19. Stęskniłaś się za mną?
IAN
Wypuściłem chmurę dymu papierosowego, przyglądając się, jak unosi się, a potem rozprasza w powietrzu. Chwilę później rzuciłem peta na ziemię i przydepnąłem butem, po czym chwyciłem łopatę, by następnie wbić ją w brzeg wyrobiska i poruszyć nią. Patrzyłem, jak kolejna warstwa piachu przysypuje leżącego w dole człowieka, który powoli konał. Takie pozbywanie się śmieci było najlepsze. Wystarczyło odpowiednio wbić łopatę i sunący w dół piasek odwalał całą robotę za mnie. Nie musiałem się wysilać. Gdy ciało mężczyzny zniknęło pod hałdą żwiru, przeszedłem do bagażnika, do którego wrzuciłem łopatę, po czym zatrzasnąłem klapę. Zająłem miejsce za kierownicą i wybrałem numer do Gabriela.
— Mam nadzieję, że masz dla mnie dobre informacje — odezwał się, gdy tylko odebrał.
Jak zawsze mówił prosto z mostu, bez zbędnych powitań.
— Jednego wyeliminowaliśmy — powiedziałem, przeczesując dłonią włosy.
— Jednego? — Jego ton głosu wskazywał, że nie był zadowolony z tego, co usłyszał, ale tak naprawdę, nawet jakbym wybił wszystkich naszych wrogów, to i tak znalazłby inny powód do narzekań.
— Reszta spieprzyła, jak tylko padły pierwsze strzały — odparłem.
— Zupełnie się nas nie spodziewali.
— Poznałeś kogoś?
— Nie. Ciężko stwierdzić, czy to ta sama grupa, czy zupełnie inni — mówiłem, patrząc we wsteczne lusterko i gładząc się po zaroście.
— W każdym razie wiedzą, że Fallbron to nasz teren.
— Świetnie — powiedział Gabriel, na co uniosłem brwi ze zdziwienia, bo nie spodziewałem się takiego entuzjazmu po moich słowach.
— A jak smarkula? Znalazła klucz? — zapytał, na co ciężko westchnąłem, bo wiedziałem, że humor starego za chwilę diametralnie się zmieni.
— Tego klucza nie ma w domu Collinsów.
— Skąd wiesz? — mruknął podenerwowany.
— Bo tak ci powiedziała i uwierzyłeś?
— Bo tak mi powiedziała i to zostało sprawdzone — odparłem zirytowany.
— Nie rozumiem.
— Zawinąłem ją w nocy do siebie, a kilku chłopaków osobiście sprawdziło chatę.
— Czyli dalej nic nie mamy. — Westchnął ostentacyjnie, żeby pokazać swoje niezadowolenie. — Kurwa — warknął.
— Spokojnie, może niedługo coś będzie — powiedziałem bez emocji, bo miałem jeszcze plan w stosunku do Samanthy.
— To znaczy?
— Mała coś kręci. — Zacząłem tłumaczyć. — Jej mina zdradzała, że o czymś wie, ale jakby nie chciała powiedzieć. Muszę popracować nad nią jeszcze trochę.
— Może spluwa przy jej durnym łbie coś by zadziałała. — Przewróciłem oczami na jego wybuch złości.
Może i wtedy dziewczyna faktycznie od razu wszystko by wyśpiewała, ale jednak nie chciałem używać, aż tak drastycznych środków, bo zazwyczaj efekt był odwrotny i ze strachu nie potrafiła nic z siebie wydusić.
— Gabriel, tylko bez nerwowych ruchów. — Uspokajałem go.
— Jasne — mruknął niezadowolony.
— W przyszłym tygodniu jedziesz do Meksyku — dodał, a mnie przytkało na chwilę. Do jakiego, kurwa, Meksyku?
— Ja? — zapytałem z niedowierzaniem. — Mieli jechać Caden z Zionem jak zawsze.
Chłopaki od lat załatwiali interesy w tym kraju, a teraz nagle miałoby się to zmienić? Nie byłem na to przygotowany. Ostatni raz byłem tam tak dawno, że nawet nie znałem już ludzi, z którymi były robione teraz interesy, bo wszystko zostało przejęte przez kogoś innego. Nie znałem terenu i ich mentalności. Nie spodobało mi się to, co usłyszałem i zacząłem wietrzyć w tym jakiś podstęp.
— Zmieniłem plany. Jedziesz ty i to nie podlega dyskusji — mówił pewnie. Zacisnąłem zęby, obstawiając, że to była jego mała zemsta za to, że nadal nie mieliśmy klucza, chociaż zapewniałem go, że dzięki Samanthcie wkrótce będziemy w jego posiadaniu.
— Przyjedź wieczorem, omówimy szczegóły.
— Jasne — mruknąłem niezadowolony i w tym samym momencie Gabriel się rozłączył.
Potarłem zarost, rzucając telefon na fotel pasażera. Miałem świadomość tego, że coś nie grało w tym wszystkim i musiałem rozgryźć co. Przez moją głowę przeszła myśl, że stary chciał się mnie pozbyć, ale przecież wtedy to oznaczałoby też koniec jego interesów, bo beze mnie by sobie nie poradził. To ja załatwiałem wszystko i trzymałem ludzi w ryzach. Wiedziałem jedno, że będę musiał solidnie przemaglować Cadena oraz Ziona, żeby nie narazić się tamtejszym ludziom, którzy byli jeszcze bardziej bezwzględni od nas i można było dostać kulkę nawet za złe spojrzenie.
Uruchomiłem silnik, po czym ruszyłem w stronę mieszkania, bo po pracowitej nocy marzyłem o tym, żeby się wykąpać i rzucić na łóżko.
Gdy podjechałem pod kamienicę, zmrużyłem oczy, widząc samochód Reya. Nie przypominałem sobie, żebym był z nim umówiony, a już na pewno nie o tej godzinie. Wysiadłem z auta i w tym samym momencie otworzyły się drzwi sportowej mazdy chłopaka. Uniosłem brwi, widząc, że z samochodu wysiadła Samantha, a nie on. Zamknęła pojazd i stanęła obok niego, zaplatając dłonie na klatce piersiowej. Najwidoczniej domyśliła się tego, kto zeszłej nocy był w jej mieszkaniu i przyjechała to wyjaśnić. Zabawnie wyglądała taka zdenerwowana, tym bardziej że jedno moje groźniejsze spojrzenie powodowało, że od razu pokorniała. Bała się mnie i nie potrafiła tego ukryć.
— Zgubiłaś się, laleczko? — zapytałem, podchodząc do niej.
Uśmiechnąłem się szeroko, widząc, jak jej spojrzenie zmieniło się w niepewne. Próbowała zgrywać twardą, ale kompletnie jej to nie wychodziło.
— Twoi ludzie zdemolowali mój dom — odezwała się, lustrując moją twarz, a ja wzruszyłem ramionami.
— No, tak. — Potwierdziłem. — Nie do końca zrozumieli polecenie, ale chyba nic nie zginęło — dodałem, uśmiechając się szyderczo, a ona posłała mi gniewne spojrzenie, na co uniosłem kąciki ust.
— Bawi cię to?
— Owszem. — Przytaknąłem. — Poza tym, Rey nie przekazał ci, żeby w nocy siedzieć w domu? — zapytałem, spoglądając na nią wymownie.
— Przekazał.
— To, co tu robisz?
— Poprosiłam go, że jak będzie po wszystkim, to ma mi dać znać — powiedziała, a ja patrzyłem na nią, mrużąc oczy.
Zastanawiałem się, od kogo Rey miał cynk, że porachunki się skończyły, bo ja go nie powiadamiałem, a do pozostałych nie miał kontaktu.
— Czego chcesz? — zapytałem i w tym momencie rozległ się huk wystrzału z pistoletu.
Typowe w tej dzielnicy o tej porze, gdzie roiło się od ćpunów, którzy nie panowali nad sobą, więc tym bardziej nie rozumiałem, co robiła tutaj Samantha, bo sama mogła zostać ofiarą.
— Co? Boisz się? — Uniosłem brew, patrząc na nią, gdy wzdrygnęła się wystraszona i zaczęła rozglądać się na boki. Postanowiłem trochę z niej poszydzić.
— Może wejdziemy do środka? — Zestresowana kiwnęła głową w stronę kamienicy. Była tak przejęta, że sama dobrowolnie chciała wpakować mi się na chatę.
— Po co? Mnie tu dobrze. — Wzruszyłem ramionami i w tym samym momencie ponownie rozległ się wystrzał, przez co dziewczyna podskoczyła w miejscu. Przewróciłem oczami, widząc jej zachowanie. — Chodź, bo nerwicy się nabawisz — odezwałem się, ruszając do drzwi budynku.
— Już się jej nabawiłam przez ciebie — mruknęła cicho pod nosem, przez co zaśmiałem się w duchu.
Dziewczyna weszła pierwsza, a ja podążałem za nią, gdy wchodziliśmy po wąskich schodach. Zmrużyłem oczy, patrząc na jej bluzkę, bo ubranie wyglądało, jakby miała coś pod nim schowane. Chwilę później weszliśmy do mojego mieszkania. Rzuciłem klucze na stół i klapnąłem na kanapę, głośno wzdychając. Dziewczyna stała obok, zaciskając usta. Patrzyłem na nią, czekając, aż w końcu coś powie, ale jej się chyba z tym nie spieszyło albo nagle zapomniała języka w gębie. Zmierzyłem ją wzrokiem od dołu do góry, stwierdzając, że siłownia coraz bardziej jej służyła i stosowała się do moich wskazówek odnośnie ciężarów, bo jej ciało w końcu zaczęło nabierać fajnych kształtów. Spojrzałem na jej twarz, gdy głośno odchrząknęła.
— Dlaczego to zrobiliście? Dlaczego włamaliście się do naszego domu? — odezwała się w końcu.
Wiedziałem, że przyjechała po to.
— Przecież mówiłam, że klucza u nas nie ma.
— Chciałem mieć pewność, że nie blefujesz — odparłem, a ona uśmiechnęła się szeroko.
Zastanawiałem się, czy była trzeźwa, bo jej zachowanie było bardzo dziwne. Najpierw kuliła się jak trusia ze zdenerwowana, a teraz wyglądała na bardzo pewną siebie. Za pewną. Zmrużyłem oczy, obserwując ją bacznie.
— Co? — zapytała szyderczo, patrząc na mnie z wyższością. — Boisz się, że nie oddam ci go i sama pojadę w to miejsce, którego dane są w breloku? — Pochyliła się, kładąc dłonie na biodra, jakby chciała pokazać swoją przewagę nade mną. Przewagę, której oczywiście nie miała.
— Zawsze traktujesz mnie jak głupią, a tymczasem ty wykazałeś się głupotą, mówiąc mi, na czym tak naprawdę ci zależy.
— Spoko. Możemy sprawdzić, czy to ci się uda. — Pokiwałem głową, a ona zmarszczyła brwi, patrząc na mnie zdezorientowana.
— A tak na marginesie, twoja matka będzie w domu przed czasem. Jakieś dwie godziny temu wyjechała z Liverset. — Puściłem jej oczko, na co rozchyliła usta ze zdziwienia.
Jeśli myślała, że może zacząć rozgrywać jakieś swoje gierki, to właśnie wybiłem jej to z głowy i pokazałem, że miałem wszystko pod kontrolą. Nawet jej rodzinę.
— Zostaw moich rodziców w spokoju — warknęła.
— Jak będziesz grzeczna, to nic im nie będzie groziło — powiedziałem, wstając z kanapy, na co ona od razu schowała prawą rękę za plecy. Z uwagą obserwowałem każdy jej ruch, bo ewidentnie coś kombinowała.
— A teraz szczerze, po co tak naprawdę tutaj przyjechałaś? — zapytałem, stając naprzeciwko niej tak, że dzieliły nas tylko centymetry.
— Stęskniłaś się za mną? — Wpatrywałem się w jej oczy, gdy ona nagle zamachnęła się na mnie ręką, którą miała za plecami.
Od razu zablokowałem jej ruch, chwytając ją za nadgarstek, po czym spojrzałem na nóż, który trzymała w dłoni. Przeniosłem wzrok na jej twarz, na której malował się wielki strach. Smarkula chciała mnie dźgnąć, a teraz sama była w tarapatach.
— I co teraz? — zapytałem spokojnie, starając się panować nad emocjami.
— Może pomóc w samobójstwie? Co? — Siłą skierowałem ostrze noża, który sama trzymała do jej gardła.
Po tym, jak poczuła je na skórze, wypuściła nóż z dłoni, a jego brzęk rozległ się po mieszkaniu, gdy upadł na podłogę. Samantha patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi, przerażonymi oczami, ciężko oddychając.
— Masz szczęście, że dzisiaj już kogoś zabiłem, bo inaczej padłoby na ciebie — warknąłem, szarpiąc ją i popychając na kanapę.
— Serio myślałaś, że tak łatwo jest się mnie pozbyć? Zapamiętaj sobie dziewczynko, że ze mną nie masz żadnych szans i albo się podporządkujesz, albo marnie skończysz. — Przewróciłem oczami, gdy dziewczyna zaczęła rzewnie płakać po moich słowach. Naprawdę miałem gdzieś jej humory.
— Wypierdalaj z mieszkania — warknąłem, a ona pędem rzuciła się do drzwi, zatrzaskując je za sobą.
Pokręciłem głową, podchodząc do okna. Oglądałem, jak w panice wsiadła do samochodu, a potem próbowała odjechać spod kamienicy, ale pierwsza próba zakończyła się fiaskiem, bo auto jej zgasło. Ponownie je uruchomiła i w końcu z piskiem opon ruszyła w drogę. Zacisnąłem zęby, zamyślając się na chwilę. Ostatnio Gabriel i Greg wypomnieli mi to, że byłem dla niej zbyt pobłażliwy i chyba mieli rację. Przyjechała tutaj, żeby mnie zabić, ewentualnie porządnie zranić, a ja postanowiłem wspaniałomyślnie wypuścić ją z mieszkania. Pokręciłem głową, wyrywając się z letargu, po czym spojrzałem na leżący nóż. Podszedłem do szafki, z której wyciągnąłem kopertę i nie dotykając noża, wsunąłem go do niej. Uśmiechnąłem się do siebie, gdy zdałem sobie sprawę, że miałem przedmiot, który z łatwością mogłem wykorzystać przeciwko dziewczynie. Wrzuciłem to do szuflady w sypialni i w tym samym momencie rozległ się dźwięk mojego telefonu. Gdy go chwyciłem, uśmiechnąłem się, widząc, że kontaktowała się ze mną Linda.
SAMANTHA
Roztrzęsiona podjechałam pod dom Reya. Byłam tak zdenerwowana, że nawet nie wiedziałam, jak udało mi się bezpiecznie tutaj dojechać. Siedząc w samochodzie kolegi, spojrzałam na budynek, w którym było ciemno, co w sumie nie powinno mnie dziwić, bo przecież był środek nocy. Co prawda byłam umówiona z nim, że auto oddam mu rano, ale chciałam z kimś pogadać, bo nie radziłam sobie z emocjami, które mi towarzyszyły po spotkaniu z Ianem. Może i zwariowałam, ale chciałam go zabić. Chciałam go dźgnąć, a potem zostawić na pastwę losu, żeby się wykrwawił. Żeby konał w męczarniach za te wszystkie krzywdy, które mi wyrządził. Wiedziałam, że dużo ryzykuję, jadąc tam, ale po prostu kierowała mną desperacja i chęć uwolnienia się od niego na zawsze.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni szortów, po czym wybrałam numer Reya. Zagryzłam wargę, czekając, aż odbierze, ale po kilku długich sygnałach straciłam na to nadzieję, a chwilę później połączenie się zakończyło. Rzuciłam telefon na siedzenie pasażera, głęboko wzdychając. Nie wiedziałam, co robić. Chciałam z kimś pogadać, a nie miałam z kim. Spojrzałam na telefon, który szybko wzięłam do dłoni, gdy rozległ się jego dźwięk, po czym uśmiechnęłam się, patrząc na wyświetlacz.
— Nie śpisz? — zapytałam, gdy odebrałam połączenie od Reya.
— Już nie, bo ktoś się do mnie przed chwilą dobijał — odparł zaspanym głosem, na co zacisnęłam usta.
— Przepraszam — powiedziałam, jednocześnie żałując, że tu przyjechałam, bo burzyłam jego spokój.
Kolega ziewnął głośno, a ja położyłam rękę na kluczyk w stacyjce. Chciałam zakończyć rozmowę i wrócić do siebie, żeby mu nie przeszkadzać.
— Gdzie jesteś? — zapytał zachrypniętym głosem.
— Pod twoim domem, ale już wracam do siebie. Rano odstawię samochód.
— Już idę. — Rzucił szybko i się rozłączył.
Westchnęłam ciężko, przecierając twarz dłonią. Gdy zobaczyłam wychodzącego z domu kolegę, który miał na sobie tylko bokserki, wyciągnęłam kluczyki ze stacyjki i wysiadałam z auta. Pokręciłam głową, widząc, że nie pofatygował się, żeby założyć T-shirt, a na stopy jakiekolwiek kapcie czy buty, tylko wyszedł boso.
Podszedł do mnie i cmoknął na powitanie w policzek, a ja mimowolnie wtuliłam się w niego. Czułam, że zaskoczyłam go tym gestem, ale chciałam, żeby ktoś mnie przytulił, bo byłam kompletnie rozbita emocjonalnie po spotkaniu z Ianem. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila, a oszaleję. Tylko Rey mógł mnie zrozumieć, bo przecież pracował dla niego.
— Co się stało? — zapytał szeptem, trzymając mnie mocno w ramionach, ale nie odpowiedziałam. Potrzebowałam czasu, żeby zebrać myśli.
— Chodź, pogadamy — dodał po chwili, odrywając się ode mnie.
Popatrzył na mnie z troską, po czym wziął mi z dłoni kluczyki od auta, uruchomił autoalarm i ruszyliśmy w stronę domu. Wchodząc na piętro, zachowywaliśmy się cicho, żeby nie obudzić jego rodziców i młodszej siostry.
Gdy dotarliśmy do pokoju, Rey od razu rzucił się na łóżko, szeroko ziewając, by po chwili poklepać miejsce obok siebie. Zrzuciłam buty i usiadłam na pościeli, opierając się plecami o ścianę. Siedziałam tak, zagryzając wnętrze policzka i patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Cały czas rozpamiętywałam to, co zrobiłam kilkadziesiąt minut temu i zastanawiałam się, czy Ian może chcieć się zemścić.
— No to mów, po co byłaś u Iana? — zapytał Rey, wyrywając mnie z zamyślenia.
Przełknęłam mocno ślinę, przenosząc na niego wzrok, bo nie wiedziałam, jak zareaguje na to, co miał usłyszeć. Wiedziałam, że zrobiłam ogromną głupotę.
— Chciałam go zabić — odparłam, lustrując twarz kolegi, który wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. Rozchylił usta, robiąc wielkie oczy, bo nie spodziewał się tego.
— C-co? — Wydukał zszokowany.
— Wzięłam nóż i pojechałam, żeby go zabić.
— Ty mówisz poważnie — powiedział, siadając na łóżku, a ja nieśmiało przytaknęłam.
— Nie radzę sobie z emocjami — zaczęłam mówić — raz mam plan, aby zrobić wszystko, żeby zmienił się w dobrego człowieka, bo widzę, że ma ludzkie odruchy, a potem mam ochotę go zabić. Jest we mnie tyle sprzeczności, że nie panuję już nad tym. — Rey słuchał mnie, kręcąc głową. — On osaczył moją rodzinę. Nawet wiedział, że mama wyjechała i kiedy wraca. Mam tego wszystkiego dość. Boję się, że oszaleję i wyląduję w psychiatryku.
— Zrobiłaś mu coś?
— Nie. — Zaprzeczyłam, a on wyraźnie się rozluźnił na te słowa. — Zamachnęłam się na niego, ale zablokował mi rękę — dodałam, po czym streściłam mu całe spotkanie.
— Całe szczęście, że tak to się skończyło. — Uniosłam brwi, słysząc to.
Chociaż mogłam się spodziewać tego, bo przecież dzięki Ianowi Rey zarabiał niezłą kasę. Najwidoczniej to było dla niego najważniejsze.
— Sam, musisz być opanowana. Serio chciałabyś iść przez niego do paki? — zapytał, a ja zastanawiałam się, czy jego troska o to, że mogłabym trafić do więzienia, była szczera, czy bardziej przejmował się stratą ewentualnego zarobku u bruneta.
— Nie, ale... — Zawiesiłam się, nie wiedząc, co powiedzieć.
— Musisz być twarda. — Rey poprawił się na łóżku, chwytając mnie za ręce.
— Jeszcze trochę i to się skończy, ale nie możesz zrobić czegoś głupiego, bo wszystko przepadnie — mówił z przejęciem.
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc jego słów.
— Co się skończy? — dopytywałam, a kolega wyraźnie się zmieszał. Puścił moje ręce i potarł dłonią kark.
— No, skończy się, jak Ian dostanie klucz. Wtedy da ci spokój — wydukał, a ja po chwili zastanowienia przytaknęłam. — Które depozyty już przejrzałaś? — zapytał, wstając na chwilę z łóżka. Podszedł do biurka i wziął do ręki komórkę.
— Żadne — odparłam, obserwując, jak kolega robił coś w telefonie. Zastanawiałam się, czy mógł właśnie informować Iana, że przyjechałam do niego. — Nie mam samochodu, żeby jeździć gdzieś dalej — dodałam.
— Pożyczę ci mój — powiedział, odkładając komórkę. Wrócił do łóżka i zajął miejsce obok mnie. — Zaczniesz od Barwich. Oddasz mu ten klucz i będziesz wolna, zobaczysz. — Uśmiechnęłam się krzywo na jego entuzjazm.
— Jak wcześniej nie dostanę na głowę — mruknęłam pod nosem, na co kolega parsknął śmiechem.
— Poradzisz sobie. Jesteś silna — odparł, puszczając mi oczko, po czym przytulił mnie. — Jak chcesz, to możesz tu przenocować — szepnął, a ja w duchu ucieszyłam się na tę propozycję.
— Dziękuję — powiedziałam, spoglądając na niego i uśmiechając się lekko. — Czułabym się lepiej, bo teraz się boję, że jak wrócę do domu, to Ian naśle na mnie kogoś za to, że chciałam go zabić.
— Na pewno nikogo nie naśle, a ten nóż ci przyłożył, żeby tylko cię postraszyć.
— No... nie wiem. — Zawahałam się.
— Ale ja wiem — odparł pewnie kolega. Znowu wstał z łóżka i podszedł do szafy, z której wyciągnął bokserki i jedną ze swoich koszulek do gry w rugby.
— Zmykaj pod prysznic — powiedział, rzucając mi ubranie, a ja odruchowo wyciągnęłam ręce przed siebie.
Podniosłam się, wyszłam z pokoju i skradając się po cichu, przeszłam do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic, a zęby kolejny raz umyłam palcem, po czym wróciłam do pokoju Reya. Chłopak leżał na łóżku, ziewając szeroko. Od razu pomyślałam, że będzie niewyspany, a przecież drużyna miała mieć trening. Mogłam mieć tylko nadzieję, że przez to nie spadnie mu forma i koncentracja na boisku.
— Obiecuję, że wyjdę, nim twoja rodzina się obudzi — odezwałam się, kładąc obok kolegi, a on ułożył się na boku i patrzył na mnie, podpierając głowę ręką. Po chwili przysunął się bliżej i pocałował mnie.
— Rey... — szepnęłam, odrywając się od jego ust.
— To chyba nie jest dobry pomysł.
— Bo? — zapytał, patrząc na mnie wymownie, po czym znowu połączył nasze wargi. — Ty jesteś sama... ja też... — mówił między pocałunkami, a ja nie protestowałam już więcej.
Rey nie poprzestawał na pocałunkach. Jego ręce coraz śmielej błądziły po moim ciele, aż wsunął je pod koszulkę, którą dostałam od niego do spania, a chwilę później zdjął ją ze mnie.
— Zaczekaj, rana na plecach — odezwałam się, bo wiedziałam, do czego to wszystko doprowadzi, a nie byłam pewna, czy to powinno się wydarzyć.
Chciałam go zastopować argumentem o opatrunku na ciele, chociaż tak naprawdę prawie w ogóle go nie czułam. Nie wiedziałam, co Ian przykleił mi na plecach, ale gdyby nie to, że kontrolowałam stan kompresu, oglądając go w lustrze, to zapomniałabym, że miałam coś naklejone.
— Boli?
— Nie, ale... — Nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, bo chłopak zamknął mi usta pocałunkiem, który odwzajemniłam.
Przymknęłam oczy, gdy przejechał dłonią po moich piersiach. Zagryzłam wargę, bijąc się z myślami, czy dobrze robiłam, czy powinniśmy to kontynuować, jednak on chyba nie miał co do tego wątpliwości, bo nie przestawał mnie całować. Wiedziałam, że mu się podobałam, że darzył mnie uczuciem, bo przyznał się do tego po festynie, ale ja nie byłam pewna, czy będę umieć to odwzajemnić. Kiedyś był najlepszym przyjacielem Dylana i zastanawiałam się, co będzie się między nimi działo, gdyby mój ex dowiedział się, że coś jest pomiędzy mną a Reyem. Jednak pomimo tych wszystkich wątpliwości nie potrafiłam przerwać tego. Dotykaliśmy swoich ciał, całując się namiętnie. Oddychałam ciężko, gdy Rey pieścił mnie coraz intensywniej. Jego dotyk powodował ciarki na mojej skórze i podobało mi się to, a gdy byliśmy już całkiem nadzy, nie mogłam się doczekać pójścia na całość. Westchnęłam cicho, gdy chłopak przerwał pieszczoty, po czym wstał z łóżka i podszedł do szafki, w której zaczął wszystko przewracać. Chwilę później wrócił do mnie, trzymając w dłoni prezerwatywę, którą zaraz założył. Myślałam, że od razu przejdzie do rzeczy, ale on wrócił jeszcze do pieszczenia mojego ciała. Wplotłam dłonie w jego włosy, gdy połączył nasze usta w pocałunku i poprawiłam się na łóżku, czując, że we mnie wchodził. Kochaliśmy się, patrząc sobie w oczy, a po wszystkim rozmawialiśmy chwilę. Rey w końcu zasnął, a ja leżałam, wpatrując się w ciemność.
Zerknęłam na biurko, gdy ekran telefonu chłopaka się zaświecił. Uniosłam się na łokciach, zagryzając wargę, po czym ostrożnie wstałam z łóżka. Zżerała mnie ciekawość, kto pisał do niego w środku nocy i czy mógł być to Ian. Chwyciłam telefon, wcisnęłam boczny przycisk, by następnie przejechać palcem po wyświetlaczu. Zacisnęłam usta, widząc informację o tym, że aby odblokować urządzenie potrzeba odcisku palca właściciela. Spojrzałam na Reya, który w tym samym czasie przewrócił się na bok. Postanowiłam zaryzykować i podeszłam do pogrążonego w śnie chłopaka, żeby przyłożyć jego palec do ekranu. Miałam nadzieję, że spał już na tyle mocno, że nie zbudzę go tym. W końcu odblokowałam urządzenie i weszłam w wiadomość, która nadeszła chwilę wcześniej.
OD COREY: jutro, tam gdzie zawsze
Zmarszczyłam brwi, ponieważ ta odpowiedź niewiele mi dawała. Niestety poprzednie wątki zostały chyba usunięte, bo była to jedyna wiadomość od niejakiego Corey'a. Nie kojarzyłam, żeby Rey kiedykolwiek o nim wspominał. Na pewno nie był to żaden nasz wspólny znajomy ze szkoły. Nagle znieruchomiałam, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że już kiedyś widziałam to imię. Było ono takie same, jak faceta, który przeglądał akta sprawy mojego nieżyjącego brata. Zamyśliłam się, przypominając sobie, jak Ian zareagował, gdy zapytałam go o tego mężczyznę. Zastanawiałam się, czy to mógł być ten sam, czy to tylko zbieżność imienia. Nie dawało mi to spokoju i jeszcze bardziej zapragnęłam dowiedzieć się tego, kim był tajemniczy mężczyzna, z którym kontaktował się mój kolega, i którego z jakiegoś powodu nienawidził Ian. Odłożyłam telefon, po czym potarłam twarz dłońmi. Coraz mniej mi się to wszystko podobało. I jeszcze to zachęcanie przez Reya, żebym jak najszybciej odnalazła klucz. Coś mi tu nie pasowało. Spojrzałam na chłopaka, który zachrapał głośno. Postanowiłam położyć się w końcu, bo nie chciałam, żeby przez przypadek się obudził. Jednak sen długo nie przychodził, a gdy w końcu udało mi się zasnąć, kolejny raz śniłam o mężczyźnie, którego Ian zastrzelił na moich oczach.
*
Przetarłam oczy, ziewając szeroko i przeciągając się w łóżku, gdy poczułam lekkie szturchnięcie. Zaraz potem pomrugałam powiekami, spoglądając na śpiącego obok Reya, który poprawiając się, trącił mnie ręką. Westchnęłam głęboko, lustrując twarz kolegi. Chyba nadal nie docierało do mnie to, co wydarzyło się pomiędzy nami i nie byłam pewna, czy to wszystko będzie dla nas dobre. Na dodatek nie wiedziałam, czy jego intencje były w stosunku do mnie prawdziwe. Poza tym nadal łapałam się na tym, że często myślałam o Dylanie. Miałam świadomość tego, że teraz wszystko zależało ode mnie, jak to wszystko się potoczy, co nie było dla mnie komfortowe.
Wstałam z łóżka i rozejrzałam się po podłodze, po czym sięgnęłam po rzeczy. Ubrałam się szybko, bo chciałam wymknąć się, zanim wstanie rodzina kolegi.
— Rey — szepnęłam, dotykając go lekko w ramię.
Chłopak przeciągnął się, otworzył oczy i uśmiechnął szeroko. Podniósł się na łóżku i pocałował mnie. Przymknęłam oczy, a gdy je otworzyłam, napotkałam jego radosne spojrzenie.
— Pójdę już — powiedziałam cicho.
— Podrzucę cię do domu, tylko się ogarnę. — Zaproponował od razu.
— Nie trzeba — odparłam szybko. — Przejdę się. — Chciałam przespacerować i pomyśleć trochę, żeby jakoś poukładać sobie w głowie to wszystko, co działo się kilka godzin wcześniej.
Rey nie naciskał, tylko przytaknął głową. Odprowadził mnie do drzwi, po czym cmoknął na pożegnanie, a ja ruszyłam przed siebie.
Szłam ulicami Fallbron pogrążona w myślach i ziewałam co chwilę przez nieprzespaną noc. Po chwili zerknęłam na telefon, ale nie miałam żadnej informacji od mamy, że już wróciła, co mnie ucieszyło, bo nie chciałam, żeby wiedziała, że pod jej nieobecność nie spałam w domu. Kolejny raz zresztą. Schowałam komórkę do kieszeni i przyspieszyłam kroku. Gdy już prawie byłam na miejscu, rozejrzałam się na boki, czy przypadkiem nie czaił się gdzieś Ian. Zmarszczyłam brwi, widząc kawałek dalej pana Donovana. Zdziwił mnie jego widok w tej dzielnicy i to z samego rana, bo przecież mieszkał po drugiej stronie miasta. Staruszek wydawał się trochę zagubiony. Stał na środku chodnika, rozglądając się wokoło. Postanowiłam podejść do niego, żeby zapytać, czy nie potrzebuję pomocy.
— Dzień dobry — odezwałam się, a on spojrzał na mnie, uśmiechając się lekko. — Pan tutaj?
— Wsiadłem do złego autobusu — odparł zmartwiony. — Możesz mi powiedzieć, dziecko, jak wrócić do siebie?
— Najlepiej wsiąść w dziewięćset jedenaście, ale rzadko jeździ w niedzielę. Tak w sumie, to pojedzie dopiero za godzinę — mówiłam, sprawdzając czas na komórce.
— Och, naprawdę? — zapytał, przybierając zmartwiony wyraz twarzy. — Trudno, poczekam. — Westchnął, a ja zagryzłam wargę, bijąc się ze swoimi myślami.
— Zapraszam na herbatę — powiedziałam w końcu.
Żal mi było tego, że miałby czekać godzinę sam w dzielnicy, której nie znał. Co by było, gdyby odszedł gdzieś dalej i się zgubił? Sumienie nie pozwoliło mi zostawić staruszka samego. Może i nie znałam go za dobrze, ale jakoś nie obawiałam się tego, że miałoby mi coś grozić z jego strony.
— Nie chcę robić problemu.
— To żaden problem. Zapraszam — odparłam, podając mu swoje ramię, które po chwili zawahania chwycił.
Rozmawiając, ruszyliśmy w kierunku domu. Gdy dotarliśmy na miejsce, mina mi zrzedła, widząc po drugiej stronie ulicy zaparkowany samochód, za którego kierownicą siedział Ian. W tym momencie ucieszyłam się, że zaproponowałam panu Donovanowi gościnę, bo zapewne, gdyby brunet widział mnie samą, to od razu dopadłby mnie, a tak byłam bezpieczna. Przynajmniej na razie.
Weszliśmy do domu i staruszek zajął miejsce na kanapie w salonie. Szybko skoczyłam do kuchni po coś zimnego do picia, po czym wróciłam do gościa. Uśmiechnął się lekko, gdy podałam mu szklankę z sokiem pomarańczowym.
— Dziękuję, jesteś bardzo miła, jak twój brat — powiedział, a mnie zamurowało, gdy wspomniał o Adamie. — O, przepraszam, nie powinienem o nim mówić — dodał natychmiast, przybierając zatroskany wyraz twarzy.
— Znał go pan? — zapytałam po chwili.
— Tak, poznałem go — odparł, uśmiechając się lekko. — Był bardzo pomocnym i inteligentnym chłopakiem. Gdy przeczytałem w prasie, że go zabito, wstrząsnęło to mną, jakby chodziło o moją rodzinę. — Przełknęłam mocniej ślinę, gdy poczułam gulę w gardle. Zawsze tak się działo na myśl o Adamie. Stres powodował, że wiązł mi głos.
— W czym panu pomagał?
— Kilka razy reperował mój samochód, gdy jeszcze jeździłem, a raz uratował mnie przed jakimś młodocianym opryszkiem, który chciał mnie okraść. Mówił, że chciał zostać policjantem. — Zmarszczyłam brwi, bo to, że chciał być funkcjonariuszem się zgadzało, ale on i naprawa auta? Przecież był w tym kompletnie zielony.
— Mhh. Nie wiedziałam, że znał się na naprawie samochodów — odparłam niepewnie. Najwidoczniej ukrywał przede mną nie tylko to, że był bandziorem w grupie Iana.
— Bo nie znał. — Zaśmiał się staruszek, a ja kompletnie zgłupiałam.
— Przecież przed chwilą powiedział pan, że... — powiedziałam, zawieszając się w połowie zdania.
— Zawsze, gdy podnosił maskę, mówił, że się nie zna, ale zobaczy, co da się zrobić. — Tłumaczył pan Donovan.
— Najwidoczniej były to jakieś błahostki, że udawało się potem ponownie odpalić silnik.
— Najwidoczniej. — Przytaknęłam nieśmiało.
— A co u ciebie słychać, Samantho? Nie widuję cię już w barze, co mnie smuci.
— No tak, nie pracuję już tam. — Westchnęłam ciężko. — Postanowiłam zrezygnować z pracy i skupić się na nauce. Przede mną ostatni rok, muszę dobrze go zakończyć. — Mężczyzna pokiwał głową na znak zrozumienia, po czym dodał, że pochwala to, że nauka była dla mnie priorytetem, bo napracować się jeszcze w życiu zdążę.
Przyznałam mu rację, chociaż patrząc na to, że przyczepił się do mnie Ian, to równie dobrze szybko mogłam dołączyć do brata. Potrząsnęłam głową, gdy kolejny raz pomyślałam o swojej śmierci. Naprawdę zaczynałam wariować.
*
Czterdzieści pięć minut później pan Donovan podziękował za gościnę i się pożegnał. Gdy wyszliśmy z domu, Iana na szczęście nie było. Odprowadziłam mężczyznę na przystanek i poczekałam z nim za autobusem, żeby mieć pewność, że nie pomyli go znowu. Chciałam wiedzieć, że bezpiecznie dotrze do domu.
Gdy wróciłam do domu, uśmiechnęłam się szeroko, bo w tym samym czasie mama parkowała na podjeździe. Przytuliłyśmy się, gdy tylko wysiadła z samochodu. Chwilę później wyjęłam walizkę, która leżała na tylnej kanapie i zatrzasnęłam drzwi. Zacisnęłam usta, gdy po drugiej stronie dostrzegłam parkującego czarnego Dodge'a, za którego kierownicą siedział Ian. Wpatrywał się we mnie, przez co poczułam niepokój. Brunet krążył przy naszym domu niczym sęp.
— Sam, idziesz? — Wzdrygnęłam się, słysząc zniecierpliwiony głos mamy, która stała już przy drzwiach.
— Tak — odparłam, biorąc bagaż do dłoni, po czym ruszyłam w kierunku wejścia.
Nim przekroczyłam próg, obejrzałam się jeszcze przez ramię i obserwowałam, jak Ian odjeżdżał spod naszego domu.
*************************************
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro