Rozdział 20 - Obrazy.
Blask księżycowego światła wpadał przez niewielkie, zakratowane okno. Odkąd pamiętała uwielbiała rozjaśnione nocne niebo, czasami tak pełne życia, że zdawać by się mogło dniem. W takie noce wstawała z łóżka i podchodziła do okna. Przez szybę obserwowała iskrzące się dachy domów, drgające na wietrze liście pobliskich drzew, ciemne sylwetki nieznanych jej osób, które tak jak ona nie spały w tak piękną noc. Spoglądając wprost na jasną tarczę księżyca dziękowała w duchu za szczęście, jakiego zaznała gdy skończyła jedenaście lat. Za ludzi których poznała, miejsca jakie zwiedziła. Czasami, starając się nie obudzić rodziców, wychodziła do ogrodu i podziwiała różany zakątek matki, mieniący się w księżycowym blasku. Biorąc głęboki wdech wpuszczała do płuc chłodne powietrze i uśmiechała się do siebie. Miała nadzieję że jej życie pozostanie takie na zawsze. Pełne niewiadomej lecz wypełnione miłością, przyjaźnią i magią. Nieskończone.
Lecz los, jak zawsze, miał własne plany.
Teraz, leżąc nie we własnym łóżku, lecz na wąskiej pryczy w jednym z pokoi Czarnego Dworu czuła że tak naprawdę nie znała życia. Nigdy wcześniej nie zaznała strachu i łez w tak osobisty i dogłębny sposób. Wszystkie jej obawy z przeszłości zawsze dotyczyły Harry'ego i świata czarodziejów, lecz nie jej samej. Wydawało jej się że całe zło o którym słyszała, które widziała i z którym walczyła mimo wszystko było gdzieś z boku, i dopiero gdy pamiętnego dnia usuwała rodzicom pamięć zrozumiała, że wojna dociera wszędzie i dotyka każdego na swój własny, przerażający sposób. Życie toczyło się dalej, lecz zdawać by się mogło jedynie iluzją, bajką opowiadaną dzieciom przed snem, historią na pocieszenie i otarcie łez. Czuła że coś jej zabrano, coś niezwykle istotnego... Złoty Feniks, minione lata, przeżyty ból... Słowa Luny przywołały w jej głowie nowe demony. Wiedziała że Luna nie miała żadnego powodu by kłamać. Jej słowa wydawały się Hermionie prawdziwe, lecz fakt że ona i pewien jasnowłosy arystokrata mieliby się w sobie zakochać, był dla niej niepojęty. Nie pamiętała go w sposób jaki opisała jej Krukonka. Musiała przyznać że młody Malfoy ma w sobie coś co nie do końca sama rozumie, ale obwiniała za to sytuację w jakiej się znalazła, a nie domniemane uczucie. Czuła się zagubiona i pierwszy raz w życiu niesamowicie samotna. Z dala od rodziny, od przyjaciół, pozbawiona różdżki... Tak często upokarzana i nienawidzona przez tak wielu. Powoli zapominała kim tak naprawdę jest i jak wielką siłę w sobie posiada. Gdy samotność i pustka stawały się nie do zniesienia czuła jak łzy spływały po policzkach na poduszkę a ona raz po raz brała się w garść, by po chwili znów wybuchnąć nowym szlochem. Była nie tylko daleko od domu, ale także od samej siebie.
Gdy trzy dni po rozmowie z Luną w zamku pojawiła się Vanessa Carlton, córka przyjaciela Lucjusza z czasów szkolnych, Hermiona kolejny raz poczuła jak wielką nienawiścią darzy się ludzi takich jak ona, w kręgu czarodziejów czystej krwi. Mimo iż Snape pozwolił jej pracować w swojej komnacie a Draco już nie raz uratował od bata, Pansy i Astoria szybko sprowadziły ją na ziemię. Jednak nikt nie mógł równać się z Vanessą. Jej pogarda dla mugoli przewyższała nawet samego Lucjusza i dorównywała Bellatrix. Vanessa była wysoką, szczupłą dziewczyną o doskonałej figurze, niezwykle błękitnych oczach i włosach niczym jedwab. Jej długie, jasne kosmyki przyciągały uwagę, aż chciało się ich dotknąć by przekonać się, czy są tak miękkie na jakie wyglądają. W jej wyglądzie było coś dzikiego, coś niebezpiecznego, bezkompromisowego. Już pierwszego dnia swojego pobytu pokazała swój prawdziwy charakter, z którym wcale się nie kryła. Astoria przywitawszy ją udawanym uśmiechem uczepiła się ramienia Teodora Nott'a, jakby chciała zakomunikować nowo przybyłej, że do tego faceta nie ma po co się co zbliżać. Jednak to nie Teodor ani Blaise byli obiektem zainteresowania jej niebieskich oczu. Gdy po schodach zszedł Draco, na twarzy Vanessy pojawił się uśmiech na widok którego Pansy niemal zazgrzytała zębami.
Hermiona od razu zrozumiała intencje oszałamiającej blondynki. Draco był jej celem, celem do którego miała dążyć choćby i po trupach. Astoria i Pansy nie były dla niej żadną przeszkodą. Nie widziała w nich rywalek. Może tak jak i ona były dziewczynami wywodzącymi się z rodów czystej krwi, ale to ona, Vanessa Carlton była uprzywilejowana przez Lucjusza. Jako córka przyjaciela pana domu, dziedziczka diamentowej fortuny i członkini jednego z najstarszych, magicznych rodów czystej krwi była tak jak Draco, arystokratką wśród swoich. Dlatego właśnie, gdy chwilę później Marietta przedstawiała Vanessie służbę a ta pytając ją o ich status krwi usłyszała że Hermiona jest mugolaczką, powiedziała tylko kilka słów..
- Nie zbliżaj się do mnie.
Hermiona dygnęła krótko lecz nic nie odpowiedziała. Miała ochotę rzucić się na nią i wydrapać jej oczy. Miała dosyć... Tego miejsca, ludzi i tego jak ją traktowano. Jedyne co mogła zrobić to zacisnąć pięści i wierzyć w słowa Luny, że gdy odzyska pamięć droga do wolności stanie się o wiele prostsza. Przeczuwała jednak, że zanim to nastąpi zło jeszcze niejeden raz pokaże na co je stać.
*
Mimo iż wiosna trwała w najlepsze, zimne mury zamku wymagały stałego źródła ciepła. Za oknem księżyc rozjaśniał pożyczonym od słońca blaskiem ciemny zarys lasu, a w komnacie wesoły ogień trzaskał w kominku malując na twarzy siedzącego przed nim mężczyzny pomarańczowo złote mozaiki. W głowie miał jeszcze większy mętlik niż zazwyczaj i gdyby mógł, najchętniej zapomniałby o tym, co udało mu się podsłuchać kilka dni wcześniej. Nie był pewny co do prawdziwości zasłyszanych informacji, lecz z tego co zrozumiał i co mówiła Lovegood, on i Granger byli kiedyś kochankami. Co więcej, byli nie tylko zakochani, byli zaręczeni!
- Niemożliwe... - wyszeptał do samego siebie.
Palący smak Ognistej Whisky wypełnił mu gardło. Utkwiwszy wzrok w tańczących płomieniach obracał w dłoni pustą szklankę, a jego głowę znów zalały natarczywe myśli. „Granger... Granger... Granger...", ta dziewczyna...
Nagle zerwał się z fotela i wysłał zaklęciem wiadomość do pokoju służącej, by natychmiast stawiła się w jego komnacie. Jeśli Lovegood nie kłamała, to on musi to sprawdzić. Już po kilku minutach usłyszał pukanie do drzwi, więc kazał dziewczynie wejść i gdy zaskoczona Hermiona zamknęła za sobą drzwi odwrócił się w jej stronę. Gryfonka poprawiła sznur od szlafroka i spojrzała na Malfoya niepewnym wzrokiem.
- Co się stało Paniczu? - zapytała. - Czy wszystko w porządku?
- Tak - odparł Draco. - To znaczy nie – dodał po chwili i zrobił w jej kierunku kilka kroków.
Hermiona poczuła jak jej serce przyspiesza. Nie wiedziała czego może się po nim spodziewać a strach i niepewność potęgowało to, czego dowiedziała się od przyjaciółki. Wciąż chciała patrzyć na niego jak za czasów Hogwartu, wydawało jej się to proste i znajome. Lecz teraz, po kilku nieprzespanych nocach, dniach minionych na rozmyślaniach i fakcie że arystokrata od czasu do czasu wydaje się posiadać serce, nie wiedziała już co myśleć. Gdy po kilku sekundach stanął tuż przed nią utkwiła wzrok w podłodze.
- Popatrz na mnie Granger – powiedział twardo Malfoy. Hermiona niechętnie spojrzała w szarobłękitne oczy Ślizgona. Dostrzegła w nich upór, taki sam jak jej gdy starała się dociec prawdy. Zaczęła szybciej oddychać i zrobiła krok w tył, lecz on wciąż uparcie się przybliżał.
- Paniczu Malfoy – zaczęła szeptem lecz on się nie zawahał. - Paniczu Malfoy, proszę nie... - dodała gdy w końcu Draco dotknął jej policzka dłonią wciąż wpatrując się uparcie w jej twarz.
- Malinowe... - powiedział cicho. - Twoje usta mają malinowy kolor.
Widziała jak jego twarz jest coraz bliżej. W pierwszym odruchu miała ochotę uciec, w końcu to Malfoy, ten Malfoy. Przebrzydły, zakłamany Ślizgon, Śmierciożerca taki sam jak jego ojciec. Ale przecież... Czy to nie on uratował ją przed Greyback'iem? Czy to nie on zgodził się na zadbanie o znajdujące się w piwnicach kobiety? Czy to nie on oszczędził jej batów? To jego ręka gładziła Onyksa i Polaris z czułością, to jego oczy pełne miłości i szacunku wpatrywały się w matkę, która powoli dochodziła do siebie. Czy to nie jego obecność od samego początku i niezrozumiale powodowała u niej kołatanie serca? „Niech się zbliży, niech słowa Luny okażą się prawdą" pomyślała zaskoczona. Nagle jednak rozległo się pukanie do drzwi a Draco w jednej chwili wyprostował się jak struna. Wciąż dotykał dłonią policzka Hermiony, więc czym prędzej cofnął rękę i odszedł od dziewczyny jak najdalej.
- Proszę – zawołał po chwili. Do pokoju weszła Vanessa, wciąż ubrana w dzienną sukienkę. Widząc Hermionę zaskoczona uniosła brwi.
- Coś się stało, Draco? - zapytała minąwszy Gryfonkę.
- Nie, Vanesso. Co tutaj robisz o tej godzinie? - zapytał spoglądając na magiczny zegar który wskazywał pierwszą.
- Nie mogłam zasnąć – uśmiechnęła się dziewczyna przymilnie. - W nowych miejscach zawsze ciężko mi się zasypia – dodała i usiadła w fotelu Dracona. Jej krótka, czerwona sukienka podwinęła się jeszcze wyżej. - Chciałeś coś od tej tu? - zapytała nawet nie patrząc na Hermionę. Kasztanowłosa za to świdrowała ją wzrokiem. Nie miała jej za złe tego jak ją traktuje, było jej to nawet na rękę, gdyż blondynka traktowała ją jak powietrze. O nic jej nie prosiła, niczego od niej nie chciała, nigdy nie wypowiedziała w jej kierunku nawet jednego nieprzyjemnego słowa, w przeciwieństwie do Pansy, która wręcz uwielbiała wyżywać się na Hermionie, zwłaszcza teraz, gdy w zamku pojawiła się Vanessa. Mimo to Gryfonka nie mogła wyzbyć się uczucia, że jest to zachowanie o stokroć gorsze od obelg. Przecież istniała, żyła i ciężko pracowała, tak jak reszta. Nie była powietrzem, nie była śmieciem którego można minąć i o którym nawet nie powinno się myśleć, gdyż nie jest tego wart. Nigdy na to nie pozwoli.
- Czy Panicz oprócz herbaty czegoś jeszcze sobie życzy? - zapytała Hermiona gdy zapadła cisza.
- Nie – odparł Draco. - Herbaty też już nie chcę – skłamał ciągnąc łgarstwo Hermiony.
Nagle kasztanowłosa zwróciła się wprost do Vanessy.
- A czy panienka czegoś sobie życzy? - zapytała utkwiwszy wzrok w dziewczynie, jednak przedłużające się milczenie arystokratki nie zapowiadało by miała dostać jakąkolwiek odpowiedź.
- Vanesso, odpowiedź jej bo inaczej będzie sterczeć tu do rana – powiedział nagle Draco marszcząc brwi.
- Nie mam zamiaru osobiście zwracać się do tej szlamy – odparła w końcu Vanessa patrząc na Dracona. Malfoy wziął głębszy wdech.
- Niczego nie chcemy, możesz odejść.
Hermiona dygnęła krótko i pospiesznie opuściła komnatę. Mimo swej waleczności i wrodzonego uporu w kącikach jej oczu zamajaczyły łzy. Czym prędzej pobiegła do swojego pokoju i szczelnie nakryła się kołdrą.
Draco odprowadził Hermionę wzrokiem i gdy tylko zamknęły się za nią drzwi poczuł wściekłość. Co on chciał zrobić? Czy w taki sposób może udowodnić że Lovegood kłamie? A może chciał udowodnić coś zupełnie innego? Ta myśl go przerażała. Przecież Granger to szlama. Szlama, rebeliantka, przyjaciółka tego przeklętego Potter'a i... nieznośnie uparta dziewucha. Uparta na tyle by pomagać innym, nawet kosztem własnego zdrowia i życia. Nieustraszona, waleczna i prawa. Nie mógł się z tym nie zgodzić. Nagle jego rozmyślania przerwał głos Vanessy.
- To doprawdy skandal, że osoba jej pokroju w ogóle pracuje w tym zamku – zaczęła i wstała z fotela. Zrobiwszy kilka kroków znalazła się obok Dracona. - Porozmawiam z Lucjuszem, albo z Czarnym Panem jeśli będzie trzeba. Taki motłoch nie może mieszkać z nami pod jednym dachem – dodała.
- To moja służąca i to ja odpowiadam za to czy tutaj pracuje, czy nie - odparł Draco podchodząc do barku.
- Chyba żartujesz? - zdziwiła się Vanessa. - Ty godzisz się na to, by ta szlama przynosiła ci jedzenie? Dotykała twoich ubrań, osobistych rzeczy? Przecież to mugolski śmieć! To tacy jak ona są winni całej tej wojny. Gdyby tylko się nie urodzili, gdyby tylko nie uważali się za czarodziejów, wszystko byłoby normalnie – mówiła wypluwając z siebie słowa, a w międzyczasie Draco powoli pił drinka i oczami wyobraźni widział w Vanessie odbicie swojego ojca. Ta sama nienawiść, te same sowa, ten sam tok myślenia. Już rozumiał dlaczego ojciec darzył Vanessę i jej rodzinę tak wielkim szacunkiem. Byli nie tylko bogaci i czystej krwi. Wyznawali takie same jak Lucjusz zasady i wartości, więc jak na Salazara, mogłoby być inaczej?
- Jestem zmęczony – wszedł jej w pół słowa Draco i odstawił szklankę na stolik. - Dobranoc Vanesso.
Zaskoczona dziewczyna zmieszała się lekko, lecz po chwili odzyskała pewność siebie.
- Och, ale ja myślałam, że może... - zaczęła powoli zbliżając się do chłopaka. - Może pomógłbyś mi zasnąć? - zapytała stanąwszy naprzeciwko Dracona.
- Wybacz, ale padam z nóg – odparł blondyn i minął dziewczynę. - Dobranoc – dodał przez ramię i zamknął za sobą drzwi prowadzące do części sypialnej.
*
Promienie słońca wpadały przez uchylone okno, a lekki wiatr rozwiewał białe firanki we wszystkie strony. Melodyjny głos dziewczyny wypowiadał kolejne słowa i wypełniał komnatę przenosząc słuchaczy w oddalone od zamku miejsca. Odległe, nieznane krainy, w których każdy mógł znaleźć dla siebie miejsce. Gdy w końcu przewrócona została ostatnia kartka a głos umilkł, zapadła cisza.
- To była wspaniała opowieść –-odezwała się nagle Narcyza i spojrzała na wpatrzoną w okładkę książki Hermionę.
- To prawda – zgodziła się z nią Gryfonka.
- Podziękuj ode mnie Severusowi, zgodził się byś czytała mi w godzinach, w których powinnaś była pracować u niego – dodała po chwili matka Dracona.
- Oczywiście – Hermiona wstała i poprawiła leżący na kolanach Narcyzy koc.
- Czy coś się stało? - zagadnęła ją kobieta.
- Och... Nie – odparła szybko Hermiona, lecz Narcyza spojrzała na nią w sposób w jaki patrzą chyba wszystkie matki świata gdy coś podejrzewają i nagle poczuła nieopisany w sercu ból. - Czy ja mogłabym już iść? Mam dużo pracy. Ale oczywiście wieczorem przyjdę, zaczynamy nową książkę – mówiła szybko gdyż zaczął łamać się jej głos. Nie umknęło to uwadze Narcyzy.
- Dobrze, idź już – powiedziała a Hermiona czym prędzej opuściła pokój. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi stanęła i cicho wytarła łzy które tak bardzo pragnęła ukryć.
- Coś się stało? - usłyszała i podniosła wzrok. Draco stał przed nią a w ręku trzymał bukiet świeżych, polnych kwiatów, zapewne przeznaczonych dla matki. Hermiona przewróciła oczami. Czy wszyscy musieli zadawać jej to głupie pytanie? Oczywiście że się stało! Była więźniem w tym okropnym zamczysku, na usługach najgorszych ludzi jakich kiedykolwiek znała. Daleko od domu, oddzielona od rodziców i przyjaciół, samotna, pozbawiona różdżki....
- Nie, nic – odparła krótko i minęła Dracona, który patrzył za nią aż nie zniknęła w korytarzu prowadzącym do komnaty Snape'a.
Arystokrata zapukał do drzwi i gdy usłyszał zaproszenie przekroczył próg. Oprócz zwykłej wizyty chciał zapytać matkę o coś jeszcze. O coś, co od kilku dni nie dawało mu spokoju. Gdy po kilku minutach zwykłej rozmowy jego matka spojrzała za okno postanowił się odezwać.
- Mamo – zaczął siląc się na spokojny, niemal obojętny ton.
- Tak? - przeniosła na niego swój wzrok Narcyza.
- Wybacz że pytam, ale przez amnezję nie wszystko pamiętam – zaczął i poczuł że denerwuje się coraz bardziej. - Nie jestem pewny czy to prawda, ale czy kiedyś, przed... przed moim porwaniem nie dawałaś mi pierścienia?
- Pierścienia?
- Pierścienia rodu Black, ściślej mówiąc - odparł Draco z bijącym sercem.
- Nie, nigdy ci go nie dawałam – odparła Narcyza i znów spojrzała za okno. Chłopak przez chwilę przyglądał się jej nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć, lecz nagle wstał i wziął głęboki wdech.
- Rozumiem, coś musiało mi się ubzdurać, próbuję sobie przypomnieć ten ostatni rok, ale.... - mówił coraz bardziej zdenerwowany. - Muszę już iść mamo, przyjdę do ciebie później.
- Dobrze, synku. Miłego dnia – odparła Narcyza z lekkim uśmiechem który zszedł jej z twarzy gdy tylko Draco opuścił pokój. Doskonale pamiętała dzień w którym dała Draconowi pierścień rodu Black'ów, jak miałaby o tym zapomnieć? Było to przecież tuż przed jego ucieczką z zamku. Nie było go rok. Nie wiedziała co się z nim dzieje, czy jest bezpieczny, czy nie cierpi, czy tak jak ona jest samotny. Odpowiedź nadeszła całkiem niedawno, przyniesiona na ustach jej męża. Oznajmił iż Draco wrócił do domu, ale stracił pamięć. Zakazał mówić mu cokolwiek o minionym roku, o przeszłości którą stracił a która, jak się wydawało Narcyzie musiała być niezwykła, skoro postanowili mu ją wypalić z głowy. Przyrzekła nie zdradzić synowi czegokolwiek, jednak sama obietnica Lucjuszowi nie wystarczyła. Musiała w obecności Czarnego Pana złożyć Wieczystą Przysięgę i zamilknąć wbrew swej woli. Zastanawiała się czy Blaise i Teodor zostali zmuszeni do tego samego skoro też nic nie mówią, a skoro tak, to czego w takim razie byli świadkami? Jedyne co mogła zrobić, to nie dać się napierającej na nią ze wszystkich stron ciemności. Ku swemu zaskoczeniu zaczęła dostrzegać światło w mroku dzięki tej kasztanowłosej dziewczynie i czytanym przez nią książkom. Rozejrzała się po komnacie aż w końcu utkwiła wzrok w odbiciu lustra, które znajdowało się na stojącej po lewej stronie toaletce. Kobieta którą tam ujrzała w niczym nie przypominała jej samej. Pierwszy raz od dawna jej myśli nie zaprzątał niewierny mąż, którego serce do cna pożarł Czarny Pan. Nie myślała o toczącej się wojnie, o zmarnowanym małżeństwie, o beznadziejnej sytuacji swojej i syna. Pomyślała o sobie i o tym, jak bardzo swoją biernością, katatonią i melancholią przyczyniła się do aktualnego stanu rzeczy. Wziąwszy głębszy wdech odrzuciła na bok koc i powoli wstała. Zanim przeszła do łazienki wzięła do ręki różdżkę, która delikatnie zadrżała czując z jaką mocą tym razem trzyma ją właścicielka.
- Wróciłam – wyszeptała Narcyza a pojedyncze łzy spłynęły po lekko zaróżowionych policzkach. - Nareszcie wróciłam!
*
Duszący zapach eliksirów jak zwykle wypełnił całą komnatę. Uchylone okna nie były w stanie porządnie zadbać o konkretną cyrkulację powietrza, więc Hermiona kolejny raz ratowała się bawełnianą chusteczką zawiązaną na twarzy.
- Granger, uporządkuj dzisiaj ten regał, tylko postaraj się nadrobić czas w którym cię nie było, zrozumiałaś? - powiedział Snape podchodząc do niej i wręczając jej następną porcję ksiąg do ułożenia.
- Tak jest – odparła Hermiona uginając się pod ciężkimi księgami. Cicho stęknąwszy położyła je na pobliskim blacie i wytarła pot z czoła.
- Wychodzę – oznajmił nagle mistrz eliksirów – Niedługo wrócę, nie dotykaj niczego co nie jest książką – dodał surowo i spojrzał wprost na nią.
- Oczywiście – dygnęła Hermiona i czekała aż Snape opuści swój pokój. Cierpliwie stała tak jeszcze przez chwilę, aż w końcu zaczęła przegrzebywać całą komnatę. Takiej okazji wypatrywała od kilku dni, wiedziała że nowa może nie trafić się zbyt szybko. Już pierwszego dnia swojego pobytu w Czarnym Dworze, dowiedziała się od Marietty że to właśnie Snape przechowuje jej rzeczy. Ubrania, różdżkę, biżuterię. Słowem, to wszystko w czym i z czym tutaj trafiła. Gdyby tylko udało jej się znaleźć wisiorek od przyjaciół o którym mówiła jej Luna, albo... Albo pierścień od Dracona, w którego istnienie wciąż nie mogła uwierzyć. Nie wiedząc ile dokładnie znaczy Snape'a „niedługo", zaglądała do każdej szafki i każdego zakamarka który nie był zapieczętowany zaklęciem. Czuła jednak że nie ma to sensu. Mistrz eliksirów nie zostawiłby tak cennych rzeczy bez odpowiednich zabezpieczeń, nie była naiwna. Po kilku minutach intensywnego szperania wyprostowała się i wzięła pod boki. Spojrzała na przeciwległą ścianę, na której wisiały obrazy różnych rozmiarów. Nagle dotarł do niej fakt, którego nie wiedzieć czemu, wcześniej nie zauważyła. Wszystkie obrazy były nieruchome! W tej mekce czystokrwistych czarodziejów, gdzie wszystko musiało być jak najmniej mugolskie, Snape zaopatrzył się w najbardziej klasyczne obrazy. Był tu Picasso, Claude Monet, Leonardo da Vinci, Gustav Klimt i Pedro Americo. Jak mogła wcześniej nie zwrócić na nie uwagi! Były to przecież dzieła najwybitniejszych mugolskich malarzy, a z tego co wiedziała żaden z nich nie należał do magicznego świata. Podbiegła do obrazów i delikatnie, z lekko drżącymi dłońmi zaczęła je odsuwać. Na pierwszy ogień poszły Lilie Wodne Moneta, jednak za obrazem znajdowała się zwykła, goła ściana. Odsunęła kolejny, lecz za Pannami z Awinionu Picassa również niczego nie było. Ten sam zawód spotkał ją przy Mojżeszu i Jokebed Pedra, oraz Zbawicielu Świata Leonarda. Dopiero przy Pocałunku, pędzla Gustava Klimta, znalazła to czego tak szukała. Niewielki, wbudowany w ścianę sejf, tak samo mugolski jak ukrywające go obrazy. Był to niewątpliwie genialny pomysł. Cały zamek był zamieszkany przez czarodziejów czystej bądź mieszanej krwi, jednak wszyscy mieli nikłą styczność z mugolskim światem, jego dziełami i systemem zabezpieczeń. Ale nie ona... Czarownica mugolskiego pochodzenia, która na widok sejfu miała ochotę śmiać się w głos. Wiedziała że go nie otworzy. Zdawała sobie sprawę że nie będzie w stanie złamać zabezpieczającego go szyfru, lecz sam widok mugolskiego urządzenia poruszył jej serce. Ten drugi świat, znany i tak samo jej drogi jak i magiczny istnieje. Mogłoby się wydawać że jest na wyciągnięcie ręki. Wyciągnęła więc przed siebie dłoń i wahając się przez moment przyglądała się sejfowi. W końcu dotknęła opuszkami palców jego zimnej, stalowej powierzchni. Trwało to krótką chwilę, lecz wystarczyło by jej serce znów napełniło się wiarą. Odsunęła obraz na miejsce i gdy wróciła do sprzątania, po chwili do komnaty wszedł Snape. Miała nadzieję że nie zdoła wyczytać z jej twarzy iż zna jego sekret.
*
- Na Merlina, co się z tobą dzieje! - jęknęła Marietta gdy Becky kolejny raz upuściła widelec na podłogę. Głośny brzdęk rozszedł się po kuchni a wzrok zebranych padł na rozkojarzoną dziewczynę. Karen z Luną i Peter'em szybko wrócili do jedzenia obiadu, lecz Hermiona wciąż uparcie przyglądała się koleżance. Miała swoje podejrzenia co do tego kto jest przyczyną dziwnego zachowania Becky i nie zamierzała dłużej milczeć i udawać że nic się nie dzieje. Gdy wszyscy rozeszli się do swoich obowiązków, Hermiona zamiast do komnaty Snape'a, poszła zaraz za Becky, do sypialni Lucjusza. Zanim dziewczyna zdążyła zapukać do drzwi Gryfonka chwyciła ją za ramię.
- Nie musisz tego robić – powiedziała szeptem. Becky nawet na nią nie spojrzała.
- Nie wiem o co ci chodzi – odpowiedziała w końcu utkwiwszy wzrok w trzymanej przez siebie tacy.
- Dobrze wiem co tej łajdak ci robi, Becky, nie musisz się na to zgadzać!
Dłonie dziewczyny zacisnęły się mocniej słysząc słowa kasztanowłosej.
- Nic nie wiesz – odparła. - Nic nie wiesz! – dodała uparcie. - Puść mnie.
Hermiona nie zamierzała odpuścić.
- Możemy iść do Snape'a, jeśli się dowie to jestem pewna że...
- Że co? Że mi odpuści? - Becky podniosła na nią swój wzrok. - I tak już wziął co chciał... - powiedziała z oczami pełnymi łez. - A jeśli nie ja, to weźmie się za Karen, albo za Lunę, albo nawet... Nawet za ciebie, mimo iż w jego oczach jesteś kim jesteś. To potwór Hermiono i żadna z nas nic z tym nie może zrobić. Możesz iść do Snape'a, możesz próbować zmienić nasz los, ale to daremne. Poza tym, nie chcę by... - przerwała i znów spojrzała w tacę. Dokończyła za nią Hermiona.
- Nie chcesz by Panicz Draco się dowiedział, tak?
Po policzkach Becky spłynęły świeże łzy.
- Puść mnie – powtórzyła Becky. Tym razem Hermiona posłuchała. Cofnęła rękę i zrobiła kilka kroków w tył. Bez słowa obserwowała jak Becky puka i po chwili znika za drzwiami prowadzącymi do pokoju Lucjusza.
~
Idąc z tacą przeznaczoną dla Narcyzy wciąż miała w głowie obraz udręczonej koleżanki. Nie wiedziała jak mogłaby jej pomóc. Pierwszą myślą zaraz po Snapie był Draco, jednak wiedziała że nie może się do niego zwrócić. Już dawno zauważyła jakim uczuciem Becky darzy młodego arystokratę. Chciała oszczędzić koleżance chociaż tego upokorzenia. Zrezygnowana i przybita zapukała do drzwi. Zapraszający ją głos wydał jej się mocniejszy i jakby głośniejszy niż z rana. Weszła do pokoju i stanęła w drzwiach oniemiała. Narcyza nie leżała w łóżku w piżamie, tak jak zazwyczaj, lecz siedziała przy stole obok kominka, ubrana w elegancką, szmaragdową suknię. Swoje jasne, niemal platynowe jak u syna włosy spięła w elegancki kok, a szyję zdobiła kolia zrobiona z setek małych diamentów. Wyglądała oszałamiająco. Hermiona nie wiedziała co spowodowało tak wielką zmianę w zachowaniu Narcyzy, lecz nagły powrót formy żony Lucjusza przyprawił ją o niemałe poczucie strachu. Jak teraz będzie ją traktować pani domu? Czy z cichej, słuchającej opowieści kobiety stanie się kimś na wzór Vanessy? Gryfonka nie zamierzała dłużej się ociągać. Przestąpiła przez próg, zamknęła za sobą drzwi i postawiła tacę na stole. Narcyza podziękowała jej z uśmiechem.
- Nie musisz tak nade mną stać, usiądź – kobieta wskazała Hermionie krzesło obok kominka. Gryfonka powoli zajęła miejsce wciąż przyglądając się Narcyzie. Po kilkunastu minutach matka Dracona odłożyła sztućce. - Obiad był wspaniały, powiem Marietcie by jutro przyrządziła moje ulubione danie – powiedziała wstając od stołu. - Ale zanim to zrobię odwiedzę mojego męża, czy mogłabyś mi towarzyszyć? - zwróciła się do Hermiony. - Zostaw tacę, odniesiesz ją później – dodała. Kasztanowłosą oblał zimny pot.
- Pani Narcyzo, może najpierw coś pani przeczytam? Mam ze sobą nową powieść, myślę że się pani spodoba – paplała jak najęta byleby odwlec wizytę Narcyzy u Lucjusza.
- Wieczorem, teraz mam coś do załatwienia – odparła kobieta i czekała aż Hermiona otworzy jej drzwi. Gryfonka z cichym westchnięciem i duszą na ramieniu szła za blondynką do komnaty jej męża. Gdy zatrzymały się przed odpowiednimi drzwiami Narcyza nawet nie zapukała. Nacisnęła klamkę i z gracją weszła do środka. Oczom Narcyzy i Hermiony ukazał się widok jakiego Gryfonka się spodziewała. Lucjusz leżał na Becky która naga i milcząca spoglądała w bok, pozwalając by mężczyzna robił z nią co chciał. Stojący na stole obiad był nietknięty.
- Chyba przeszkadzam – odezwała się Narcyza. Na dźwięk jej głosu Lucjusz aż podskoczył. Becky, wielkimi, przerażonymi oczami wpatrywała się w dumną sylwetkę Narcyzy i milczącą Hermionę.
- N – Narcyza! - wydukał Lucjusz zakrywając się poduszką. Wyglądał żałośnie. Widok żony która nie wyglądała na zaniedbaną i w depresji, zbił go z pantałyku.
- Jak widać przyszłam nie w porę – odparła sucho kobieta i utkwiła wzrok w Becky. - Wiem dziecko że to nie twoja wina, więc nie musisz się bać że zrobię ci krzywdę – powiedziała dostrzegłszy strach w jej oczach. - Ubierz się i wróć do swoich zajęć – dodała. Becky wstała i pospiesznie włożyła na siebie suknię pokojówki. - Zaczekaj – zatrzymała ją Narcyza i jednym ruchem różdżki zapięła tylne guziki. Hermiona złapała wzrok koleżanki i przelotnie dotknęła jej dłoni. Zanim dziewczyna opuściła pokój znów usłyszały głos Narcyzy. - Gdybyś mogła nikomu o tym nie wspominać...
- Tak jest proszę pani – odparła Becky i po chwili zniknęła za drzwiami. Hermiona wciąż przyglądała się tej niecodziennej scenie.
- Co tutaj robisz w towarzystwie tej szlamy – odezwał się w końcu Lucjusz założywszy spodnie i koszulę. Wraz z ubraniami odzyskał straconą wcześniej pewność siebie.
- Przyszłam odwiedzić mojego męża, czy to takie dziwne? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Narcyza. - A ta szlama, jak ją nazwałeś, jest moją pokojówką.
- Twoją? Myślałem że Dracona.
- Naszą – poprawiła go Narcyza.
- Waszą! - prychnął Lucjusz. - Oboje straciliście honor. Ty jak i ten słabeusz... - powiedział lecz nie dane było mu dokończyć. Narcyza zrobiwszy kilka kroków w przód szybko znalazła się przed mężem i wymierzyła mu siarczysty policzek. Lucjuszowi odebrało mowę. Przyglądał się żonie trzymając się za twarz tak, jakby zobaczył ją po raz pierwszy.
- Hermiono, proszę zostaw nas samych – zwróciła się do Gryfonki kobieta.
- Oczywiście – dygnęła posłusznie Hermiona i już po chwili jej nie było.
~
Biegła korytarzami przeszukując je gorączkowo. „Muszę znaleźć Becky!" powtarzała sobie w duchu. „Muszę ją znaleźć". Biegnąc przed siebie czym prędzej, mijając kolejne drzwi prowadzące do komnat, nie zauważyła mężczyzny który właśnie wyszedł zza zakrętu. Wpadła na niego z impetem i odbiła się jak lalka. Przed upadkiem obronił ją silny i zdecydowany chwyt męskiej dłoni.
Spojrzała w górę z przestrachem i dostrzegła blask szarobłękitnych oczu.
- Co się stało Granger? - zapytał wciąż trzymając ją za ramię. - Gdzie tak pędzisz?
- Panicz Draco... - wydyszała Hermiona gdy blondyn puścił jej rękę i poprawiła poły czarnej sukni i białego fartucha. Chciała móc z nim porozmawiać, zapytać o to co zaszło w nocy, zadać kilka pytań, upewnić się że w tych stalowych oczach znajdzie choćby cień odpowiedzi. Wiedziała jednak że teraz nie ma na to czasu. Ich prywatne rozgrywki musiała odłożyć na później.
- Paniczu, czy może widział Panicz Becky? - zapytała prostując się pospiesznie.
- Becky? Nie, nie widziałem – odparł. - Ale czy coś się stało Granger? Wyglądasz na wstrząśniętą.
- Ja.... Przepraszam! - rzuciła Hermiona i minęła Dracona. - Powinien pójść Panicz do pokoju ojca, jest tam pańska matka – dodała odwracając się do niego plecami i ruszyła schodami w dół.
- Moja matka? - zdziwił się Draco i po chwili wahania popędził do komnaty Lucjusza.
~
Nie zatrzęsła się ziemia, ani niebo nie rozdarło na pół. Jedynie gdzieś wewnątrz jej serca cichy ból jeszcze dawał o sobie znać. Myślała że nie zostało po nim nawet blade echo, jednak ku swemu zaskoczeniu widok męża na tamtej służącej ukłuł ją niemal niezauważalnie, mimo wszystko wciąż był. Teraz, stojący naprzeciwko niej, w rozpiętych spodniach i koszuli, z rozwianymi włosami, wciąż mający na sobie zapach tamtej dziewczyny, wydał jej się obcy. Tak jak jeszcze nigdy wcześniej. Dostrzegła w jego oczach szok i taką samą wrogość. I ona dla niego stała się kimś innym. A przecież nie do końca była to ich wina. Doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby nie wojna jej mąż i ona prawdopodobnie nigdy nie znaleźliby się na rozdrożu. Znała jego słabości, chęć władzy, chorą wręcz ambicję i wiarę w czystość krwi. Mimo wszystko, gdyby nie Czarny Pan... Gdyby nie ta wojna, może jeszcze byliby szczęśliwi.
- Narcyzo... - powiedział Lucjusz przyglądając się żonie. Dopiero teraz zauważył na jej szyi kolię. Kolię którą dostała od niego, w dniu narodzin Dracona. W tamtym momencie Narcyzie po raz ostatni zdawało się że jej mąż jeszcze nie jest stracony. - Mogłaś zapukać – dodał po chwili, a nadzieje kobiety prysły niczym mydlane bańki. Nic już nie zostało.
- Mogłeś mnie nie zdradzać – odparła szorstko.
- Daj spokój, po co tu przyszłaś? - zapytał poprawiwszy koszulę i spodnie. Długie, jasne włosy spiął jedwabną, granatową wstążką.
- Tak jak mówiłam, chciałam zobaczyć się z mężem. Widzę jednak że od dawna go już tutaj nie ma, w takim razie wychodzę – odparła jednak do drzwi rozległo się pukanie. Przybysz nie czekając na odpowiedź wszedł do komnaty.
- Draco – szepnęła z czułością Narcyza. Młody arystokrata widząc matkę ubraną w piękną suknię i oszałamiającą kolię, nie potrafił wydusić z siebie ani słowa.
- Dobrze że jesteś – powiedział Lucjusz na widok syna i podszedł do barku. - Jest coś co muszę wam powiedzieć – dodał i nalał drinka sobie jak i Draconowi. Dla Narcyzy przygotował kieliszek szampana.
- Dziękuję, ale nie piję – odparła Narcyza nie przyjmując kieliszka.
- Ja też podziękuję – zawtórował jej Draco. Na twarzy Lucjusza zaczęła malować się irytacja.
- W takim razie więcej dla mnie – wzruszył ramionami.
- Może przejdziesz do rzeczy? - zapytała zniecierpliwiona Narcyza. Czuła że widok męża zaczyna działać jej na nerwy, a bardzo chciała powstrzymać się od walki na zaklęcia przy synu, który i tak już swoje wycierpiał i zapewne jeszcze niejedno będzie musiał przejść. Czuła to w kościach.
- Do zamku wprowadziła się Vanessa Carlton, Draco już ją przywitał, ty zapewne nie miałaś jeszcze tej przyjemności – powiedział Lucjusz w stronę Narcyzy.
- Jej przyjazd zapewne nie ma czysto koleżeńskiej natury, prawda? - zapytała kobieta.
- W rzeczy samej – zgodził się Lucjusz. - Jej ojciec to szanowany czarodziej, czystokrwisty, majętny. Cała rodzina ma nienaganną opinię zarówno jeśli chodzi o finanse jak i więzy krwi. To doskonała partia. Parkinsonowie i Greengrassowie nie mogą nawet marzyć o zdobyciu podobnej pozycji w świecie magii i finansjery, dlatego uznałem że Vanessa jest doskonałą i jedyną kandydatką na żonę dla naszego syna – powiedział i opróżnił kieliszek przeznaczony dla Narcyzy.
- Żonę? - zdziwił się Draco.
- Tak, żonę – odparł Lucjusz. - W twoim wieku byłem już mężem. Najwyższa pora aby twoje życie zaczęło iść w odpowiednim kierunku. Obowiązki które masz wobec Czarnego Pana przejmie Yaxley, za to ty masz skupić się na przyszłości naszego rodu. Vanessa będzie doskonałą panią Malfoy, już z nią o tym rozmawiałem, jest zachwycona, tak samo jak jej ojciec.
Draco poczuł jak gotuje się w nim krew.
- Nie pozwolę ci ustawić mi życia! - wrzasnął.
- A ja nie pozwolę ci na tarzanie się ze szlamami! - ryknął Lucjusz, lecz czując że zaczyna tracić nad sobą kontrolę natychmiast się uspokoił. Nie chciał zdradzić za dużo.
- Co mają do tego mugole? – zdziwił się Draco. Lucjusz podszedł do syna i spojrzał mu prosto w twarz.
- Myślisz że nie widzę jak wodzisz wzrokiem za tą szlamą Granger? Doprawdy nie wiem jak ktoś, kto ma w sobie moją krew może choćby myśleć o takim śmieciu jakim ona jest.
Draco poczuł jak zimny pot spływa mu po karku.
- To moja sprawa...
- A właśnie że nasza! - wszedł mu w słowo Lucjusz. - Twoje życie nie należy tylko do ciebie. Jesteś częścią rodu Malfoy, jedynym jej dziedzicem. Chcesz mieć na boku mugolską kochankę? Proszę bardzo, osobiście uważam że to obrzydliwe ale ponoć pradziad Frank też taką miał.
- Ja wcale nie chcę... - zaczął tłumaczyć się Draco.
- Tym lepiej! - wrzasnął Lucjusz machając rękami. - Tym lepiej dla nas wszystkich – dodał znów podchodząc do barku.
- Mimo to nie ożenię się z Vanessą – dodał uparcie Draco. Nagle ciszę przerwał trzask tłuczonego szkła. Lucjusz, tracąc resztki opanowania rzucił szklanką o podłogę i wyciągnął różdżkę. Narcyza w jednej chwili znalazła się przy synu jednak zaklęcie Lucjusza było zbyt silne. Przełamawszy barierę rzuconą wcześniej przez żonę odepchnął Narcyzę na bok, po czym spętał Dracona zaklęciem i zacisnął mu ręce na szyi.
- Wyjdziesz za Vanessę, czy tego chcesz czy nie, bo w przeciwnym razie pozabijam was oboje – wycedził niemal przez zaciśnięte zęby.
Chłopak był przekonany że ojciec zabije go od razu. Przypomniał sobie czasy w których te silne dłonie zamiast na jego szyi, zaciskały się w czułych objęciach. Podtrzymywały go podczas prób chodzenia, czy latania na pierwszej, dziecięcej miotle. Oczy, zamiast nienawiścią wypełnione były ojcowską troską i dumą, a usta wykrzywiał nie grymas wściekłości lecz uśmiech. Lecz te czasy minęły bezpowrotnie. Leżąca i łkająca na podłodze matka zerwawszy z szyi diamentową kolię rzuciła się w stronę męża. Diamenty, niczym księżycowe łzy posypały się po podłodze z cichym brzdękiem.
- Puść go! - prosiła Narcyza – Błagam!
Ręce Lucjusza były jednak wciąż tak samo mocno zaciśnięte. Tylko posłuszeństwo syna mogło go przekonać. Draco jeszcze ostatni raz, spróbował spojrzeć na ojca tak jak za dawnych, szczęśliwych lat, lecz w oczach Lucjusza niczego już nie potrafił odnaleźć.
- Zgadzam się – wychrypiał w końcu. Gdy Lucjusz cofnął zaklęcie chłopak upadł na podłogę.
- Co powiedziałeś? - zapytał Lucjusz choć znał już odpowiedź.
- Powiedziałem, tak jest ojcze, ożenię się z Vanessą – odparł Draco i z pomocą matki wstał z kolan.
- Świetnie, jutro ogłosimy zaręczyny – kiwnął głową Lucjusz i otworzył drzwi prowadzące do jego komnaty. - Zostawcie mnie samego – dodał nawet na nich nie spojrzawszy. Draco wraz z matką po chwili opuścili pokój.
~
Znalazła ją siedzącą obok wejścia do piwnic. Podeszła cicho i objęła ją bez słów, które i tak były zbędne. Trzymając ją mocno w ramionach pozwoliła by szloch przeszedł w głośny, donośny płacz. Gdy po paru minutach przy schodach pojawiła się Luna, Becky zdążyła się już uspokoić. Hermiona wciąż ściskając ją za rękę przeszła do korytarza prowadzącego do kuchni. Wiedziała że chociaż ten koszmar dobiegł końca, Lucjusz więcej nie tknął Becky, nawet wtedy gdy wieczorem znów przyniosła mu kolację.
*
- Hermiono – zagadnęła dziewczynę Luna. - Czy może coś sobie przypomniałaś? - zapytała blondynka Gryfonkę podczas sprzątania salonu. Z samego rana Marietta kazała porządnie wysprzątać cały salon łącznie z jadalnią, gdyż wieczorem pan domu miał ogłosić ważną wiadomość wszystkim mieszkańcom zamku, włączając w to służbę.
- Przykro mi, ale nie – zaprzeczyła Hermiona, jednak zbliżyła się do Luny i szeptem dodała. - Ale wiem gdzie Snape trzyma nasze rzeczy. Ma w komnacie... - przerwała gdy zauważyła wchodzącą do salonu Karen. Im mniej osób wiedziało o tajemnicy mistrza eliksirów, tym lepiej.
Gdy nadszedł wieczór w salonie zebrał się dosłownie cały zamek. Przy stole w jadalni wspólną kolację spożywali wszyscy Śmierciożercy. Nie zabrakło także Narcyzy, Astorii, Pansy, Vanessy i samego Czarnego Pana, który siedział w centralnym punkcie stołu. Nagini wiła się u stóp pana, niczym przerażająca parodia salonowego psa. Karen, Becky i Luna podawały do stołu. Hermionie przypadł zaszczyt przywożenia dań na bogato zdobionym wózku. Pod sam koniec biesiady, do salonu, po cichu i niemal niezauważenie wszedł Peter a zaraz a nim Marietta. Gdy służba ustawiła się w szeregu, a mieszkańcy zajęli wygodne miejsca na kanapach przed olbrzymim kominkiem, Lucjusz wstał z miejsca.
- Wszystkim dziękuję za tak wspaniały wieczór – powiedział i wzniósł swój kieliszek w stronę pozostałych. Hermiona zauważyła że Bellatrix jako jedyna nie pije szampana, lecz zwykły sok. - Jak podejrzewacie ta kolacja nie jest bez przyczyny tak uroczysta – kontynuował Lucjusz. - Spotykamy się dzisiaj z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest wieść o ciąży mojej szwagierki. Bellatrix, twoje i dziecka zdrowie. Moje gratulacje Rudolfie – dodał i upił łyk alkoholu. W salonie zapadła absolutna cisza. Oczy wszystkich utkwione były w sylwetce okrutnej i szalonej Bellatrix, która już niebawem miała zostać matką. Narcyza podeszła do siostry.
- Bello... - wyszeptała, lecz Bellatrix tylko spojrzała na nią wilkiem. Niezręczną ciszę znów przerwał Lucjusz.
- Drugim powodem moi drodzy, są zaręczyny mojego jedynego syna, Dracona. Draco pozwól tutaj – powiedział w stronę syna i gdy blondyn podszedł do ojca, ciągnął dalej. - Wybranką serca mojego pierworodnego jest niedawno przybyła Vanessa Carlton. Vanesso... - dziewczyna wstała z kanapy i podeszła do Dracona. Chwyciła go pod ramię i spojrzała na niego zadowolonym wzrokiem. Oczy Dracona utkwione były jednak w kimś zupełnie innym.
- To prawdziwy zaszczyt móc zostać częścią tej wspaniałej rodziny – powiedziała Vanessa. Posypały się ciche i skromne gratulacje, które bardziej przypominały pomruki, niż żywe życzenia dla świeżo zaręczonych ukochanych. Teodor i Blaise praktycznie zbierali szczęki z podłogi a zrozpaczona Pansy wprost wybiegła z salonu.
- Cóż, ktoś chyba ma złamane serce – zażartował Lucjusz śmiejąc się kołtuńsko. Czarny Pan pogratulował Bellatrix jak i Draconowi, po czym opuścił salon nie zaszczycając służby nawet spojrzeniem, chociaż Hermiona miała wrażenie że para szkarłatnych ślepi wciąż się jej przygląda. Gryfonka spojrzała na stojącą obok Lunę której oczy przypominały teraz dwa, złote galeony. Wieczór w końcu dobiegł końca. Mieszkańcy zamku rozeszli się do swoich komnat i gdy Draco opuszczał salon, Hermiona ośmieliła się spojrzeć w jego oczy. Pomimo wieści iż Draco żeni się z Vanessą nie poczuła żalu, czy co gorsza rozpaczy. Zaczynała wątpić w słowa Luny i coraz bardziej zawierzała myśli że to wszystko o czym mówiła jej przyjaciółka, jest jedynie fałszywym wspomnieniem wszczepionym Krukonce przez Voldemorta albo Snape'a. Bardzo chciała w to wierzyć. Wizja utraty przez Lunę dziesięciu lat życia, wciąż nie dawała jej spokoju.
Do swojego pokoju wróciła dopiero późną nocą. Sprzątanie po przyjęciu zajęło im kilka ładnych godzin i gdy w końcu przestąpiła przez próg jedyne na co miała ochotę, to na długi sen. Zaskoczyło ją jednak to, co znalazła na swojej poduszce. Mała, biała koperta bez nadawcy. Wzięła ją do ręki i poczuła że w środku znajduje się coś cięższego od listu. Napis na kopercie głosił:
„Otwórz poza zamkiem"
Zastanawiała się kto mógł być autorem tej wiadomości. Nie rozpoznawała pisma, a miała do czynienia z pismem większości osób w tym zamku. Z pewnością musiała wykluczyć Dracona, Snape'a, Lucjusza, Narcyzę i pozostałych. Chciała odłożyć te sprawę na później, jednak czuła że jest to szalenie ważne. Chowając kopertę do kieszeni białego fartucha cicho wyszła z pokoju i skierowała się do kuchni. Zaopatrzona w lampion i paczkę zapałek wyszła z zamku. Księżyc, tak jak poprzedniej nocy rozświetlał wszystko dookoła, jednak ona postanowiła wejść do pobliskiego lasu. Wiedziała że w którymś momencie natrafi na barierę która uniemożliwi jej dalszą wędrówkę, jednak szła dopóki nie uznała że jest bezpieczna i całkowicie sama. Modliła się w duchu by po lesie nie kręcił się Greyback, którego i tak już od wielu dni nikt nie widział. W końcu, zatrzymawszy się pod jednym z wielu drzew odstawiła lampion na miękka ściółkę, wyciągnęła z kieszeni kopertę i uklękła przed źródłem światła. Otwierała ją powoli, z drżącym sercem. Nie wiedziała czego mogłaby się spodziewać, lecz gdy już odpieczętowała kopertę i odwróciła ją do góry dnem na jej dłoń upadł mały, satynowy woreczek. Odłożyła kopertę i jedną ręką sięgnęła do woreczka. Najpierw z jego wnętrza wyciągnęła śliczny, delikatny wisiorek, którego medalion był w kształcie serca. Od razu rozpoznała w nim wisiorek o którym wspominała jej Luna. Prezent od wszystkich z okazji jej urodzin... Czym prędzej zawiesiła go na szyi. Poczuła że robi się jej gorąco. Skoro ten wisiorek był prawdą, mogło to oznaczać tylko jedno. Biorąc głębokie wdechy zaciskała w dłoni satynowy woreczek. Nie wiedziała czy chce to zobaczyć, nie była pewna czy prawda którą odkryje nie okaże się dla niej zbyt ciężka, jednak wiedziała że bez niej nie będzie w stanie iść dalej. Potrzebowała tej prawdy do dalszej walki. Nawet gdyby miała złamać jej serce.
Nie wahając się dłużej odwróciła woreczek, a na jej dłoń upadł przepiękny pierścień. Wyrzeźbione w białym złocie pnącza dzikiego wina oplatały duży diament, który zalśnił w świetle świecy. Założywszy go na palec drżącej dłoni wciąż przyglądała mu się uparcie, aż nagle, w diamentowym blasku dostrzegła odbicie jego oczu. Tak samo iskrzących się i tak samo pięknych.
- Draco... - szepnęła, po czym upadła z krzykiem u stóp olbrzymiego drzewa, gdy obrazy utraconych wspomnień zaczęły zalewać jej umysł.
Wracała.
________________________________________
SŁOWO OD AUTORKI:
Mimo iż zdania nie zaczynamy od "no", to muszę tak napisać..
No i jest! Kochani, rozdział dzięki któremu wkraczamy w nową fazę opowiadania :) Dziękuję Wam za to że jesteście i komentujecie. Doceniam Wasze zaangażowanie i czas, który poświęcacie by czytać moją pracę. Kolejny rozdział pojawi się już niedługo, jak zawsze ;)
Piosenka Joni Mitchell (zamieszczona nad tytułem) towarzyszyła mi podczas pisania tego rozdziału. To utwór przy którym nie płaczę, ale wręcz wyję. Polecam ;)
Buziaki o do napisania!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro