Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I

Witam! Przychodzę do was z uroczym one shotem. 

Napisałam to, choć to totalnie nie jest w moim stylu. W 100 procentach nawet. Ale święta dały mi odpowiedni klimat. 

Zapraszam! 

~~~GinGin

Wziąłem chusteczkę i przetarłem nią nos po raz kolejny, a potem rzuciłem zużyty przedmiot w stronę kosza, który i tak był już pełen. Warknąłem cicho, bo miałem już nieźle poobdzieraną skórę, przez co mocno mnie szczypała.

Cholera.

Od zawsze nienawidziłem być chory. Jasne, nikt tego nie lubił, ale ja naprawdę czułem się wtedy, jak ktoś totalnie zniszczony i nieszczęśliwy. Byłem raczej osobą aktywną, kochałem swoją pracę, dom, więc kiedy musiałem leżeć przyszpilony do łóżka i nie mogłem ani pójść do szkoły i pobyć z moimi dzieciakami, posłuchać, jak znowu ktoś zapomniał zadania domowego, ani nawet poodkurzać zwyczajnie podłogi, trafiał mnie jasny szlag, albo i ciemny.

Warknąłem na samą myśl, że doprowadziłem się do takiego stanu. Tak, wiem, że zrobiłem to na własne życzenie. Miałem się ubierać ciepło i szczelnie, a nie myć włosy zaraz przed wyjściem, a potem jeszcze nie nakładać czapki bo „nie będę wyglądał jak koreański bałwan". I mam za swoje! Leżę teraz jak debil na kanapie, okryty trzema kocami, oglądam jakąś nudną dramę w TV, czekając na zbawienie.

I wiecie, może nie irytował mnie by ten fakt AŻ tak, gdyby nie dwie istotne sprawy;

Pierwsza- Zbliżały się święta! A tam zbliżały, one już prawie były. Zostały mi dwa dni, na przygotowanie tej całej szopki, a ja nie miałem ubranej nawet choinki. Nie, chwila. Ja jej jeszcze w ogóle nie miałem! Zostawianie takich rzeczy na ostatnią chwile było bezsensu, wiecie? Tak? ZAPAMIĘTAJCIE!

Druga- Pierwszy raz w życiu miałem obchodzić wigilię bez rodziców. Znaczy, umówiłem się z nimi na spotkanie w pierwszy dzień świąt, ale same święta miałem spędzić z moim narzeczonym. Pierwsze. Święta. Razem. Widzicie tę wagę odpowiedzialności? Ja widzę. I jest mi z tym zajebiście źle.

Żeby tego było mało, nigdy nie potrafiłem sobie radzić ze złymi emocjami i podczas choroby najzwyczajniej byłem nieznośny, jak chomik z okresem. Mówiłem ciągle złośliwe rzeczy, wszystko mi się nie podobało i mimo, że miałem tego świadomość, nic nie umiałem z tym zrobić. I, o ile zazwyczaj po prostu disowałem postaci w dramach albo dzwoniłem do moich koleżanek z pracy, żeby się pożalić na zło tego świata, tak od paru miesięcy mam w domu takiego dość dużego roztocza, który wszystko mi utrudniał i....

- Kocie, wróciłem! – O amebie mowa!

-Spadaj - mruknąłem, po czym spojrzałem w stronę drzwi do salonu, w których za chwilę stanął Jungkook, ubrany jeszcze w kurtkę zimową i trzymający dwie duże torby z zakupami.

- Rany, te kolejki w sklepach mnie wykończą! W dodatku cały Seul zakorkowany! – jęknął zdyszany, co dało mi do zrozumienia, że chyba się spieszył. Zdjął kurtkę i rzucił ją na fotel, po czym podszedł do mnie i dał mi mocnego buziaka w czoło – A jak ty się czujesz? Ten lek pomógł? Gorączka ci zeszła?

- Tak – warknąłem, patrząc na niego spod byka.

- To super! – Ucieszył się jak rasowy debil, po czym znów mnie pocałował, tym razem w policzek i odłożył torby na stół. – Przejrzysz czy wszystko dobrze kupiłem?

- Miałeś ze sobą kartkę, rozumiem, że czytanie ze zrozumieniem cię przerosło? – zapytałem złośliwie, na co tamten się zaśmiał i zaczął rozpakowywać produkty z toreb.

- Cieszę się, że ci lepiej. Patrz, tu jest ta ryba co chciałeś, ale nie wiedziałem czy wziąłem z dobrej firmy.

Boże, co za świnia. Ja go tu obrażam, jestem jego narzeczonym, a wyglądam jak gówno owinięte kocem i w ogóle jestem nieznośny, a ten zamiast się ze mną pokłócić, to się do mnie uśmiecha i jest miły. Co z tym facetem jest nie tak?!

- Um... Ta jest dobra.

- No to mega! Bałem się, że będę musiał wymieniać i znowu stać godzinę w kolejce. O, właśnie! Bo nie mieli tych lampek świecących na turkusowo, więc musiałem kupić zwykłe, kolorowe.

- Ciekawe, gdzie je zawiesisz...- spytałem z powagą, gapiąc się na pudełko, w którym znajdowały się owe świecidełka.

- Tae, głuptasie! No przecież lampki wiesza się na choince! – Powiedział z szerokim uśmiechem, a potem zaczął pakować z powrotem rzeczy do reklamówek, pewnie w celu zniesienia ich do kuchni.

- Nie mamy choinki. Nie kupiliśmy jej - odpowiedziałem z grobową miną, chcąc choć trochę zagasić ten jego entuzjazm.

- Już kupiliśmy! Znaczy, wysłałem po to Jimina, ale ta pokraka chyba potrafi wybrać i przywieść drzewko świąteczne.

- A jak wybierze brzydką?

- To pojedzie i wymieni na taką z twoich marzeń, kocie. A teraz jadę do mamy, poradzisz sobie?

No serio?! Ja tu jestem umierający, a ten sobie jedzie do mamusi? Debil czy debil?

-Po co?

- Nauczy mnie robić parę fajnych potraw. Przecież ty nie będziesz gotował w takim stanie, ja to muszę zrobić, a otruć nas nie chce. – Roztocz puścił mi oczko, po czym wyszedł z salonu, delikatnie zamykając drzwi. Byłem zły. Okej, może życie ze mną było teraz ciężkie, co gorsza ameba miała sto procent racji i działała logicznie, ale miałem to w dupie. Chciałem posiedzieć sobie tu z moim facetem i móc na niego najeżdżać, a potem rozczulać się gdzieś w środku, że on ma to gdzieś i nadal mnie kocha, mimo wszystko. Nie potrzebowałem żadnych czerwonych pastylek, bo to jego uśmiech potrafił mnie uleczyć. Kochałem go bardziej niż resztę rzeczy na świecie, a on sobie po prostu postanowił pojechać do mamy. Tak się nie robi, tak nie można!

- Ej, skarbie, widziałeś moje klucze do auta? – Zmieniłem zdanie. Niech wypierdala.

- Leżą na szafce, tam gdzie reszta kluczy. – Spojrzałem na niego z grozą, na co tamten się obrócił i spojrzał na wspomnianą prze mnie szafkę.

- Ano, są! Dzięki! To lecę, papa!

-Debil.

~~~**~~~

-Siemanko,Tae! – Zawołał radośnie Jimin, starając się przepchać jakieś ogromne drzewo, przypominające choinkę do mojego domu. Stanąłem w korytarzu i oparłem się o ścianę. Nie, nie zamierzałem mu pomagać, bo prędzej bym go zabił.

- No hej.

- Jak się czujesz? Kukson mi mówił, że coś się przeziębiłeś. – Rudowłosy warknął, starając się jakoś unieść dół drzewka nad próg drzwi, a ja uśmiechnąłem się pod nosem, bo widok był iście żałosny.

-Ta, coś mnie złapało i nie chce puścić.

- Czyli teraz zachowujesz się jak rasowa suka? – zapytał, a potem znów zaczął ciągnąć choinkę. Co jak co, ale Jimin znał mnie od dziecka i na wylot, więc on jeden wiedział, co oznacza u mnie słowo „Przeziębienie".

- Tak. I uwierz, nie umiem tego opanować.

- Kurwa, nie wiem, jak ten Kukson z tobą wytrzymuje – zaśmiał się, po czym w końcu udało mu się zaciągnąć drzewko do salonu, a mnie dokładnie w tym momencie naszła niemiła refleksja. Jimin miał rację. Byłem zły, rozżalony, rozchwiany, nieogarnięty, osmarkany i nieznośny. Dlaczego Kookie to wytrzymywał? A może nie wytrzymywał właśnie i dlatego pojechał do mamy, żeby nie musieć mnie znosić?

- Jezu, Tae, ty płaczesz?!

-Jimin, ja chce do Jungkookaaaa...

~~~~***~~~~

Jungkook dosłownie wpadł do salonu, w ułamku sekundy siadając na podłodze przede mną, obok przejętego moją histerią Jimina.

- Dzięki, stary. Możesz już iść – Brunet poprawił swoje włosy, a potem szybko załapał mnie za dłonie, które aktualnie trzymałem na twarzy, starając się zakryć moją żałość.

- Na pewno? Może coś kupić, coś pomóc? – Rudzielec zapytał z troską, na co Kookie tylko pokręcił głową.

- Damy radę. Dziękuje ci.

-Spoko. Lecę, jakby coś, to dzwoń. Pa, Tae.

-Pa – jęknąłem, a po chwili usłyszałem tylko dźwięk zamykanych drzwi.

- Jejku, moje biedne... Pogorszyło ci się? Boli cię coś? – Jungkook zaczął powoli odciągać moje rączki od twarzy, a gdy mu się to udało, ja rozpłakałem się jeszcze bardziej.

- Kookie, bo ja jestem taki okropny... I zły... I ty mnie nie lubisz!

- O czym ty mówisz? – spytał z troską, po czym wstał by po chwili usiąść koło mnie i mocno przytulić moje ciało do siebie – Lubię cię. Jesteś moim maluszkiem, czemu miałbym cię nie lubić?

- Bo...Bo... - Chciałem mu naprawdę wyjaśnić całą sytuację, lecz nagle, po prostu w sekundzie zrobiło mi się tak niedobrze, jak jeszcze nigdy.

- Jungkook, łazienka.

- Co? Ale...

- ŁAZIENKA!

~~~~***~~~~

Całe dwa dni spędziłem w łóżku, leżąc i nie robiąc dosłownie nic. Fuj.

Jungkook po akcji z moim płaczem, a potem bliższym spotkaniem z kiblu, uznał, że nie mam prawa się przemęczać, bo jak widać jestem zbyt delikatny. Jakbym wcześniej się przemęczał... Siedziałem na kanapie i nienawidziłem świata. A teraz leżę w sypialni i nienawidzę świata, wielka mi różnica. Choć nie. Była. Wcześniej mogłem chociaż chodzić po domu, a teraz ten pajac wszędzie mnie nosi.

- Kochanie, przyniosłem ci herbatkę!

- Idź się zabić.

- Masz ostatnio dość duże wahania nastrojów, słoneczko – Kook usiadł obok mnie i podał kubek z ciepłym napojem, który niechętnie przejąłem.

- Nie mam żadnych wahań, ty mnie po prostu wkurwiasz – wyjaśniłem spokojnie, upijając jeden łyk herbaty. Malinowa, moja ulubiona. Kochana ameba.

-No dobrze, dobrze, nie denerwuj się, tylko wypoczywaj. – Znowu zaatakował mnie tym swoim przepięknym uśmiechem. Co za niesprawiedliwa walka.

- Nie mogę odpoczywać bardziej, niż teraz. Eh... Jak ci idą przygotowania?

- Super – Mężczyzna ucałował mój policzek, a ja mógłbym przyrzec, że uśmiechnął się po tym jeszcze szerzej, choć to chyba fizycznie niemożliwe. – Jin i Namjoon ogarnęli choinkę i już jest piękna, mama zrobiła nam żarełko, a ja wysprzątałem dom. Wysłałem też kartki do krewnych.

- Nie pierdziel i tak wiem, że Hopi to zrobił.

-No dobra, ale za to wiesz, jaką miał radochę? Naklejki, kredki, znaczki. Normalnie dzień dziecka.

- On ma ponad dwadzieścia lat- mruknąłem cicho, a potem parsknąłem delikatnym śmiechem. Może Jungkook to głupi roztocz i to upierdliwy, ale czasem miał przebłyski fajności.

- I co z tego? Ty też jesteś dorosły, a z ciebie urocze maleństwo – powiedział, po czym lekko musnął moje usta- Zdrowiej, proszę...

- Aż tak się o mnie martwisz? – spytałem, czując, jak na moje policzki wkrada się jakiś durny rumieniec.

- Tak. I mam na ciebie cholerną ochotę – Uśmiechnął się, po czym szybko wybiegł z pokoju, zapewne widząc wymalowane na mojej twarzy zdenerwowanie.

-JUNGKOOK, DEBILU! MASZ CELIABT, NAWET TU JUŻ DZISIAJ NIE WCHODŹ!

Odłożyłem kubek, bo jeszcze chwila, a bym nim rzucił. Co za wymalowany pajac, co za...

- JUNGKOOK WRACAJ! Łazienka!

~~~***~~~

Wigilia była dla mnie wyzwaniem na polu psychicznym, jak i fizycznym. Nadal chorowałem, smarkałem na zmianę z wymiotowaniem oraz po prostu było mi źle. Niestety, moja natura perfekcjonisty mocno dała o sobie znać, kiedy wyszedłem i zobaczyłem „świąteczny ustrój domu". Choinka była brzydko ozdobiona, kolory bombek do siebie nie pasowały, lampki migały, przez co prawie dostałem oczopląsu, a na stole Jungkook położył biały obrus, mimo, że wie o tym, jak go nie lubię i w sumie naprawdę nie wiem, czemu ja go w ogóle w domu trzymam. Narzeczonego oczywiście, obrus to pamiątka po babci.

-Eh... - westchnąłem i usiadłem przy stole, starając się zebrać jakiekolwiek pokłady dobroci i wyrozumiałości. Jungkook jest stereotypowym facetem, w dodatku amebą genetyczną, to w sumie i tak cud, że coś mu się udało wykombinować beze mnie. Pomińmy fakt, że miał całą rzeszę naszych przyjaciół pod sobą plus własną matkę i przyszłą teściową. – Jungkook, idziesz?

-Już! – Zawołał, a po chwili pojawił się w salonie, mając na sobie idealnie dopasowaną, granatową koszulę i ciemne, ciasne rurki. Co za pajac. To ja ledwo się zebrałem, żeby się umyć i ubrać w ciuchy „powiedzmy, że to tylko podchodzi pod dres", a on się tak odpicował? I niby komu chciał zaimponować? – Ah, jesteś taki śliczny! Uwielbiam cię w tym różowym sweterku, pasuje ci.- Zabije gnojka, przyrzekam.

-Dziękuję. – mruknąłem i wstałem, by się przytulić i choć na chwilę się wyluzować.

- No cudowny - Jungkook podszedł do mnie, po czym mocno objął w pasie, przyciągając niebezpiecznie blisko – Mrr.

- Nawet nie masz co marzyć, nadal źle się czuje.

- Ale buziaczkaaaa.... – zajęczał jak małe dziecko, robiąc z ust podkówkę.

- Zarazki, Jungkook, do cholery! – warknąłem, chociaż ta jego mina trochę mnie rozczuliła.

-Nie lubię zarazków – tupnął nogą, przez co parsknąłem cichym śmiechem, po czym i tak mocno wpił się w moje usta. Trwało to zaledwie parę sekund, ale ja już poczułem dreszcze przyjemności. – Wybacz, kocie, ale tydzień odwyku to dla mnie za wiele. Już będę grzeczny.

-Y-yhym – Jakim cudem po dwóch latach w związku on nadal potrafił mnie tak rozwalić na czynniki pierwsze? No jak?

- Moja mama przygotowała twoje ulubione ramen. – Wziął do rąk miskę przede mną i zaczął nakładać składniki, a na samym końcu wszystko zalał parującym wywarem. Oblizałem usta, bo co jak co, ale pani Jeon wymiatała w kuchni, a ramen był moją ulubioną potrawą po wsze czasy. – Proszę, mały. – Postawił naczynie przede mną i zaczął nakładać samemu sobie. Wziąłem do ręki łyżkę i płaczki, po czym zacząłem zajadać.

- Jejku, Kookie, to jest przepyszne! – powiedziałem głośno, bo w końcu coś mnie zadowoliło!

- Cieszę się, maluszku.

Jadłem jak mała świnka, ale nie chciało mi się tym przejmować. To było naprawdę przepyszne, świeże i dobrze doprawione. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy nagle poczułem niekontrolowany ucisk w żołądku, a chwilę później zacząłem wymiotować centralnie na stół wigilijny i zaraz potem zostałem praktycznie wyszarpany z domu i zwieziony siłą do szpitala.

Zdziwienie było wielkie, a potem już tylko rosło, gdy lekarz spojrzał na mnie bardzo zmartwionym wzrokiem i wysłał na kolejne badania.

~~~***~~~~

- I co powiedział? – spytałem, gdy Jungkook wyszedł z gabinetu lekarza.

- Czeka jeszcze na wyniki ostatnich badań, bo póki co nic mu nie pasuje – powiedział, siadając obok mnie, łapiąc moją dłoń w swoją i splatając nasze palce.

- Gówno. Po prostu jestem przemęczony.

- Co ty gadasz, Tae? – warknął, a ja otwarłem szeroko usta. Kook naprawdę rzadko się denerwował, praktycznie wcale, więc gdy już to robił... To nie wróżyło nic dobrego. – Ostatnio zmieniasz zdanie szybciej, niż wypowiesz je na głos. Ciągle ci skacze temperatura, jest ci źle, wymiotujesz, zalewasz się potem podczas snu. To może być naprawdę coś poważnego.

- Ale Kook... Jest Wigilia! – jęknąłem żałośnie, a potem zobaczyłem doktora idącego w naszą stronę.

- Nic mnie to nie interesuje. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało przez to, że ja zwlekałem.

- Drodzy panowie, mam dla państwa bardzo... Niecodzienną nowinę. – Doktor poprawił okulary, po czym lekko się uśmiechnął.

~~~***~~~

- Nie. Nie. Nie, nie, nie. Nie. No nie. Nie i koniec – wyszedłem ze szpitala, a zaraz za mną mój narzeczony. Znaczy, nie, on nie wyszedł, on wybiegł, co jakiś czas tarzając się na śniegu, robią aniołki albo obracając się dookoła własnej osi.

- Jejku, Tae! Będziemy mieli małe Teasie! – Szybko podbiegł do mnie, mocno ściskając, do takiego stopnia, że poczułem się jak naleśnik z którego ma wypłynąć farsz.

- Z czego ty się cieszysz?! Będę miał drugą amebę na głowie!

- No co ty, umysł i buźkę odziedziczy na pewno po tobie - Mężczyzna mocno pocałował moje czoło, a ja nadal starałem się wyjść z szoku. Jestem w ciąży. Nie no, po prostu... Jezu...- Om, Tae...Czy ty...Się nie cieszysz?

- Eh...- Westchnąłem, spuszczając głowę w dół – Cieszę. Cholernie. To będzie owoc tego, co do ciebie czuję, ale... Boję się czy będę dobrym...No wiesz...Mamą? Czy będę dobrą mamą.

- Będziesz najlepszy. Tak już masz, mały – mruknął, patrząc mi głęboko w oczy, po czym lekko się nachylił i ucałował moje usta.

- Kookie... Kocham cię.

~~~***~~~

Hej, nazywam się Kim Taehyung i tak, jestem wredną mendą. Uwielbiam być zły i złośliwy. Mam partnera Jungkooka, istną amebę intelektualną, która uśmiecha się najpiękniej na świecie i pasuje do mnie najcudowniej ze wszystkich ludzi. O, mam jeszcze córeczkę Yuni. Słodki szkrab. Może to kolejny roztocz intelektualny, bo jak sprawdziłem ostatnio jej wypracowanie z Koreańskiego, to się prawie przewróciłem, ale to MÓJ roztocz i jest najkochańszym roztoczem.

I tak sobie żyje w rodzince pasożytów, będąc absolutnie szczęśliwy i taki, jaki jestem.

Bo najcudowniejsze chwile spędza się z ludźmi, którzy akceptują cię takimi, jakimi jesteś, a ty ich i razem potraficie obdarować się miłością.

Dlatego moi drodzy, życzę wam Wesołych Świąt.

Zróbcie coś dobrego dla świata.

I dla siebie.

Pa!

����Ұ�WwB� �

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro