Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. grudnia [środa I tygodnia Adwentu]

Zapach parówek pobudził zmysły Aleksandra. Choć wiedział, że ten dziwny twór prawdopodobnie wcale nie zawiera mięsa, nałożył szybko dwie sztuki na talerz, nim ktoś zdążył dopaść do garnka. A konkurencji było sporo.

Jak co roku księża organizowali na plebanii śniadanie dla, jak to określali, „roratników". Zaspani – i przeraźliwie głodni – młodzi ludzie tłumnie korzystali z tego posiłku. Pałaszowali kilogramy sera, parówek i litry dżemów, a gorąca piernikowa czekolada znikała w baniakach. W zamian za to dobrowolnie zgadzali się na pomoc przy tak zwanym „siankowaniu". Wszyscy przychodzili co najmniej w jeden wieczór do mieszczących się pod kościelną wieżą katakumb, gdzie wspólnie dzielili worki siana na mniejsze wiązanki. W niedziele sprzedawali pęczki przed kościołem, a zadowoleni nabywcy kładli je pod obrusem na wigilijnym stole. Wszyscy byli zadowoleni: młodzież mogła za darmo najeść się przetworów z owoców hodowanych w przykościelnym ogrodzie – a trzeba przyznać, że powidła z „przygarbionej śliwy" nie miały sobie równych – natomiast księża cieszyli się, że młodzi przychodzili do kościoła.

Aleksander rozejrzał się dookoła. W tłumie tłoczącym się przy kotle pełnym czekolady dojrzał Filipa. Chłopiec ledwo mógł przecisnąć się między ludźmi, ściskając w dłoniach dwa pękate kubki.

Nastolatek szybko podszedł do brata i chwycił w ręce jedno z naczyń. Razem przeszli w kąt jadalni i usiedli na niebieskiej pufie.

— Załatwiłem ci parówkę. Możesz mnie podziwiać — powiedział Aleksander, podając Filipowi widelec.

— Dziękuję za papier toaletowy wymieszany z imitacją mięsa — odparł sarkastycznie dziewięciolatek. Mimo to chwycił sztuciec i wgryzł się w serdelek. Mięso mięsem, ale to jedzenie – w przeciwieństwie do kanapek – było ciepłe.

Starszy chłopak natomiast objął dłońmi kubek i wciągnął w nozdrza aromat gorącego napoju. Kleks z bitej śmietany smakowicie rozpływał się na wierzchu, a na nim skrzył się cukier cynamonowy. Niewiele rzeczy można było porównać ze smakiem czekolady przygotowanej przez księdza Jerzego.

Ludzie stopniowo wychodzili, aby zdążyć do szkoły albo na uczelnię. W miarę rzednięcia tłumu, stopniowo robiło się ciszej, więc bracia mogli dosłyszeć dziewczyny śpiewające świąteczne piosenki. Co jakiś czas jedna z nich coś zapisywała, a wnioskując z przeplatających się swobodnie polskiego i angielskiego, można było stwierdzić, iż grupka próbuje przetłumaczyć jakiś tekst. Gdy zaległa cisza po kilku sekundach skomplikowanego śpiewu na głosy, Filip zaczął nieśmiało bić brawo, a nastolatki uśmiechnęły się, zadowolone, że ktoś docenił ich wysiłek.

Aleksander tylko pacnął się w czoło, znów przekonując się, jakie ma szczęście. Powinien przewidzieć, że wśród nich znajdowała się Eliza. Przecież jej ciemne warkocze rozpoznawał nawet w tłumie podczas szkolnych apeli – co wcale nie oznacza, że miał obsesję – ale tym razem jego szósty zmysł musiał zawieść. Po chwili jednak wyprostował się i spojrzał na zegarek. Do ósmej pozostał kwadrans, który był potrzebny, aby dotrzeć na czas na lekcje. Chłopak szybko wstał, przykazując Filipowi, aby natychmiast ubierał się i ruszał do szkoły, po czym skierował się do Elizy i powiedział prosto z mostu:

— Idziesz do szkoły?

Dziewczyna była trochę zaskoczona, ale wstała, pożegnała się z innymi, chwyciła plecak i wyszła za Aleksandrem z plebanii.

Czy było już wspomniane, że chodzili do jednej klasy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro