Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Jest jeden kask

IAN

Zacisnąłem zęby, zatrzymując się na poboczu, gdy Sam w dalszym ciągu wyła, siedząc w moim samochodzie. Wkurwiało mnie to niemiłosiernie. Caden i Zion wyprzedzili nas i pojechali na wyścig, a ja musiałem jakoś ogarnąć smarkatą.

— Możesz, kurwa, z łaski swojej przestać odstawiać cyrki? — Warknąłem wściekły w jej kierunku, a ona popatrzyła na mnie z wyrzutem, wycierając dłonią łzy.

— Ja odstawiam cyrki? Ja? — Łkała. — Uwziąłeś się na mnie! Niszczysz mi życie! — Zaczęła krzyczeć, a ja zacisnąłem mocno zęby, żeby się trochę wyciszyć, chociaż w środku cały chodziłem.
Nikt nie szarpał mi nerwów tak, jak ta mała. Jednak nie mogłem jej nic zrobić, bo była nam potrzebna, chociaż oczyma wyobraźni widziałem w jej głowie kulkę z mojego pistoletu.

— Jak dobrze pójdzie na wyścigu, to będziesz żyła, jak pączek w maśle. Jest kupa hajsu do zgarnięcia — powiedziałem najspokojniej, jak potrafiłem, co było dla mnie wyzwaniem w tamtym momencie.
Sam prychnęła pod nosem, wzruszając ramionami.

— Mam w dupie twoje pieniądze — odparła, patrząc na mnie z nienawiścią. — Nie chcę ich. Chcę odzyskać swoje dawne życie — dodała, jakby miało mnie to obchodzić.

— Muszę cię zmartwić, to nierealne. — Uśmiechnąłem się szyderczo, ale chciałem, żeby wiedziała, że tak łatwo się nie uwolni.
Była na straconej pozycji. Westchnęła głęboko, przecierając twarz dłońmi.

— Czego ty tak naprawdę ode mnie chcesz? — zapytała, spoglądając na mnie niewinnie.
Lustrowała moją twarz, a ja zmrużyłem oczy, obserwując jej zachowanie, bo coś za szybko się uspokoiła. Jeśli myślała, że może na mnie testować jakieś swoje emocjonalne gierki, to się pomyliła. Chyba zapomniała, z kim miała do czynienia.

— Dowiesz się we właściwym czasie — odezwałem się, a ona spojrzała na mnie, robiąc skwaszoną minę. Smarkula naprawdę próbowała mną manipulować.
— Jak zmądrzejesz i zaczniesz współpracować — dodałem po chwili.

— A jak nie zacznę współpracować? — zapytała, unosząc brew.

— To marnie skończysz — odparłem, po czym ruszyłem w dalszą drogę.
Nie mogłem pozwolić na to, żeby spóźnić się na wyścig. Zbyt dużo było dzisiaj do zarobienia.

*

Oczywiście na miejsce dotarliśmy z Sam ostatni. Na szczęście kumple przekonali Eavana, żeby poczekał ze startem na mnie, co zapewne było trudne. Facet miał swoje zasady i punktualność była u niego na pierwszym miejscu. Tym bardziej że trasa wyścigu była kontrolowana tylko przez jakiś czas. Potem trzeba było się usunąć, żeby nie mieć problemu z glinami.

— Nie chcę jechać w tym wyścigu. Chcę do domu. — Przewróciłem oczami, gdy Sam znowu zaczęła mi jęczeć nad uchem. Była naprawdę irytująca.

— Zamknij się. — Warknąłem, próbując się skupić.
Zacisnąłem dłonie na kierownicy, patrząc przed siebie. Czekałem, aż przed nami pojawi się Naomi, która nas startowała.

— Nie chcę umierać.

— Ja pierdolę, dziewczyno — powiedziałem poirytowany. — Jak się nie zamkniesz, wtedy na pewno umrzesz, bo zaczynasz działać mi na nerwy.

— To mogę wysiąść? — zapytała, a ja głośno westchnąłem.
Poprawiłem się na siedzeniu, gdy przed samochodami pojawiła się Naomi, trzymając w dłoniach chustę.

— Lepiej się trzymaj — odezwałem się do Sam, gdy dziewczyna uniosła dłoń w górę, po czym machnęła nią w dół.

Samantha pisnęła, po tym, jak ostro ruszyłem. Dzisiaj o dziwo było więcej konkurentów, ale nie miałem zamiaru poddawać się z tego powodu. Wiedziałem, że miałem jedno z mocniejszych aut w stawce. Największym konkurentem był dla mnie Terrence siedzący za kierownicą srebrnego Chevroleta SS i miałem świadomość tego, że znowu będę musiał poświęcić bok swojego samochodu, żeby go wyeliminować. Był dobrym kierowcą, ale w momencie stresu popełniał wiele błędów, przez co powinien szybko odpaść, a mój samochód i tak potem do stanu idealnego miał doprowadzić Marcos.

Sam o dziwo dzisiaj nie krzyczała tak, jak w czasie pierwszego wyścigu, tylko siedziała wbita w fotel, trzymając się go kurczowo. Zapewne dlatego, że bała się, że może zginąć. Gdyby wiedziała, że była teraz pod ochroną, to inaczej by na to wszystko patrzyła. Gdybym nie był pewny swoich umiejętności za kierownicą, to nie zabierałbym jej ze sobą.

Przycisnąłem mocniej gaz, żeby dogonić Treenece'a, który oczywiście prowadził. Za nami jechały jeszcze trzy auta, ale nie wróżyłem im triumfu. Za to cztery inne już wypadły z gry.

W końcu dogoniłem konkurenta, który oczywiście zauważając mnie na ogonie, zaczynał popełniać błędy. Próbował uniemożliwić mi wyprzedzenie, jadąc wężykiem. Przyspieszyłem, po czym udało mi się z nimi zrównać, a po chwili w bezceremonialny sposób, uderzyłem go w bok od strony Samanthy, która krzyknęła coś z cyklu, że zaraz zginiemy. Z uśmiechem na twarzy oglądałem, jak Chevrolet wpadł w poślizg, po czym wypadł z trasy, koziołkując kilkukrotnie. Sam uniosła dłoń i zakryła nią usta. Była w takim szoku, że nawet nie pisnęła.

— Zatrzymaj się! Trzeba zawrócić i im pomóc! — krzyknęła, gdy opadły z niej pierwsze emocje i doszło do niej to, co wydarzyło się przed chwilą.

— Nie rozśmieszaj mnie. — Parsknąłem pod nosem.

— Jesteś bez serca.

— Widzisz, potrafisz być bystra — powiedziałem, zerkając na nią. — A teraz siedź cicho i mnie nie rozpraszaj — dodałem, przyciskając gaz, gdy zauważyłem we wstecznym lusterku, że zbliżał się jakiś samochód.

— Przecież oni mogli zginąć.

— Jak zginęli, to i tak już im nie pomożemy — odparłem, wzruszając ramionami. 

Pędziłem przed siebie, pewny wygranej, jednak po chwili zmrużyłem oczy, dostrzegając w lusterku czarnego Cadillaca. Zacisnąłem usta, skupiając się na jeździe, bo nie mogłem popełnić teraz, żadnego błędu. Zawróciłem w umówionym miejscu, którego pilnował człowiek Eavana. Mężczyzna przez telefon informował go, które auta dotarły do tego punktu, żeby nikt nie oszukał. Niespodziewanie kierowca Cadillaca nie odpuszczał. Nie miałem pojęcia, kim był człowiek siedzący za jego kierownicą, ale musiałem przyznać, że był niezły. Sam oderwała plecy od oparcia, wpatrując się w szybę, gdy mijaliśmy wyrzucony wcześniej z trasy samochód, obok którego stał zakrwawiony Terrence, podtrzymujący swoją pasażerkę. 

— Widzisz, żyją — odezwałem się, ale dziewczyna nic nie powiedziała, tylko głośno wzdychając, przywarła plecami do oparcia.

Ostatni raz spojrzałem w lusterko, żeby zobaczyć, gdzie był Cadillac, po czym pewnie zmierzałem po wygraną. Ostro zahamowałem po przekroczeniu linii mety, przez co Sam poleciała do przodu, opierając dłonie na desce rozdzielczej. Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy przeklęła.

— Wysiadasz? — zapytałem, odpinając pas, a ona tylko pokręciła głową. 

Wzruszyłem ramionami i wysiadłem z auta, żeby odebrać swoją gażę. Obserwowałem kręcące się dookoła kobiety, zastanawiając się, którą zabrać do siebie na noc. Chętnych nie brakowało, a mi była potrzebna rozrywka po stresującym wyścigu.

— Gratuluję, Ian. Kolejny sukces — odezwał się Eavan, podając mi dłoń, po czym wręczył mi pieniądze.

Z satysfakcją spojrzałem na forsę, zastanawiając się, ile odpalić Sam. Chciałem jeszcze bardziej ją od siebie uzależnić i te pieniądze miały mi w tym pomóc. Przeniosłem wzrok na siedzącą w Challengerze dziewczynę, która miała spuszczony wzrok.

— Kto kierował Cadillacem? — Spojrzałem na Eavana, chcąc się dowiedzieć czegoś o nowym konkurencie, który już zdążył się ulotnić.

— Jakiś Aron, Ashton czy jakoś tak — mówił, obłapując dwie stojące przy nim dziewczyny. — Świeżak — dodał, a ja przyglądałem mu się, mrużąc oczy.
Nie spodobało mi się to, co usłyszałem.

— Wpuszczasz obcych? A jak to pies? — zapytałem, na co mężczyzna uśmiechnął się, kręcąc głową.

— Daj spokój — odezwał się, klepiąc mnie po ramieniu. — Jesteś przewrażliwiony. Dzieciak ma dopiero dwadzieścia lat albo coś koło tego. — Zacisnąłem usta, słysząc kolejną niepewną odpowiedź.

— Sprawdziłeś go, chociaż?

— Możesz mieć pewność, że nie jest gliniarzem. — Ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała mnie.
Nie podobało mi się, że Eavan dopuszczał do wyścigu ludzi, którzy do tej pory nie mieli z nami nic wspólnego. Może i młody chciał się jakoś do nas wkręcić, ale nie tak to powinno się odbywać.
— To jak? Którą przytulasz po wyścigu do trójkąta z twoją nową zdobyczą? — Zaśmiałem się, słysząc Eavana, spoglądającego w kierunku Samanthy. Jego insynuacje, że ona poszłaby ze mną do łóżka po dobroci, rozbawiły mnie. 

— Nowa zdobycz zaraz wraca do domu — odparłem, rozglądając się po stojących nieopodal kobietach. — Pozwolisz, że zabiorę bliźniaczki? — zapytałem, lustrując dziewczyny, które były ubrane w krótkie topy i lateksowe spódniczki.
Wyglądały na takie, co dobrze się znają na swojej robocie.

— Świetny wybór, będziesz miał z nimi niezłą zabawę. — Eavan poklepał mnie po ramieniu, po czym przywołał wybrane przeze mnie kobiety.

Uśmiechnąłem się do nich, gdy podeszły, a one spojrzały na mnie z wielkim zainteresowaniem. Doskonale wiedziały, że będą mogły liczyć na dobry zarobek od zwycięzcy dzisiejszego wyścigu. 

— Miłej zabawy — odezwał się Eavan, a ja kiwnąłem mu głową. 
Wszedłem między dziewczyny i objąłem w talii, po czym ruszyliśmy w kierunku mojego auta.

Zbliżając się do samochodu, obserwowałem Sam, która wpatrywała się w nas. Widać było po niej zdezorientowanie. Bliźniaczki usiadły z tyłu, chichocząc pod nosem. Po zajęciu miejsca za kierownicą zwróciłem głowę w kierunku Samanthy, która mocno zaciskała zęby. Wyglądała, jakby była obrażona, że zabrałem ze sobą dwie kobiety do zabawy. W sumie nawet nie zapytałem jej, czy nie byłaby chętna na jakiś numerek, tylko z góry założyłem odmowę.

— Jak chcesz, możesz dołączyć. — Szepnąłem jej do ucha.
Spojrzała na mnie z wyrzutem, a ja uśmiechnąłem się szeroko. Czyli dobrze oceniłem, że nie będę miał z niej pożytku.

— Chcę do domu — powiedziała cicho ze zrezygnowanym wyrazem twarzy.

Pewnie cały czas zastanawiała się, jak udobruchać Dylana. Spojrzałem na trzymany przez nią telefon, zastanawiając się, ile wiadomości już mu wysłała. W sumie trochę to było upokarzające, bo chłopak wypiął się na nią w ciągu sekundy, a ona się teraz przed nim płaszczyła.
Odpaliłem silnik, spoglądając w lusterku na siedzące z tyłu bliźniaczki, które uśmiechały się od ucha do ucha. Eavan musiał je czymś nieźle nafaszerować, ale w sumie nie przeszkadzało mi to, grunt, żeby odwaliły dobrze swoją robotę.

Po jakimś czasie poprawiłem się na siedzeniu, gdy jedna z bliźniaczek przysunęła się do mojego fotela i od tyłu zaczęła wkładać swoje dłonie za moją koszulkę, gładząc nimi tors. Druga za to wychyliła się między siedzeniami i zaczęła dotykać moje krocze. Już mi się podobały te dziewczyny. Nie traciły czasu na nic. Sam spojrzała na nas speszona, po czym odwróciła wzrok w boczną szybę, a ja sapnąłem ciężko, gdy blondynka mocniej ścisnęła moje krocze.

— Możecie go, kurwa, przestać teraz obmacywać?! W przeciwieństwie do was chcę dojechać do domu w jednym kawałku! — Bliźniaczki zostawiły mnie w spokoju, gdy Sam zaczęła na nie krzyczeć.

— Po co tyle agresji? — zapytałem ze śmiechem.
Dziewczyna ewidentnie nie wiedziała, co to dobra zabawa. Nie odezwała się ani słowem, tylko zaplotła ręce na klatce piersiowej i siedziała naburmuszona. Spojrzałem w lusterku na jedną z bliźniczek, puszczając jej oczko, na co ta uśmiechnęła się szeroko.

Dwadzieścia minut później zaparkowałem pod domem Samanthy,  która wkurzona wyszła z samochodu.

— Kasa — odezwałem się, wyciągając w jej kierunku plik pieniędzy.

Dziewczyna spojrzała na to, po czym przeniosła wzrok na mnie i pokazała mi środkowy palec. Trzasnęła drzwiami, by następnie pobiec do domu. Pokręciłem głową, rzucając forsę do schowka w bocznych drzwiach. Stwierdziłem, że jutro jej to wcisnę.

— To co? Która siada z przodu? — zapytałem, odwracając się w kierunku bliźniaczek.

SAMANTHA

Siedziałam na łóżku, oddychając ciężko i rozglądając się po pokoju, w którym zrobiłam pobojowisko. Nie potrafiłam poradzić sobie z negatywnymi emocjami. Od rana próbowałam skontaktować się z Dylanem oraz Emmą i Kim, ale bezskutecznie, a dochodziła już pora obiadu. Żadne z nich nie odbierało ode mnie telefonu ani nie odpisywało na wiadomości. Za to Dylan zdążył mnie już zablokować. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, że tak mnie potraktował. Przecież nie poszłam z Ianem dobrowolnie. Nie miałam wyboru. Zrobiłam to dla niego, a on teraz nie chciał mnie znać, tak samo, jak przyjaciółki.
Byłam tak wściekła, że zdemolowałam swój pokój, a teraz wpatrywałam się w to wszystko, zastanawiając się, jak odzyskać chłopaka i przyjaciółki. Przecież nie mogłam powiedzieć im prawdy, że wpadłam w takie bagno.

— Sam! — Wzdrygnęłam się, słysząc krzyk mamy, która chwilę później weszła do mojego pokoju.
— Sa-m... — Powtórzyła moje imię, zawieszając się na chwilę, gdy zobaczyła bałagan.
— Co ty zrobiłaś? Oszalałaś? — zapytała, przyglądając mi się z uwagą, jakby faktycznie szukała objawów tego, że zwariowałam.

— Sprzątam — odparłam od niechcenia.

— Sprzątasz? — Wzruszyłam ramionami na jej słowa, na co pokręciła głową ze zrezygnowaniem. — Chodź na obiad — dodała.

— Nie jestem głodna.

— Nawet nie chcę tego słuchać. Do stołu — mruknęła, opuszczając mój pokój.

Posiedziałam jeszcze chwilę w pokoju, po czym z niechęcią ruszyłam do kuchni. Wiedziałam, że jak sama nie pójdę, to mama mnie do niej przywlecze. Wspólny posiłek była dla niej świętością i jeśli były do tego warunki, to razem zasiadaliśmy do stołu.
Zdziwiłam się, gdy w kuchni nie zastałam ojca, który od rana pojechał do firmy. W sumie to denerwowałam się jego powrotem i tym, co mogłyśmy z mamą usłyszeć. Jednak miałam już plan awaryjny, na wypadek, gdyby ojciec musiał jak najszybciej oddać pieniądze. Stwierdziłam, że kasę, którą miałam od Iana za wyścig, wsadzę w kopertę i po prostu zostawię w skrzynce, jako darowizna od zmartwionego człowieka, który przeczytał w prasie o napadzie i późniejszych problemach.

— Taty nie ma? — zapytałam, siadając przy stole.

— Zaraz powi.... — Zaczęła mówić mama, ale nie dokończyła, bo w tym samym momencie do domu wszedł ojciec, krzycząc już od progu.

— Moje kochane dziewczyny! Odstawcie na bok te nugettsy, mam coś lepszego — mówił podekscytowany, kładąc na blacie siatki  z zakupami, po czym zaczął wyciągać owoce morza z najdroższej restauracji w tym mieście i szampana.

— Jeffrey, oszalałeś? — odezwała się mama, spoglądając na niego. — Przecież nie stać nas na takie rzeczy. Zapomniałeś, że musimy oddać twojemu szefowi siedemdziesiąt tysięcy?

— Kochanie, to już nieaktualne — odparł z radością. — Kupiłem to, bo przecież nie będziemy świętować dobrych wiadomości zwykłym kurczakiem. Nie, żebym miał coś przeciwko twojej kuchni. Gotujesz wspaniale. — Cmoknął mamę w policzek, a ona w dalszym ciągu patrzyła na niego zdezorientowana.
Zresztą nie tylko ona, bo ja też nie wiedziałam, co było grane.

— A! Jeszcze kieliszki! — Ojciec rozejrzał się po szafkach.
Podszedł do jednej z nich i wyciągnął trzy kieliszki, które ustawił na stole, po czym zaczął otwierać szampana i go rozlewać.

— Przecież Sam... — zaczęła mówić mama.

— Jak się w domu trochę szampana napije, to nic się nie stanie. — Przerwał jej tata, podając mi kieliszek z alkoholem.
Matka zrobiła niezadowoloną minę, ale już tego nie skomentowała.

— To, co świętujemy? — zapytała.

— Umorzenie spłaty skradzionego towaru i powrót do pracy oraz uwaga... — tata patrzył na nas zadowolony, budując napięcie — podwyżkę! — krzyknął, a ja uniosłam brew ze zdziwienia.
Zastanawiałam się, co takiego stało się z jego szefem, że podjął taką decyzję.

— Co? — Mama też nie dowierzała w to, co usłyszała.

— Sam w to nie wierzyłem, gdy rozmawiałem ze Spencerem, ale to prawda. Widocznie poszedł po rozum do głowy. — Tata wzruszył ramionami, popijając szampana. — Facet, którego mijałem, wchodząc do firmy, miał rację, że to będzie mój szczęśliwy dzień. 

— Jaki facet? — Mama była coraz bardziej zdezorientowana.

— Nie wiem. Nie znam go — mówił tata. — Właśnie wychodził z firmy Grimsa i powiedział, że będę miał co świętować. Patrzyłem na niego, jak na wariata, gdy wsiadał do samochodu. — Tłumaczył. — Swoją drogą on chyba nie miał dobrego dnia, bo miał uszkodzony cały bok w aucie. — Zamarłam, słysząc to.
Nie mogłam nic poradzić na to, że od razu pomyślałam o Ianie. W sumie to nie zdziwiłoby mnie to, gdyby to był on. Najwidoczniej znowu coś kombinował.

— Co to był za samochód? — zapytałam.

— Dodge chyba. Dodge Challenger, tak mi się wydaje — odparł ojciec, a ja słysząc markę auta, duszkiem wypiłam szampana.

— Sam! Co się z tobą dzisiaj dzieje! — Krzyczała mama, patrząc na to, co robiłam. 

— Nie jestem głodna — powiedziałam, odstawiając kieliszek, po czym zerwałam się z miejsca i pobiegłam do pokoju.

— Sam!

— Zostaw ją, Mandy.

Wściekła wpadłam do pokoju, bo wiedziałam, że Ian znowu coś kombinuje. Tak bardzo pragnęłam odkryć powód, dla którego osaczył naszą rodzinę. Usiadłam przy biurku i otworzyłam laptopa, po czym wpisałam w wyszukiwarkę te kilka bardzo ciężkich dla mnie słów: zabójstwo Adama Collinsa Fallbron.
Musiałam w końcu odkryć prawdę o śmierci brata. Byłam pewna, że stał za tym Ian, tylko nie wiedziałam, jak to udowodnić.
Po kolei otwierałam artykuły i wczytywałam się w nie, jakby dziennikarze w jakimś szyfrze mieli umieścić w nich motyw zabójstwa, a może i imię mordercy.

Rana postrzałowa klatki piersiowej.

Ślady opon na miejscu zbrodni.

Niezidentyfikowany sprawca.

Umorzone śledztwo.

Te krótkie wyrażenia wyłapane z artykułów powodowały skręt żołądka. Oparłam głowę na dłoniach, próbując zebrać myśli. Nie mogłam zrozumieć, jak nie można było odnaleźć mordercy. Skoro zostawił ślady opon, to na pewno zostawił też coś więcej. Zastanawiałam się, czy nasza policja była aż tak nieudolna, czy na rękę było jej to, żeby zamknąć śledztwo. A może ktoś ich do tego zmusił?
Postanowiłam, że udowodnię winę Iana i wsadzę go do więzienia. Chciałam pokazać wszystkim w koło, a w szczególności Dylanowi i przyjaciółkom, że nie spotykałam się z nim dla przyjemności, ale dlatego, żeby go pogrążyć. Nie wiedziałam, czego tak naprawdę ode mnie chciał, ale z pełną świadomością postanowiłam wejść w grę, którą prowadził i go zdemaskować. Chociaż bałam się konsekwencji, to nie miałam nic do stracenia.
Weszłam na stronę jednostki policyjnej w naszym mieście i wydrukowałam wniosek o udostępnienie akt. Wypisałam go, po czym ubrałam się z zamiarem wyjścia, żeby od razu go złożyć.

— Sam, dokąd idziesz? — zapytała mama, która nadal świętowała z ojcem przy stole, chociaż nie wiedziałam, czy mieli co świętować.
Może powinnam ich ostrzec, że to podstęp?

— Na policję, dowiedzieć się, czy mają coś odnośnie mojego samochodu. — Skłamałam, wkładając na stopy buty.

— Posprzątałaś pokój? — Przewróciłam oczami, słysząc pytanie mamy.
Dlaczego musiała teraz czepiać się o takie pierdoły?

— Później to zrobię. Teraz nie mam czasu — mruknęłam pod nosem, po czym szybko wyszłam z domu, żebym nie musiała dłużej wysłuchiwać pretensji pod swoim adresem.

Odetchnęłam głęboko gorącym, letnim powietrzem, po czym ruszyłam przed siebie. Miałam do przejścia ładny kawałek drogi, więc nie miałam czasu na to, żeby dłużej zwlekać.

*

Przez kilka minut stałam przed posterunkiem, zastanawiając się, czy dobrze robię, ale w końcu postanowiłam wejść do środka. Nie chciałam dłużej czekać, bo znając moje szczęście, to za chwilę znikąd wziąłby się Ian i zniweczył mój plan. Niepewnie otworzyłam drzwi i weszłam do pomieszczenia. Policjant siedzący przy biurku zmierzył mnie wzrokiem, unosząc brew. Poczułam się dziwnie i jeszcze bardziej niepewnie. Przywitałam się z mężczyzną, mówiąc, po co przyszłam, po czym podałam mu pismo, dopytując o procedury po złożeniu wniosku. Policjant wskazał dłonią miejsce, na które usiadłam, po czym zmrużył oczy, wczytując się w druk.

— Adam Collins? — zapytał, spoglądając na mnie znad dokumentu.
Przełknęłam mocno ślinę, gdy tak świdrował mnie wzrokiem. Myślałam, że na posterunku poczuję się bezpiecznie, a było wręcz odwrotnie. Czułam się jak intruz.

— Był moim bratem — odparłam spokojnie.

— Ile masz lat? Nie powinnaś tu przyjść z którymś z rodziców? Wiedzą w ogóle, że składasz taki wniosek? — Zacisnęłam usta, cicho wzdychając.
Nie wiedziałam, jak poprowadzić dalej tę rozmowę. Nie chciałam, żeby rodzice dowiedzieli się o tym, że wybrałam się na posterunek.

— Chcę tylko przejrzeć akta sprawy mojego nieżyjącego brata. To taki problem? — zapytałam od niechcenia. Wytarłam spocone dłonie o spodnie i przygryzłam wewnętrzną stronę policzka. Zaczynałam się coraz bardziej denerwować.

— Po co?

— Żeby zaspokoić swoją ciekawość i zobaczyć, że naprawdę zrobiliście wszystko, żeby odnaleźć mordercę.

— Oczywiście, że wszystko zostało zrobione — odparł, odchylając się na siedzeniu.

— Chcę o tym przeczytać.

— Ile masz lat? — zapytał kolejny raz, przyglądając mi się uważnie.

— Osiemnaście — powiedziałam, a policjant spojrzał na mnie, drapiąc się po głowie.
— Mam prawo do wglądu do akt. — Spojrzałam na niego pewnie.
Wykrzywił usta, stukając palcami po blacie biurka. 

— Przekażę komendantowi, proszę przyjść jutro po odpowiedź.

— Nie można teraz? — zapytałam, uśmiechając się krzywo.
Policjant westchnął ciężko, po czym chwycił słuchawkę stojącego przed nim telefonu i wybrał numer. Poprawiłam się na krześle, gdy mężczyzna spojrzał na mnie przez chwilę.

— Szefie, jest tutaj Samantha Collins — odezwał się, gdy komendant odebrał. 
— Tak, siostra Adama Collinsa. — Zmrużyłam oczy, słysząc potwierdzenie na pytanie zadane przez policjanta wyższego rangą. Zdziwiło mnie, że komendant od razu wiedział, o kogo chodziło. 
— Chce uzyskać wgląd do policyjnych akt dotyczących jej brata — mówił dalej, a ja wpatrywałam się w niego uważnie. Miałam nadzieję, że z wyrazu twarzy coś wyczytam.
— Jasne — odpowiedział posterunkowy, po czym odłożył słuchawkę i chwycił mój wniosek.

— Za mną. — Ucieszyłam się, słysząc te słowa, bo oznaczały, że zobaczę te akta.

Szłam za policjantem, rozglądając się na boki, a chwilę później wsiedliśmy do windy i wjechaliśmy na trzecie piętro, gdzie weszliśmy do ogromnego pomieszczenia z masą regałów. Podeszliśmy do kontuaru, za którym siedziała kobieta w średnim wieku. Policjant pokazał jej pismo, a ona spojrzała na mnie spod okularów, po czym zniknęła między regałami.

— Musisz się tu wpisać. — Mężczyzna pokazał mi palcem miejsce w skoroszycie. — Godzinę wejścia jeszcze — dodał, a ja spojrzałam na komórkę, po czym wpisałam czas przyjścia.
Staliśmy w milczeniu, czekając na kobietę, która wróciła do nas chwilę później wraz z dokumentami.

— To wszystko — powiedziała, kładąc przede mną teczkę. 
Zacisnęłam usta, bo wiele tego nie było. Ponownie zaczęłam się zastanawiać, czy śledztwo na pewno zostało poprawnie poprowadzone.

— Jak skończysz przeglądać, oddaj to Sarah, a potem wpisz godzinę wyjścia. — Przytaknęłam na słowa policjanta, po czym odprowadziłam go wzrokiem do drzwi.

— Tam możesz usiąść. Nie możesz kopiować i robić zdjęć. — Spojrzałam na kobietę, gdy odezwała się w moim kierunku, wskazując miejsce, które mogłam zająć.

— Rozumiem — odparłam i ruszyłam do niewielkiego stolika.

Odsunęłam krzesło, na którym usiadłam, by następnie głęboko odetchnąć. Drżącymi dłońmi otworzyłam teczkę. Przełknęłam mocno ślinę, zauważając zdjęcia z miejsca zbrodni. Zaczęłam się zastanawiać, czy Adam mocno cierpiał, czy zginął od razu. Wzięłam do dłoni fotografię, na której jego ciało leżało obok jeziora. Było skierowane twarzą do trawnika, a na plecach leżała zostawiona przez śledczych kartka z numerem jeden. Zmrużyłam oczy, przyglądając się ubraniom, bo nie kojarzyłam, żeby kiedykolwiek takie nosił, chociaż mógł kupić sobie coś nowego właśnie na tę imprezę. 

Były jeszcze trzy jego zdjęcia, ale żadnego, na którym byłoby widać twarz. Odłożyłam je na bok, biorąc do dłoni fotografie, na których znajdowały się ślady opon. Były dość wyraźne i nie wiedziałam, czy dlatego, że teren był podmokły i samochód po prostu usiadł, czy był to jakiś ciężki, terenowy pojazd, ale wtedy wykluczałoby to udział Iana, chociaż z drugiej strony nie wiedziałam, czy międzyczasie nie zmienił auta. Były też ślady butów i łuska od naboju, co oznaczało, że kula przeszła na wylot. Nadal nie mogłam pojąć, jak mając taki materiał, nie mogli  wykryć sprawcy. Na pewno gdzieś były jakieś ślady DNA.

Ciało znalezione we wodzie i wyciągnięte na brzeg.— Zaczęłam czytać. [...] Mężczyzna został zidentyfikowany na podstawie badań DNA jako Adam Collins. Rodzice nie byli w stanie dokonać identyfikacji poprzez oględziny, przez zły stan psychiczny.

Nie wiedziałam, że mama i tata nie oglądali Adama, tylko przeprowadzono badania DNA. Jednak z drugiej strony nie dziwiłam im się, bo ja też chciałabym zapamiętać brata takim, jaki był za życia.

Sprawcy nie ustalono.

Zacisnęłam zęby, wpatrując się w to zdanie. Czułam żal i rozgoryczenie, że policja, zamiast dalej pracować nad sprawą, tak po prostu ją zamknęła i odłożyła do archiwum. Na co czekali? Przecież każdy dzień zwłoki oddalał powodzenie w tej sprawie.

Spojrzałam jeszcze raz na zdjęcie nieżyjącego brata, przyglądając mu się z uwagą. Spojrzałam na leżący telefon komórkowy. Zagryzłam wargę, wpatrując się w niego. Jeśli faktycznie to był telefon Adama, jak wskazywało oznaczenie śledczych, to ewidentnie coś było nie tak. Bo jakim cudem znalazł daleko od niego, skoro Adam został wyciągnięty z wody przez płetwonurków? Powinien być w jego kieszeni albo na dnie jeziora, z którego go wyciągnięto, bo równie dobrze mógł wypaść z kieszeni. Od razu przypomniało mi się, że tamtej nocy dostałam od niego SMS-a, który być może nie został wysłany przez niego. Odłożyłam zdjęcie, wczytując się w kolejną kartkę raportu, ale nie było żadnej wzmianki na temat próby ściągnięcia odcisków palców z komórki. Pokręciłam głową, myśląc o tym, że ktoś ewidentnie krył mordercę. Przeglądałam kolejne strony akt, gdy nagle zmarszczyłam brwi. Wróciłam do poprzedniej strony, spoglądając na numerację, po czym przerzuciłam kartkę. Akta nie były kompletne.

Wstałam z miejsca i podeszłam do kontuaru, uśmiechając się w kierunku Sarah, gdy na mnie spojrzała.

— Przepraszam, czy to są na pewno całe akta? Nie ma jeszcze czegoś? — zapytałam, a kobieta zdjęła okulary, spoglądając na mnie.

— Na pewno. Sama wszystko sprawdzałam i archiwizowałam — odparła.
— Zostały tutaj przyniesione po zamknięciu sprawy i nikt już do nich nie zaglądał. — Zrobiłam niezadowoloną minę, zastanawiając się, co w takim razie stało się z tymi kilkoma stronami. Przytaknęłam i odwróciłam się, żeby wrócić do stolika.
— A nie, przepraszam. — Spojrzałam w kierunku Sarah, gdy się odezwała.
— Oglądał je jeszcze jeden mężczyzna.

— Dawno?

— Ja wiem? Kilka tygodni temu. — Zdziwiła mnie ta odpowiedź i zastanawiałam się, czy to mógł być Ian. Zaczął mnie prześladować kilka tygodni temu, więc coś mogło być na rzeczy.

— Jak wyglądał?

— Nie pamiętam, ale na pewno blondyn. Coś koło czterdziestki.  — Zacisnęłam usta, bo kolor włosów wykluczał Iana, a sądziłam, że to on stał za zniknięciem części dokumentacji.

— Dziękuję — odparłam, po czym kobieta wróciła do swoich zajęć, a ja kątem oka spojrzałam na skoroszyt do wpisów.

Niespostrzeżenie zabrałam go do stolika i zaczęłam wertować kartki, szukając informacji o tym, kto otrzymał zgodę na wgląd do akt sprawy Adama.

— Corey Patel — powiedziałam do siebie pod nosem, odczytując zapisane dane.

Nic mi nie mówiło to imię i nazwisko. Pytanie, czy były prawdziwe. Zacisnęłam usta, spoglądając dyskretnie w kierunku kobiety pracującej w archiwum. Gdy zauważyłam, że nie patrzyła na mnie, to wyciągnęłam telefon, a akta położyłam sobie na kolana i zaczęłam je fotografować. Wiedziałam, że było to zakazane, ale ewidentnie coś było tutaj nie tak. Chciałam na spokojnie przeanalizować to w domu.

Po wszystkim oddałam akta, wpisałam się do skoroszytu, po czym opuściłam pomieszczenie. Wychodząc z posterunku, podziękowałam policjantowi i pożegnałam się.
Przełknęłam mocno ślinę, gdy wyszłam na zewnątrz. Wpatrywałam się w stojącego przy motocyklu mężczyznę i przeklinałam w myślach swój los oraz to, jak okrutnie ze mnie kpił. Teoretycznie wcześniej podjęłam decyzję, że spróbuję rozgryźć Iana. Że wejdę w grę, którą toczył. Niestety w praktyce widząc go na żywo, wycofywałam się z tego. Nie potrafiłam przełamać się, żeby dobrowolnie przebywać w jego towarzystwie.

— Dzień dobry, Samantho — odezwał się, podchodząc do mnie. — Cóż cię tu sprowadza? — zapytał, ściągając okulary przeciwsłoneczne.

— Chciałam się dowiedzieć, czy złapali już ludzi odpowiedzialnych za napad na mojego tatę. — Skłamałam, robiąc skrzywioną minę. 

— Na pewno? — dopytywał, a ja niepewnie przytaknęłam głową.
— Okey, powiedzmy, że ci wierzę — powiedział, uśmiechając się sztucznie. Czyli nie uwierzył. — A teraz urządzimy sobie przejażdżkę — dodał, na co od razu pokręciłam głową.

— Nie — odparłam.

— Dobrze wiesz, że nie lubię sprzeciwu. — Przełknęłam mocno ślinę, gdy zbliżył się do mnie jeszcze bardziej. — Tak więc zapraszam. — Odsunął się na bok, pokazując gestem dłoni na swój motocykl.
Miałabym z nim na niego wsiąść? Chyba oszalał.

— Nie ma mowy. Nigdzie z tobą nie pojadę.

— Jesteś pewna? — zapytał, unosząc z boku swój T-shirt, pod którym skrywał broń. 

Chciałam krzyczeć w tamtym momencie wniebogłosy. Zastanawiałam się, czy jeszcze kiedykolwiek odzyskam swoje dawne życie. Zacisnęłam pięść, spoglądając w kierunku motocykla, by po chwili ruszyć w jego kierunku.

— Jest jeden kask — odezwałam się, spoglądając na jednoślad.
Brunet podszedł do niego i chwycił kask.

— Łap — odezwał się, rzucając mi go, a ja odruchowo wyciągnęłam dłonie.

— A ty? — Uśmiechnął się lekko, zakładając okulary przeciwsłoneczne, po czym usiadł na motocykl.
Zdaje się, że on czuł się ponad prawem i nie przejmował się brakiem kasku na swojej głowie.

— Jechałaś kiedykolwiek na takiej maszynie? — Zaprzeczyłam ruchem głowy, na co Ian zmrużył oczy.
— Nie rób gwałtownych ruchów, to się nigdzie nie rozbijemy. Jeśli poczujesz, że na zakręcie motocykl się przechyla, ty zrób to samo, ale ostrożnie. — Instruował mnie. — Najlepiej zachowuj się tak samo, jak ja. Bądź moim cieniem.
Wszystko jasne? — zapytał na koniec, a ja przytaknęłam, chociaż nie wiedziałam, czy będę umiała wcielić te wskazówki w życie.

Założyłam na głowę kask i ostrożnie zajęłam miejsce za Ianem. Denerwowałam się tą jazdą. Zerknęłam na boki, dostrzegając uchwyty, na które od razu położyłam dłonie i kurczowo je chwyciłam.

— Najlepiej złap się mnie.

— Tak jest okey — odparłam.

Nie miałam zamiaru dotykać go w żaden sposób.
Ian szarpnął motocyklem, a ja pisnęłam głośno, puszczając uchwyty i odruchowo obejmując bruneta, bo bałam się upadku. Serce biło mi jak szalone z nerwów. Mężczyzna zaśmiał się, co upewniło mnie w przekonaniu, że zrobił ten manewr celowo. Jednak stwierdziłam, że trzymając się go, czułam się stabilniej, więc już nie kombinowałam, tylko zostałam w tej pozycji. Ian odpalił silnik i ruszył w drogę, a ja na chwilę przymknęłam oczy, żeby wyciszyć rozdygotane nerwy.

*

Jakieś pół godziny później zatrzymaliśmy się pod starą fabryką. Ściągnęłam kask i na drżących nogach zeszłam z motocykla, ale nie było tak strasznie, jak się spodziewałam. Odetchnęłam głęboko, patrząc na budynek. To było ostatnie miejsce, do którego chciałam wracać.

— Ktoś tu teraz jest? — zapytałam niepewnie, spoglądając na Iana.
Mężczyzna wyciągnął papierosa i odpalił go, zaciągając się, po czym wypuścił dym.

— Muszę cię rozczarować, ale nie ma twoich amantów — odparł ze śmiechem. Zgromiłam go wzrokiem za ten głupi przytyk, by chwilę później ruszyć za nim do fabryki.

Rozejrzałam się niepewnie po wnętrzu, by następnie usiąść na paletach. Denerwowałam się, będąc w tym miejscu. Niby Ian mówił, że nikogo tutaj nie ma, ale przecież ktoś w każdym momencie mógł się pojawić.
On palił w milczeniu papierosa, a ja nie wiedziałam, co robić. Najchętniej uciekłabym z tego miejsca, ale wiedziałam, że to nierealne. Zastanawiałam się, czy może dowiem się w końcu, czego brunet ode mnie chciał.

— Dowiedziałaś się czegoś ciekawego z tych akt? — zapytał, a mi zrzedła mina.

Skąd wiedział, że coś przeglądałam? Od posterunkowego? Komendanta? Kobiety pracującej w archiwum? Dlaczego mu o tym donieśli? Z kim współpracował? Miałam tyle pytań i żadnej odpowiedzi.

— Jakich akt? — zapytałam, udając zdziwienie.
Próbowałam udawać, że nie wiedziałam, o czym mówił, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że to na nic.

— Samantho, przecież obydwoje dobrze wiemy, o co chodzi. Możesz być ze mną szczera — powiedział spokojnie, wpatrując się we mnie. Byłam bez szans, bo ktoś donosił mu o każdym moim kroku. — Tak więc?

— Dowiedziałam się tego, że mamy nieudolną policję, skoro nie mogą złapać mordercy — odparłam, a Ian uśmiechnął się pod nosem. — I tego, że akta są niekompletne, bo ktoś część zabrał. Nie ma wszystkich zdjęć i kilku stron opisu śledztwa. — Gdy powiedziałam mu o moich spostrzeżeniach, jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie.
Rozbawienie zastąpiło zdezorientowanie i zdenerwowanie. Najwidoczniej właśnie sprzedałam mu niezłego newsa. Być może bał się tego, że ktoś zabrał te akta, żeby ruszyć sprawę i go pogrążyć.
— Kto zabił mojego brata? — zapytałam wprost, bo co mi szkodziło?
W końcu zaczął okazywać jakieś inne emocje. Chciałam zobaczyć jego reakcję i utwierdzić się w tym, że on to zrobił, a potem zrobić wszystko, żeby poszedł siedzieć.

— Skąd mam wiedzieć? — zapytał, wzruszając ramionami.

— Obracasz się w przestępczym środowisku, więc na pewno wiesz. Tak samo, jak wiedziałeś, kto napadł mojego ojca.

— W tym momencie muszę cię rozczarować, bo nie wiem — odparł, rzucając peta na ziemię.
Spojrzał na niego i przydepnął, ale zrobił to dłużej niż zazwyczaj. Wyglądał, jakby się nad czymś zamyślił. 

— Kim jest Corey Patel? — zapytałam, a on momentalnie na mnie spojrzał. Lustrował moją twarz, nie ukrywając zdenerwowania. 

— Corey Patel? — Spojrzał na mnie wielkimi oczyma, z których biła złość.
Przełknęłam mocniej ślinę, bo miałam wrażenie, że za chwilę wpadnie w jakiś szał.

— Kilka tygodni temu też przeglądał te akta — odezwałam się. Odchrząknęłam, gdy głos mi zadrżał. — Obstawiam, że on wyniósł część — dodałam, a Ian zaczął nerwowo ruszać nogą.
Coś było ewidentnie nie tak. Tylko nie wiedziałam, jak to wszystko połączyć w całość.
— Kim on jest? — zapytałam ponownie.

— Nie wiem — odparł, wstając z miejsca. 

Patrzyłam na niego, jak krążył nerwowo po pomieszczeniu, zaciskając dłonie. Nie wiedziałam, czy coś mówić, czy lepiej milczeć. Widziałam, że był rozdrażniony i nie chciałam pogarszać sytuacji, bo mogłoby się to obrócić przeciwko mnie. Nagle podszedł do metalowej szafy i wyciągnął coś z niej, po czym wrócił do mnie. Usiadł na swoim miejscu, rzucając obok mnie plik pieniędzy.

— Twoje — powiedział. — Za ostatni wyścig. — Zacisnęłam zęby, oddychając ciężko.
Czułam, jak wzbierała we mnie złość. I chociaż chciałam być opanowana, to nie potrafiłam.

— Nie chcę ich! Nie chcę nic od ciebie! I mojego ojca też zostaw w spokoju! — Krzyczałam, rzucając pieniędzmi, które się rozsypały. — Jesteś moim przekleństwem, odkąd wsiadłeś w nocy mojego samochodu! — Ian w jednej chwili znalazł się przy mnie i chwycił mnie za szyję. 
Zastygłam w bezruchu, wpatrując się w jego oczy. Już sama nie wiedziałam, czego chciałam. Sprawić, żeby trafił do więzienia, czy żeby mnie w końcu zabił, przez co uwolniłabym się od niego na zawsze. Miotały mną sprzeczne uczucia i miałam wrażenie, że byłam na granicy obłędu.

— Uspokój się. — Wysyczał prosto w moją twarz, po czym odepchnął mnie od siebie.
Zatoczyłam się i z grymasem na twarzy upadłam na posadzkę.

— Myślisz, że nie wiem, że byłeś w firmie Grimsa? Wiem, że zapłaciłeś za towar, który skradziono i załatwiłeś powrót mojego ojca do pracy, i to z podwyżką — mówiłam, rozmasowując szyję.

— Tak, to prawda — zaczął mówić  — byłem w tej firmie i załatwiłem pracę twojemu ojcu, ale za towar nie zapłaciłem. Zrobił to ktoś inny.

— Jak to? — zapytałam ze zdziwieniem.

— Faktycznie chciałem dać facetowi forsę. W końcu na ostatnim wyścigu był niezły zarobek, ale ktoś mnie ubiegł.

— Kto? — Ian tylko wzruszył ramionami na moje pytanie. — Nie wierzę, że nie dopytywałeś.

— Przelew był anonimowy. — Przetarłam dłońmi twarz, próbując zebrać myśli.
Nie przychodziła mi do głowy żadna osoba z mojej rodziny, którą byłoby stać na taki gest, więc kto to mógł zrobić?

— Po co w ogóle poszedłeś do Grimsa w imieniu mojego ojca? On umie radzić sobie sam.

— Bo mam dobre serce. — Prychnęłam pod nosem, słysząc te słowa. — Tak więc ten hajs jest twój — odezwał się, pokazując dłonią rozsypane pieniądze.

— Nie chcę tego — odparłam stanowczo.

— Nie wkurwiaj mnie, Sam. — Wyciągnął pistolet i wymierzył go we mnie. — Zbieraj to, natychmiast. — Machnął bronią, a ja przeklinając w myślach, zaczęłam po kolanach zbierać rozrzucone pieniądze. Czułam się tym upokorzona.

*

Odetchnęłam głęboko, gdy po powrocie do domu zamknęłam za sobą drzwi. Oparłam się o nie, przymykając oczy. Musiałam się wyciszyć, zanim pokażę się rodzicom. Wyciągnęłam spod koszulki schowane pieniądze i włożyłam je na dno szuflady od komody stojącej w korytarzu. Potem miałam po nie wrócić, żeby przenieść do pokoju. W końcu ruszyłam w kierunku salonu i uśmiechnęłam się krzywo, gdy zobaczyłam mamę i tatę siedzących na kanapie.

— No, w końcu wróciłaś. Co powiedzieli na policji? — zapytała od razu mama.

— Że nic nie mają. — Westchnęłam, siadając w fotelu.
Spojrzałam na telewizor, wsłuchując się w transmitowane wiadomości. Jak zawsze mówili o jakimś policyjnym pościgu. Miałam wrażenie, że w tym kraju wiecznie ktoś do kogoś strzelał albo uciekał przed policją, jakby ten naród był przesiąknięty tylko złem. Przeniosłam wzrok w kierunku kuchni, gdy rozbrzmiał dźwięk telefonu stacjonarnego. Mama wstała z miejsca i poszła odebrać.

— Halo? — odezwała się, po podniesieniu słuchawki. — Sam! Do ciebie. — Uniosłam brew, gdy usłyszałam, że ktoś do mnie telefonował. Zastanawiałam się, czy mógł być to ktoś z mich znajomych, ale oni przecież mieli do mnie numer komórkowy, więc mogli zadzwonić w każdej chwili albo napisać na social mediach. Poza tym wypięli się na mnie po ostatniej imprezie i nie wierzyłam, że ktoś nagle za mną zatęsknił. Wstałam z fotela i podeszłam do aparatu, odbierając od mamy słuchawkę.

— Halo? — odezwałam się, ale po drugiej stronie była cisza. — Halo? — Powtórzyłam po chwili.

— Uważaj na Iana. Nie ufaj mu — powiedział jakiś mężczyzna, po czym od razu się rozłączył.

Odłożyłam słuchawkę od ucha, spoglądając na nią ze zdziwieniem. Wszystko zaczynało się coraz bardziej plątać.

**********************************

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro