Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jadę tam

Brandon


Obudziłem się z okropnym bólem głowy. Otwierając oczy zdałem sobie sprawę, że nadal jestem w siłowni. Próbowałem sobie przypomnieć, co wydarzyło się wczorajszego wieczoru. Obok mnie leżała pusta butelka whisky, a inna była rozpita po drugiej stronie pomieszczenia.

-Co się tu stało? I gdzie jest do cholery mój telefon? - rozejrzałem się, gdy nie znalazłem go w kieszeniach spodni.

-Brandon jesteś tam?!- usłyszałem krzyk Lucasa, który pojawił się chwilę później.

-Przestań się drzeć kretynie.- odpowiedziałem łapiąc się za głowę. Wstałem opierając się ściany, czułem jakby mnie pociąg przejechał. Bolały mnie ręce jak po ciężkiej walce, a nie przypominałem sobie nic takiego.

-Spałeś tu? Podłoga chyba nie jest zbyt wygodna.- zakpił działając mi coraz bardziej na nerwy.

-Daruj sobie Smith. -ostrzegłem, chcąc aby dał mi spokój.

-Dziś masz walkę, ale w tym stanie chyba na nią nie pójdziesz. - przypomniał mi wyraźnie zadowolony z sytuacji.

-Oczywiście, że pójdę. Muszę zadzwonić i umówić godzinę. - zapewniłem go, aby nie miał wątpliwości. - Gdzie do cholerny jest mój telefon?!

-Tego szukasz?- zaśmiał się pokazując kilka połamanych fragmentów. Zmarszczyłem brwi, gdy zaczęły napływać wspomnienia.

-Rozwaliłem go po rozmowie z Amandą. - powiedziałem cicho, jednak mnie usłyszał.

-Rozmawiałeś z nią? Pogodziliście się?- dopytywał wyraźnie ożywiony.

-Myślisz, że byłbym w tym stanie, gdyby tak było?- stwierdziłem studząc jego zapał. Zacisnąłem pieści, słysząc w głowie znowu te przeklęte słowa Amandy.

-Stary co się dzieje? - usłyszałem Lucasa, który przyglądał mi się zaniepokojony.

-Przyznała, że go kocha. Śmiała powiedzieć mi, że ten chłoptaś jest zawsze przy niej. - wycedziłem, czując jak złość znowu zaczyna we mnie wrzeć.

-Naprawdę? Może coś źle zrozumiałeś? Nie mogła udawać tego wszystkiego. Wyglądała na bardzo zakochaną. - odpowiedział Lucas i zaczął chodzić nerwowo po siłowni.

-Jadę tam. - oznajmiłem stanowczo, na co zatrzymał się w miejscu.

-Gdzie? Brandon co Ty kombinujesz?- zapytał, a ja układałem sobie to wszystko w głowie.

-Chcę, żeby powiedziała mi to patrząc w twarz. Niech przyzna, że okłamywała mnie przez cały ten czas. Mówiłeś mi jak niesłusznie ją oskarżyłem, a widzisz że to ja miałem rację. - powiedziałem, aby przejrzał w końcu na oczy. Truł mi cały tydzień jak to popełniłem błąd, a teraz prawda wygląda inaczej.

-Jadę z Tobą. - zaproponował, na co przewróciłem oczami.

-Nie ma mowy!- krzyknąłem, idąc w kierunku wyjścia.

-Nie możesz prowadzić Brandon. I chyba nie masz zamiaru pokazać się jej w takim stanie? - usłyszałem za plecami.

Spojrzałem na swoje ubranie. Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, ale wyglądałem tragicznie. Do tego śmierdziałem alkoholem jak gorzelnia. Musiałem się przebrać i wziąć prysznic. Pół godzin później zbiegłem na dół, rzucając mu kluczyki od motoru.

-W drogę. - powiedziałem nakładając na siebie kurtkę.

-Ale.. mam prowadzić.. twoją dziewczynkę? - zaczął się jąkać i wyglądał na przerażonego.

-Co w tym takiego? To tylko motor. Lucas nie trać czasu, bo muszę wrócić na wieczorną walkę. - chciałem już wyruszyć i jak najszybciej się z nią spotkać. Nie wiem jak wytrzymam to spotkanie, ale muszę to zrobić. Chcę przekonać samego siebie, że nie popełniłem błędu.

-Tylko motor.. I mówi to sam Brandon Collins. Uszczypnij mnie, bo chyba dalej śpię. - odezwał się, a ja traciłem do niego cierpliwość.

-Mogę Ci przyłożyć. Obudzisz się, a uwierz mi ja też poczuję się lepiej. - zażartowałem podciągając rękawy i zaciskając pieści.

-Ok ok. Już idę. - krzyknął podnosząc ręce do góry.

Poszliśmy do garażu i ruszyliśmy w drogę. Miałem sporo czasu na przemyślenie wszystkiego, jednak z każdą chwilą czułem coraz większą złość. Byłem zabawką w jej rękach i nawet nie kryła mówiąc mi to wczoraj. Chłoptaś w garniturku zostanie dziś jej mężem, a ja stracę ją na zawsze. Gdyby chociaż dała mi cień nadziei, to walczyłbym o nią i naszą przyszłość. Wtedy zareagowałem impulsywnie i wyładowałem się na niej, ale ona niczego nie wyjaśniła. Wyszła z nim i nawet nie obejrzała się za siebie.

Na miejscu popytaliśmy kilka osób, które wskazały nam drogę do firmy Stevcar. Zatrzymując się przed nią zobaczyłem wielki, oszklony budynek.

-Zaczekaj tu na mnie. - powiedziałem Lucasowi i ruszyłem do wejścia.

-Chyba kpisz! Ja też chcę się z nią zobaczyć. - usłyszałem i spiorunowałem go wzrokiem. Ten tylko się uśmiechnął i wyminął mnie. Weszliśmy do dużego holu, gdzie znajdowała się recepcja.

-Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - zapytała młoda dziewczyna siedząca za biurkiem.

-Szukamy tej zakłamanej...- zacząłem, na co Lucas szturchnął mnie łokciem w brzuch.

-Chcielibyśmy się spotkać z Amandą Thomson. - odezwał się, uśmiechając do niej jak kretyn. Odwróciłem się, aby nie widzieć przedstawienia jakie urządzał.

-Są panowie umówieni?- miałem ochotę parsknąć śmiechem na jej pytanie. Ciekawe czego mielibyśmy tu szukać.

-Oczywiście. - zapewnił Lucas, a ja tylko pokręciłem głową.

-Proszę się udać na 6 piętro. Tam Jane panów pokieruję. - usłyszałem, więc bez słowa ruszyłem w stronę schodów. Lucas dogonił mnie i próbował uspokoić, abyśmy nie wzbudzali podejrzeń.

-Witam. Jestem sekretarką pani Amandy. Jak panowie się nazywają? - przywitała nas blondynka w okularach. Ubrana w spódnicę z żakietem wyglądała bardzo poważnie.

-Darujmy sobie te uprzejmości i proszę powiedzieć gdzie znajdę Amandę. - oznajmiłem, na co dziewczyna otworzyła szeroko oczy.

-Nie rozumiem. Kim panowie są? - zapytała przyglądając się nam podejrzliwie. Wiedziałem, że wzbudzamy zaufania, ale nie interesowało mnie to teraz.

-Znajomymi pani Amandy. - odezwał się Lucas znowu próbując swoich sztuczek.

-Jasne. Bardzo dobrymi znajomymi. Gdzie znajdę tą kłamczuchę?- rozejrzałem się dookoła, licząc że gdzieś ją tu zobaczę.

-Jeśli panowie nie opuszczą biura, to wezwę ochronę. - zagroziła sięgając po słuchawkę. Zabrałem jej ją z ręki i spojrzałem w oczy.

-Posłuchaj. Muszę spotkać się z twoją szefową i nie wyjdę stąd bez rozmowy z nią, rozumiesz?- wycedziłem tracąc cierpliwość. Nie po to jechałem taki kawał drogi, żeby odjechać z kwitkiem.

-Brandon uspokój się. Dziewczyna tylko wykonuję swoją pracę. - Lucas odciągnął mnie od biurka i próbował uspokoić.

-Więc niech zadzwoni do Amandy albo zacznę sam jej szukać. - oznajmiłem ruszając do najbliższych drzwi.

-Proszę pana tak nie wolno! - krzyknęła, chcąc mnie powstrzymać.

-Co tu się dzieje?- usłyszałem męski głos i spojrzałem w tamtym kierunku. W drzwiach jednego z pokoi stał David, przyjaciel Amandy.

-W końcu znajoma twarz. Możesz zawołać Amandę? Chcę z nią porozmawiać. - powiedziałem podchodząc do niego. Wyglądał jakby zobaczył ducha, ale po chwili wyszedł na korytarz.

-Panie Davidzie nie mogłam nic zrobić. - spanikowana sekretarka stanęła obok niego i zaczęła się tłumaczyć.

-Nie martw się Jane. Ten facet to tajfun, więc nie miałaś szans. - odpowiedział, a ja uniosłem brew na jego stwierdzenie.

-Święta słowa, a ja muszę z nim żyć każdego dnia.- zaśmiał się Lucas i przywitał z nim.

-Wejdźcie do mojego biura i nie róbcie zamieszania. - zaproponował David, otwierając nam drzwi.

-Gdzie jest Amanda?- zapytałem wchodząc do środka. Myślałem, że ją tu zastanę, ale pokój był pusty. Stało w nim tylko biurko oraz kanapa ze stolikiem.

-Nie ma jej biurze. Pojechała kupić suknię. - usłyszałem i skrzywiłem się na te słowa. Wziąłem głęboki oddech, bo miałam ochotę coś rozwalić.

-Przygotowania do ślubu z tym chłoptasiem idą pełną parą. Nawet nie wytrzymała do jutra i przyśpieszyła termin. - wycedziłem stając przy oknie. Zapanowała cisza, więc odwróciłem się w ich stronę.

-Wiesz, że powinienem obić Ci gębę, za to co jej zrobiłeś prawda! Nie wiem jak śmiałeś się w ogóle tu pokazać! - krzyknął, zaskakując mnie swoim wybuchem.

-Co ja jej takiego zrobiłem? To ona mnie okłamała i bawiła się mną. - odparłem podchodząc do niego bliżej. Lucas zagrodził mi drogę i stanął między nami.

-Jesteś idiotą! Zapatrzonym w siebie dupkiem! - ciągnął dalej piorunując mnie wzrokiem.

-Zważaj na słowa. - wycedził ostrzegawczo, ale nie widziałem strachu w jego oczach. Przeciwnie raczej jeszcze większą złość. Lucas trzymał mnie, aby się do niego nie zbliżył.

-Co zrobisz? Uderzysz mnie? Tylko to potrafisz. Zamiast jej wysłuchać, po prostu wyrzuciłeś ją za drzwi i sprawa załatwiona. To ja muszę słuchać jej płaczu każdego wieczoru!- wrzasnął czym wprawił mnie w osłupienie.

-Puść mnie. - zwróciłem się do Lucasa. - O czym Ty mówisz? - zapytałam Davida, a on przetarł ręką twarz. Patrzeliśmy na siebie i nie byłem pewny czy dobrze usłyszałem.

-Po co przyjechałeś? - powiedział siadając w fotelu. Nie rozumiałem dlaczego nagle zmienił temat.

-Wczoraj rozmawiałem z Amandą przez telefon. - zacząłem choć nie miałem ochoty mu się tłumaczyć. Jednak miałem wrażenie, że chciał mi powiedzieć coś ważnego.

-Byłem wtedy z nią. Wydawało mi się, że wyjaśniła Ci wszystko. - oznajmił spokojnym już tonem.

-Przyznała, że kocha tamtego i dziś wychodzi za niego. - wycedziłem słowa, które wczoraj sprawiły mi ból.

-Czyżby? Masz na myśli Liama?- przechylił głowę i zobaczyłem jak się uśmiecha.

-Wygląda na to, że bardzo go lubisz. - zadrwiłem widząc jego zadowolenie.

-Wprost uwielbiam. Tak samo jak Amanda. - odparł , a ja zacisnąłem pięści. Podszedłem do okna, by nie dać się ponieść emocjom.

-Oczywiście. Chłoptaś w garniturze jest lepszą partią, niż biedak bez rodziny. - mówiłem sam do siebie i oparłem ręce o szybę. Widok za oknem był światem Amandy, a ja nie mogłem jej niczego zaoferować.

- Muszę Cię rozczarować. Amanda nie mówiła o nim i nie wychodzi za niego za mąż. - usłyszałem za plecami i zmarszczyłem brwi. Powoli odwróciłem się w jego stronę.

-Co?! Przecież wczoraj sama mi to oświadczyła. - powiedziałem stanowczo. Jej słowa ciągle słyszę w swojej głowie i dlatego się tu zjawiłem.- Z kim więc bierze ślub?

-Lucas możesz stanąć bliżej. Nie chciałbym wylądować w szpitalu. - wstał zza biurka, uważnie mnie obserwując. Wyglądał jakby miał zamiar uciec, a mi wpadła do głowy dziwna myśl.

-Chyba nie chcesz powiedzieć...- zacząłem, choć to wydawało mi się absurdalne.

-Wychodzi za mnie. Nie zbliżaj się!- krzyknął wyciągając przed siebie rękę.

Stałem oszołomiony, nie wykonując żadnego ruchu. W głowie miałem gonitwę myśli. Co to wszystko miało znaczyć? Dlaczego Amanda wychodzi za swojego przyjaciela? Czemu dała mi do zrozumienia, że mówi o tamtym typku? Co jest prawdą, a co kłamstwem w tej historii?
Musiałem się tego dowiedzieć jak najszybciej.



Jak Wam się podoba zachowanie Brandona? Spodziewaliście się tego po nim? Co teraz zrobi? Czy porozmawiają spokojnie z Amandą? Czy ona będzie chciała z nim rozmawiać? Jak Wy byście postąpiły na jej miejscu?

Dziękuje za tak wiele pomysłów. Historia miała się potoczyć inaczej, ale skoro dużo osób chciało by wrócili do siebie to zmieniła koncepcję. Mam nadzieję, że Was nie rozczaruję. Czekam na Wasze opinię i chętnie czytam pomysły na ciąg dalszy. Miłego czytania. Pozdrawiam.

-

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro