Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23 - Bliskość.


"Do tej którą kochałem najmocniej. 

Skoro to czytasz, znaczy że nie żyję, albo z pewnych względów nie mogę być przy Tobie. Bardzo bym chciał aby tak się nie stało. Prawdę mówiąc, pierwszy raz w życiu znalazłem powód by walczyć. Nigdy nie przypuszczałem że był tak blisko. Gdy po trafieniu do Złotego Feniksa i przebudzeniu ujrzałem Twoją twarz, byłem przerażony. Nie wiedzieć czemu Twój upór i siła zawsze mnie trochę onieśmielały. Byłem przekonany że potraktujesz mnie jak każdy, z pogardą i nienawiścią, na którą w dużej mierze sobie zasłużyłem. Ty jednak wyciągnęłaś do mnie rękę, pokazałaś jak wspaniały i jasny może być świat. Przez lata traciłem czas na niepotrzebne obwinianie wszystkich dookoła, wliczając to także samego siebie. Nigdy tak naprawdę Ci nie podziękowałem za podarowanie mi nowego życia, nowego, lepszego siebie. Myślałem że to niemożliwe, jednak twoje ciepłe dłonie i pełne wyrozumiałości oczy w jakiś sposób mnie rozgrzeszyły.

Jeszcze tyle rzeczy chciałbym z Tobą przeżyć. Poznać Twój drugi, niemagiczny świat lepiej. Myślisz że mógłbym się w nim odnaleźć?

Chciałbym zbudować z Tobą dom, na wielkiej polanie otoczonej lasem i ciszą. Nasze dzieci mogłyby się tam bawić. Uważasz że troje to dużo? Zawsze marzyłem o wielkiej rodzinie i jestem przekonany, że byłabyś najwspanialszą matką. Może i ja, dzięki Tobie, byłbym dobrym ojcem.

Wiem że przeszłaś przez piekło, niejednokrotnie musiałaś pozwolić życiu by powaliło cię na kolana, nawet wtedy gdy chciałaś walczyć. Częściej niż inni przyjmowałaś na siebie uderzenia i ból, stawałaś się tarczą dla tych, którzy cię potrzebowali. Myślę, że właśnie dlatego się w tobie zakochałem. Ponieważ jesteś tak silna, przyjmujesz cios za ciosem a mimo to wciąż się uśmiechasz. Twoja miłość nigdy się nie zachwiała... Dlatego, póki jesteś przy mnie, nigdy Cię nie opuszczę.

Dziękuję.

Żegnaj.

Twój na zawsze, Draco"

Leżąc na brzuchu, wciąż powtarzała w głowie treść listu, który znalazła pamiętnego dnia, przed trafieniem do Czarnego Dworu. Zawarte w nim słowa były jej amuletem, i dowodem na to że Draco ją kochał. Wiedziała że to co zrobił nie było jego prawdziwym obliczem, a przynajmniej chciała w to wierzyć. Z początku ból ją oszołomił. Oddech uciekł z jej płuc, a paląca czerwień zalała każdy nerw. Zaraz po tym nastała ciemność, gęsta i nieprzenikniona. Naparła na nią z całej siły i gdy już zaczęło jej się wydawać że dłużej nie zdoła się opierać, ciemność zelżała. Powoli zaczynała się wybudzać. Z każdym przebłyskiem świadomości towarzyszył jej ból powoli gojących się ran, więc uciekała w sen i znajdujący się tam lepszy świat. Śniła o domu, przytulnym i pachnącym. O matce i jej czułych ramionach, o szczerym uśmiechu ojca. Przebywała z roześmianymi przyjaciółmi, tuliła Krzywołapa, wbiegała w silne i kochające ramiona Dracona. Lecz mimo to czuła, że musi wrócić. To jeszcze nie był koniec. Wiedziała o tym aż za dobrze, więc gdy trzeciego dnia w końcu wybudziła się na dobre, powitała dzień długim i głośnym syknięciem. 

- Leż, nie próbuj jeszcze wstawać! - Luna zerwawszy się z krzesła chwyciła za lekko zsuwające się bandaże. - Snape niedługo przyjdzie rzucić na twoje plecy kolejne zaklęcia lecznicze - dodała siadając z powrotem. 

- Snape?  - zapytała ochrypłym głosem Hermiona. 

- Tak - przytaknęła jej blondynka. - Gdyby nie on, zapewne już byś nie żyła - dodała ze smutkiem, lecz w po chwili w jej oczach pojawił się gniew. - Malfoy za to zapłaci, obiecuję ci to. 

Hermiona delikatnie pokręciła głową. 

- To nie jego wina. Nie jest sobą...

- Nic mnie to nie obchodzi! - wrzasnęła Luna zrywając się z krzesła. - Jak on mógł potraktować cię tak okrutnie?! Nawet jego przeklęty ojciec nie uderzył cię z taką siłą, nigdy mu nie wybaczę! - krzyknęła Krukonka, lecz zamilkła gdy delikatna dłoń Hermiony dotknęła jej ręki. 

- Już wystarczy... - powiedziała kasztanowłosa i ścisnęła dłoń dziewczyny. - Ja... Ja już mu wybaczyłam...

Luna uklękła przy twarzy przyjaciółki. 

- A skoro ja mogę, to ty też potrafisz - dodała Hermiona i po chwili spojrzała w kierunku drzwi do których ktoś właśnie zapukał. 

- To zapewne Snape - powiedziała Luna wstając, lecz gdy otworzyła drzwi w progu stała Narcyza Malfoy. 

*

Wschodzące słońce znów wkradło się do jego komnaty po cichu. Leżał na łóżku z otwartymi oczami i nawet nie próbował zasnąć. Wciąż myślał nad tym, co zdarzyło się poprzedniego dnia, w drewnianej willi nad jeziorem. Słowa nieznajomego wciąż tkwiły mu w głowie. "A ty... W pewien sposób ci współczuję. Gdy odzyskasz pamięć, to co zrobiłeś zaboli cię bardziej, niż możesz sobie wyobrazić". Próbował sobie racjonalnie wytłumaczyć to zdanie, udowodnić, że wszyscy się mylą. Wmówić, że ból jaki czuje na myśl o zakrwawionej i omdlałej Gryfonce, jest spowodowany jedynie bezsensownymi wyrzutami sumienia. Niczym więcej. Wiedział że byłoby to o wiele prostsze, jednak czuł że prawda jest zupełnie inna. Potwierdzenie tych przeczuć znalazł w późniejszych słowach Blaise'a, skierowanych do Jakuba. "Znamy prawdę"... Lecz Nott i Blaise całą drogę powrotną milczeli jak zaklęci i mimo jego usilnych próśb nie wyglądało na to, by zamierzali powiedzieć mu cokolwiek. Czuł się wykończony, samotny i zdradzony. Pierwszy raz w życiu odwróciła się od niego także matka. Nie pożegnała go przed akcją, ani nie powitała gdy bezpiecznie wrócił do domu. Czuł że i pomiędzy nimi wyrasta mur, którego nie będzie w stanie pokonać. Bariera mocniejsza niż zaklęcie. Na samą myśl o tym robiło mu się niedobrze. Gdyby chociaż mógł wrócić wspomnieniami do dobrych czasów, uciec do miejsca w którym odnalazłby azyl... Lecz nic takiego nie istniało. Jego najwcześniejsze wspomnienia zawsze miały związek z surowym ojcem i jego manią czystości krwi. Wielki dom wypełniony pustką i ciszą, milcząca matka siedząca w fotelu z książką w ręku. Ona była jego jedynym ciepłem, pośród zimnych i ciężkich antyków. A teraz nie miał już nic. 

Nagle gdzieś w odmętach świadomości zamajaczył mu obraz  dwóch brązowych, dużych oczu. Tak ciepłych i wypełnionych miłością, że na sam ich widok miał ochotę płakać. 

Wyciągnął przed siebie rękę i zamknął powieki. Pragnął tych oczu. Wiedział że skądś je zna i gdy już wydawało mu się że chwyci wspomnienie, rozległo się pukanie. Westchnął zrezygnowany i opuścił dłoń.

- Proszę. 

Do komnaty wszedł Lucjusz. Draco usiadł i poczuł że kręci mu się w głowie. Nie umknęło to uwadze jego ojca. 

- Mam nadzieję że się wyspałeś - powiedział siadając w wygodnym fotelu. - Dzisiaj wieczorem odbywa się twoje zaręczynowe przyjęcie. Musisz być w formie -  dodał i poprawił i tak już nienagannie ułożone włosy. 

- Wiem ojcze - odparł Draco i zaklął w duchu. Bal był ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że dla jego ojca nie było to po prostu zaręczynowe przyjęcie syna, ale jedno z najważniejszych spotkań biznesowych w życiu. Mieli pojawić się na nim wszyscy, którzy cokolwiek znaczyli w świecie magii jak i finansów. Na szali nie leżało tylko jego życie i przyszłość, ale także losy rodziny Parkinson i Banku Gringotta. Gdyby tylko mógł, uchroniłby Pansy i jej rodziców przed poddaniem się woli Michael'a Carlton'a i przejęciem przez niego banku. Gdyby tylko nie był tak słaby... 

Spojrzał na swoje dłonie całkowicie ignorując paplaninę ojca i poczuł że ma w sobie coś, o czym także zapomniał. Coś, co pomogłoby mu odwrócić los i uratować tych, na których mu zależy, a skoro Blaise i Teodor nabrali wody w usta, wiedział że pozostała mu tylko jedna osoba, do której mógłby się zwrócić. 

*

Hermiona próbując wstać znów syknęła, jednak kobieta gestem nakazała jej leżeć. 

- Luno, czy mogłabyś zostawić nas na chwilę same? - zwróciła się w kierunku blondynki. Krukonka niepewnym wzrokiem spojrzała na szatynkę, lecz ta skinęła głową na znak zgody. Po chwili Luna, bez słowa i jej mniemaniu zbędnych uprzejmości, opuściła mały pokoik Hermiony. 

- Proszę jej wybaczyć - zaczęła szatynka biorąc głębszy wdech. - Po prostu się martwi. 

Narcyza usiadła na wąskim, drewnianym krześle i wyciągnęła z kieszeni obszernej sukni niewielką książkę. 

- Czy miałabyś coś przeciwko temu, żebym ci poczytała? 

Gryfonka zrobiła wielkie oczy. 

- N-nie, w porządku - odparła i położyła głowę na miękkiej poduszce. Gdy melodyjny głos pani Malfoy rozszedł się po niewielkiej komnacie, Hermiona przymknęła powieki i dała się porwać opowiadanej historii. Matka Dracona nie przerwała czytać nawet wtedy, gdy do środka wszedł niekryjący zdziwienia, Severus Snape. Dopiero teraz Hermiona poczuła jak bolesne są zabiegi regenerujące. Cała drżała z bólu, gdy kolejne zaklęcia przeszywały jej ciało i zasklepiały rany. Nagle poczuła jak coś chłodnego dotyka jej dłoni. Podniosła wzrok i spojrzała na zatroskaną twarz Narcyzy, która wplotła w jej rękę swoją własną dłoń. 

- Wytrzymaj jeszcze trochę - powiedziała kobieta spokojnie. - On niedługo skończy. 

Hermionie nie pozostało nic innego, jak tylko uwierzyć Narcyzie na słowo. Ściskając jej dłoń, tłumiąc krzyk w poduszce, miała nadzieję że ból wkrótce ją opuści i gdy po kilku minutach Snape wyszedł z komnaty, spocona i zasapana znów wsłuchała się w kojący głos kobiety, czytający jej o przygodach Bastiana Baltazara Buks'a. 

- "Jak przyjdzie na ciebie kolej (...), staniesz się i ty bezwolnym i zmienionym nie do poznania sługą władzy. Kto wie, na co się jej przydasz. Może z twoją pomocą będzie się nakłaniać ludzi, by kupowali, czego nie potrzebują, albo nienawidzili, czego nie znają, wierzyli w to, co czyni ich uległymi, albo zwątpili w to, co mogłoby ich ocalić..."*

Hermiona spojrzała na siedzącą obok niej kobietę i uśmiechnęła się ledwie zauważalnie. Pierwszy raz od dawna poczuła że ktoś o niej myśli. Choćby i przez wyrzuty sumienia. Przymknęła powieki wątpiąc w to że uda jej się zasnąć, lecz o dziwo po chwili odpłynęła, czując błogą lekkość. Tym razem spała jak kamień, nie śniąc i nie uciekając w świat marzeń. Gdy kilka godzin później znów otworzyła oczy, na twarzy Narcyzy malował się szok. Blondynka klęczała przy łóżku dziewczyny, trzymając w dłoni niewielki pierścień. Hermiona zamarła. Pierścionek zapewne musiał wypaść z kieszeni jej fartucha. 

-  Skąd... - zaczęła łamiącym się głosem Narcyza. - Skąd masz ten pierścień? - zapytała i spojrzała na Hermionę wzrokiem pełnym łez. 


*

Nie pamiętał już kiedy ostatni raz rozmawiał z nią sam na sam. Gdy po jej cichym "Proszę" wszedł do środka, zastał ją siedzącą na luksusowej sofie. Od razu zrozumiał, dlaczego przestali rozmawiać. Jej widok za każdym razem przyprawiał go o nowe wyrzuty sumienia. Sięgające brody kruczoczarne włosy, wąskie ramiona, delikatne dłonie... Była niczym porcelanowa laleczka. Wydawała mu się krucha, niczym balerina z dziecięcej pozytywki. Zawsze była mu bliska, jako przyjaciółka, lecz jeden jedyny raz pozwolił jej na bliskość której tak pragnęła. Wiedział że popełnił błąd, którego nigdy sobie nie wybaczy. Zranił serce dziewczyny która od lat o niego dbała, nawet wtedy, gdy inni już spisali go na straty. Myślał że go znienawidzi i zapragnie zemsty. Ona jednak, jak zawsze, pozostała przy nim. 

- Przeszkadzam? - zapytał zamknąwszy za sobą drzwi. 

- Nie - odparła i niemal niezauważalnie zacisnęła pięści. - Coś się stało? - zapytała rozprostowując palce. 

- Można tak powiedzieć - Draco usiadł naprzeciwko dziewczyny i wziął głębszy wdech. - Pansy... - zaczął niepewnie. - Chciałbym prosić cię o przysługę. Wiem że po tym co zrobiłem nie mam prawa o nic cię prosić, ale... 

Dziewczyna weszła mu w słowo. 

- Po tym co zrobiłeś?

Zamilkł na chwilę szukając odpowiednich słów. 

- Sama wiesz, co zaszło między nami, dwa lata temu... Ja... Nie powinienem był... 

- Nie powinieneś? - zapytała marszcząc brwi. 

- Zraniłem cię - powiedział wprost. - Przeze mnie...

- Przestań! - warknęła Pansy zrywając się z sofy. - Co chcesz mi powiedzieć? Że żałujesz tego co się między nami wydarzyło? - znów mocniej zacisnęła dłonie. Czekała na tę rozmowę od miesięcy. Nie chciała jego przeprosin, nie chciała wysłuchiwać słów żalu. 

- Mówisz tak, jakbyś mnie do czegoś zmusił... Jakby to co zaszło między nami, działo się bez mojej zgody! Ja... Ja zawsze wiedziałam że nie czujesz do mnie tego samego, ale mimo to... Mimo to chciałam... Chciałam chociaż raz poczuć cię blisko siebie. To ja... To ja jestem egoistką, to ja powinnam ciebie przepraszać... - powiedziała uspokoiwszy ton. Nagle Draco pierwszy raz w życiu zobaczył, jak po policzkach Pansy spływają łzy. Chciał do niej podejść lecz zatrzymała go gestem dłoni. 

- Jestem okropną osobą, bo pomimo iż wiedziałam że jest ci ciężko, ja nigdy nie żałowałam... Nigdy...

- Myślisz że ja żałuję? - zapytał robiąc w jej kierunku krok. Skinęła głową twierdząco. - Mógłbym zacząć żałować tylko wtedy, gdybym na zawsze stracił przyjaciółkę - powiedział, a na jego twarzy pojawił się łagodny uśmiech. 

Za tym wyrazem twarzy tęskniła najbardziej. Pragnęła widzieć go codziennie, nawet gdyby nie miał należeć tylko do niej. Mały, czuły wyraz radości... Pansy podeszła do niego i przytuliła się najdelikatniej jak umiała. Szczupłe palce Dracona pogładziły ją po głowie. Gdy kilka chwil później brunetka osuszyła łzy, wzięła głęboki wdech i znów usiadła na ulubionej sofie. Pierwszy raz od dawna czuła że może porozmawiać z Draconem, tak jak za dawnych czasów. 

- O jakiej przysłudze mówiłeś wcześniej? - zapytała nalewając sobie herbaty. Draco zajął miejsce w fotelu. 

- Chcę byś rzuciła na mnie Crucio - odparł. Brunetka spojrzała na niego i odstawiła filiżankę na spodek. Ku zdumieniu Dracona nie zaczęła protestować, ani zadawać żadnych pytań. Wstała, wyciągnęła z kieszeni spódniczki różdżkę i powiedziała..

- Zapraszam na środek salonu. 

Zaskoczony blondyn dopiero po chwili zauważył majaczący na jej ustach półuśmiech. 

*

Serce waliło jej jak oszalałe. Wiedziała że teraz każde słowo może odwrócić się przeciwko niej. Nie uważała Narcyzy Malfoy za wroga, jednak nie wiedziała co mogłaby zrobić kobieta, dowiedziawszy się że jej syn podarował pamiątkę rodzinną właśnie jej. Chciała szybko wymyślić jakieś usprawiedliwienie, przekonywujące ją samą kłamstwo, jednak nic nie przychodziło jej do głowy. Narcyza wstała i wciąż wpatrywała się w piękny pierścień rodu Blacków. O pomyłce nie mogło być mowy.

- Ja... Znalazłam go - odparła Hermiona drżącym od emocji głosem. 

- Znalazłaś? - zdziwiła się kobieta. 

- Tak, podczas sprzątania pokoju panicza, leżał pod łóżkiem. 

- Pod łóżkiem? 

Hermiona przytaknęła. Narcyza przez chwilę przyglądała się dziewczynie, po czym z powrotem usiadła na krześle. 

- Wiesz... - zaczęła spokojnie. - Mało kto o tym wie, ale potrafię wyczuć kłamstwo. Tak jak Czarny Pan, wiem, kiedy ktoś mnie okłamuje. Zabawne, bo tę umiejętność zawsze wykorzystywałam by wyczuć czy Draco nie oszukuje mnie co do swoich ocen - zaśmiała się, po czym zamilkła. - Boisz się mnie? - zapytała po chwili. 

Hermiona wiedziała że w takiej sytuacji kłamstwo nie ma już najmniejszego sensu. Mleko się wylało. Dopiero co zasklepione rany zapewne niedługo znowu się otworzą, gdy matka Dracona każe ją wychłostać. 

- Tak - odparła zrezygnowanym tonem. 

- Dlaczego? - zapytała Narcyza. Hermiona spojrzała na nią z bólem. 

- Niech pani na mnie spojrzy. Kogo pani widzi? - zapytała. - Szlamę, prawda? Nic nie wartą dziewczynę z nizin społecznych, gorszą nawet od domowego skrzata. Jak więc mam się nie bać? Znalazła pani pierścień... Draco... To Draco mi go dał...

- Draco? - zapytała zaskoczona Narcyza. 

- Rok temu Draco uciekł z Czarnego Dworu, ale o tym zapewne pani wie. W trakcie jednej z walk, trafił ciężko ranny do Złotego Feniksa. Pracowałam wtedy w obozie jako sanitariuszka, szkoliłam się na magomedyka... To mi przypadło zajęcie się nim - powiedziała po czym zamilkła. Narcyza położyła pierścień na niewielkim stoliku. 

- Opowiedz mi wszystko... Proszę - powiedziała do Hermiony, która wyglądała na całkowicie zrezygnowaną. 

Gryfonka spojrzała na twarz Narcyzy. W rysach kobiety kryła się twarz ukochanego Dracona, dopiero teraz dostrzegła jak bardzo są do siebie podobni. Czując że nie ma już nic do stracenia, postanowiła opowiedzieć jak wyglądał jej ostatni rok w obozie i w jaki sposób pokochała syna Śmierciożercy. 

- Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy po tylu latach, najpierw pomyślałam, że jest wrogiem, którego powinnam się pozbyć... - zaczęła biorąc głęboki wdech. 

Narcyza nawet nie drgnęła. 

*

Tak jak prosiła przeszedł na środek salonu, lecz coś w jej zachowaniu kazało mu podejrzewać że i ona nie mówi mu wszystkiego. Zawsze była ciekawska i był przekonany że najpierw będzie musiał wszystko dokładnie jej wyjaśnić zanim przejdą do rzeczy, dlatego gdy stanęła z wyciągnięta przed siebie różdżką bez słowa, nie mógł wyjść z szoku. 

- Nie chcesz nawet zapytać dlaczego? - zdziwił się Draco robiąc niepewną minę. 

- Tchórzysz? - odparła pytaniem na pytanie Pansy. 

- Nie - zmarszczył brwi Draco. - Ale kiedyś wierciłabyś mi dziurę w brzuchu o podanie powodu, a teraz, po prostu wstałaś i... 

- Powiedzmy że tym razem coś tam wiem - odparła tajemniczo brunetka.

- Coś tam?... To znaczy?! Cholera Pansy, mam wrażenie że tylko ja nie wiem co się dzieje! Wszyscy wydają się być doskonale rozeznani w sytuacji i tylko mnie traktuje się jak idiotę, który stracił pamięć! Powiedz mi co się tutaj dzieje! - uniósł się blondyn. 

- Nieważne co ci powiem i tak w to nie uwierzysz, bo twoja pamięć na to nie pozwoli. Zawsze będziesz negował podane fakty. Jedynym antidotum na Obliviate jest zaklęcie którego niestety nie znam, albo Crucio.... ale... - jej głos nagle zaczął się łamać. Spojrzała w kierunku drzwi. - Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam!  - wrzasnęła, po czym z jej różdżki wystrzelił mały duchowy piesek. Bez wątpienia był to patronus. - Lovegood, natychmiast przyjdź do mojego pokoju, Parkinson - po wypowiedzeniu tych słów duchowy mops wybiegł z pokoju przez zamknięte drzwi. 

- Lovegood? Dlaczego kazałaś jej tutaj przyjść? - zapytał zaskoczony Draco, jednak nie doczekał się odpowiedzi. Po kilku minutach do drzwi rozległo się pukanie, aż w końcu do komnaty weszła Luna. 

- Panienka wzywała - powiedziała blondynka dygając lekko. 

- Daj spokój Lovegood, Granger zapewne ci mówiła że wiem o wszystkim. No, prawie wszystkim - powiedziała Pansy podchodząc do blondynki. Luna przez chwilę się wahała, aż w końcu wypuściła suknię z rąk. 

- Coś mówiła - odparła ostrożnie Luna. - O co chodzi? 

Pansy ku całkowitemu zaskoczeniu dziewczyny podała jej różdżkę. 

- Przywróć mu pamięć. Granger mówiła że ponoć znasz zaklęcie. 

Luna spojrzała na różdżkę wielkimi oczami. Równie zaskoczony wydawał się być Draco. 

*

Nie myślała że powrót do wspomnień okaże się być tak wspaniały. Z każdym wypowiadanym słowem, z każdym opisywanym przez nią wspomnieniem coraz mocniej czuła jak bardzo tęskni za jego bliskością. Mówiła o swoich uczuciach, o tym jaki z początku był Draco i jak bardzo się zmienił. Z uśmiechem opisywała jego trudne początki i poszukiwanie samego siebie. Delikatnie rumieniła się, gdy wspominała o rodzącym się uczuciu. Znów czuła się tak, jakby przeżywała tamte dni. Znów mogła na chwilę zamknąć oczy i wrócić do Złotego Feniksa i ich wspólnego życia. Znów była przy nim... 

- Dziękuję. Żegnaj. Twój na zawsze, Draco... - zacytowała ostatnie słowa tak cennego dla niej listu. Nie wiedziała jak długo trwała jej opowieść, ale podejrzewała że spędziła z Narcyzą w małym pokoju kilka ładnych godzin.  Gdy otworzyła powieki nie kryła zdziwienia. Narcyza siedziała na krześle i zakrywała twarz dłońmi. Jej ramiona podrygiwały lekko, a na szmaragdową suknię co chwilę skapywały świeże łzy. 

- Tak mi przykro... - powiedziała nagle matka Dracona ocierając policzki. - Tak mi przykro... 

Hermiona nie wiedziała jak zareagować. Chciała dotknąć kobiety swoją dłonią, pocieszyć ją, ukoić, jednak nie była pewna jak Narcyza odpowie na ten gest. Cofnęła więc rękę i westchnęła. Chciała ją przeprosić, zapewnić że nie jest już zagrożeniem, skoro Draco i tak już o niej nie pamięta. Nie była jednak w stanie wydobyć z siebie głosu. 

Narcyza nagle sięgnęła po wciąż leżący na stole pierścień. Hermiona na chwilę zatrzymała na nim swój wzrok, po czym powiedziała..

- Ponoć chroni tą która go nosi... Tak powiedział mi Draco - dodała i odwróciła twarz. Nie chciała patrzeć jak kobieta zabiera jej ostatni dowód miłości chłopaka. Nie wiedziała czego może teraz się spodziewać, jednak gdy poczuła że Narcyza sięga po jej lewą dłoń nie mogła zrozumieć co się właściwie dzieje. 

- I miał rację - odparła Narcyza wsuwając pierścień na palec dziewczyny. - Będzie cię chronił, dlatego musisz być silna - dodała klęknąwszy przy twarzy szatynki. 

- Dlaczego? - zapytała Hermiona łamiącym się głosem. Nic z tego nie rozumiała. - Przecież jestem... Jestem... 

- Jesteś dziewczyną którą pokochał mój syn - odparła Narcyza. - Od lat pragnęłam tylko jednego, by Draco odnalazł szczęście. Każda kochająca matka pragnie tego dla swojego dziecka. Każda - powiedziała ścisnąwszy dłoń Hermiony. - Bałam się by ciemność która zakradła się do jego serca, nie zasłoniła mu drogi do szczęścia. Bałam się że nigdy już się nie odnajdzie i nie pozna nikogo kto wskazałby mu drogę. Ale ty... Ten pierścień jest dowodem na to że Draco potrafi kochać... Bez uprzedzeń, bez nienawiści, bez granic - powiedziała i dotknęła twarzy Hermiony, po której spływały teraz łzy. - Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci za to wdzięczna! - dodała i objęła ją za szyję. 

Po małym pokoju rozszedł się szloch dwóch kobiet. Słońce za zakratowanym oknem powoli chyliło się ku zachodowi. Nagle do drzwi rozległo się nerwowe pukanie. Hermiona i Narcyza szybko otarły łzy, dumna blondynka ostatni raz ścisnęła rękę dziewczyny i po chwili próg przekroczyła Becky. 

- Najmocniej przepraszam, ale za chwilę zaczną zjawiać się goście, pani mąż prosi by przyszła pani do salonu - powiedziała lekko podenerwowana dziewczyna. Narcyza wstała, życzyła Hermionie szybkiego powrotu do zdrowia i po chwili zostawiła służące same. 

- Wszędzie jej szukałam - powiedziała Becky z pretensją w głosie i podeszła do Hermiony by rzucić okiem na jej plecy. - Wszystko pięknie się zagoiło. Później przyniosę ci kolację, teraz muszę iść. Marietta obedrze mnie ze skóry, jeśli zaraz nie przyprowadzę do kuchni Luny. 

- Luny? - zapytała kasztanowłosa. 

- Tak, ona też gdzieś zniknęła, a zaraz zacznie się ten przeklęty bal! - warknęła Becky poprawiając swoje okulary. - Karen jest z Vanessą, więc ze wszystkim zostałam sama. 

Hermiona zmarszczyła brwi, lecz nie zamierzała dłużej zastanawiać się nad tym wszystkim. Ku przerażeniu koleżanki wstała i chwyciła za leżącą na stoliku apteczkę. 

- Obwiąż mnie bandażem - powiedziała w kierunku Becky. - Wcześniej nasmaruj mi plecy tą magiczną maścią - dodała podając zaskoczonej dziewczynie potrzebne rzeczy. 

- Ale... 

- Nie dyskutuj. I tak macie za dużo roboty, każda para rąk się przyda, prawda? 

- Niby tak, ale...

- Rany się zagoiły, plecy co prawda jeszcze trochę bolą, ale maść na kilka godzin mnie znieczuli. Rób co mówię bo nie mamy czasu - dodała, biorąc głęboki wdech. Becky, nie czekając dłużej, nabrała maści na palce i przejechała nimi po wciąż wrażliwej skórze Hermiony. 

Gryfonka pierwszy raz od kilku dni poczuła, że znów znajduje w sobie nową siłę do działania. 

*

Balowa sala tonęła w złocie i zimnych marmurach. Drapowane zasłony do połowy zakrywały wielkie, witrażowe okna. Napływający goście z cichym zachwytem wchodzili parami do sali i witali się grzecznie z Lucjuszem Malfoyem, oraz jego małżonką. Yaxley, Rookwood, Snape i Avery snuli się po kątach i jedynie Lestrange, przy którym znowu brakowało Bellatrix, wydawał się być zadowolony. Astoria, ubrana w wydekoltowaną, granatową suknię stała rozmawiając z Teodorem, od czasu do czasu rzucając ukradkowe spojrzenia w kierunku Vanessy. Carltonówna była za to w swoim żywiole. Srebrna suknia, mieniąca się niczym tafla czystego jeziora, podkreślała jej kobiece kształty i wydobywała z włosów złote refleksy. 

- Witaj Draconie - powiedział ojciec dziewczyny do przyszłego zięcia i podał chłopakowi dłoń. 

Arystokrata wydawał się być niezwykle spięty. Ciągle uciekał wzrokiem na salę, jakby szukał pośród gości i krążącej dookoła służby kogoś konkretnego. 

W międzyczasie Hermiona, biorąc głęboki wdech, zaczęła pchać przed siebie sporych rozmiarów złoty wózek, na który miała zbierać brudne naczynia. Roznoszenie dań i nalewanie szampana zostawiła Becky, Karen i Lunie. Chciała się do czegoś przydać, chciała pomóc koleżankom i odpłacić się im za wszystkie dni troskliwej opieki, ale wiedziała również że pragnie go zobaczyć. W eleganckim garniturze, pachnącym jej ulubionymi perfumami. Wiedziała że przy jego boku ujrzy także Vanessę, ale postanowiła na razie o tym nie myśleć. Po cichu weszła do sali i minąwszy parkiet oraz tańczących gości skierowała się za duże przepierzenie, za którym stał stół z brudnymi naczyniami. Wsłuchała się w piękną melodię, graną przez smyczkową orkiestrę. Był to jej ulubiony rodzaj muzyki. Była w połowie ładowania wózka, gdy ktoś nagle przeszedł za przepierzenie i cichym głosem powiedział wprost do jej ucha..

- Przyjdź po balu do mojej komnaty. 

Odwróciła się szybko rozpoznawszy głos. 

Jego szarobłękitne oczy lśniły w świetle niezliczonych świec, umieszczonych w złotych, zaczarowanych żyrandolach. Tak jak myślała wyglądał pięknie. Patrzył na nią ze spokojem i czymś czego nie potrafiła nazwać. Coś się w nim zmieniło, ale nie umiała powiedzieć co. 

- Będę czekał - dodał i szybko wrócił na salę. 

Hermiona przez chwilę stała oniemiała wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdował się blondyn. W końcu, uspokoiwszy bicie serca pchnęła przed siebie ciężki wózek. 

*

Był wykończony. Dziesiątki sztucznie uśmiechniętych twarzy, uściśniętych rąk i przeszywających go spojrzeń utwierdzały go w przekonaniu że jest więźniem. Gdy dwie godziny wcześniej Luna Lovegood rzuciła na niego zaklęcie Obsidio, mające przywrócić mu wspomnienia, nie wiedział że wytrwanie do końca balu będzie tak trudne. 

~

- Obsidio! - wrzasnęła Krukonka i gdy zaklęcie ugodziło w Dracona blondyn osunął się na podłogę. 

Coś zaczęło się dziać. Boleśnie i nieprzerwanie zaczęły zalewać go obrazy, które kiedyś były jego wspomnieniami. Niestety, nie wszystko wróciło. Jedynie urywki i strzępy wspomnień, razem tworzące nie do końca logiczną całość. Podniósł się z podłogi na drżących nogach. 

- I co? - zapytała Pansy podchodząc do Dracona. Blondyn pokręcił głową. 

- Wciąż mam luki w pamięci. Do tego... To wszystko jest jakieś dziwne, nie potrafię ocenić gdzie jest początek, a gdzie koniec wspomnień... Mam też wrażenie, że to nie wszystko... - powiedział wzdychając. 

Luna opuściła różdżkę. 

- Shacklebolt ostrzegał mnie, że tak też może się zdarzyć. Uważam, że powinieneś porozmawiać z Hermioną - powiedziała oddając Pansy różdżkę. - Po prostu spróbuj jej zaufać - dodała i wyszła z komnaty. 

~

Postanowił iść za jej radą. Gdy tylko ujrzał kasztanowłosą na balu, coś zaczęło się w nim rwać w jej stronę. Nie widział już nikogo ani niczego. Wypatrywał jej za każdym razem, wodził za nią wzrokiem. Strzępki wspomnień przeplatały się z teraźniejszością i miał wrażenie że zaraz oszaleje. Gdy podszedł do niej za przepierzeniem, pragnął jej dotknąć. Poczuć ją pod palcami. Gdy tylko bal się skończył, opuścił salę i zniknął za drzwiami swojej komnaty. Otworzył balkonowe okno na całą szerokość. Czuł w powietrzu nadchodzące lato. Gdy usłyszał pukanie do drzwi, serce zabiło mu dwa razy szybciej. 

- Wejdź - powiedział i ściągnął z siebie marynarkę. 

Hermiona weszła i cicho zamknęła zasobą drzwi.

- Chciałeś mnie widzieć – powiedziała darując sobie panicza. Arystokrata spojrzał na nią i zdjął krawat.

- Najpierw chciałbym cię przeprosić - zaczął. - To co ci zrobiłem... 

Hermiona przerwała mu gestem dłoni. 

- Zapomnijmy o tym, proszę - na chwilę zapadło milczenie. 

- Podobało ci się przyjęcie? - zapytał przeczesując palcami włosy.

- Widziałam lepsze – odparła i zrobiła kilka kroków w jego stronę. - Czy coś się stało? - zapytała stając naprzeciwko niego. Draco spojrzał za okno. Wyglądało na to że myślał o czymś intensywnie i dopiero gdy był pewny, powiedział...

- Ty i ja, byliśmy kiedyś nad jeziorem... - zaczął i przeniósł na dziewczynę swój wzrok. W jej źrenicach dostrzegł malujące się niedowierzanie. - Opowiadałem ci wtedy o swojej przeszłości, ale wcześniej... - przerwał, nie będąc pewnym czy to co mówi jest prawdą.

- Uratowałeś mnie przed spadającą gałęzią – odpowiedziała Hermiona drżącym głosem. - Użyłeś magii bezróżdżkowej.

- Magii bezróżdżkowej... - powtórzył, tak jakby sam w to nie dowierzał.

Hermiona przymknęła powieki.

- Wyobraź sobie, że wszystko co nas otacza, oraz i my sami, wytwarzamy energię. Znajduje się w nas jak i między nami - wyciągnąwszy rękę zacytowała jego własne słowa. - Próżnia tak  naprawdę nie istnieje...

- Przynajmniej nie w tym świecie - dokończył za nią Draco. Tym razem wypowiedzenie tych słów przyszło mu z łatwością. Wiedział że to nie mogło być kłamstwem. 

- Kiedy jestem blisko ciebie, ale nie dotykam cię ciałem... - kontynuowała Hermiona. 

- Mimo to wciąż czuję tę elektryczność, która jest między nami... - odparł i również wyciągnął przed siebie dłoń. 

Chwila zdawała się być wiecznością. Powietrze między nimi zadrżało i zawirowało, zrywając dookoła ciepłe podmuchy wiatru. Ich palce zetknęły się jedynie opuszkami, lecz prąd który go przeszył zatrząsł całym jego ciałem. Wspomnienia zaczęły zalewać jego umysł niczym rwąca fala. 

- Pora obudzić się z tego snu, Draco - powiedziała Hermiona i zrobiła krok w jego stronę. 

Gdy jej usta dotknęły jego drżących od emocji warg, aż jęknął. Pierwsze spotkanie, niepewność, rodzące się zaufanie, jej taniec przy ognisku, pierwszy uścisk dłoni... Zapłakane oczy, namiętny pocałunek, rozgwieżdżona nad obozem noc... 

Przycisnął ją do siebie mocniej, tak by lepiej poczuć jej ciało przy swoim. 

Głębia błękitnego oceanu, bukiet weselnych kwiatów, pierścień rodu Blacków, ucieczka przed śmiercią... Ostatni dzień przed utratą wspomnień.

Spojrzał na jej twarz, zarumienioną od emocji i błyszczące niczym gwiazdy oczy. 

- Wróć do mnie... - powiedziała i znów pocałowała go z pasją. Zatopiwszy palce w jego jasnych włosach, mocniej przyciągnęła go do siebie. Poczuł to... Tęsknotę tak wielką że myślał iż dłużej tego nie wytrzyma. Nagle guziki jej czarnej sukni posypały się po podłodze. Bandaż opadł na biodra, a jego biała koszula którą miał na sobie, tak jak i jej ubrania, znalazły się obok łóżka. 

Nad horyzontem rozległa się blada łuna jasnoróżowego światła. Kolejny dzień wstawał, przełamując ciemność nocy. Zamkowe wieżyczki, dotychczas ponure i osnute mrokiem, rozbłysły letnim złotem. Sen dobiegł końca. 

Lecz czasem nawet koszmary potrafią zakraść się do życia, wprost z krainy snu. 




____________________________________________________

SŁOWO OD AUTORKI:

Kochani! Powoli zbliżamy się do końca "Porywów Namiętności". Aż nie mogę w to uwierzyć! To dla mnie niezwykle ważne, że jesteście tutaj ze mną i czytacie to opowiadanie. Dziękuję Wam z całego serca za komentarze, głosy i wsparcie :) Już niedługo kolejny rozdział. Wkraczamy w finałową część powieści, więc będzie się działo! Do napisania i WESOŁYCH ŚWIĄT! :* 










Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro