej po tym, jak w Rowgate napatoczył się Patel. Liczyłem, że odpuści, jak zobaczy, że dziewczyna już nigdzie nie jeździ.
— Co zamierzasz potem zrobić z tym wszystkim, co tam będzie? Bo obawiam się, że jak nie potrafisz rozdzielić kilkunastu kilogramów koksu, to z tamtym pójdzie ci jeszcze gorzej. — Mądrzył się, czym coraz bardziej mnie wkurwiał. Znalazł się mądrala od siedmiu boleści. Zakochał się, więc teraz chciał mi namotać w głowie. Wystarczyło, że dziewczyna już to zrobiła i miałem przez nią mętlik.
— Przestań się, kurwa, czepiać — warknąłem. — Może ostatnio faktycznie trochę to wszystko zaniedbałem, ale jakoś spędzanie czasu z Samanthą było dla mnie z wiadomych względów przyjemniejsze niż przerzucanie narkotyków.
— Stwierdzam fakty — odparł, posyłając mi znaczące spojrzenie. — Co z tym zrobisz?
— Jeszcze nie wiem. — Wzruszyłem ramionami. — Na początku chciałem zrobić tak, jak planował Gabriel. Byłbym królem w całym stanie, stworzyłbym coś na wzór Tamaulipas*, ale teraz... — zawiesiłem się na chwilę — zastanawiam się, czy po prostu nie opchnąć tego na czarnym rynku, zapłacić ludziom, a resztę kasy przepchnąć przez klub.
— I w ten sposób skończyć z gangsterką? — zapytał, przyglądając mi się uważnie.
Zamyśliłem się na chwilę, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że moje plany właśnie brzmiały jak zakończenie działalności grupy przestępczej. Czy naprawdę oszalałem na tyle, żeby to zrobić?
— Kurwa, nie wiem — powiedziałem zrezygnowanym tonem głosu, po czym wkurwiony na samego siebie zgasiłem papierosa.
Zacząłem się zastanawiać, w którym momencie to wszystko tak się pokomplikowało. Gdy trafiłem na Samanthę, cel był jasny, a teraz z każdym dniem miałem coraz więcej dylematów. Nie mogłem uwierzyć w to, co się ze mną stało.
— Jakiekolwiek podejmiesz decyzje, ja już nie chcę w tym uczestniczyć i mam nadzieję, że nie zrobisz mi problemów. — Spojrzał na mnie niepewnie, a ja przetarłem twarz dłońmi.
— Czuję się, jakbym się cofnął o siedem lat. — Westchnąłem ciężko, spoglądając na Ziona. Wtedy to Corey oznajmił, że odchodzi i nie skończyło się to dobrze dla naszej przyjaźni. Jednak nie chciałem, żeby teraz stało się tak samo.
— Ja pierdolę — mruknąłem, wpatrując się w niego. Naprawdę cały czas czekałem, aż wycofa się ze swoich słów.
— Nie, nie zrobię ci problemów — powiedziałem w końcu, a kumpel wyraźnie odetchnął.
— Mam znaleźć kogoś na swoje miejsce? — Zaprzeczyłem, gdy o to zapytał.
Na razie nie chciałem nikogo innego. Musiałem w spokoju pomyśleć nad tym wszystkim.
Westchnąłem ciężko, spoglądając na kumpla, bo chciałem go jeszcze poprosić o przysługę, ale nie wiedziałem, jak na to zareaguje, skoro przed chwilą zrezygnował z grupy. Mimo wszystko miałem nadzieję, że mi nie odmówi.
— Pomożesz mi przygotować Sam do wyścigu? — zapytałem, a on spojrzał na mnie zaskoczony.
— Mam ją nauczyć, jak poprawnie siedzieć na miejscu pasażera? — zaśmiał się. — Przecież już z tobą jechała — dodał po chwili, patrząc na mnie z niezrozumieniem. Najwidoczniej Eavan nie powiedział nikomu, że tym razem ona miała usiąść za kierownicą Dodge'a.
— Ale teraz poprowadzi — powiedziałem, na co Zion zrobił wielkie oczy.
— Oszalałeś? Chcecie zginąć? Chcesz ją w trzy dni nauczyć czegoś, co ty opanowywałeś miesiącami? Mam ci przypomnieć, jak wyglądał twój pierwszy wyścig? — dopytywał całkiem rozsądnie.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że to będzie trudna rywalizacja, ale wierzyłem, że konie mechaniczne pod maską wystarczą, żeby wygrać, i miałem nadzieję, że nie skończymy tak, jak ja za pierwszym razem, gdzie po błędzie wyleciałem z trasy już po kilku kilometrach, rozbijając auto na drzewie. Na szczęście ani mnie, ani dziewczynie, która ze mną jechała, nic się nie stało.
— Zależy jej, żeby jechać.
— Zaczyna tobą rządzić? — Spojrzał na mnie, unosząc brew, a ja zacisnąłem dłonie w pięści.
Kolejny raz ze mnie kpił. A może stwierdzał tylko fakt? Czy naprawdę nieświadomie zaczynałem jej ulegać?
— Spierdalaj — wysyczałem. — Pomożesz, czy nie?
— Jak chcesz to zorganizować?
— Nawrotki nauczę ją sam, ale chcę, żeby potrenowała walkę bok w bok. Muszę wtedy siedzieć obok niej, żeby mówić co i jak, więc potrzebuję kogoś, kto pojedzie drugim samochodem. Marcos już ogarnął mi dwa graty, które możemy wykorzystać.
— Jego też w to wciągnąłeś? — zaśmiał się z niedowierzaniem, a ja wzruszyłem ramionami. — Kiedy chcesz zacząć? — Westchnął, kręcąc głową.
— Za godzinę. Na nieczynnym torze za miastem — odparłem, a on patrzył na mnie, próbując ukryć rozbawienie.
— Urabia cię, jak tylko chce. — Posłał mi wymowne spojrzenie, na co przewróciłem oczami. — Dobra, tylko uprzedzę moją, bo miałem do niej pojechać.
— Kim ona jest? — dopytywałem, bo w sumie byłem ciekaw, która małolata w Fallbron namieszała mu w głowie na tyle, że postanowił odejść z grupy.
— Adelynn Hart — odparł, a ja zrobiłem wielkie oczy.
Myślałem, że wyrwał sobie jakąś napaloną nastolatkę, a on wybrał kobietę praktycznie w naszym wieku.
— Córka starego pastora? — dopytywałem z niedowierzaniem, na co przytaknął. — Ile ma lat? Coś koło trzydziestu siedmiu? — dopytywałem, próbując sobie przypomnieć, o ile klas niżej od nas była, gdy chodziliśmy jeszcze do szkoły.
— Trzydzieści sześć.
— Pastorek w końcu puścił ją na randki? — zaśmiałem się, a Zion zgromił mnie wzrokiem.
Każdy wiedział, że Adelynn Hart była starą panną, trzymaną pod kloszem przez religijnego ojca. Nie zdziwiłbym się, gdyby nadal była dziewicą. Matka zmarła, gdy Adelynn była nastolatką, a on nie ożenił się potem po raz drugi, więc była skazana na jego opiekę. Gdy my wychodziliśmy na miasto i bawiliśmy się, ona przesiadywała w bujanym fotelu na werandzie, wodząc za nami wzrokiem. W szkole trzymała się na uboczu i nawet trochę jej wtedy współczułem, że najlepsze lata swojego życia spędzała w samotności.
— Trzeba przyznać, że nieźle trafiła z wyborem. Będzie kogo nawracać. — Nie mogłem ukryć rozbawienia. — Gangster i pół-zakonnica. Duet idealny.
— Teraz to ja ci powiem: spierdalaj.
— Jak się poznaliście?
— Obcas jej utknął w kratce. Pomogłem jej go wyciągnąć, a ona w podziękowaniu zaprosiła mnie na kawę, za którą oczywiście zapłaciłem, bo nie zniósłbym tego, jakby ona za mnie płaciła, a potem tak jakoś dalej poszło. Jest naprawdę cudowna. Czuła, opiekuńcza i delikatna — mówił podekscytowany.
Włożyłem palec do ust, symulując, że zaraz będę rzygać, na co pokręcił głową, spoglądając na mnie z politowaniem.
Patrzyłem na niego, gdy rozmarzony dalej zaczął o niej mówić i zacisnąłem usta, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że on naprawdę przepadł. Zakochał się i to najwidoczniej z wzajemnością. Postanowił rzucić dla niej swoje dotychczasowe życie, a ja zastanawiałem się, czy byłbym zdolny zrobić to samo dla Sam.
*
Siedzieliśmy z Samanthą w moim Dodge'u i tłumaczyłem jej po kolei, co ma zrobić, żeby wykonać manewr nawrotki w miejscu. Dziewczyna patrzyła przed siebie w skupieniu, trzymając dłonie zaciśnięte na kierownicy i potakiwała raz po raz głową, dając mi do zrozumienia, że wszystko załapała. Zion stał przy samochodach, które potem miały nam posłużyć do walki bok w bok i palił papierosa, spoglądając w naszym kierunku.
— Dobra, to najpierw sprawdzimy, ile jesteś w stanie wycisnąć z prędkości i nie spanikować przy tym — powiedziałem, a ona przytaknęła.
Uruchomiła silnik, wrzuciła bieg i zaczęła się rozpędzać. Spoglądałem na deskę rozdzielczą, gdzie wskazówka prędkościomierza pięła się w górę, a Sam nie okazywała strachu. Pierwszy raz lekko zdjęła nogę z gazu, gdy osiągnęła prędkość stu osiemdziesięciu kilometrów na godzinę i wchodziła w wiraż. Byłem z tego powodu niezadowolony, bo jej zawahanie się nie zwiastowało nic dobrego. Powinna cisnąć więcej. Na szczęście, gdy znalazła się na prostej, rozpędziła się do dwustu dziesięciu, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że na wyścig i tak może się to okazać za mało. Gwałtownie wyhamowała, gdy zbliżyła się do wirażu, co mi się nie spodobało.
— Zrób jeszcze jedno okrążenie — odezwałem się, a ona mruknęła twierdząco. — Nie zwalniaj — upomniałem ją, gdy znowu lekko wyhamowała. Jeden taki manewr w czasie wyścigu mógłby pogrzebać nasze szanse na zwycięstwo. Pędziła przed siebie, a ja miałem wrażenie, że była za bardzo spięta. Strach ją blokował, przez co nie mogła swobodnie rozwinąć prędkości.
— Zatrzymaj się. Teraz! — krzyknąłem, na co wzdrygnęła się i momentalnie wcisnęła pedał hamulca. Westchnąłem ciężko, bo czas reakcji mógłby być lepszy. Przy nawrotce, którą miałem zamiar za chwilę z nią poćwiczyć to będzie najważniejsze.
Powiedziałem jej, że ma się ustawić na początku prostej, więc to zrobiła. Gdy się zatrzymała, zacząłem kolejny raz tłumaczyć jej, co musi zrobić, żeby auto obróciło się w miejscu. Patrzyła na mnie z zaciśniętymi ustami, a ja nie wiedziałem, czy ta mina oznaczała u niej skupienie, czy raczej to, że niewiele rozumie, chociaż mówiłem do niej najprostszymi słowami. Kiedy dopytałem, czy wszystko jasne przytaknęła głową, więc stwierdziłem, że pora sprawdzić to w praktyce.
— Rozpędzasz się i przed wirażem nawracasz — powiedziałem.
Odetchnęła głęboko, po czym skupiona ruszyła przed siebie.
— Rób nawrotkę! — krzyknąłem, a ona pojechała dalej, przez co spojrzałem na nią z niedowierzaniem. — Kurwa! Samantha! Co to ma być?! — dopytywałem poirytowany jej zachowaniem.
— Nie krzycz na mnie! Stresujesz mnie! — wykrzykiwała płaczliwym głosem.
Jeszcze tego by brakowało, żeby zaraz mi się tu rozryczała. Odetchnąłem głęboko, aby choć trochę się wyciszyć. Obiecywałem sobie, że będę traktował ją lepiej, a tymczasem znowu nie potrafiłem zapanować nad nerwami, ale odstawiała takie cyrki, że w głowie mi się to nie mieściło.
— Miałaś nawrócić — odezwałem się już spokojniejszym tonem głosu.
Dziewczyna patrzyła na mnie niepewnie, zaciskając usta.
— Wiem o tym, ale spanikowałam — powiedziała cicho.
— Kurwa — mruknąłem, przecierając twarz dłońmi. — Jeszcze raz, od początku — dodałem, na co przytaknęła.
Rozpędziła auto, a gdy zbliżała się do zakrętu, zahamowała ostro, ale resztę zrobiła zupełnie nie tak, jak powinna. Nie zaciągnęła do końca ręcznego, a potem gwałtownie szarpnęła kierownicą, przez co wpadliśmy w poślizg, a auto niebezpiecznie się zachwiało.
— Ja pierdolę, co ty robisz?! — krzyknąłem, bo już naprawdę miałem tego wszystkiego dość. — Chcesz, żebyśmy dachowali?! — zapytałem, a ona pokręciła głową, nawet na mnie nie patrząc. Zaciskała mocno ręce na kierownicy, ciężko oddychając.
— I na co mi to było? — mruknąłem zły. — Podsunęła mi cipę pod nos, żeby ugrać swoje, a ja się na to zgodziłem — zaśmiałem się z własnej głupoty.
— Idiota ze mnie. I-dio-ta — mówiłem dobitnie, spoglądając na jej profil twarzy, na co westchnęła.
— Teraz mi na pewno wyjdzie — powiedziała cicho, nawet na mnie nie spoglądając.
Powątpiewałem w to, ale nie było innego wyjścia, tylko musiała kolejny raz powtórzyć manewr. Ruszyła przed siebie, po czym zahamowała ostro, skręcając kierownicę.
— Kontruj, kurwa! — krzyknąłem, a potem znowu zarzuciło samochodem i obróciło nas o trzysta sześćdziesiąt stopni. — Czego nie rozumiesz w słowie kontruj? — zapytałem, na co ona tylko wzruszyła ramionami.
Wiedziałem, że wieczorem będę musiał wziąć coś mocniejszego, żeby ukoić moje zszargane nerwy.
— Jeszcze raz tłumaczę — odezwałem się po chwili najspokojniej, jak potrafiłem. — Zapierdalasz na maksa, żeby potem jednocześnie wcisnąć pedał hamulca i zaciągnąć ręczny — mówiłem, pokazując wszystko dłonią, licząc na to, że następny raz już jej wyjdzie. — Samochód zaczyna się obracać, a ty kontrujesz kierownicą, czyli kręcisz nią w stronę przeciwną, niż porusza się auto. Gdy samochód wyjdzie na prosto, delikatnie skręcasz kierownicę, żeby ustawić koła i furę na wprost kierunku jazdy, opuszczasz ręczny i ciśniesz do przodu, ile fabryka dała. Rozumiesz?
— Tak — powiedziała, kiwając nerwowo głową.
— To, czemu tego nie robisz?!
— Bo mnie stresujesz — mruknęła, a ja przewróciłem oczami. — Ciągle się wydzierasz. Chcę trenować z Zionem — dodała, zaplatając ręce na klatce piersiowej, a ja uniosłem brwi ze zdziwienia.
— No, proszę. Co jeszcze chcesz z nim robić? Może się bzyknąć? — dopytywałem, będąc na skraju wytrzymałości.
Dziewczyna prychnęła pod nosem, po czym odpięła pas i wysiadła z samochodu.
— Jesteś palantem — powiedziała, trzaskając drzwiami.
— Samantha! — krzyknąłem po tym, jak wysiadłem za nią, ale ona nie zatrzymała się, tylko dalej dumnie kroczyła w kierunku Ziona.
— Wracaj do auta! Słyszysz? — wołałem za nią, ale ona była nieruszona, więc wkurwiony podbiegłem do niej.
— Mówię do ciebie przecież — powiedziałem, szarpiąc ją mocno za ramię, a potem westchnąłem, widząc, że płacze. — Dobra, przepraszam, może faktycznie przesadziłem — odezwałem się.
Ująłem jej twarz w dłonie i starłem kciukami łzy z policzków. Miałem lepiej ją traktować, a znowu jej się obrywało, ale sama była sobie winna, bo zachciało się jej jechać w wyścigu. Coraz bardziej żałowałem, że się na to zgodziłem.
— Może? — zapytała, pociągając nosem i spoglądając na mnie załzawionymi oczami.
— No dobra, przesadziłem — odparłem — ale to dlatego, że mamy mało czasu na opanowanie tego wszystkiego. Chodź, teraz ja wsiądę za kierownicę, żeby jeszcze raz pokazać ci ten manewr, a ty obserwuj uważnie. Może tak być? — Przytaknęła głową, ale z jej oczu nadal płynęły łzy. Zrezygnowany puściłem ją, głęboko wzdychając. — No, to nie rycz już, bo nie mam pojęcia co zrobić, gdy kobieta płacze.
— Najlepiej przytulić — wyłkała, a ja zaśmiałem się pod nosem i przyciągnąłem do siebie. Wtuliła się we mnie mocno, a gdy poczułem, że jej ciało nie drżało już od płaczu, odsunąłem się lekko i spojrzałem w oczy.
— I jeszcze trzeba pocałować — odezwała się niepewnie.
Ona chyba naprawdę testowała na mnie jakieś swoje gierki, ale postanowiłem dać jej to, czego chciała i połączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku, ignorując to, że wszystkiemu z daleka przyglądał się Zion, który zapewne potem skomentuje to.
— I nie można już więcej krzyczeć — dodała, gdy oderwaliśmy się od siebie.
Przymknąłem oczy, śmiejąc się pod nosem, by po chwili pociągnąć ją w stronę samochodu. Zająłem miejsce za kierownicą, a Samantha usiadła obok i po zapięciu pasów, wpatrywała się we mnie z uwagą podczas jazdy, a gdy pokazałem jej manewr, zamieniliśmy się miejscami.
Siedziałem na miejscu pasażera, zaciskając dłonie w pięści i przymykając raz po raz oczy, gdy po kilkunastu kolejnych próbach Samantha w dalszym ciągu nie zrobiła tego, co powinna. Pomimo tego, że w środku cały się gotowałem z nerwów, to już na nią nie krzyczałem, chociaż miałem na to wielką ochotę. Obiecałem jej, że już nie będę tego robił, więc postanowiłem dotrzymać słowa, co było dla mnie bardzo ciężkie.
— Udało mi się! — pisnęła głośno, gdy w końcu nawróciła tym cholernym autem. — Widzisz, udało się! — krzyczała podekscytowana, a ja pogratulowałem jej, oddychając z ulgą.
Miałem nadzieję, że jak wyszedł jej ten manewr, to następne też się udadzą. Samantha poćwiczyła jeszcze nawrotki i na dziesięć powtórzeń tylko dwa razy jej nie wyszło, więc nie było tragedii. Były jeszcze dwa dni na dopracowanie wszystkiego.
— Podjedź do Ziona — powiedziałem, na co przytaknęła z zadowoleniem.
Wysiedliśmy z auta, a ja spojrzałem na kumpla, przewracając oczami, żeby pokazać mu, ile to wszystko kosztuje mnie nerwów, a on tylko zaśmiał się pod nosem. Jak zawsze miał rację z tym, że nauczenie tego wszystkiego Samanthy w trzy dni będzie ciężkie. Dziewczyna za to stała dumna jak paw i uśmiechała się szeroko.
— To, co? Wracamy już? — zapytała, na co zaprzeczyłem ruchem głowy.
— Nie, przesiadamy się w ten samochód — powiedziałem, pokazując dłonią starego Chevroleta, a ona zmarszczyła brwi, patrząc na mnie podejrzliwie. — Teraz pora na walkę z konkurentem — dodałem.
— Walkę z konkurentem? — Spojrzała na mnie z niezrozumieniem.
— Pościgamy się z Zionem.
— A nie możemy Dodge'em? — Zaprzeczyłem ruchem głowy, przez co jeszcze bardziej się zdziwiła, jednak na razie nie chciałem jej wtajemniczać, co tak naprawdę będzie się działo, żeby nie spanikowała.
— Po trzecim, czy czwartym? — zapytał Zion, a ja spojrzałem na niego, zastanawiając się nad odpowiedzią.
— Po czwartym chyba będzie lepiej — odparłem, na co przytaknął i wsiadł do samochodu.
Samantha popatrzyła na mnie podejrzliwie, ale gdy kiwnąłem głową w stronę Chevroleta, potulnie zajęła miejsce za kierownicą. Ustawiła się na równi z Zionem i odetchnęła kilkukrotnie, zaciskając dłonie na kierownicy, po czym ruszyła gwałtownie. Musiałem przyznać, że szło jej całkiem nieźle i pomimo tego, że kumpel prowadził, to ona nie odpuszczała, a w pewnym momencie nawet go wyprzedziła, czego zupełnie się nie spodziewałem, chociaż w mojej głowie świtała myśl, że Zion specjalnie dał jej fory, żeby ją podbudować. W końcu po czwartym okrążeniu zrównał się z nami, a ja kiwnąłem głową, gdy wymieniliśmy się szybkim spojrzeniem.
— Uderz go w bok — odezwałem się do Samanthy.
— Co? — pisnęła, zwalniając trochę.
— Skup się — mruknąłem z niezadowoleniem, gdy zdjęła nogę z gazu. — Dogoń go, a potem masz uderzyć w bok.
— Ale, po co? — dopytywała zdezorientowana.
— Być może w czasie wyścigu będziesz musiała kogoś wyrzucić z drogi, a może ktoś będzie próbował tego na tobie. Musisz być przygotowana na taką ewentualność.
— Ale...
— Dogoń go i pierdolnij w ten jebany bok — wysyczałem, zaciskając dłonie w pięści, bo czułem, że kolejny raz traciłem nad sobą panowanie.
Nieśmiało przycisnęła gaz, ale gdy dobitnie dałem jej do zrozumienia, że zaraz stracę cierpliwość, znacznie przyspieszyła.
— Boję się — szepnęła.
— Pamiętaj, że w czasie wyścigu nikt nie będzie miał dla ciebie litości. — Przytaknęła, po czym w końcu zrównała się Zionem.
— Gwałtownie skręcasz kierownicą, po czym od razu kontrujesz — powiedziałem.
Wzdrygnąłem się, gdy dziewczyna od razu uderzyła w samochód, nie czekając na sygnał ode mnie, ani nie uprzedzając o swoim manewrze. Bezpardonowo wjechała w Ziona, wracając od razu na swój tor jazdy, po czym docisnęła gaz. W osłupieniu patrzyłem na to, co teraz wyprawiała. Kumpel chyba też był zaskoczony, bo został mocno w tyle, ale po chwili nas dogonił, a Samantha kolejny raz obiła jego samochód. Spojrzałem na nią, widząc zaciętą minę, przez co uśmiechnąłem się lekko. W końcu pokazała pazur i wiedziałem, że za trzy dni dzięki niej zgarniemy kupę kasy.
*******************
* Tamaulipas — stan w północno-wschodnim Meksyku, z którego pochodzi kartel El Golfo, kontrolujący znaczną część szlaków narkotykowych. Aktywny w kilku krajach latynoamerykańskich, a także podejrzewa się, że współpracuje z włoską mafią.
*********************
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro