Powrót i wspomnienia
Brandon
Właśnie jedziemy z Thomasem jednym z firmowych samochodów Amandy do Londynu. Gdy tylko wspomniałem, że wybieram się swoją maszyną, usłyszałem o swojej nieodpowiedzialności. Po kilku minutach dyskusji przyznałem jej jednak rację. Musieliśmy zabrać ze sobą część rzeczy Thomasa, więc samochód był jedynym rozwiązaniem. Amanda w zamian obiecała załatwić sprawę dostarczenia mojego motocykla do Londynu. Jechaliśmy już dobre pół godziny, ale żaden z nas się nie odezwał.
- Wiesz już do jakiej szkoły chcesz chodzić? - zapytałem, choć zapewne czułem się tak samo dziwnie jak on. Jesteśmy rodzeństwem, ale nie wiedziałem czy będę potrafił go tak traktować. Ten wyjazd był moim pomysłem, aby spróbować nawiązać z nim relację.
-Nie - odburknął, wzruszając ramionami. Zacisnąłem dłonie na kierownicy, choć powinienem wiedzieć, że to nie może być tak łatwe.
-Lubisz jakiś sport? Piłka nożna, koszykówka, cokolwiek? - Postanowiłem dalej drążyć temat, a wtedy na mnie spojrzał. Odwrócił się lekko w moją stronę, więc widziałam jak obserwuję moje mięśnie i tatuaże.
-Wystarczy, że nie będzie to szkoła dla tych bogatych dzieciaków, którzy tylko się wywyższają - oznajmił pewnym głosem, czym wywołał mój uśmiech.
-Zdajesz sobie sprawę, że Amanda jest bardzo bogata? Teraz należysz do jej rodziny, więc...- Uniosłem brew, aby moje słowa do niego dotarły. Wyprostował się i usiadł sztywno na swoim miejscu.
-Byłeś tylko trochę starszy ode mnie prawda? - usłyszałem jego cichy głos, przez który na moment zesztywniałem.
Wiedziałem co ma na myśli, ale nie chciałem o tym rozmawiać. Jest zbyt mały by to zrozumieć, choć ja też prawdy dowiedziałem się niedawno. Jednak sam nie mogę sobie z nią poradzić,więc tym bardziej on tego nie zrobi. Moja matka dokonała wyboru, którego poniosłem konsekwencję.
-Więc jak? Piłka nożna jest dla chłopaka w twoim wieku odpowiednia. - Udałem, że nie słyszałem jego pytania.
- Mama mówiła, że nie chciała zniszczyć ci życie, ale musiała ratować moje.
Zahamowałem gwałtownie po usłyszeniu tych słów i zjechałem na pobocze. Bez słowa wysiadłem z samochodu i przeszedłem na jego tył. Oparłem ręce o bagażnik i próbowałem dojść do siebie. Wziąłem kilka oddechów, ale miałem ochotę na czymś się wyładować. Wiedziałem jednak, że nie mogę go wystraszyć jeszcze bardziej. Już teraz moje reakcja mogła to spowodować. Gdy zacisnąłem pięści, mój wzrok przyciągnęła obrączka na palcu. Wyprostowałem dłoń, chcąc w ten sposób skupić się na czymś innym. Amanda jest moją żoną i mi zaufała, gdy powierzała mi opiekę nad Thomasem. Choć wiem, że miała obawy to przełamała je i pozwoliła mu jechać. Muszę wziąć się w garść, aby pokazać że nie popełniła błędu. Odetchnąłem ostatni raz i powoli wróciłem na miejsce za kierownicą.
- Przepraszam, nie chciałem cię zdenerwować - odezwał się Thomas, a gdy na niego spojrzałem wiedziałem, że bał się mnie teraz.
-Ja też przepraszam za swoje zachowanie. Mam propozycję, abyśmy na razie nie poruszali tego tematu ok? - zaproponowałem, na co pokiwał energicznie głową.
Uruchomiłem ponownie samochód, a po chwili jechaliśmy już znowu w stronę Londynu. Ciszę zagłuszała tylko muzyka z radia, ale teraz potrzebowałem nawet tych kilku minut spokoju.
-Lubię koszykówkę - niespodziewanie powiedział Thomas, gdy cisza się przedłużała. Właśnie szukałem w głowie jakiegoś tematu do rozmowy, a on mi to ułatwił.
-To już początek. Poszukamy szkoły, która ma dobrą drużynę koszykarską. Zajmiemy się tym jutro zaraz po śniadaniu - stwierdziłem, próbując brzmieć łagodnie.
-A ty zawsze lubiłeś walki? - zapytał, ale zaraz się skrzywił i poprawił niespokojnie na fotelu.
-Kiedyś walki były koniecznością, ale mistrz nauczył mnie jak mądrze wykorzystać swoją siłę. Jestem pewny, że cię polubi i spędzimy miło te kilka dni. - Odpowiedziałem najlepiej jak teraz potrafiłem, choć temat znowu mieszał się z przeszłością.
-Myślisz, że mógłby mnie też trenować? - nadzieja w jego głosie sprawiła, że się uśmiechnąłem. Przypomniałem sobie moje pierwsze treningi, które wcale nie były przyjemne.
-Chcesz powiedzieć, że ja nie nadaję się na trenera dla ciebie? - próbowałem się z nim podroczyć, aby rozładować atmosferę.
-Oczywiście, że tak! Sądziłem, że mnie nie lubisz i dlatego... - urwał w pół zdania, choć mogłem domyślić się jego niepewności.
-Zabiorę cię na najbliższy trening z chłopakami. Kilku z nich jest w twoim wieku, więc może się zaprzyjaźnicie.
Resztę drogi spędziliśmy na krótkich rozmowach albo milczeniu. W Londynie zmieniłem zdanie i pojechałem prosto na hale. Nie wiedziałem kogo tam zastanę, więc ucieszyłem się widząc kilkoro z dzieciaków. Weszliśmy niezauważenie i Thomas wyraźnie odżył, oczy aż mu się świeciły. Dobrze pamiętałem moje pierwsze pojawienie się w tej hali. Wcale nie byłem szczęśliwy, a naładowany gniewem i strachem. Miałem wrażenie jakby to było wczoraj.
Mistrz wszedł pierwszy, ale ja zostałem w tyle i rozglądałem się dookoła. Ciemne ściany oraz mała ilość okien powodowała, że pomieszczenie było mroczne. Zawahałem się czy powinienem ufać temu człowiekowi. Uratował mnie przed bandą chłopaków, którzy kolejny raz chcieli sobie zrobić zabawę moim kosztem. Od jakiegoś czasu zaczynałem się im stawiać, co ucieszyło ich jeszcze bardziej. Wtedy jeden z nich chciał walki sam na sam. Mając większe szansę, chciałem wyładować na nim każdą krzywdę, którzy mi wyrządzili. Rzuciłem się pierwszy i powaliłem go na ziemię. Później nie pamiętałem kiedy znalazłem się na nim i okładałem pięściami. Następnie co poczułem, to wykręcanie ręki. Szarpałem się, chcąc pozbyć się kolejnego napastnika.
-Odpuść. To nie rozwiąże twoich problemów. - Zdecydowany głos za mną przebił się przez moje myśli, więc odwróciłem głowę. Stał za mną starszy mężczyzna, którego wzrok mnie sparaliżował.
- Wynoście się! Ale już! - krzyknął głośno nad moją głową.
Patrzyłem oniemiały jak podnoszą pobitego chłopaka i odchodzą, szepcząc coś między sobą. Powinienem poczuć ulgę, ale zaczęła we mnie rosnąć tylko większa złość. Miałem okazję się zemścić, a ten człowiek mi to uniemożliwił.
-Pomogę ci, jeśli mi tylko na to pozwolisz. Na początek potrzebujesz dachu nad głową i porządnego posiłku. - Po jego propozycji natychmiast zaburczało mi w brzuchu, bo nie jadłem nic prawie cały dzień.
Zobaczyłem jak odchodzi, ale stałem nadal w miejscu. Gdy się po chwili odwrócił, miałem wrażenie że coś tracę. Nie potrafiłem zdefiniować swoich uczuć, ale pierwszy raz ktoś stanął w mojej obronie. Nie osądzał ani nie krytykował, a po prostu zaproponował pomoc. Ruszyłem powoli za tym człowiek, aż znalazłem się w olbrzymiej hali.
-Poczekaj tutaj. Zamówię nam coś do jedzenia - odezwał się i zniknął, wchodząc na górę po schodach.
Zacząłem niepewnie poruszać się do przodu, obserwując wszystko z największą uwagą. Na środku było podwyższenie, które miało wokoło liny. Podchodząc bliżej zdałem sobie sprawę, że to ring bokserski. Oglądałem kilka razy w domu takie walki, przypomniałem sobie i zaraz zacisnąłem pięści. Dom, który przestał nim być dwa lata temu, gdy matka mnie z niego wyrzuciła.
-Widzę, że nie pozbyłeś się jeszcze złości - usłyszałem za plecami, przez co cały się spiąłem. - Rozumiem, że nie będziesz ze mną rozmawiał?
Ten człowiek był dla mnie obcy, a ja przestałem ufać komukolwiek, gdy własna matka mnie tak potraktowała. Skoro ona nie potrafiła mnie obronić i kochać... jak ma to zrobić ktokolwiek inny.
-Twoje milczenie cię zniszczy chłopaku. Musisz wyrzucić cały gniew i problemy, które w sobie zgromadziłeś. Jeśli chcesz pokaże ci na to sposób. - Ciągnął dalej mimo mojego milczenia.
Słuchałem go, choć udawałem, że tego nie robię. Nie chciałem wyjść na mięczaka, który nie potrafi poradzić sobie sam. Przetrwałem tak dwa lata, które choć były piekłem, to doprowadziły do dzisiejszego dnia. Zobaczyłam jak się przemieszcza i staję obok wielkiego worka.
-Od dzisiaj przestajesz ukrywać ból, który cię niszczy. Wyobrazisz sobie, że ten worek jest każdym z twoich problemów. Zawsze kiedy poczujesz złość... podejdź do niego i uderzaj w ten sposób. - Patrzyłem jak wykonuje kilka uderzeń, a następnie spojrzałem na swoje poranione dłonie.
-Oczywiście potrzebujesz się przygotować, więc zaczniemy od jutra. Jednak pamiętaj, że to jest propozycja na eliminację twojej złości. W ten sposób nie zniszczysz sobie życia niepotrzebną bójką i nauczyć się kontrolować gniew. Nie wiem co cię spotkało w życiu, ale masz szansę coś zmienić. Idę zrobić nam herbatę.
Nawet nie zwracałem uwagi na to czy wyszedł, bo byłem skupiony na tym zwisającym worku. Powtarzałem sobie w głowie jego słowa, jakby miały być receptą na moje lepsze życie. Zorientowałem się po chwili, że stoję zaraz przed swoim celem. Odruchowo zacisnąłem pięści, w których poczułem ból. Zignorowałem go, skupiając się na tym, który miałem w sobie. Przypomniałem sobie zadowoloną twarz faceta, który stał w drzwiach mojego domu. Szydził, że matka woli jego zamiast synalka. Uderzenie. Pierwsza samotna noc na ulicy, gdy umierałem ze strachu. Drugie uderzenie. Poniżanie oraz głód, którego doświadczam każdego dnia. Kolejne uderzenie i kolejne...
-Wystarczy na dziś. - Znowu ten stanowczy głos przedarł się przez moje myśli. Odsunąłem się zaskoczony, ale on stał spokojnie w miejscu. - Domyślam się, że nikogo nie masz?
-Dlaczego mi pan pomaga? Jestem nikim - odezwałem się po raz pierwszy od dłuższego czasu. Zycie na ulicy nauczyło mnie, że lepiej jest milczeć i starać się w ten sposób przetrwać.
-Byłem kiedyś taki jak ty chłopcze. W twoich oczach widzę małego zagubionego chłopca, który potrzebuję tylko lekkiego wsparcia. Jeśli mi zaufasz... odmienię twoje życie. - Proponując to patrzył mi w oczy, a ja nie potrafiłem odwrócić wzroku.
-Nigdy nikomu nie zaufam - oznajmiłem z największa determinacją, na jaką było mnie stać. Zobaczyłem uśmiech na jego twarzy, więc zmarszczyłem zaskoczony brwi.
-Masz rację, na to potrzeba dużo czasu, którego oboje mamy pod dostatkiem. - Jego radosny ton sprawił, że się napiąłem.
-Nie potrzebuję litości - wycedziłem, aby przestał mnie traktować jak bezradne dziecko.
-Litość? Nic z tych rzeczy. Od jutra czeka nas ciężka praca, a ty zapracujesz na każdy swój posiłek. - Przyglądałem mu się, mając w sobie mieszane uczucia. Przynajmniej był dach nad głową i perspektywa zapracowania na jedzenie.
-Chyba mogę zostać - powiedziałem niepewnie, zastanawiając się, czy zaraz się nie rozśmieję i mnie stąd pogoni.
-Cieszę się. Nazywam się Patrick Ocana, ale wszyscy mówią do mnie mistrzu Ocana. - Przedstawił się i wyciągnął do mnie swoją dłoń.
-Brandon Collins - odparłem i poczułem jakby chciał w ten sposób udowodnić, że nie traktuję mnie jak dziecka. Uścisnąłem dłoń mężczyzny, który proponował zmianę mojego życia.
Następne zaskoczenie nastąpiło, gdy zaraz po kolacji zabrał mnie do swojego domu. Byłem pewny, że mam spać w tym olbrzymim pomieszczeniu. Gdy o tym wspomniałem, to tylko pokręcił rozbawiony głową. Kolejne dni pokazywały mi inne życie. Uporządkowane, które dzięki rutynie wiedziałem co mnie czeka. Podczas wolnych chwil wchodziłem na ring, gdzie odbywałem ciężkie treningi. Krzyki mistrza, abym nie był taki zarozumiały na ringu prześladowały mnie podczas snu. Cieszyłem się jednak z każdej możliwości okładania tego cholernego worka, który przyjmował każdy mój cios. Nauczyłem się uwalniać w ten sposób ból i złość, które zgromadziłem przez te dwa lata. Każda kolejna porażka, była już łatwiejsza do przyjęcia. Zdarzały mi się momenty, gdy zatracałem się całkowicie i ich obawiałem się najbardziej.
Teraz patrzyłem na swojego młodszego brata, który potrafi żartować i się uśmiechać. Nie ma w nim tych negatywnych emocji, które były we mnie. Jednak nie miałem pewności, co by się stało za kilka lat. Spędził w ośrodku dwa lata, ale nie stracił zaufania do innych. Widziałem jak szybko obdarzył nim Amandę i Davida, więc mogłem liczyć, że do mnie też się przekona. Spróbuję wykorzystać do tego to miejsce i jego zainteresowanie nim. Wyjąłem telefon i wybrałem numer swojej żony.
-Dojechaliście? Wszystko w porządku? - odezwała się po pierwszym sygnale, jakby czekała z palcem na przycisku. Zacząłem się śmiać, jak tylko to sobie wyobraziłem.
-Panikujesz droga żono jakbyś wypuszczała w świat swojego pierworodnego. Thomas przywitaj się z Amandą, aby uwierzyła, że nie pozbyłem się ciebie po drodze. - Podałem mu telefon, z którym odsunął się kilka metrów i wesoło coś opowiadał. Zerkał na ring, gdzie odbywał się trening, więc mogłem się domyślić tematu rozmowy.
-Mogę podejść bliżej? - zapytał, gdy oddawał mi telefon. Skinąłem głową, ciesząc się w środku z jego entuzjazmu.
-Upewniłaś się mała? - zażartowałem z mojej nadopiekuńczej żony.
-To był dobry pomysł Brandon, z tym wspólnym wyjazdem. Jestem pewna, że oboje wykorzystacie tą szansę. Ja przyjadę do was jak najszybciej - zapewniła, a ja wolałbym już teraz mieć ją obok siebie.
-Załatw wszystko spokojnie, abyśmy więcej nie musieli się rozstawać. To ostatnia rozłąka, którą przechodzimy Amanda.
-Ostatnia. Obiecuję. - Po jej słowach rozłączyłem się i poszedłem się przywitać.
Hej hej! Rozdział jeszcze świeżo napisany, więc wybaczcie jeśli są błędy. Długa przerwa spowodowana chorobą, ale gdy tylko poczułem się trochę lepiej to piszę. Dziś trochę wspomnień Brandona, które mam nadzieję, że okażą się bardzo nudne.
Dziękuje za Wasze głosy i każdy komentarz. Pozdrawiam serdecznie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro