Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. grudnia [czwartek III tygodnia Adwentu]

Deszcz lał, samochód pędził nieco dziurawą drogą, a nauczyciel obawiał się, że wieczorem pojawi się gołoledź.

Aleksander przytrzymał mocniej jedną z paczek, którą trzymał na kolanach, gdy przejeżdżali na kolejnym wyboju. Cieszył się, że pamiętał o zapięciu pasów, ponieważ jazda z wychowawcą okazała się wyjątkowo niebezpieczna. Mężczyzna dostał zgodę na załatwienie sprawy z uczniami w ciągu dwóch godzin, więc nie zważał na niektóre ograniczenia prędkości. Dobrze, na większość ograniczeń. Zdawał sobie dobrze sprawę, że w ten sposób daje zły przykład swoim wychowankom, ale przecież byli już dorośli. Wiedzieli, że nie powinien tak jechać. Jedna z dziewczyn nawet raz mu o tym wspomniała, ale zamilkła, gdy przypomniała sobie, że dopiero tego dnia miała odbyć się rada pedagogiczna.

Chłopak zapatrzył się przez okno. Widział nadchodzące ciemne chmury i zrywający się wiatr. Wzdrygnął się. Rodzina, do której jechali, miała problemy z ogrzewaniem. „Na pewno trzęsą się teraz z zimna", pomyślał. Dziwnie się czuł, siedząc w tym samym czasie w nagrzanym samochodzie. „Życie jest niesprawiedliwe", stwierdził i trudno byłoby się z tym nie zgodzić.

— Aleks, wgniatasz mi gips w żebra.

— Wybacz, Gilbert — odpowiedział nastolatek, odsuwając się nieco bliżej drzwi.

Siedzieli upchani jak sardynki w puszce. Samochód wychowawcy nie był duży i zapewne pamiętał lepsze czasy. Czwórka uczniów – dwie dziewczyny i dwóch chłopaków – którzy zostali oddelegowani do zawiezienia produktów potrzebującej rodzinie, ledwo mieściła się na swoich miejscach. Kilkoro ich kolegów i koleżanek w tym samym czasie siedziało na auli i próbowało jakoś ogarnąć przygotowania do Dnia Patrona, co, jak zwykle, robili na ostatnią chwilę, a reszta miała za zadanie pomóc w przygotowaniu szkoły na wizytę oficjalnych gości następnego dnia. Właśnie dlatego to Aleksander, nieprzydatny do niczego ze złamaną ręką, Gilbert, który zawsze i tak więcej mówił niż robił, Kasia, zbyt często wykorzystywana w szkolnych uroczystościach, i Eliza, po prostu zawsze chętna do angażowania się we wszystko, udali się z nauczycielem w tę niebezpieczną drogę.

Po kilku minutach dotarli na miejsce. Nastolatkowie spodziewali się zastać ruderę i szczekającego na nich psa, ale zamiast tego im oczom ukazał się nieduży, ale zadbany domek. Gdy tylko samochód się zatrzymał na podwórku, z budynku wyszła kobieta, trzymająca w ramionach dziecko. Uśmiechnęła się promiennie, choć było widać na jej twarzy zmęczenie, i zaprosiła przybyszów do środka.

Po drodze do pokoju opowiadała o tym, jacy są dobrzy, skoro postanowili im pomóc. Mówiła o wypadku męża, z powodu którego nie mógł już pracować i jak wspaniale, choć trudno, jest zajmować się szóstką dzieci. Wspomniała nawet, że już lepiej z ogrzewaniem, ponieważ inni dobrzy ludzie ufundowali im piec. Zaprosiła jeszcze gości na herbatę i udała się do kuchni. Po chwili do pokoju zaczęły zaglądać jej pociechy. Aleksander zwrócił szczególną uwagę na dziewczynkę, na oko w wieku Janka lub nieco starszą. Pomachał do niej i się uśmiechnął, na co mała odpowiedziała tym samym i powoli do niego podeszła. Gdy na to pozwoliła, wziął ją na kolana i przekazał jedną z paczek, mówiąc:

— To prezent dla ciebie. Tylko jeszcze go nie otwieraj, musi poczekać pod choinką.

Dziewczynka pokiwała ze zrozumieniem głową i pogładziła rączką szalik chłopaka.

— Podoba ci się?

Gdy jeszcze raz przytaknęła, nastolatek odwiązał szal i podał go jej ze słowami:

— Niech ci służy.

Mała zsunęła się z jego kolan, biegnąc w stronę kuchni i wołając coś do swojej mamy.

A Aleksander poczuł się naprawdę potrzebny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro