Rozdział 6 - Wspomnienia.
Pomarszczona tafla jeziora odbijała blask popołudniowego słońca. Wiatr szeleścił w liściach i przynosił zapach rozgrzanego lasu. Wydawać by się mogło że w tak piękny dzień nic złego nie może się zdarzyć i w istocie, nie zdarzyło. Jednak gdy ku jej zdumieniu jasnowłosy chłopak powstrzymał bez pomocy różdżki spadający na nią konar, poczuła jak ogarnia ją strach. Gdy usiadł obok niej na trawie, zapadła krępująca cisza. Odłożyła ręcznik do torby i objęła ramionami kolana. Utkwiwszy wzrok w jeziorze czekała aż coś powie, sama nie wiedziała co miałaby powiedzieć. To co się wydarzyło nawet w świecie magii nie powinno mieć miejsca. Lekko spięta drgnęła, gdy usłyszała jego spokojny głos, wzrok tak jak ona utkwił w hipnotyzującej wodzie.
- Musisz wiedzieć że najchętniej przemilczałbym to, co się przed chwilą stało, ale zakładam że to i tak niczego nie zmieni. – zaczął i lekko zmrużył oczy. Popołudniowe słońce wciąż mocno grzało, a jego promienie przebijały się między zielonymi liśćmi. – Nie wiem od czego zacząć. – powiedział po chwili i spuścił wzrok.
- Może... - zaczęła cicho Hermiona. Ucieszyła się w duchu że nie zadrżał jej głos. – Może od początku?
Blondyn podniósł na nią swój wzrok. Gryfonka poczuła się tak, jakby jego szarobłękitne oczy mogły przeszyć ją na wskroś. Siedział tuż obok niej i mogłaby przysiąc, że czuje jak chłopak walczy sam ze sobą, by opowiedzieć jej o tym co go spotkało zanim trafił do Złotego Feniksa. Choćby najmniejszą tego część.
- To zaczęło się po waszej ucieczce z mojego domu. – powiedział i znów utkwił wzrok w jeziorze. Hermiona niczym za dawnych, szkolnych lat, cała zamieniła się w słuch.
*
Gdy zapanowała cisza nikt nie śmiał się ruszyć. Wielki, kryształowy żyrandol leżał na środku salonu roztrzaskany w drobny mak. Szmalcownicy postękiwali cicho w wyniku odniesionych ran a Bellatrix z miną szaleńca rozglądała się po pokoju, jednocześnie mamrocząc pod nosem ciągle to samo.
- Miecz Gryffindora, skąd oni mieli ten miecz... - powtarzała w kółko i niechlujnie poprawiła rozwiane włosy. Nagle stanęła jak wryta, a na jej twarzy można było dostrzec przerażenie. – On zaraz tutaj będzie! – wydyszała. – Czarny Pan, przecież go wezwałam! – dodała i spojrzała na oniemiałą Narcyzę. Wiedziały co to oznacza. Gdy Voldemort zaalarmowany przybędzie do Malfoy Manor i zamiast Pottera zastanie tam brak chłopaka oraz co gorsza, pozostałych więźniów, to oni poniosą karę. Już nie raz poczuli gniew swego przywódcy.
Jeszcze bardziej wstrząśnięty wydawał się być Lucjusz. Wyglądał, jakby trafiło go zaklęcie pełnego porażenia ciała. Gdyby strach mógł przybrać ludzką formę, zapewne wyglądałby jak stary Malfoy w tamtej właśnie chwili.
- Draco wyjdź. – rozkazała Narcyza. Spojrzała na syna w którego oczach dostrzegła szok i ból. Rozbrojony przez Wybrańca stał obok kominka i wpatrywał się tępo w miejsce, w którym teleportowali się więźniowie. Narcyza od miesięcy dostrzegała w synu coś, co przerażało ją bardziej niż gniew Czarnego Pana. Otchłań rozpaczy, beznadziei i katatonii, która co jakiś czas dawała o sobie znać. Potrafił godzinami wpatrywać się w jedno miejsce, jakby jego zmęczony umysł odnajdywał tam wolność. Coraz bardziej wycofany, zmuszany do uczestniczenia w misjach zleconych przez Voldemorta, powoli staczał się w mroczną przepaść. I jeszcze to... najnowszy pomysł Czarnego Pana który przyprawiał ją o mdłości. Zanim przybyli szmalcownicy z Potterem, Weasleyem i tą całą Granger, Bellatrix omawiała z nimi szczegóły nowego planu. Na samą myśl robiło się jej niedobrze. Za wszelką cenę chciała obronić przed tym syna, uchronić przed tak wielkim cierpieniem. Jeśli będzie musiała odda za to życie. Nagle rozległ się huk i wszystkich z zamyślenia wyrwał trzask otwieranych drzwi. Voldemort wszedł do salonu Malfoyów szybkim krokiem, a na jego twarzy malowało się niezdrowe podniecenie.
- Gdzie on jest?! - wrzasnął. Nagini wiła się u jego stóp i łypała groźnie na zebranych w salonie ludzi. – Gdzie on jest?! – powtórzył zatrzymując się na środku pokoju. Bellatrix zrobiła się bledsza niż zazwyczaj.
- Panie. – zaczęła cicho. – Zdarzyło się coś nieoczekiwanego. – wydukała. – Na początku nie mieliśmy pewności czy to był Potter, ale była z nimi tamta szlama, jego przyjaciółka, ale co gorsza... - przerwała na chwilę. – Mieli przy sobie miecz Gryffindora.
Oczy Voldemorta zwęziły się jeszcze bardziej.
- Gdzie oni są. – wysyczał.
- Uciekli Panie, zaatakowali nas i ..
Zaklęcie zmiotło Bellatrix z nóg i sprawiło że wylądowała po drugiej stronie salonu. Wściekły, przypominający rozhisteryzowane dziecko Voldemort zaczął rzucać zaklęciami na lewo i prawo. Jeden ze szmalcowników stracił życie w ułamek sekundy. Lucjusz schował się za kanapą a Draco upadł na podłogę i miał wrażenie że jeszcze chwila, a zacznie krzyczeć. Narcyza doczołgała się do syna i zakryła go ramionami. Szepnęła mu do ucha „tylko spokojnie" i wtuliła twarz w jasne kosmyki chłopaka. Gdy po kilku minutach Voldemort, doprowadziwszy salon do ruiny przestał się miotać, wyprostował się i spojrzał na efekt swojej złości.
- Lucjuszu. – zaczął. Stary Malfoy z mocno bijącym w piersi sercem wyszedł zza kanapy i stanął przed swoim panem lekko zgarbiony. – Musimy opuścić to miejsce, natychmiast. – na te słowa Malfoy wyprostował się nieco a i Narcyza wraz z Draconem podnieśli się z podłogi. Bellatrix zaczęła odzyskiwać przytomność. Lucjusz otworzył usta by coś powiedzieć lecz po chwili je zamknął. Nie wyobrażał sobie by mogli porzucić ten dom.
- Panie.. Ale, gdzie... Gdzie mielibyśmy pójść? – powiedział.
Czarnoksiężnik zrobił parę kroków naprzód i przez chwilę utkwił wzrok w Draconie. Po kilku sekundach które były dla chłopaka prawdziwą udręką, znów spojrzał na Lucjusza.
- Od lat buduję w paśmie Southern Fells, zamek. – odparł Voldemort. – Z dala od mugoli, z dala od innych czarodziejów. Jutro wszyscy mają się tam przenieść. – zakomenderował. Bellatrix w międzyczasie wstała i otrzepała czarną, mocno już pogniecioną suknię. – Czy zaznajomiłaś już krewnych z tym, o czym ci mówiłem? – zwrócił się w jej stronę Czarny Pan.
- Tak Panie. – odparła Lestrange i stanęła obok szwagra.
- Dobrze, w takim razie Draco ci pomoże w realizacji planu. - powiedział z dziwną satysfakcją w głosie.
Na te słowa Narcyza zerwała się z miejsca. Nie mogła do tego dopuścić.
- Panie, proszę mi pozwolić się tym zająć. – powiedziała i szybkim krokiem podeszła do Voldemorta. Ten jednak w ogóle jej nie słuchał. Minął ją, nawet na nią nie patrząc i podszedł do Dracona, który opuścił głowę.
- Gdzie twoja różdżka? – zapytał. Dostrzegł że chłopak lekko zaciska pięści.
- Zabrał mi ją Potter. – odpowiedział Draco obojętnym tonem. Nagle poczuł jak wszystkie nerwy w jego ciele przeszywa ból tak wielki, że aż upadł na podłogę i jedyne co mógł, to wrzeszczeć ze wszystkich sił, jakie mu jeszcze zostały. Wiedział że to tylko zaklęcie, sztucznie wymuszona reakcja bólowa, jednak odczucie było nader prawdziwe. Mógłby wskoczyć do wrzątku i poczułby się tak, jakby był w przyjemnej kąpieli, w porównaniu do tego cierpienia. Agonalny ból przeszywał każdy milimetr jego ciała i umysłu i co gorsza, zmysł słuchu wciąż wychwytywał rozpaczliwe wołanie jego matki, która nie umiała znieść widoku torturowanego dziecka.
Nagle wszystko ustało. Na ciemnej podłodze salonu lśniły krople łez, potu i śliny. Całe ubranie miał przepocone i odwróciwszy się na plecy, leżał łapiąc powietrze spazmatycznie. Musiał przyznać że w pewnym sensie go to ocuciło. Od dłuższego czasu czuł że znika, że powoli odchodzi do mrocznego miejsca w którym nie potrafi już siebie odnaleźć. Lecz teraz, po bólu jaki zadał mu Voldemort poczuł się jakby przebił się przez taflę ciemnej wody, która od dłuższego czasu napierała na niego z siłą imadła. Wstał chwiejnie i oparł się o poręcz kanapy. Jasne, blond kosmyki opadały mu smętnie na oczy. Powoli zaczęło docierać do niego wszystko. Był tutaj Potter, Weasley i Granger, której krzyki wierciły mu dziurę w mózgu. Praktycznie od zawsze jej nie znosił, lecz widok torturowanej dziewczyny był tym razem nie do zniesienia. Przypomniał sobie plan, o którym wcześniej zdążyła wspomnieć im ciotka. Na samą myśl zrobiło mu się niedobrze. Wszystko w nim krzyczało by odmówić Voldemortowi, by spróbować się jakoś od tego wymigać, wyłgać, uwolnić. Jednak wiedział że na nic się zdadzą błagania. On nie wie, co to litość. Do tego matka, musi ją ochronić za wszelką cenę.
- Zaczynacie za tydzień. – powiedział Voldemort i zaklęciem przywołał do siebie różdżkę szmalcownika którego zabił podczas napadu szału. Podał ją Draconowi i gdy ten drżącą ręką chwycił magiczny artefakt uśmiechnął się do siebie. Odwróciwszy się na pięcie minął Bellatrix, Lucjusza i zapłakaną Narcyzę, po czym rzekł. – Jutro wieczorem wszyscy macie być gotowi, Travers i Yaxley przyjdą by zabrać was w nowe miejsce. – powiedział po czym pośpiesznie wyszedł. Draco wciąż wpatrywał się w różdżkę, której pan już nie żył. Była dłuższa i grubsza od jego własnej, jednak poczuł jak nagle drży w jego dłoni, jakby się witała z nowym właścicielem i cieszyła na to spotkanie.
Znowu jestem, pomyślał. Powrót do rzeczywistości jest tak słodko-gorzki...
~
Tak jak mówił Voldemort, Yaxley i Travers zjawili się następnego wieczoru. Wszystkie ubrania, pamiątki oraz kosztowności Narcyza pochowała w wielkie, drewniane kufry, po czym zmniejszyła je zaklęciem i schowała do podręcznej torebki. Draco wraz z matką patrzył na dom który zaraz mieli opuścić i nie było wiadomo, czy jeszcze kiedykolwiek do niego powrócą. Duży, biały paw który przez lata był ozdobą ich ogrodu zerwał się do lotu, jakby czuł że i dla niego nie ma już tutaj miejsca. Był niczym jasny, dumny Feniks. Jego skrzydła powoli przecinały powietrze gdy zaczął wzbijać się ponad dwór. Nagle z ogona uronił jedno jedyne pióro, największe i najpiękniejsze jakie posiadał. Narcyza z oczami pełnymi łez podniosła ostatni podarunek od swojego pupila i schowała go pod płaszczem.
- Musimy już iść. – odezwał się Lucjusz, który właśnie skończył rozmowę z dwójką Śmierciożerców. – Chwyćcie puchar, ten świstoklik przeniesie nas do zamku. – dodał po chwili i jedną ręką objął Narcyzę. Draco zauważył że puchar zaczyna lekko świecić więc czym prędzej dotknął naczynia i już po chwili wszyscy zostali przeniesieni z Malfoy Manor, w niedostępne pasmo górskie. Pośród wznoszących się szczytów i okalających je gęstych lasów, stał niczym samotna wyspa ogromny, gotycki zamek. Czerń kamienia z którego został zbudowany lśniła w ostatnich promieniach jesiennego słońca. Był piękny i przerażający zarazem.
- Tędy. – powiedział Yaxley i poprowadził resztę przybyłych do zamku. Przeszli przez mosiężną bramę i zanim dotarli na schody, minęli całe alejki krzewów, drzew i ciemnej górskiej trawy. Ciężkie, podwójne drzwi stanęły otworem gdy tylko się do nich zbliżyli, u wejścia stał Severus Snape z jak zawsze surową i pozbawioną emocji twarzą. Ku zaskoczeniu Dracona u boku Snapea stała wysoka, starsza kobieta, z wyglądu przypominająca Minervę McGonagall. Jednak ta zamiast w czarodziejskie szaty, była ubrana w długą, czarną suknię na którą założony miała śnieżnobiały fartuch. Przypominała dziewiętnastowieczną pokojówkę. Swoje srebrne włosy upięła w niewysoki kok i na widok gości ukłoniła się nisko, lekko podnosząc brzegi swojej sukni.
- Travers. – zwrócił się Severus w kierunku szczupłego, brodatego Śmierciożercy. – Zaprowadź Lucjusza, Narcyzę i Bellatrix do ich sypialni. – rozkazał. – Marietta wskaże ci drogę do pokoju. - dodał w kierunku Dracona po czym odszedł.
- Proszę za mną paniczu Malfoy. – powiedziała kobieta i ruszyła na piętro szerokimi, dębowymi schodami. Pokój blondyna znajdował się na drugim piętrze a jego okno wychodziło na ogród. Pokój, a raczej komnata była większa niż w jego własnym domu. Oprócz łóżka z baldachimem stojącego obok wyjścia na balkon, znajdował się tutaj również kominek z pięknie zdobioną ramą, dwie pojemne szafy, stolik kawowy i komplet wypoczynkowy. Mimo wszystkich wygód poczuł że to miejsce nie jest dobrym domem. Nie umiał tego wytłumaczyć, lecz gdzieś pod skórą kłębiły się w nim negatywne emocje. Z zamyślenia wyrwał go głos Marietty.
- Gdyby czegoś panicz potrzebował proszę zadzwonić tym dzwonkiem. – wskazała na stojący na stoliku mały, złoty dzwoneczek. – A wtedy ja, albo druga służąca, panna Becky natychmiast się zjawimy. – powiedziała pokornie. – Czy czegoś panicz sobie w tej chwili życzy? – zapytała. Draco stał skołowany nie mogąc zebrać myśli. Intrygowało go kim jest ta kobieta i skąd się tutaj wzięła, jednak zdawał sobie sprawę, że służąca może nie być w stanie na to odpowiedzieć.
- Niczego nie chcę. – odpowiedział arystokrata, lecz po chwili dodał. – Moje rzeczy, proszę mi je przynieść.
- Tak jest. – Marietta ukłoniła się nisko i zniknęła za drzwiami. Draco opadł ciężko na stojący naprzeciwko kominka fotel i chwycił się u nasady nosa. Zanim jednak zdążył znów zatopić się w myślach rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę. – powiedział szorstko.
W progu stanęła niewysoka, szczupła dziewczyna. Miała jasne, brązowe włosy do ramion i nosiła dosyć spore okulary. Ubrana była podobnie jak Marietta. Jej czarna, wiktoriańska suknia pokojówki zasłonięta była białym, koronkowym fartuszkiem, z tą różnicą że suknia Marietty sięgała do ziemi, a młodej dziewczyny przed kolano.
- Nazywam się Becky – ukłoniła się nisko służąca i po chwili znów zaczęła targać za sobą ciężki kufer Malfoya. Chłopak zerwał się z miejsca by pomóc dziewczynie. Wydawało mu się że kufer zostanie przyniesiony w zmniejszonej przez jego matkę formie. Gdyby wiedział że ktoś go wcześniej odczaruje sam by po niego poszedł.
- Becky – zwrócił się do dziewczyny gdy już postawili kufer w nogach wielkiego łóżka. – Od jak dawna tutaj jesteś? – zapytał i dostrzegł że dziewczyna nieco się zmieszała.
- Proszę mi wybaczyć paniczu Malfoy, ale nie wolno mi o tym z paniczem rozmawiać. – powiedziała cicho i wbiła wzrok w podłogę. Wyglądała jakby czekała na uderzenie, krzyk bądź inny rodzaj kary. Draco zaczął mieć swoje podejrzenia i czuł że musi się dowiedzieć choćby części prawdy.
- A wiesz czym jest Hogwart? – zapytał.
Dziewczyna nie odpowiedziała od razu. Widać było że boi się odpowiadać jednak po chwili cicho westchnęła i odpowiedziała.
- Wiem.
A więc jednak! Pomyślał Draco. Więc nie była mugolką. Na początku wydawało mu się że Marietta i Becky to porwane i zniewolone mugolki, lecz teraz był pewny że są to zapewne czarownice półkrwi. Dziewczyna wydawała się być lekko przerażona. Domyślał się jak musieli ją traktować mieszkający tu od początku wojny Śmierciożercy. Nagle pomyślał o dziewczynie, tak podobnej do tej która stoi teraz przed nim. Dziewczynie którą jeszcze wczoraj ciotka Bellatrix torturowała w jego własnym salonie.
- Czy mogę coś jeszcze dla panicza zrobić? – zapytała dziewczyna.
- Dziękuję, to wszystko. – odparł Draco i odwrócił się do niej plecami. Usłyszał jak pokojówka cicho zamyka za sobą drzwi.
~
Życie szybko pokazało Draconowi że mieszkanie w „Czarnym Dworze" niesie ze sobą wiele bolesnych konsekwencji. Po tygodniu od przeprowadzki musiał wraz z ciotką i jej mężem, Rudolfem Lestrange, zacząć „polowania na czarownice". To właśnie przed tym tak desperacko próbowała obronić go matka. Wraz z ciotką i Rudolfem napadali na czarodziejów mugolskiego pochodzenia i porywając córkę resztę mordowali. Zadaniem Dracona było obezwładnić dziewczynę, Bellatrix i stary Lestrange byli niezastąpieni w wykańczaniu zrozpaczonej rodziny. Akcje tego typu nie zdarzały się nader często, mimo to za każdym razem Dracon czuł jak coś bardzo ważnego powoli zaczyna w nim umierać. Po dwóch latach doszły ich słuchy, że czarodzieje utworzyli coś na styl ruchu oporu i właśnie tam ukrywa się ich większość. Voldemort na samą myśl dostawał szału. Śmierciożercy tacy jak Yaxley, Travers, Rookwood czy Macnair, umilali sobie czas ćwicząc zaklęcia na niewinnych dziewczynach, które zamknięte w zamkowej piwnicy niejednokrotnie stawały się ofiarami bestialskich gwałtów. Z początku Draco nie mógł tego pojąć, jednak zrozumienie przyszło szybciej niż mógł się spodziewać. W oczach Voldemorta były najgorszym sortem czarodziejów. Nie ludźmi, nie czarownicami, a robactwem które bezprawnie zawłaszczyło sobie prawo do magii. Jego nienawiść do mugolaków była nawet większa niż niechęć do Harry'ego Pottera. Gdy tylko przyprowadzano je do zamku natychmiast lądowały w specjalnych celach znajdujących się w rozległych piwnicach zamczyska. Mimo iż Voldemort się nimi brzydził pozwolił by jego podwładni robili z nimi co chcieli. Miało to zapobiec ewentualnym buntom i gwałtom na czarownicach czystej krwi. Nikt o nie nie dbał, nikt się nimi nie interesował. Jedynie Marietta i Becky miały prawo przynosić im wodę i byle jakie jedzenie. Robiły co mogły by choć trochę poprawić sytuację zniewolonych kobiet. Jednak mimo to większość ofiar umierała w przeciągu miesiąca. Pobite, okaleczone, upodlone do granic możliwości spędzały ostatnie godziny swojego życia w obskurnych piwnicach. Nikt nie słyszał ich krzyku, który z początku silny, po kilku dniach zamieniał się w cichy szloch, po czym milkł na zawsze.
Draco nigdy tam nie schodził. Chociaż nie raz, nie dwa pijani mężczyźni zapraszali go na „fajne dziewczynki", on nigdy żadnej nie dotknął. Fakt że był jednym ze sprawców ich tragedii skutecznie go odstraszał. Czuł do siebie obrzydzenie jakiego nie czuł nawet w tamtym podłym roku, gdy miał za zadanie zabić Dumbledorea. Usuwaniem zwłok zajmował się Greyback, którego więźniarki bały się najbardziej ze względu na jego okrutny charakter wilkołaka i sadystyczne usposobienie.
Lecz pewnego dnia, nie wiadomo jak, dwóm kobietom udało się uciec. Z pewnością któryś ze Śmierciożerców niedokładnie zamknął po wszystkim drzwi, tak więc dziewczyny korzystając z okazji pod osłoną nocy, wymknęły się z zamku. Nikt nie wiedział co się z nimi stało i czy przeżyły. Od tamtego zdarzenia wzmocniono zabezpieczenia, rzucono na zamek nowe zaklęcia i zwiększono czujność. Zamek stał się niezdobytą twierdzą.
- Odejdź. – nakłaniała syna Narcyza. Leżała w łóżku który był już dla niej drugim domem i wychudzoną ręką głaskała Dracona po głowie. Blondyn siedział na podłodze i mocno zaciskał pięści z bezsilności. Wiedział, że jeśli jeszcze raz każą mu wyjść i porwać jakąś dziewczynę, dłużej nie wytrzyma. Co gorsza stan jego matki od czasu przeprowadzki, czyli już od kilku lat był zły. Stała się apatyczna i jedynie co robiła, to leżała w swoim pokoju całymi dniami, nie wychodząc nawet do ogrodu. Ojciec już dawno przestał ją odwiedzać. Zło którego wszyscy doświadczali na co dzień wlało się do serca Lucjusza i skutecznie zaczęło je zatruwać. Raz Draco przyłapał go na dobieraniu się do zrozpaczonej Becky, która pozbawiona różdżki próbowała się wyrwać silnemu uściskowi mężczyzny. Zapłakana wybiegła z pokoju starego Malfoya gdy ten puścił ją na widok syna.
- Czego chcesz. – syknął Lucjusz poprawiając wygnieciony garnitur. Po komnacie rozszedł się metaliczny dźwięk poprawianego paska od spodni.
- Marietta przekazała mi że chcesz mnie widzieć. – odparł Draco patrząc na ojca z największą odrazą.
Lucjusz bez słowa podał synowi zdjęcie starego, nieznanego Draconowi czarodzieja.
- Mieszka w Fairford, nie wiem dlaczego, ale Czarny Pan koniecznie chce go tutaj sprowadzić. Masz się tym zająć razem z Nottem. – dodał i usiadł naprzeciwko kominka.
Blondyn schował zdjęcie do kieszeni czarnej marynarki i wyszedł z sypialni ojca. Od roku wraz z Teodorem Nottem, którego ojciec również był Śmierciożercą zajmowali się zleceniami „od góry". Minął swoją komnatę i wszedł na trzecie piętro. Bez pukania otworzył ciemnobrązowe drzwi, na których widniało godło Slytherinu. Teodor siedział rozwalony na jednym z foteli w swoim pokoju, zaraz obok na kanapie siedział Blaise Zabini, który przyglądał się Becky rozlewającej kawę do filiżanek. Blaise dopiero pół roku temu pod naciskiem matki, został naznaczony Mrocznym Znakiem i zamieszkał w Czarnym Dworze. Znosił tę sytuację tak samo źle jak Draco.
- Kawa? Prosiłem o coś mocniejszego. – uniósł się Nott. Wystraszona Becky z przerażeniem spojrzała na rozzłoszczonego mężczyznę.
- Nie dzisiaj. – odezwał się Draco. – Możesz wyjść. – powiedział w stronę służącej i zamknął za nią drzwi. Rzucił na stół zdjęcie i usiadł obok Blaise'a.
- Co to za staruch? – zapytał Nott biorąc do ręki zdjęcie.
- Mamy go znaleźć i tutaj sprowadzić. Jeszcze dzisiaj. – odparł blondyn.
- Co? Nie ma mowy. – zaczął jęczeć Teodor. – Głowa mnie boli, za dużo wczoraj wypiłem. – stękał.
Dracon spojrzał na Blaise'a który zaczął pić przyniesioną przez Becky kawę.
- Dobra, pójdę z tobą. – odparł i po chwili wstał. – Załatwmy to szybko. – dodał i wziął od zadowolonego Notta zdjęcie.
~
Ciężko było to nazwać porwaniem. Dotarłszy na miejsce Draco i Blaise stanęli przed dużym, eleganckim, starym domem, którego nie strzegły żadne zaklęcia. Stary czarodziej siedział spokojnie w swoim salonie a różdżkę położył na stole przed kominkiem. Wyglądał jakby czekał. Gdy młodzi Śmierciożercy przekroczyli jego próg jedynie przywitał się grzecznie i zapytał czy może zabrać ze sobą swojego kota.
- Śnieżka ma już dziesięć lat, nie mogę jej tak zostawić. – powiedział po czym pogłaskał białego kota za uchem.
- W porządku. – odparł po chwili Draco. Chwycił różdżkę czarodzieja i skuł go zaklęciem.
Blaise z największą ulgą wypuścił kotkę gdy z powrotem dotarli do zamku. Wyrywający się futrzak zafundował mulatowi niejedną bliznę. Draco zaprowadził starca do sali, która mogłaby być balową. Była ogromna, podłużna i niemal pusta. Jedynie na przeciwległym jej końcu stał ogromny tron. Draco nie wyczuł od czarodzieja strachu. Szedł pewnie w stronę Voldemorta który na widok starca wstał i uśmiechnął się do siebie.
- Dobrze się spisałeś Draconie, możesz odejść. – powiedział czarnoksiężnik w stronę chłopaka. Blondyn ukłonił się nisko i wyszedł.
Dopiero po trzech dniach kazano mu wrócić. Starzec wyglądał okropnie. Jego siwa broda i równie siwe, długie włosy były jednym wielkim, krwawym kołtunem. Ciało mężczyzny szpeciły liczne rany i siniaki. Leżał na posadzce i ku zdumieniu młodego Malfoya jeszcze oddychał.
- Zabierz tego głupca do lochów. – rozkazał mu Voldemort gniewnym tonem. – Niech tam zdechnie. – dodał i wyszedł drugimi drzwiami znajdującymi się za tronem, prowadzącymi do jego prywatnej komnaty. Draco za pomocą zaklęcia przeniósł czarodzieja do piwnicy. Cela więźnia znajdowała się w innym miejscu niż cele porwanych kobiet. Wyczarował w niej łóżko z wygodnym materacem, prowizoryczną toaletę, miskę z wodą i stertę koców. Rozkazał Mariettcie i Becky by w miarę swoich możliwości doprowadziły mężczyznę do porządku, a gdy po kilku dniach czarodziej był w stanie mówić, przyniósł mu kilka eliksirów zrobionych przez Severusa.
- Dziękuję ci – powiedział słabym głosem starzec i po chwili zapadł w głęboki sen.
Arystokrata stał nad mężczyzną jeszcze kilka minut by upewnić się że żyje, po czym wrócił do swojego pokoju. Przez otwarte okno do komnaty wpadał zimny blask księżyca. Zapach wiosny unosił się w powietrzu a on pomyślał że to niesprawiedliwe. Wszystko budziło się do życia, rozkwitało, przybierało niezliczoną ilość barw, gdy w międzyczasie oni tonęli w szarości i beznadziei wojny. Krzyki kobiet i dziewczyn które porwał, ich martwe ciała przetransmutowane i zakopane na tyłach posiadłości, krew na zimnej, kamiennej posadzce w zamkowej piwnicy... Czuł wszystko, każdą pojedynczą myślą i wiedział, że odkupienie nigdy nie nastąpi. Nie wiedział co mógłby zrobić by zmyć z siebie ten grzech... Gdyby tylko mógł odkupić te winy.. zrobiłby wszystko.
„Draco"... usłyszał w głowie głos matki. „Odejdź stąd. Odejdź jak najdalej."
Przymknął powieki i wziął głębszy wdech. Zmusił udręczony umysł do odpowiedzi.
„Jeszcze nie teraz. Jeszcze jestem za słaby, mamo."
Spojrzał na nocne, wczesnowiosenne niebo. Gdyby urodził się ptakiem, odfrunąłby daleko, do kolorowych, tajemniczych krain, gdzie nieznany byłby mu ten ból. Gdyby tylko mógł...
Kilka pojedynczych łez spadło na czarny materiał jego koszuli. Nawet nie zauważył jak Astoria wchodzi do pokoju i nie zareagował gdy położyła mu na ramionach swoje dłonie. Była mu tak samo obojętna jak cała reszta tego okrutnego świata. Usta dziewczyny powoli przemierzały ścieżki jego ciała a on zamknął oczy i wyobraził sobie, że jest teraz daleko, daleko stąd.
~
- Paniczu Malfoy! Paniczu Malfoy proszę wstać! – przerażony głos Becky skutecznie wyrwał go ze snu. – Proszę wybaczyć że panicza budzę, ale matka panicza.. – powiedziała wystraszona. Draco zerwał się z łóżka i ubrał w kilka sekund. Cieszył się z faktu że Astoria po wszystkim miała w zwyczaju wychodzić ze strachu przed ojcem, nie zniósłby wspólnych poranków. Jednak teraz jego myśli były skupione na matce. Biegł ile sił w nogach za Becky i już po kilkunastu sekundach usłyszał krzyki dochodzące z sypialni matki. Przebiegł przez próg i dostrzegł jak Narcyza rzuca w Lucjusza tym, co akurat wpadło jej w ręce.
- Łgarzu! Zdrajco! Śmieciu! – wrzeszczała rzucając a to wazonem, a to książką leżącą obok łóżka. – Wszystko widziałam, wszystko!! – jej krzyk zmieszany z łzami był oszałamiający. Draco nie przypuszczał że jego matka jest zdolna do wydania z siebie tak głośnego dźwięku. – Ty i ta smarkula Daphne Greengrass, jak mogłeś! – wyła. – Jak mogłeś. – powtórzyła i zalała się łzami. Draco poczuł jak od emocji drżą mu dłonie. Z walącym sercem podszedł do ojca i w wręcz mugolski sposób dał mu prosto w twarz. Lucjusz nie był dłużny, lecz zamiast pięści użył różdżki. Crucio przeszyło ciało chłopaka a z jego ust wyrwał się ostry krzyk. Narcyza ruszyła na męża z okrzykiem i po chwili zatopiła paznokcie w szczupłym policzku mężczyzny. Arystokrata odrzucił od siebie żonę z mocnym sapnięciem i poprawił zmierzwione od walki włosy.
- Spójrz na siebie stara wiedźmo! – zawył. – Od lat mam już ciebie dosyć, twoich wiecznych melancholii, zaniedbania i jakiegokolwiek braku zainteresowania moją osobą. – wydyszał. – Nic już mnie nie obchodzisz, ale nawet nie myśl o rozwodzie. W życiu ci go nie dam. – sapnął. – A ty... Jeszcze raz podnieś na mnie rękę, to cię zabiję. – dodał w kierunku Dracona i wyszedł z pokoju. Becky po chwili podbiegła do Narcyzy i próbowała pomóc zrozpaczonej kobiecie wstać. Draco wciąż leżał na podłodze. Crucio ojca dopiero gdy wyszedł, uderzyło z pełną mocą. A więc tak wygląda koniec? Jego rodziny? Wspomnień z przeszłości które w sobie pielęgnował by móc jakoś przetrwać to piekło? Właśnie stał na jego krawędzi... Wystarczyłby jeszcze tylko jeden, mały krok. Wstał i pomógł służącej położyć matkę do łóżka. Marietta przyniosła dużą dawkę eliksiru uspokajającego i już po chwili Narcyza zapadła w sen. Nie wiedział co ze sobą zrobić, dokąd pójść i jaką obrać drogę. Nie miał pojęcia co byłoby słuszne i dokąd by go to zawiodło. Wyszedł z sypialni i pozwolił by nogi poniosły go same.
Ciemną, piwniczną celę rozświetlało słabe światło naftowej lampy. Stary czarodziej nie spał i badawczo przyglądał się Draconowi gdy ten otworzył drzwi jego więzienia.
- Cierpisz – stwierdził po chwili milczenia starzec. Już po głosie można było stwierdzić że jest z nim lepiej.
Draco nie odpowiedział. Wszedł do celi, zamknął za sobą drzwi i stanął w kącie. Sam nie miał pojęcia dlaczego tutaj przyszedł i po co, ale czuł że właśnie tak powinien zrobić.
- Czego chciał od ciebie Czarny Pan? – zapytał utkwiwszy wzrok w lampie.
Starzec uniósł jedną brew i zapytał.
- Nie nauczono cię manier chłopcze? – zdziwił się. – Może najpierw zapytasz mnie o imię.
Draco zmieszał się lekko. Już od dawna nikt nie zganił go w podobny sposób. Odkaszlnął cicho i znów się odezwał.
- Kim jesteś?
Czarodziej uśmiechnął się pod nosem.
- Mam na imię Ephraim Ward. – powiedział. – I pewnie ciekawi cię cóż takiego chciał ode mnie twój pan, prawda? –
Draco odniósł wrażenie iż Ephraim specjalnie użył takiego określenia by go rozdrażnić. Po tym co wydarzyło się przed chwilą był niczym gotowy do wybuchu niedopałek. Wystarczyłaby iskra.
- Cóż takiego wyprowadziło cię z równowagi? – zapytał po chwili Ward. Przyglądał się przez chwilę młodemu arystokracie. Jego wzrok wydawał się sięgać głębiej. – Och... - powiedział ze zrozumieniem. – Pewnie chodzi o twojego ojca..
- Mojego ojca? – warknął Draco.
- Cóż, był tutaj parę razy. To znaczy nie u mnie, ale u tych biednych dziewczyn. – powiedział i wskazał głową w prawo. – Ty też po to tutaj przyszedłeś? – zapytał. – Chyba pomyliłeś cele. –
- Nie drażnij mnie staruchu. – odparł gniewnie blondyn. – Nic o mnie nie wiesz. –
-Doprawdy? Zobaczmy. Jesteś Draco Malfoy, lat dwadzieścia. Od szóstej klasy nosisz Mroczny Znak który „podarował" ci twój pan. Miałeś zabić Albusa Dumbledorea, ale ci to nie wyszło, prawda? – zaczął wyliczać Ephraim.
- Zamknij się – syknął Draco.
- Twój ojciec od jakiegoś czasu przychodzi tutaj regularnie, można powiedzieć że jest stałym bywalcem, a niby tak bardzo brzydzi się mugoli. – zakpił. – A twoja matka, biedna kobieta... Chyba już nic nie zostało z jej urody, czyż nie? Biedactwo... Jesteś taki słaby, taki delikatny.. Chciałbyś ich wszystkich ochronić a tak naprawdę miotasz się niczym mucha w pajęczej sieci. To ty polowałeś na te dziewczyny? – zapytał. – Taak, na pewno ty. Ty jeden do nich nie przychodzisz, więc pewnie sumienie zżera cię żywcem. Śnią ci się czasem po nocach? Uwierz, czasami i ja słyszę ich krzyki.
- Zamknij się... - wydyszał Draco. Coś zaczęło się z nim dziać. Słowa które wypowiadał stary czarodziej działały mu na nerwy, jednak dziwna siła w jego głębi pragnęła znaleźć dla siebie upust.
- Och, to boli? Wyobraź sobie, że one już nigdy nie wrócą do domu. Dzięki tobie. Odwiedzasz ich groby? Ha... czy one w ogóle mają jakiekolwiek groby? Pewnie rzucacie ich kości wygłodniałym psom.
- Zamknij się, zamknij się, zamknij się, zamknij się!! – wrzasnął Draco i w tym samym momencie lampa pękła z głośnym trzaskiem. W celi zapanowała ciemność i niczym niezmącona cisza. Malfoy osunął się na podłogę. Nie dbał o to czy Ward go zaatakuje i spróbuje zabrać mu różdżkę. Jedyne o czym teraz myślał to o uldze jaką poczuł, gdy owe dziwne uczucie wystrzeliło z niego z siłą Hipogryfa i uderzyło w lampę.
- Wiedziałem... - usłyszał w ciemności. – Wiedziałem że jest w tobie ta wyjątkowa moc.
Draco podniósł wzrok i nie mógł uwierzyć w to co widzi. Ephraim jedynie za pomocą ruchu rąk naprawił lampę i po chwili celę znów wypełniło jasne, ciepłe światło. Ale przecież nie miał różdżki, więc jak? Czarodziej klęknął przed chłopakiem i dotknął swoimi starymi, pomarszczonymi dłońmi bladych policzków Dracona.
- Wybacz, że tak cię dręczyłem, ale musiałem się upewnić. – zaczął. – Wiem że to wszystko, cały ten ból, cierpienie i śmierć nie jest twoją winą. Jesteś odważny, chociaż jeszcze o tym nie wiesz. Już tyle zniosłeś... Ale obawiam się że sam więcej nie dasz rady... Dlatego... Dlatego pozwól że przekażę ci wiedzę która pozwoli ci nie tylko przetrwać, ale i w przyszłości uratować tych, na których ci zależy.
Oczy Dracona lśniły niczym dwie, błękitno- szare gwiazdy. Oto w beznadziei ukazał mu się człowiek, którego podświadomie szukał od tak dawna. Człowiek, o którym jeszcze nic nie wiedział, oprócz tego iż potrafi władać magią bezróżdżkową. Człowiek, którego nie potrafił złamać nawet Voldemort. Arystokrata wstał i podał mężczyźnie dłoń.
- Draco Malfoy.
- Ephraim Ward. – uśmiechnął się starzec odwzajemniając uścisk.
Draco nie wiedział ile czasu minęło odkąd tutaj przyszedł, godzina, dwie, czy może cały dzień. Wiedział jednak, że w tej zatęchłej, wypełnionej smutkiem, cierpieniem i śmiercią piwnicy zaczyna się jego droga ku wolności.
~
„Szybciej, szybciej, szybciej!" poganiał się w myślach blondyn. Przecież to nie może być takie trudne... Nagłe uderzenie patyka boleśnie sprowadziło go na ziemię.
- Za co? – zapytał rozmasowując kark.
- Za twoje głupie myśli. – odparł Ephraim, który z łatwością potrafił wejść w umysł chłopaka i odczytać jego treść. – Za bardzo skupiasz się na tym, jak bardzo już byś chciał być w tym dobry. Masz złe motywacje. –
- Złe motywacje? – warknął Ślizgon.
- Owszem. – odparł starzec. – Dlaczego chcesz opanować swoją moc? – zapytał nagle.
- Ponieważ chciałbym już... - pospieszył z odpowiedzią Draco, lecz kolejne uderzenie patyka zamknęło mu usta.
- Właśnie, chcesz już. – przyznał Ephraim potakując głową. – Pośpiech jest zły, byle jaki i do niczego nie prowadzi. Gdy się spieszysz, opanowujesz magię bezróżdżkową niedokładnie, nie byłbyś w stanie nikogo obronić. – dodał czarodziej i usiadł na pryczy. Draco spojrzał na leżącą naprzeciwko niego talię kart. Miał za pomocą telepatii utworzyć z niej kilkupiętrową budowlę, jednak za każdym razem gdy wieża mierzyła już dwa piętra, struktura zaczynała się sypać. Jedną z obietnic jaką Draco musiał złożyć Ephraimowi był fakt, że tej mocy użyje wyłącznie do ochrony siebie i innych. Nigdy nie wykorzysta jej do zabicia czy zranienia kogokolwiek.
- Ta moc. – powiedział mu podczas pierwszych lekcji Ephraim. – Jest czysta. To połączenie ze wszystkim co nas otacza. Powietrzem, wodą, ziemią, przedmiotami i innymi istotami które żyją, tak jak my. Sam Wiesz Kto dowiedział się że potrafię kontrolować tę moc i za wszelką cenę chciał bym zdradził mu jej tajniki, lecz ja nigdy tego nie zrobię. Pewnie o tym nie wiesz, ale niektórzy mugole potrafią w znacznym stopniu posługiwać się ową zdolnością. Nie nazywają tego magią, lecz telepatią i telekinezą. Wywieraniem wpływu na dany obiekt za pomocą umysłu. Nie są co prawda wystarczająco magiczni by móc używać różdżki, ale starcza im sił by dokonywać własnych, małych cudów. – uśmiechnął się czarodziej. Dla Dracona był to niesamowity szok. Nigdy nie myślał że ludzie którymi tak bardzo gardził jego ojciec, Czarny Pan i niegdyś on sam, mogą być zdolni do czegoś podobnego. Poczuł wstyd, jak jeszcze nigdy wcześniej. Był tak wielkim ignorantem...
Przez prawie trzy miesiące Ephraim uczył młodego arystokratę sztuki magii bezróżdżkowej. Stał się nie tylko jego mistrzem, ale i jednym z najlepszych przyjaciół. Zawsze słuchał co miał do powiedzenia, nigdy go nie ignorował, ale też nie wywyższał i nie pozwalał mu spocząć na laurach. Treningi były ciężkie i zabierały Malfoyowi cały jego wolny czas. Notta nie bardzo obchodziło co Draco robi pomiędzy akcjami dla Czarnego Pana, lecz Blaise nie raz nie dwa próbował wypytać przyjaciela czym ten się zajmuje gdy znika na całe godziny.
- Rozumiem że nie chcesz mi powiedzieć, ale radzę ci uważać na Crabbe'a i Goyle'a, ostatnio ciągle tu węszą. – powiedział raz Blaise do Dracona gdy siedzieli przy kominku i relaksowali się przy szklance Ognistej Whisky. Więzi pomiędzy Draconem a Crabbem i Goylem osłabły jeszcze w Hogwarcie. Koledzy z dzieciństwa i synowie Śmierciożerców, takich samych jak Lucjusz, pod wpływem rodzeństwa Carrow stali się sadystycznymi, żądnymi ofiar maniakami. Draco zawsze uważał ich za głąbów, lecz teraz wiedział że stali się do tego niebezpieczni, nawet dla nich. Czuł ich wzrok na sobie gdy mijali się na korytarzach, słyszał podszeptywania, dostrzegał spojrzenia.
- Możliwe że przyjdzie taki czas, kiedy będziesz musiał stąd odejść. – usłyszał Draco pewnego wieczoru od Ephraima. Użycie magii bez pomocy różdżki szło mu coraz lepiej. Dzięki naukom i cierpliwości czarodzieja nie tylko opanował poruszanie przedmiotami, ale również przełamywanie zaklęć. Za każdym razem gdy używał siły umysłu dziwny dreszcz biegł przez całe jego ciało. Jakby magia która w nim drzemała chciała wydostać się na zewnątrz. Uwielbiał to uczucie. Oprócz lekcji, od czasu do czasu Ephraim opowiadał coś o sobie. Gdzie się urodził, gdzie pracował i jakich ludzi poznał w magicznym i mugolskim świecie w czasach swojej młodości. Draco zawsze uważnie go słuchał, lecz przeżył prawdziwy szok gdy pewnej nocy Ephraim wyznał coś niesamowicie intymnego.
- Albus dużo o tobie wspominał. – powiedział z lekkim uśmiechem. – Zawsze darłeś koty z panem Potterem, czyż nie?
- Albus? – zmarszczył brwi Draco. – Chodzi ci o Dumbledore'a?
Starzec przytaknął głową.
- Był największą miłością mojego życia. – odparł po chwili i zapatrzył się w ogień gazowej lampy. – Poznałem go dwa lata po tym jak zginęła jego siostra. Był zrozpaczony, obwiniał się za wszystko i cierpiał.. tak bardzo cierpiał... Grindelwald, cóż, mimo swej okrutnej i żądnej władzy natury był jego pierwszą miłością, razem pracowali nad odnalezieniem Insygniów Śmierci, i gdy po wypadku zniknął bez słowa Albus długo nie mógł się po tym pozbierać. – powiedział Ephraim. – Gdy go poznałem był zamknięty w sobie i dopiero po pewnym czasie, stopniowo pozwalał mi zbliżyć się do siebie. Pozwolił mi sobie pomóc, znaleźliśmy pracę, zaczęliśmy żyć. Ja od lat pracowałem nad tajnikami magii bezróżdżkowej lecz Albus nigdy nie chciał opanować tej sztuki. Bał się, że ta potęga może nim zawładnąć, tak jak kiedyś zaślepiły go Insygnia. – dodał i spojrzał na Dracona. – Za to uwielbiał nauczać. Nigdy nie mógł sobie wybaczyć że popełnił tak dużo błędów w stosunku do Toma Riddle'a. Wiedział że chłopak posiada ogromną moc ale przecież nie mógł przewidzieć kim się stanie, mimo wszystko.. Za to kiedy do Hogwartu przybył Harry Potter, odżyła w nim nadzieja. Ciągle słał mi sowy o waszych wyczynach, waśniach i kruchych przymierzach. Również o tobie, Draconie Malfoy. – dodał z uśmiechem. – Był przekonany że ty pierwszy dostrzeżesz to, czego pozostali nie widzą. On wiedział że masz w sobie dobroć i szlachetność, jakiej potrzebuje dom Slytherinu. Może jeszcze do końca tego nie rozumiesz, ale kiedyś poznasz kogoś, kto zmieni twoje postrzeganie świata. Osobę, dla której warto będzie walczyć, cierpieć, a nawet oddać życie. Na razie błądzisz w ciemnościach.. – powiedział, zgasił lampę i po chwili znów ją zapalił. – Lecz kiedyś dostrzeżesz światło w mroku i jestem pewny, że będzie ono piękne i jedyne w swoim rodzaju.
Zapanowała cisza. Draco wpatrywał się w blask ognia. Nagle poczuł samotność tak wielką że prawie namacalną. Jeszcze chwila a mogłaby przybrać prawdziwy kształt, jednak zanim zdążył bardziej zagłębić się w swoje uczucia, drzwi do piwnicy otworzyły się z hukiem. Coś mu to przypomniało więc cofnął się w głąb lochu by zasłonić sobą Ephraima. Voldemort wkroczył do piwnicy a po jego bokach stał Crabbe i Goyle z podłymi uśmieszkami malującymi się na ich okrągłych twarzach.
- Tak jak ci mówiliśmy Panie, zauważyliśmy że młody Malfoy codziennie tutaj przychodzi i znika w lochach na kilka godzin, pomyśleliśmy że może cię to zainteresować. – powiedział przymilnie Crabbe.
Voldemort nie odpowiedział ani słowem. Wszedł do celi czarodzieja i spojrzał na Dracona swoimi wąskimi, czerwonymi ślepiami.
- A więc to tak? – zapytał. – Bratasz się za moimi plecami z tym zdrajcą? - powiedział i wskazał różdżką na leżącego na łóżku starca. – Miałem wobec ciebie tak wielkie plany Draco, tak wielkie..
Młody arystokrata poczuł jak Ephraim delikatnie chwyta go za tył marynarki. Już po chwili usłyszał w głowie wyraźne „Musisz chronić tę wiedzę. Cieszę się że mogłem być twoim mistrzem, młody przyjacielu.". Draco drgnął lekko. Wiedział co zaraz się wydarzy i wszystko w nim rwało się do powstrzymania owych zdarzeń. „Dziękuję że mogłem być twoim uczniem." odparł i w tym samym momencie rzucił zaklęcie wraz z Voldemortem, który jak gdyby tylko na to czekał. Zielone światło ugodziło w pierś Ephraima. Nie minęła sekunda jak już nie żył. Draco korzystając z okazji ogłuszył Crabbe'a i Goyle'a i jedynie dzięki szczęściu udało mu się za pomocą magii bezróżdżkowej zawalić sufit celi prosto na głowę Voldemorta. Wiedział że czarnoksiężnik z pewnością przeżył, lecz nie miał zamiaru się o tym przekonać. Biegł korytarzami myśląc o wszystkim co w tej chwili porzuca. O swoim dawnym życiu, przyjaciołach, domu i matce. Czy na wieść o jego ucieczce załamie się jeszcze bardziej? A może się ucieszy, przecież sama od jakiegoś czasu tego dla niego pragnęła. Jak wysoką cenę przyjdzie jej za to zapłacić? I czy jeszcze kiedyś ją zobaczy? Myślał o Epraimie, który w ostatnich miesiącach życia to właśnie jemu powierzył tak wspaniałą moc. Zobaczył w nim coś czego on sam jeszcze nie dostrzegał, ale poprzysiągł sobie że zrobi wszystko by zasłużyć na ten dar. Biegł niczym wariat i choć łzy napływały mu do oczu a serce pękało na tysiąc kawałków, nie pozwolił sobie na chwilę zwątpienia. Minął bramę i dopiero za nią zdołał się teleportować.
W tym samym momencie wrzask wściekłego pana rozległ się po zamku.
*
Nad jeziorem zapadł zmrok. Trele ptaków z wolna ucichły i zastąpił je delikatny odgłos nocnych zwierząt. Gdzieniegdzie można było dostrzec roje świetlików które przypominały małe, ruchome gwiazdy. Wieczór był ciepły i bezwietrzny, na niebie z wolna zaczęło się ukazywać coraz więcej jasnych punktów, tak bardzo odległych i niedostępnych. Hermiona podkuliła nogi pod brodę i objęła je ramionami. Historia którą opowiedział jej Draco mocno nią wstrząsnęła. Chciała coś powiedzieć ale nie wiedziała od czego zacząć, każde słowo które padło z ust Ślizgona było ważne, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie tylko ze względu na ich misję, czy obóz, ale też ze względu na niego. Otworzył się przed nią bardziej niż myślała i ta szczerość całkowicie ją zaskoczyła. Siedzieli obok siebie bez słowa, jak gdyby milczenie i odgłosy lasu wystarczały za komentarz. Gryfonka drgnęła gdy nagle Draco znów się odezwał.
- Tamtego dnia teleportowałem się do mugolskiego Londynu. Ephraim dużo mi o nim opowiadał. – powiedział utkwiwszy wzrok w ciemnej dali. – Znalazłem stare, opuszczone mieszkanie i spędziłem tam pół roku. Udało mi się skontaktować z Kinglsey'em i choć w pewnym stopniu spłacić dług wdzięczności u Ephraima. I tak została go jeszcze spora część... -
- Ja.. – zaczęła nieśmiało Hermiona lecz zabrakło jej słów. Cierpienie którego doświadczył siedzący obok niej młody mężczyzna przewyższało jej własne, i chociaż wiedziała że wojna to nie licytacja bólu, poczuła ogromny smutek na myśl o tych wszystkich okropnościach które Draco widział i których doświadczył. Serce ściskało jej się z żalu i bezsilności gdy tylko przypomniała sobie o tych wszystkich uwięzionych kobietach w piwnicach zamku, o upokarzanej matce chłopaka i innych torturach. Przeżyła szok dowiedziawszy się że Dumbledore miał kogoś tak bliskiego jak Ephraim, lecz cieszyła się na tę wiadomość. Nie był sam, aż do końca miał kogoś kogo kochał, a więc odszedł kochany. Spojrzała na Malfoya. Na jego twarzy malował się spokój. Miała ochotę powiedzieć coś, co dodałoby mu otuchy, pocieszyło, lecz wiedziała że nie ma takich słów. Mogła jedynie siedzieć obok niego i spróbować dzielić z nim ten ból.
- Malfoy.. – zaczęła lecz chłopak niespodziewanie wstał.
- Wracajmy. – powiedział i za pomocą różdżki oczyścił swoje ubranie z trawy. – Już za długo nas nie ma. – dodał przytomnie.
- Racja. – przytaknęła mu Hermiona i też wstała. Przełożyła swoją torbę przez ramię i skrzywiła się lekko na myśl że znów będzie musiała się zanurzyć w zimnej wodzie by przedostać się na drugi brzeg, gdzie znajdowała się ścieżka prowadząca do obozu.
- Granger, nie wiem jak tobie, ale mi nie uśmiecha się ponowna kąpiel w tym jeziorze. – zaczął Ślizgon. - Pozwól że nieco nam pomogę. – dodał i wyciągnął przed siebie dłoń. Robił to po raz pierwszy na tak wielkiej powierzchni i nie był pewien czy wszystko mu się uda. Hermiona już miała zapytać co chce zrobić, lecz nagle płaska tafla jeziora zaczęła się marszczyć i tworzyć z fal swego rodzaju wodny most. Kasztanowłosa nie wierzyła w to co widzi. Utworzony z wody, kawałków drewna, kamieni i roślin most biegł przez całą długość jeziora i kończył się na przeciwległym brzegu.
- Panie przodem. – powiedział Draco z łobuzerskim uśmieszkiem. – Tchórzysz? – zapytał kąśliwie widząc wahanie dziewczyny. Hermiona zmarszczyła gniewnie brwi i zrobiła pierwszy krok. Miała nadzieję że jeśli wpadnie do wody, to Ślizgon mimo wszystko ruszy jej na ratunek. Na szczęście odkryła że most jest twardy i stabilny. Zrobiła kilka pierwszych kroków i odwróciła się do Malfoya z wyrazem zachwytu na twarzy.
- To jest... To jest niesamowite! – zaśmiała się i przebiegła kilka kolejnych kroków śmiejąc się cicho. Czuła się jak dziecko które pierwszy raz weszło na karuzelę. Nie chciała schodzić. Mogłaby tak biec i iść w tę i z powrotem przez całą noc. Draco przyglądał się jej z zaciekawieniem. Roześmiana dziewczyna okręcała się na moście niczym leśna nimfa. Blask gwiazd rozświetlał jej białą bluzkę i kasztanowe, długie włosy. Była piękna. I szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Nie wiedział czemu ale postanowił chronić ten uśmiech. Za wszelką cenę, tak jak obiecał swojemu mistrzowi.
__________________________________________________
SŁOWO OD AUTORKI:
Kochani wybaczcie tak długą przerwę, ale byłam bardzo zajęta. Postaram się by kolejny rozdział był o wiele, wiele szybciej. Dziękuję że czytacie i wspieracie mnie komentarzami! To dla mnie bardzo ważne. Tak więc jeszcze raz wybaczcie i do napisania!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro