Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11


Ciemność spowiła drogi Parku Jurajskiego, gdy Owen, Claire, jej siostrzeńcy i ja przemierzaliśmy krętą trasę prowadzącą do zagrody raptorów. Deszcz bębnił rytmicznie o dach i szyby terenowego auta, rozpryskując krople na wszystkie strony i rozmywając widok przez szybę. Wyładowania elektryczne rozjaśniały niebo co jakiś czas, rzucając blady błysk na ponure i opustoszałe krajobrazy parku. Droga przed nami była błotnista i niebezpieczna, prowadziła przez strome zakręty i leśne gęstwiny, w których drzewa wydawały się wyłaniać nagle, niczym cienie obserwujące nasz każdy ruch.  

W kabinie panowała napięta atmosfera. Owen mocno trzymał kierownicę, twarz miał skupioną i pełną gniewu. Myśl o tym, że ktoś mógł wykorzystać raptory, jego raptory, jako broń, nie dawała mu spokoju. Claire siedziała obok, przeglądając z niepokojem dane na tablecie, próbując pojąć, jak to wszystko mogło się wydarzyć. Chłopcy siedzieli cicho z tyłu, obawiając się nie tylko tego, co ich czeka, ale i gniewu Owena. 

Siedziałam między nimi i starałam się jakoś ich zagadać, odwrócić ich uwagę. Jednak sama nie miałam dobrego humoru. W końcu drapieżnik zaatakował nasz ukochany park. Pieprzony Hoskins, pomyślałam i zacisnęła pięści. 

Spojrzenie Owena stało się chłodniejsze i zdeterminowane. Trudno mi było pojąć jakim uczuciem i szacunkiem Grady darzył te zwierzęta. Szczerze mówiąc byłam pełna podziwu. Owen zerkał czasem w moją stronę – jakby tylko moja obecność łagodziła obecną atmosferę. To tylko utwierdzało mnie w uczuciu, które było tylko i wyłącznie skierowane do trenera raptorów. 

Mimo, że auto było terenowe z trudem radziło sobie z błotnistą nawierzchnią, a reflektory ledwo rozświetlały mroczną drogę przed nami. Nikt nie wiedział, co czeka nas na miejscu, ale jednego byłam pewna – Grady nie zamierzał pozwolić, by jego raptory zostały skrzywdzone.


Wreszcie zajechaliśmy pod wybieg. Już z daleka można było dojrzeć kręcących się tam ludzi. Pojazd z rozpędem wjechał w ogromną kałużę i rozchlapał ją na boki. Kiedy tylko się zatrzymaliśmy Grady od razu wysiadł z auta. Chcąc go dogonić szybko, przepchnęłam się przez jednego z braci i wybiegłam za ukochanym. 

- Owen zaczekaj! - krzyknęłam próbując go dogonić. 

Jednak mężczyzna mnie nie słuchał, szedł szybkim krokiem w stronę Hoskinsa, który był nie wiadomo z czego zadowolony. Skręciło mnie kiedy zauważyłam ten jego typowy uśmieszek. 

- Wreszcie przyjechała nasza kwoka!- zawołał 

Tego było już za wiele. Wyprzedziłam mężczyznę i zamachnęłam się. Z całej siły walnęłam Hoskinsa w twarz. Ten zatoczył się i chwycił za obolałą szczękę. 

- Wredna suka - warknął 

Cieszyłam się, że chłopcy zostali w aucie i tego nie słyszeli.

Niespodziewanie ktoś chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął do tyłu. Był to Grady. Wcale się tego nie spodziewałam. Mocno pociągnął mnie za siebie, tak aby odgrodzić mnie od Vica. 

- Zjeżdżaj stąd i łapy precz od moich zwierząt. 

Trener raptorów był zły, bardzo zły. Obok niego stanęła moja przyjaciółka i również się odezwała: 

- Ty chciałeś, żeby to się stało 

Vic przewrócił oczami. Widać, że również jest nie w humorze. Nic dziwnego, w końcu niższa od niego dziewczyna mocno mu przywaliła. Z czego oczywiście byłam zadowolona

 - Jezu ile jeszcze ludzi ma zginąć, żeby ta misja nabrała dla ciebie sensu? - zwrócił się do Owena

 - To nie jest misja, tylko próba terenowa - dopowiedział Bary, człowiek, który również pracował przy raptorach. 

- O świcie przypłyną statki i wszystkich stąd zabiorą, chcecie usłyszeć wiadomość o tym jak wasze zwierzęta ratowały ludzi? - krzyczał Hoskins 

Chwyciłam mężczyznę za rękę 

- Owen to jedno wielkie wariactwo... 

Jednak moje słowa zagłuszył krzyk Vica 

- Ruszać! - machnął ręką po czym podszedł do nas - zrobimy to, z tobą lub bez ciebie 

Obaj mężczyźni mierzyli się groźnymi spojrzeniami. Nie mieliśmy wyjścia. Grady nie zostawiłby swoich ukochanych zwierząt. Jak on się na to zdecydował, to ja również. Nie ważne co by wybrał i tak bym poszła za nim. 


Aktualnie siedzieliśmy w pomieszczeniu. Na środku pokoju był ogromny stół na, którym znajdowała się mapa. Staliśmy wokół stołu, obok nas stali ludzie z bronią. Czułam się lekko niezręcznie przy nich. Jednak mając obok siebie Owena było mi lżej. 

- Indominus rex jest w sektorze piątym, nazywamy to zabawą w chowanego, zwierzęta tropią zdobycz, a my robiliśmy to wiele razy - Grady zabrał głos - Kiedy namierzą cel nie atakujcie, raptory polują stadnie, najpierw zagonią zdobycz w odpowiednie miejsce i wtedy zaczniecie strzelać, czekajcie na rozkaz a potem otwórzcie ogień, cel jest tylko jeden. 

- Tylko nie strzelajcie do raptorów - powiedziałam ostro jednak widząc spojrzenia reszty dopowiedziałam bardziej potulnie - proszę


Po przemowie wybraliśmy się do głównej atrakcji, do raptorów. Ich trener zbliżył się do jednego z nich i delikatnie go pogłaskał. 

- Spokojnie Blue, nic się nie dzieje - przyglądał się stworzeniu - nie boję się ciebie

Za nami rozległ się głos, był to jeden z siostrzeńców rudej. Oboje zwróciliśmy się ku nim. Młodszy zabrał głos. 

- Czy one są łagodne? - spytał 

- Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą 

- A jak się wabią? - spytał starszy 

Grady zaczął wskazywać po kolei na stworzenia i je nazywać. Kiedy zatrzymał się na Blue powiedział: 

- Ona jest betą 

- A kto jest Alfą? - spytał młodszy 

Zachichotałam cicho.

 - Stoisz właśnie przed nim - wskazałam na Owena, który posłał mi czarujący uśmiech.

 - No chłopaki, znajdźmy waszą ciocię, musimy znaleźć wam bezpieczne miejsce - powiedziałam.

 Na pożegnanie pocałowałam ukochanego w policzek i poszłam razem z chłopcami. Claire była niedaleko. Obie zaczęłyśmy szukać czegoś bezpiecznego.

 - Mam pomysł - powiedziała 

Przywołała naszą trójkę do wielkiego wozu. Otworzyła drzwi. Faktycznie. Miejsce zdawało się w miarę bezpieczne. Nawet było dość sporo miejsca.

 - No wskakujcie - pospieszyła ich przyjaciółka. 

Pomogłyśmy im wejść a młodsi od razu zajęli miejsce. 

- Jakby coś się działo jestem z przodu, wystarczy otworzyć to okno - wskazała palcem na miejsce nad chłopcami - dobrze zapnijcie pasy 

 Spojrzałam się na nią jak na ostatnią kretynkę 

- Claire skarbie, tam nie ma pasów 

Koleżanka się zmieszała 

- No dobrze to..to trzymajcie się za ręce. 

Pożegnałam się z rudą i wróciłam do Owena. To znaczy starałam się go znaleźć. Po poszukiwaniach udało mi się znaleźć jego dobrego kumpla Barego.

 - Bary, gdzie jest Grady? 

Dopiero teraz zauważyłam, że przygotowuje on kłada, obok niego stał również motocykl osoby, której aktualnie szukałam.

 - Jadę z wami! - oznajmiłam

 - W żadnym razie - odpowiedział głos za mną 

Nie musiałam nawet widzieć, żeby wiedzieć kto to powiedział. Przewróciłam zirytowana oczami.

 - Owen nie masz nic tu do gadania 

- Ależ mam - odpowiedział i przyciągnął mnie do siebie 

- Dogadajcie się szybko, nie mamy dużo czasu - mruknął Bary i dał nam trochę przestrzeni.

 - Owen ja naprawdę mogę pomóc... 

- Wiem, ale jest to zbyt niebezpieczne... 

Spojrzałam na niego oczami kota ze Shreka, zawsze to na niego działało. Westchnął. Już wiedziałam, że wygrałam. Ten sposób był niezawodny, chociaż musiałam rzadziej go używać. Nie chciałabym aby trener raptorów się do niego przyzwyczaił. 

- Niech będzie, ale jedziesz ze mną i masz się trzymać blisko 

- Dziękuję! - uradowana w podzięce pocałowałam go w usta.


Siedziałam już na motorze Owena. Obok mnie na kładzie znajdował się Bary. Za nami stał ogromny terenowy samochód. Jednym słowem byliśmy gotowi. Grady poszedł do raptorów z kawałkiem skóry indominusa. Zwierzęta musiały poznać jego zapach. Po kilku minutach wrócił. Wsiadł przede mną. Kiwnął głową do przyjaciela i do młodego chłopaka, który miał uwolnić drapieżniki. Wszystko było już gotowe. 

- Alice obejmij mnie abyś niespadła. 

Zrobiłam jak kazał. Od razu poczułam jego ciepło. Mimo, że była to niebezpieczna misja, z nim czułam się dobrze. Wiedziałam, że Owen nie pozwoli mi zginąć, a ja jemu. 

- Przygotujcie się - powiedział do nas chłopak znajdujący się na kładce nad nami. 

Chwilę później raptory ruszyły pędem ze swoich klatek a my za nimi. Nie minęła chwila a my już zagłębiliśmy się w ciemnościach lasu. Zabawa dopiero się zaczyna. 
















Jakby co to żyję xdd Niestety zapiernicz na studiach. A my zbliżamy się wielkimi krokami do końca! Jak wam się podobał rozdział? Dajcie znać w komentarzu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro