Rozdział 26 - Feniks z Popiołów.
Dawno, dawno temu istniała ciemność...
A może to ona była ciemnością?
Czuła się jakby tonęła, jakby każdy, pojedynczy oddech kosztował ją wiele wysiłku. Coś siedziało w jej głowie i próbowało pozbyć się jej na dobre. Próbowała tego dotknąć, zmierzyć się z tym i posłać do diabła, lecz miała wrażenie że jeśli tylko spróbuje owej rzeczy się postawić, ta ją zniszczy i zepchnie w nicość. Było w tej rzeczy coś obcego i jednocześnie znajomego. Wydawało jej się, że jest podobne do niej samej, lecz nie do końca było nią. Im dłużej zastanawiała się nad tym, tym większy czuła niepokój.
"O czymś zapomniałam", pomyślała kuląc się w sobie. "Znowu o czymś zapomniałam. O czymś bardzo, bardzo ważnym".
Spróbowała odnaleźć w ciemności swoje ciało. Nie wiedziała gdzie dokładnie przebywa, jednak uznała że świadomość ciała może jej pomóc w odnalezieniu drogi. Najpierw w mroku zajaśniały jej blade dłonie. Szczupłe palce zacisnęły się, po czym na powrót otwarły. Z każdą kolejną chwilą jaśniała coraz bardziej. Na koniec zostawiła oczy. Gdy je otworzyła w oddali zauważyła to "coś", czego obecność wyczuwała. Było ciemniejsze od mroku i o poszarpanych końcach. Kuliło się w strachu przed poświatą dziewczyny i gdy ta spróbowała podejść bliżej, uciekało w ciemność coraz głębiej. W końcu dało za wygraną. Wyprostowało się i spojrzało na Hermionę wąskimi, czerwonymi ślepiami.
Zadrżała.
Zrozumienie czym była zjawa przyszło od razu. Kasztanowłosa wyciągnęła dłoń w stronę okaleczonego kawałka duszy Lorda Voldemorta i miała ochotę płakać.
"Tak bardzo cię skrzywdził..." wyszeptała.
Dusza jednak nie pozwoliła dziewczynie podejść do siebie zbyt blisko. Zawyła niczym ranione zwierzę i rzuciła się do ucieczki.
"To ciało jest moje!", usłyszała Hermiona w ciemności. Zrozumiała że czeka ją walka nie tylko o swoje życie, ale także o duszę. Wiedziała, że bez względu na okoliczności, nigdy się nie podda.
*
- Avada Kedavra!
Echo rzucanego zaklęcia rozeszło się po lesie. Draco z ukrycia obserwował jak Harry Potter powoli wyłonił się zza drzew, aż w końcu stanął twarzą w twarz z Voldemortem. Czarnoksiężnik postanowił bez zbędnego gadania przejść do rzeczy. Arystokrata uważnie przyglądał się Chłopcu Który kiedyś Przeżył i dostrzegł w oczach bruneta nieopisany smutek. Nie wiedział co dokładnie było tego przyczyną, lecz jeszcze nigdy wcześniej nie widział w tych zielonych oczach tak wielkiej rozpaczy. Harry miał twarz człowieka, który pogodził się ze śmiercią i gdy w końcu przyszedł się z nią spotkać, nie miał zamiaru stawiać oporu. Blondyn, widząc poddanie Pottera, poczuł najprawdziwszą złość. Dlaczego postanowił poddać się właśnie teraz? Nie potrafił tego zrozumieć. Gdy odrzut śmiertelnego zaklęcia powalił na ziemię Harry'ego jak i samego Voldemorta, wokoło zapanowała cisza. Wszyscy czekali, nie śmiąc choćby szepnąć. Po kilku sekundach, które mogłyby wydawać się godziną, czarnoksiężnik niezgrabnie wstał, odrzucając ofertę pomocy Bellatrix. Wydawał się być skonfundowany. Spojrzał na leżące nieopodal ciało czarnowłosego chłopaka. Coś mówiło Draconowi iż Voldemort na swój sposób wciąż obawia się chłopca, więc do sprawdzenia czy rzeczywiście udało mu się go zabić, oddelegował Narcyzę Malfoy.
Draco poruszył się niespokojnie, lecz nie dał ponieść się emocjom. Widok matki, całej i zdrowej, zadziałał na niego uspokajająco. Wciąż chowając się za pniami wielkich drzew, obserwował jak matka kuca przy Harrym i wsuwa pod koszulkę chłopaka szczupłą, lekko drżącą dłoń. Trwała tak przez chwilę, przysunąwszy twarz do policzka Harry'ego i wtedy Draco to zauważył. Usta jego matki drgnęły. Miał wrażenie że tylko mu się przewidziało, lecz zanim mógł przyjrzeć się lepiej, Narcyza wstała i suchym, beznamiętnym tonem odparła..
- Martwy.
Cisza trwała tylko kilka sekund. W końcu Zakazany Las wypełnił się od krzyków radości i wiwatów pozostałych przy życiu Śmierciożerców. Draco wbił paznokcie w korę pobliskiego drzewa. A więc tym razem Harry odszedł na dobre... Przez tyle lat pałał do niego irracjonalną nienawiścią. Wiedział że wszystkie złe uczucia były jedynie zazdrością i wpajaną przez ojca nauką pozbawioną sensu. Spojrzał na stojącą w oddali Hermionę. Z czerwonymi oczami, ubrana w białą suknię przypominała bardziej demona, niż ukochaną dziewczynę. Nie mógł tego wybaczyć. Gdyby Hermiona naprawdę tutaj stała, zapewne rozpaczałaby na widok martwego przyjaciela, który był dla niej niczym brat. Teraz jednak, opętana przez część duszy Voldemorta nie była w stanie nawet zauważyć, co stało się tak bliskiej jej sercu osobie.
Draco wiedział, że dłuższe czekanie nie ma sensu. Ostatnia iskra nadziei zgasła, Wybraniec o którym krążyły legendy tym razem poległ i nic nie wskazywało na to, że cokolwiek miało go zastąpić. Gdy Voldemort nakazał spętanemu linami Hagridowi podnieść ciało Harry'ego, pół olbrzym zaniósł się płaczem.
- Idziemy - powiedział Voldemort do zebranych, lecz zatrzymał się gdy zauważył Dracona wychodzącego zza linii drzew. - Proszę, proszę. Kogo my tu mamy? - zadrwił wężogłowy i spojrzał na arystokratę z wyższością. - Jeżeli przysięgniesz mi posłuszeństwo daruję ci zdradę... - zaczął Voldemort, jednak Draco nie pozwolił mu dokończyć. Zaklęcie tnące przecięło policzek czarnoksiężnika. W tej samej chwili Hermiona wyciągnęła przed siebie obie dłonie. Draco nie pozostał na to obojętny. Czuł napierającą moc dziewczyny. Wiedział że jeżeli się podda, lub choćby zawaha na ułamek sekundy, kasztanowłosa od razu go zabije.
- Zajmij się nim - rzucił w stronę szatynki Voldemort, po czym z całą swoją świtą ruszył w stronę zamku. Pozbawiona różdżki Narcyza spojrzała na syna ostatni raz.
*
Niecodzienny pochód stanął przed wejściem do Hogwartu. Z wnętrza zrujnowanej szkoły zaczęły wychodzić kolejne osoby. Wszyscy byli tak samo okaleczenie fizycznie jak i psychicznie. Gdy Ginny Weasley bez słowa ruszyła ku Voldemortowi, Jakub chwycił ją za ramię. Gdzieś między zebranymi zamajaczyły sylwetki Blaise'a, Nott'a, Becky i Karen. Oni także dołączyli do broniących zamku czarodziejów.
- Harry Potter nie żyje! - wrzasnął Voldemort z radością.
Jego słowa odbiły się od ruin, tak samo jak krzyk rudowłosej, przepełniony bólem i rozpaczą.
- Zamilcz głupia dziewczyno! - uciszył ją Voldemort i spojrzał na zgromadzonych. Czekał na to wiele długich lat. Nikt ani nic, nie było w stanie zniszczyć mu tego momentu. Chłonął tę chwilę, upajał się nią. Od zawsze widział siebie jako najpotężniejszego czarodzieja, a martwe, nieruchome ciało Harry'ego było tego dowodem. Już nic go nie chroniło. Nie istniało żadne zaklęcie, które kolejny raz mogłoby mu pomóc.
Przed szereg wyszedł Neville, ściskając w dłoni zmaltretowaną Tiarę Przydziału którą wyniósł z gruzów. Krew spływała mu po policzkach, ubranie w większości nadawało się jedynie do kosza. Umęczony Gryfon przez chwilę zatrzymał wzrok na Harry'm, po czym wziął głębszy wdech.
- Jesteś naiwny, Tomie Marvolo Riddle'u, jeśli wydaje ci się że wraz ze śmiercią Harry'ego, my wszyscy złożymy ci pokłon. On nauczył mnie... Nauczył nas, że zawsze trzeba walczyć do końca. Zawsze trzeba wierzyć w swoich przyjaciół i nawet jeśli zginie ktoś kogo kochamy, wciąż nie wolno się poddać. Dlatego... - przerwał na chwilę Neville i zacisnął mocniej palce na Tiarze. - Dlatego nie spocznę, dopóki nie skrócę cię o głowę! - wrzasnął i wyciągnął z wnętrza zaczarowanego kapelusza Miecz Gryffindora. Ostrze zalśniło najczystszym srebrem. Zaskoczeni Śmierciożercy spojrzeli po sobie, lecz prawdziwego szoku doznali, gdy nagle Harry Potter zerwał się z rąk Hagrida i pobiegł w stronę oniemiałego Voldemorta.
Mina czarnoksiężnika nie pozostawiała złudzeń. Harry Potter w niewytłumaczalny sposób kolejny raz oparł się śmiercionośnemu zaklęciu, a on nie miał pojęcia, jak do tego doszło. Jaki błąd popełnił tym razem? O czym zapomniał? Te myśli zajęły mu tylko parę sekund. Miał już tego dosyć. Zakończy to, tym razem zabije tego chłopaka z pewnością i już nigdy więcej mu nie przeszkodzi. Voldemort zacisnął palce na Czarnej Różdżce i ruszył wprost na Wybrańca.
Walka rozgorzała na nowo.
*
Ziemia zaczęła się pod nimi trząść, gdy kolejne zaklęcia magii bezródżkowej odbijały się od pobliskich drzew, roznosząc je w perzynę. Draco z całych sił opierał się napierającej na niego Hermionie, lecz wiedział że w końcu będzie musiał przejąć kontrolę nad sytuacją. Hermiona była horkruksem, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Jedynym sposobem na uratowanie duszy dziewczyny było pozbawienie jej życia, w przeciwnym razie nie tylko ona będzie stracona, ale również szansa na wygraną z Lordem Voldemortem. Kolejny raz poczuł, że zabicie kogoś będzie prawie niewykonalne. Wciąż pamiętał siebie sprzed lat, gdy stojąc na wieży astronomicznej, z wycelowaną w Dumbledore'a różdżką, nie mógł zmusić siebie do wypowiedzenia zaklęcia. Mimo iż wizja śmierci ciążyła nie tylko na nim, ale również na ojcu i ukochanej matce, nie zrobił tego. Wtedy był przekonany że była to oznaka jego słabości. Dopiero Hermiona uświadomiła mu, że w darowaniu komuś życia nie ma tchórzostwa ani braku męstwa. Według niej, był to dowód na jego szlachetność i współczujące serce.
Zastanawiał się więc, kim teraz się stanie i czego dowiedzie czyn który miał zamiar popełnić? Wiedział, że odejdzie z tego świata zaraz po niej. Dalsze życie bez niej nie miało dla niego najmniejszego sensu. Była dla niego Gwiazdą Polarną, jedynym słusznym centrum wszechświata. Wskazała drogę do własnego serca i udowodniła, że nigdy nie był zły. Jedynie zagubiony i niesamowicie samotny. I choć teraz wpatrywała się w niego szkarłatnymi oczami i robiła wszystko by go zabić, nie czuł się samotny. W ciągu tego roku zaznał więcej dobroci niż przez całe swoje poprzednie lata. Odnalazł drogę do wewnętrznego światła. Co więcej, odkrył że na końcu tej drogi stała właśnie ona.
Nieświadomie posuwał się w stronę zamku. Draco chciał uniknąć walki na błoniach czy w samym Hogwarcie, jednak Hermiona uparcie podążała w tamtym kierunku. Draco podejrzewał, że to Voldemort był jej celem. Znalezienie się jak najbliżej swojego pana i chronienie go. Nie mógł na to pozwolić. Cokolwiek by się nie działo, musiał ją powstrzymać. Wyciągnął różdżkę. Postanowił rzucić to jedno, jedyne zaklęcie którego przed laty nie miał odwagi użyć, bez pomocy magii bezródżkowej. Hermiona była czarownicą, zasługiwała na honorową śmierć, o ile taka w ogóle istniała.
"Chciałbym móc dotrzeć do ciebie ten ostatni raz", pomyślał Draco wyciągnąwszy przed siebie lewą dłoń. "Chciałbym móc ci powiedzieć, jak bardzo jesteś dla mnie ważna".
Kolejne zaklęcie rzucone przez Hermionę wstrząsnęło lasem.
~
Ciemność była zimna. Czuła to wyraźnie. Dookoła nie było nic co mogłoby ją ogrzać, więc objęła się rękami. Okaleczona dusza Voldemorta zniknęła z zasięgu jej wzroku, jednak wciąż gdzieś była, to również czuła aż za dobrze. Zrozumiała czym się stała i poczuła jak ogarnia ją rozpacz.
Horkruks.
Stała się kolejnym horkruksem. Zapewne Voldemort pragnął uczynić z Dracona swoje nowe naczynie, jednak o dziwo wybrał ją. Nie miała pojęcia dlaczego. Przecież w przeciwieństwie do Dracona, syna Śmierciożercy, arystokraty czystej krwi magicznej, ona była jedynie szlamą, mugolaczką której magia trafiła się jak ślepej kurze ziarno. Dlaczego więc Voldemort to właśnie w nią wszczepił kawałek swojej umęczonej duszy? Mimo to poczuła radość. Dzięki temu Draco jest bezpieczny. Chciała w to wierzyć. "Skoro on żyje i jest bezpieczny, ze mną niech się dzieje co chce" pomyślała, a rozpacz zaczęła otulać ją swoimi lepkimi, smolistymi mackami. Widać takie miało być jej przeznaczenie. Ale mimo wizji rychłej śmierci nie czuła żalu czy złości. Wręcz przeciwnie. Gdyby nigdy nie została czarownicą, nie poznałaby tak wspaniałego i zapierającego dech w piersi świata. Zamknąwszy powieki przywołała obraz sklepu Ollivanderów, gdzie przed laty kupiła swoją różdżkę. Gdy stary sklepikarz podał jej drugą z kolei różdżkę, wszystko dookoła zadrżało. Jej matka i ojciec chwycili się najbliżej stojących półek, a pan Ollivander aż upadł na podłogę, gdy sklep zaczął drżeć w posadach. Gdy wstał i poprawił przekrzywione okulary, spojrzał na nią i po chwili stwierdził, że jest przekonany iż ma przed sobą niezwykle potężną czarownicę. Przestrzegł ją przed taką mocą i życzył udanego roku szkolnego. Nigdy więcej do tego nie wracała, gdyż wir wydarzeń za bardzo skupił jej uwagę na Harry'm i nauce.
Nagle jednak w jej głowie pojawiła się myśl.
A co jeśli pan Ollivander dostrzegł w niej coś, czego ona sama wtedy nie zauważyła? Zbyt mocno skupiona na innych i wiszącej w powietrzu wojnie, nigdy nie miała czasu głębiej się nad tym zastanowić. Dopiero w Złotym Feniksie, gdy w progach obozu stanął Draco, zaczęła odkrywać w sobie nieznaną dotychczas moc. Była silna, czuła to w koniuszkach palców, które zaczęły lekko drżeć. Spojrzała na swoje dłonie. Miała w sobie coś, co ją wyróżniało, coś, o czym nie miała jeszcze pełnej świadomości. Dlaczego Voldemort ją wybrał? Ponieważ zauważył w niej tą siłę. Dostrzegł upór, bezkompromisowość, oraz sztukę władania magią bezróżdżkową. Postanowił uczynić z niej swojego horkruksa, ponieważ był przekonany, że nikt nie będzie zdolny do jej pokonania. Nie obchodziło go już to czy jest mugolaczką, czy nie. Była potężna, choć jeszcze nie w pełni tego świadoma.
Hermiona zrozumiawszy tę prawdę znów przymknęła oczy i nagle to poczuła. Usłyszała wołanie w oddali, ciche i delikatne, wypełnione błaganiem.
Znała ten głos, był jej szalenie bliski. Otworzyła oczy kolejny raz i wsłuchała się w echo.
"Chciałbym móc dotrzeć do ciebie ten ostatni raz"
"Chciałbym móc ci powiedzieć, jak bardzo jesteś dla mnie ważna"
!!!
Draco...
Wyciągnęła przed siebie obie dłonie. Chciała go chwycić, objąć i przytulić do swojego ciała. Skrzyżowała ręce na piersiach i znów przymknęła powieki. Nagle dotarła do niej prawda, bolesna i nie zostawiająca złudzeń. Skoro Draco jest przy niej, a ona jest horkruksem, to zapewne jego zadaniem jest unicestwienie jej. Musi ją zabić. Zapewne jej opętane ciało stanowi teraz dla wszystkich śmiertelne niebezpieczeństwo, a skoro część duszy Voldemorta wciąż w niej żyje, on nigdy nie zostanie pokonany. Poświęcenie jej przyjaciół oraz pozostałych osób pójdzie na marne.
A więc zginie z jego ręki. Cóż, w pewien sposób ją to uspokoiło.
Chciała się poddać, w końcu odpuścić i oddać w ręce ciemności, jednak szybko spojrzała za siebie, gdy usłyszała dochodzący zza pleców znajomy głos.
- Nigdy bym nie przypuszczał, że tak szybko się poddasz Granger.
Kasztanowłosa nie kryła zdumienia.
- Profesor... Profesor Snape? - wyszeptała wpatrując się w sylwetkę wysokiego mężczyzny. Wiedziała że to on, lecz gdy zbliżył się odrobinę dostrzegła znaczącą zmianę w jego wyglądzie. Snape był młodszy, jakby pojawiła się przed nią wersja Severusa z lat szkolnych. - Dlaczego... Dlaczego jest pan w mojej głowie? - zapytała i szybko spojrzała w dół. Była przekonana że jest naga, lecz odkryła że ma na sobie zwiewną, białą sukienkę. Snape parsknął.
- Skąd to przekonanie Granger, ze znajdujemy się w twojej głowie? Trochę tutaj pusto, nie sądzisz?
Hermiona spąsowiała.
- W takim razie, gdzie...
Snape podszedł jeszcze bliżej. Spojrzał na stojącą w oddali część duszy Voldemorta, która na widok Severusa skuliła się w sobie.
- Wszędzie i nigdzie - odparł tajemniczo, po czym kontynuował. - Zdradź mi proszę, dlaczego postanowiłaś się poddać? Ty, najbardziej uparta, wścibska i wszędobylska dziewczyna, jaką kiedykolwiek poznałem.
Hermiona spuściła wzrok.
- Jestem... Jestem horkruksem, panie profesorze. Nie czeka mnie inny los, niż śmierć. Mam tego pełną świadomość - gdy wypowiedziała te słowa na głos, poczuła w sobie ostry ból. Pierwszy raz zachciało się jej płakać. Snape westchnął.
- Przed kilkoma chwilami ktoś miał rozmowę bardzo podobną do naszej - uśmiechnął się do siebie. Hermiona spojrzała w twarz Severusa. Pierwszy raz dostrzegła u niego taki uśmiech. Szczery, łagodny, pełen pobłażliwości i sięgający oczu. Snape spojrzał na zaskoczoną Hermionę i ku jej jeszcze większemu zdziwieniu, położył na jej głowie otwartą dłoń.
- Jesteś tak bardzo podobna do Lily - powiedział pogłaskawszy ją kilkakrotnie. - Dlatego wiem, że ostatecznie się nie poddasz.
Po policzkach Hermiony spłynęły łzy.
- Ale ja naprawdę nie wiem co mam robić - powiedziała i otarła twarz.
- Wydaje mi się, że Draco już przekazał ci coś niezwykle potężnego, prawda? - odparł Snape i spojrzał w brązowe oczy dziewczyny. - Magia bezróżdżkowa nie służy jedynie do ataku, jeśli tylko zechcesz, może cię także ochronić. Ale już sama musisz zdecydować, w jaki sposób to zrobisz - dodał i odsunął się od Hermiony o krok. - Na mnie już pora - powiedział po chwili i spojrzał za siebie.
- Dokąd... Dokąd pan idzie? - zapytała Hermiona w panice. Nie chciała kolejny raz zostać samą wśród ciemności.
- Można powiedzieć, że wracam do domu - odparł Snape i rzucił w stronę kasztanowłosej ostatnie, ciepłe spojrzenie. Coś za nim zajaśniało, oślepiając Hermionę na kilka chwil. Widziała jak nastoletni Severus odwraca się i idzie ku jasności, w której, jak się Hermionie wydawało, dostrzegła sylwetkę jakiejś kobiety. Ostatni blask sprawił że była zmuszona zamknąć powieki i gdy je na powrót otworzyła, znów była całkiem sama.
Wzięła głęboki wdech. Magia bezróżdżkowa... Wciąż pamiętała słowa Dracona, tłumaczące jej fakt że wszystko co nas otacza, ma w sobie moc. Nie istnieje ani jedna rzecz, ani jedna przestrzeń, w której nie byłoby magii i siły. Złożyła dłonie jak do modlitwy. Wiedziała że Draco zapewne rzuci na nią zaklęcie. Wiedziała ze coś będzie musiało w niej umrzeć i wiedziała także, że zrobi wszystko by nie była to jej dusza.
Nagle spomiędzy jej złączonych dłoni zaczęło wydobywać się złote światło. Błyszczące drobinki oplotły całe jej ciało gorącym promieniem i wtedy to poczuła.
"Proszę, tym razem bądź moją tarczą" pomyślała, a jasność wybuchła spomiędzy jej dłoni niczym supernowa.
~
Miał tylko jedną szansę. Wciąż walcząc już prawie wyszli z lasu i ku jego zaskoczeniu z zamku dochodziły odgłosy toczącej się na nowo bitwy. Pomyślał, że skoro tamci, pomimo śmierci Wybrańca nie złożyli broni, on także musi dać z siebie wszystko. Rozszalała Hermiona rzuciła się w jego kierunku, więc z szybkością atakującego węża zaatakował pomiędzy wyczarowywanymi zaklęciami Hermiony. Zielony promień ugodził kasztanowłosą prosto w pierś. Natychmiast upadła na leśną ściółkę, a on poczuł że odpływa mu cała krew z twarzy. Serce waliło jak oszalałe, obijając się o żebra. Podszedł do niej i klęknął. Odwrócił ją, by jeszcze raz spojrzeć w jej twarz i gdy dostrzegł przymknięte powieki i sine, pozbawione życia usta, przytulił ją mocno do siebie.
Pierwszy raz w życiu płakał w głos. Krzyk wyrwał się z jego gardła i poniósł echem przez las. Tulił ją w ramionach kiwając się lekko, jakby chciał ją ukołysać do snu. Zatopił palce w kasztanowych włosach, przybliżył policzek do jej zimnego policzka i trwał tak przez chwilę, aż krzyk przeszedł w szloch. Nie miał zamiaru żyć dłużej. Wraz z zatrzymaniem się bicia jej serca, wszystko straciło dla niego sens. Nie dbał już o dalszy los wojny, nie obchodziło go czy Voldemort zostanie pokonany. Wykonał swoje zadanie, nie pozostało mu na tym świecie już nic innego do roboty.
Delikatnie odłożył ciało Hermiony, ostatni raz całując jej usta. Nie miał zamiaru grzebać jej w ziemi. Żywił nadzieję, że jeśli wojna zostanie wygrana, pozostali odnajdą ich w lesie i pochowają we wspólnym grobie. Wstał i odszedł na dwa kroki wyciągnąwszy z kieszeni różdżkę. Przystawienie jej sobie do głowy zajęło mu tylko chwilę. Pozwolił sobie na ostatnie wspomnienie. Leżąc wraz z Hermioną w ich wspólnym namiocie, obserwował jak przygląda się pierścieniowi błyszczącemu na jej serdecznym palcu. Wyobrażał ją sobie wtedy w ich nowym domu, zbudowanym na wzgórzu, które okala gęsty las. Gdzieś w oddali słychać było szum rzeki. Z lasu wybiegły ich dzieci, roześmiane i całe umorusane podczas beztroskiej zabawy. Czułe ramiona Hermiony wyciągnęły się w ich kierunku i gdy jedno po drugim wpadło w jej objęcia, wszyscy wylądowali na miękkiej trawie.
Tak chciał ją widzieć ten ostatni raz.
- Draco...
Zaklęcie już majaczyło mu na ustach, gdy nagle usłyszał zachrypnięty, lecz dobrze mu znany głos. Odwrócił się na pięcie z szeroko otwartymi oczami. Gdy dostrzegł jak Hermiona mruga powiekami, a jej oczy na powrót miały brązowo złoty odcień, różdżka wypadła mu z ręki. Nie mógł uwierzyć w to co widzi. Podszedł do dziewczyny i uklęknął przed nią ciężko.
- Draco... - szepnęła ponownie kasztanowłosa uśmiechając się blado. Uniosła prawą rękę i gdy jej dłoń dotknęła jego policzka, Draco nagle wybuchł płaczem.
- Co się stało? - zapytała marszcząc brwi. Czuła że żyje. Podejrzewała że gdyby jednak umarła, jej niebo wyglądałoby nieco inaczej. Z pewnością w swoim niebie nie leżałaby na zimnych, brudnych liściach i gałęziach i nie czułaby bólu w każdym możliwym miejscu.
- Ty żyjesz! - jęknął Draco i rzucił się jej na szyję. Obejmował ją jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Dusisz.... Dusisz mnie... - wycharczała Hermiona.
Gdy blondyn w końcu się uspokoił, pomógł wstać nieco oszołomionej Gryfonce i znów ją przytulił, tym razem całując ją z pasją.
- Jakim cudem przeżyłaś? - zapytał wpatrując się w nią intensywnie. - Przecież nie chybiłem, a Avada...
Hermiona pokręciła głową.
- Zabiłeś uwięzioną we mnie część duszy Voldemorta. Owszem, gdyby nie Snape pewnie i ja bym tego nie przeżyła, ale...
- Snape? - zdziwił się Draco. - Z tego co wiem, on chyba... - zaczął lecz z oddali doszedł ich odgłos silnego wybuchu.
- Musimy im pomóc - powiedziała stanowczo Hermiona. Draco spojrzał w jej oczy, w których malowała się determinacja. Skinął głową na znak zgody i chwycił ją za rękę. Już po chwili wspólnie ruszyli ku zamkowi.
*
Zawsze pragnęła nie tylko przeżyć, ale i żyć. Wszystko czego doświadczyła, ból, cierpienie, niepewność, samotność... Nauczyło ją że żyć czasami też jest trudno. Podjęte przez siebie decyzje z czasem miały okazać się być słuszne, bądź całkowicie błędne. Nigdy niczego jednak nie żałowała. Silny wiatr rozwiał jej długie, kasztanowe włosy. Wspomnienie ostatniej bitwy wciąż w niej żyło, jak we wszystkich, którzy uczestniczyli w walce tamtego dnia.
Wiedziała jednak, że mimo bólu i cierpienia musi iść do przodu, nie miała innego wyboru. Życie płynęło niczym rwąca rzeka i dała się porwać temu nurtowi. Z każdym mijającym rokiem czuła także, że w pewien sposób oswoiła tę rzekę. Może któregoś dnia stanie się jej przyjaciółką.
Spojrzała na wychodzącą z lasu Narcyzę, trzymającą w rękach bukiet polnych kwiatów. Pomachała do niej serdecznie. Popatrzyła na galopującego nieopodal Onyksa i pasącą się Polaris. Obok białej klaczy stał jej syn, Bursztyn, o brązowo złotej sierści. Spojrzała za siebie. Z Białego Dworu wyszedł mężczyzna jej życia, jak zwykle ubrany w koszulę, tym razem pachnącą nie ulubionymi perfumami, lecz dziecięcym talkiem. Jego jasne włosy zalśniły w popołudniowym słońcu. Draco pocałował żonę w usta i przekazał jej niewielkie zawiniątko. Hermiona ostrożnie przejęła maleństwo i z czułością spojrzała w twarz niedawno narodzonego synka. Scorpius spał w najlepsze. Widząc jego zadowoloną, pełną spokoju twarzyczkę, Hermiona znów poczuła jak jej serce puchnie od niewyobrażalnej miłości. Oboje z Draconem spojrzeli sobie w oczy. Nie wiedzieli co przyniesie przyszłość, byli jednak pewni że cokolwiek by to nie było, zawsze stawią temu czoła we dwoje.
______________________________________
SŁOWO OD AUTORKI:
Kochani! Oto OSTATNI rozdział! Przed nami BARDZO WAŻNY EPILOG, dzięki któremu poznacie dalsze losy bohaterów, wyjaśni się wiele wątków i niedopowiedzeń, więc bądźcie ze mną do samego końca i nie opuszczajcie jeszcze tego opowiadania! Dziękuję Wam za komentarze i wsparcie.
Dostępna jest także strona z nowym opowiadaniem. Na razie umieściłam opis i wstęp, ale już na dniach pojawi się także prolog, a wkrótce pierwszy rozdział, więc zapraszam do nowego Dramione "Smok i Gwiazda" :)
https://www.wattpad.com/story/165743261-smok-i-gwiazda-~dramione-~
Buziaki i do napisania! :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro