Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25 - Rewolucja.

Hogwart spowiła mgła. Lepkimi mackami owinęła wieże zamku, dotknęła dawno opuszczoną chatkę Hagrida, zakradła się na błonia i między drzewa Zakazanego Lasu. Lodowym tchnieniem wdarła się do wnętrza komnat. Stojący przy oknie jednej z wież Severus Snape, spojrzał na dziesiątki dementorów, zawieszonych między ziemią a stalowym niebem. Po chwili odszedł od okna i spojrzał w twarz milczącej dziewczyny, ubranej w białą suknię. Jej oczy, błyszczące szkarłatem śledziły każdy jego krok. Obok niej, w wielkiej, zaczarowanej szklanej kuli lewitowała bezpiecznie Nagini. 

Wyciągnął dłoń w kierunku swojej dawnej uczennicy. Było w niej coś znajomego. Coś, o czym starał się nie myśleć od lat. Dostrzegł w kasztanowłosej sylwetkę pewnej rudowłosej dziewczyny i przeszedł go dreszcz. Popełnił tak wiele błędów, za które jeszcze nie zdążył zapłacić. Próbował odkupić winy, mimo to nie znalazł ukojenia. Chociaż... Przecież tak bardzo się starał... Po chwili przyglądania się szatynce opuścił rękę i wyszedł z komnaty. Hermiona wciąż stała niewzruszona. 

*

W Czarnym Dworze, jak nigdy przedtem, panowało okropne zamieszanie. Do zamku przybył każdy, kto mógł i chciał walczyć. Zdjęcie przez Dracona zaklęć ochronnych, pozwoliło na swobodne poruszanie się po posiadłości. Harry, siłą powstrzymywany przez Ginny, dał w końcu za wygraną i usiadł ciężko na wielkich schodach, prowadzących na wyższe piętra. Ron zajął miejsce obok niego. Oboje mieli nietęgie miny. 

- Jak się czujesz? - zapytała Lunę Cho Chang, która właśnie skończyła rzucać zaklęcia regenerujące na uwolnione z piwnicy kobiety.

Jasnowłosa Krukonka spojrzała na więźniarki. 

- Z pewnością lepiej niż one - rzuciła zaplatając włosy w gruby warkocz. - To moja wina, Cho. Powinnam była znaleźć ją wcześniej, porozmawiać z nią - ciągnęła po chwili. - A teraz...

- To nie twoja wina, Lovegood - powiedział stanowczo Kingsley, odrywając wzrok od trzymanej w rękach mapy. - Zrobiłaś wszystko co mogłaś, jak każdy z nas - dodał surowo i spojrzał na stojącego w oddali Dracona Malfoya. 

- Czyżby? - odezwał się nagle Harry. - Nie wiem czy to do was dotarło, ale Hermiona jest... Jest cholernym horkruksem! A to znaczy że... 

Na moment zapadła cisza. Wszyscy zgromadzeni spojrzeli po sobie. Każdy doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaki los czekał kasztanowłosą Gryfonkę. Nikt jednak nie ośmielił się odezwać. Nikt, oprócz..

- A to znaczy, że jeśli chcemy zabić Czarnego Pana, ona sama będzie musiała zginąć - dokończył za Harry'ego Draco. 

Burza wisiała w powietrzu. Zamek zapełnił się ludźmi gotowymi walczyć z Voldemortem i choć nikt głośno tego nie powiedział, każdy był świadom iż może nie wrócić z tej bitwy żywy. 

- Pozwólcie że ja to zrobię - dodał po chwili arystokrata i już chciał zejść wszystkim z oczu, gdy znów powstrzymał go głos Wybrańca. 

- Oczywiście - warknął Harry. Serce bruneta po raz kolejny rozpadało się na tysiąc kawałków. Hermiona Granger była dla niego nie tylko przyjaciółką, kompanką przygód, czy towarzyszką broni. Była siostrą której zawsze pragnął. Rodziną, jaka jeszcze mu pozostała. Ale i ją miał stracić. Voldemort, kolejny raz, pozbawił go członka rodziny. Szukał winnego, w sobie, w Draconie, we wszystkich podjętych decyzjach, lecz nie znalazł odpowiedzi. Ona po prostu nie istniała. 

Młody Malfoy odwrócił się na pięcie i podszedł do Wybrańca. Chwyciwszy go za bluzę przyciągnął do siebie i wysyczał. 

- Myślisz Potter że będzie to dla mnie proste? - zapytał niemal warcząc przez zaciśnięte zęby. Ron zerwał się na równe nogi, lecz stojący obok Remus Lupin powstrzymał go gestem dłoni. - Wydaje ci się, że przyjdzie mi to z łatwością? A może sam chcesz to zrobić? Uwierz, z siłą jaką posiada nie podejdziesz do niej nawet na metr - dodał wpatrując się w zielone oczy Harry'ego. - Kiedy ona umrze, ja sam nie mam zamiaru żyć ani minuty dłużej. Niech to będzie twoje pocieszenie - dodał i odepchnął Harry'ego od siebie. Nie odwrócił się by spojrzeć na pozostałych. Spiął się po wysokich schodach i zniknął w korytarzu prowadzącym do sypialni jego matki. 

~

Pokój Życzeń przypominał zagracony labirynt. Dziesiątki mebli, setki ksiąg i tysiące bibelotów składały się na całe alejki. W jednej z nich stał wysoki, szczupły mężczyzna o bladej twarzy bardziej przypominającej węża niż człowieka. Trzymając w ręku piękny, bogato zdobiony diadem położył go na głowie niewielkiego popiersia Salazara Slytherina. Tutaj go nie znajdą. Są za głupi i za bardzo skupieni na jego osobie, by mogli odkryć tę tajemnicę. Wykrzywił usta w podłym uśmiechu, po czym wyszedł głośno zamykając za sobą niewidzialne z zewnątrz drzwi. 

~

- Na co czekamy? - niecierpliwił się Harry. Świadomość iż Voldemort dotarł do Hogwartu pierwszy, doprowadzała go do szału. - Pewnie już zdążył ukryć Horkruksy - dodał z wściekłością. 

- Mówisz o Hermionie i diademie? - zapytała go Luna. 

- Wydaje mi się że jest jeszcze coś... - dodał Harry i zamyślił się przez chwilę. Czuł, gdzieś głęboko w sobie, że umyka mu coś istotnego. 

- Nagini. 

Wszyscy spojrzeli do góry. U szczytu schodów stał Draco. 

- Nagini? Masz na myśli tego ogromnego węża Sam Wiesz Kogo? - zdziwił się Ron. 

- Tak - odparł blondyn schodząc po schodach. - Już od dawna podejrzewałem że nie jest zwykłą maskotką. Jeśli tylko ktoś z was będzie miał sposobność, niech ją zabije - dodał i minął zgromadzonych. Zatrzymał się dopiero słysząc głos Jakuba. 

- Dokąd się wybierasz, Malfoy? 

Draco chwycił za klamkę. 

- Zabrali ze sobą moją matkę - powiedział i wyciągnął z kieszeni niewielki skrawek pergaminu. Posłał go w ręce bruneta zaklęciem. 

"Ona zawsze będzie czekać" 

- Ona zawsze będzie czekać... - powtórzył głucho Jakub. Draco odwrócił się w stronę pozostałych. 

- Myślę, że nasze drogi się tutaj rozchodzą - powiedział robiąc coś na kształt uśmiechu. - Chyba nigdy tak naprawdę nie byłem jednym z  was, mimo wszystko - dodał i zrobił krok w tył. - Jeśli mógłbym o coś prosić, to o oszczędzenie mojej matki, jestem przekonany że nie poszła z nimi z własnej woli - dodał. Pragnął stać się jednym z nich. Pragnął być lepszym niż przez całe życie był. Miał nadzieję że któregoś dnia, dzięki miłości kasztanowłosej dziewczyny stanie się coś warty. Tylko ona cokolwiek dla niego znaczyła. Cała reszta, wojna, Lord Voldemort, Horkruksy, tak naprawdę nic go nie obchodziły. Nie zwracał na to uwagi, do dnia w którym zrozumiał, że pokochał dziewczynę walczącą za sprawę. Chciał odejść bez słowa, w końcu i tak nie czuł potrzeby pożegnania. Mimo wszystko poczuł w sobie dziwny ucisk, jakby widok tych wszystkich twarzy nie był mu tak do końca obojętny. Ten fakt go przeraził. Zrozumiał że więź jaka łączyła go z Hermioną, objęła także jej przyjaciół i wszystkich serdecznych mu ludzi. Pierwszy raz w życiu poczuł przejmujący żal. 

Po chwili ciszy z tłumu wyszedł Harry. Stanął naprzeciwko Dracona i wyciągnął w jego kierunku dłoń. 

- To była przyjemność, Malfoy. 

Draco odwzajemnił uścisk. 

- Nie gadaj bzdur, Potter - odparł uśmiechając się blado. - Nie daj się zabić, chłopczyku który przeżyłeś - dodał i gdy Harry prychnął odwrócił się na pięcie, ostatni raz spoglądając na Rona, Ginny, Neville'a, Lunę... 

Nie słyszał głośnego krzyku Becky, która wybiegłszy z zamku wołała jego imię. Nie słyszał podniesionych głosów reszty, gdy tylko minął główną bramę. Jedyne o czym mógł myśleć, to o oczach ukochanej dziewczyny. Przysiągł sobie, że przez śmiercią choćby i na sekundę, znów zobaczy ich ciepły, brązowy blask. Rzucił ostatnie spojrzenie na galopujące w oddali konie. Uwolnione przez Petera Onyks i Polaris biegły w stronę lasu. Biała i czarna grzywa falowały na wietrze, ku upragnionej wolności. 

*

Szli pustą drogą prowadzącą z Hogsmeade do Hogwartu. Tej niecodziennej procesji przewodniczył Kingsley Shacklebolt, zaraz obok niego szedł Remus Lupin, oraz Minerva McGonagall. Za trójką czarodziejów kroczyli inni, również z wyciągniętymi przed sobą różdżkami. Były ich setki. Oprócz ludzi, w bitwie przeciwko siłom Voldemorta stawiły się także magiczne stworzenia. Były tam uzbrojone w łuki centaury, kilka ogromnych hipogryfów, oraz olbrzym Graup, wraz ze swoim przyrodnim bratem Hagridem, którzy stawili się w wiosce na prośbę Kingsley'a. Czarnoskóry czarodziej bez najmniejszego oporu przełamał zaklęcia zabezpieczające wejście na teren błoni. Gdy tylko jego stopa stanęła na zielonej trawie z zamku ruszyła lawina złożona ze Śmierciożerców, dementorów i innych podłych bestii. Pająki z Zakazanego Lasu czarną falą spłynęły na czarodziejów, jednak nagle do walki dołączył się Abeforth Dumbledore, brat zmarłego dyrektora i właściciel Gospody pod Świńskim Łbem. Dziesiątki patronusów ruszyły w stronę dementorów, odganiając potwory w ciemność. Jednak żaden demon nie mógł liczyć się z zawziętością popleczników czarnoksiężnika. 

- Gdzie jest Potter! - wrzeszczała Bellatrix na całe gardło. W oczach czarownicy płonął obłęd. 

- Jesteś naiwna, jeśli sądzisz że ci powiem ciociu! - odwarknęła Nimfadora Tonks - Lupin, która również dołączyła do bitwy, nie mogąc wytrzymać bez męża. 

- Nie nazywaj mnie tak! - syknęła Lestrange i posłała kolejne śmiercionośne zaklęcie w stronę siostrzenicy. 

Jedna ze ścian południowej wieży zamku runęła z hukiem. Ktoś zaniósł się krzykiem. Zaklęcia, niczym sylwestrowe fajerwerki, jaśniały wśród tumanów kurzu. 

- Z drogi! - wrzasnął Neville i wypuścił z rąk Jadowitą Tentakulę, którą zawczasu zaczarował. Roślina, wyposażona w jadowite kolce i poruszające się pędy, owinęła całe ciało Amycus'a Carrow'a, zamykając go w zabójczym uścisku. Jego siostra, Alecto, widząc to rzuciła się bratu na ratunek, jednak roślina i ją pozbawiła życia. 

W Neville'u, tak jak i w pozostałych coś się zmieniło. Nigdy tego nie chcieli. Nigdy nie pragnęli zabijać, pozbawiać życia. Wręcz przeciwnie, gdyby tylko mogli, braliby samych jeńców. Jednak nikt z walczących po stronie Voldemorta nie miał zamiaru okazać im łaski. Zaklęcia latały na prawo i lewo, czasami jedynie cudem minąwszy jakąś niewinną głowę. Profesor Filius Flitwick z przerażeniem odkrył, że w bitwie uczestniczą także dzieci. Uczniowie Hogwartu, którzy nie zdążyli na czas opuścić zamku. Ich młode, waleczne serca z całych sił stawiały opór napierającym ze wszystkich stron wrogom, mimo to liczba ofiar rosła. 

- Kryj mnie! - wrzasnął Jakub do Gabriela gdy przeładowywał magazynek. Broni palnej używał jedynie na wynurzające się z lasu pająki. Zaklął pod nosem, gdy zauważył że kończy mu się amunicja. Był jednak zbyt zajęty by widzieć, jak Lucjusz Malfoy jednym zaklęciem zabija stojącego nieopodal Adriana. Dostrzegł to jednak Gabriel. Z wrzaskiem na ustach rzucił się w stronę czarodzieja i gdy serce chłopaka przeszył zielony promień, między oczami Lucjusza pojawił się niewielki otwór, z tyłu głowy robiący dziurę wielkości pięści. 

Jakub zamarł. Spojrzał na leżących bez życia przyjaciół i rozejrzał się w końcu dookoła. Wszędzie panował chaos. Porozrzucane ciała których nikt nie zabrał z pola walki, palący się miejscami zamek, wrzask ranionych stworzeń rozdzierał mu uszy. Dostrzegł walczącą w oddali Cho. Chciał zrobić w jej kierunku choćby krok, lecz nogi wrosły mu w ziemię. Zaklęcie Yaxley'a minęło ją o włos. Miała zaciętą minę i nagle Jakub zrozumiał dlaczego. Stała w jednym miejscu broniąc dostępu do ciał Nimfadory i Remusa. Mimo iż para małżonków była już martwa, czarnowłosy łabędź nie chciał ustąpić miejsca napierającym wrogom. 

- Cho... - wyszeptał Jakub i puścił się biegiem w stronę dziewczyny. Dwóch dementorów ruszyło jego śladem. 

*

Harry Potter biegał korytarzami w tę i z powrotem. Nigdzie nie mógł znaleźć Rona, Lavender ani Ginny. Cała trójka jakby zapadła się pod ziemię, gdy tylko weszli go Hogwartu tajemnym przejściem z baru Abefortha. Myślał że już ich nie znajdzie, gdy nagle wybiegli z przeciwległego korytarza. Widząc go niemal wpadli w euforię. 

- Gdzie wyście byli?! - wrzasnął Wybraniec. -Sam musiałem iść do Pokoju Życzeń, Crabbe i Goyle niemal mnie nie wykończyli - dodał uspokoiwszy się nieco. - Ten kretyn Crabbe użył Szatańskiej Pożogi, razem z Goyle'm spłonęli żywcem... - powiedział i przeczesał ręką brudne włosy. 

- Jakoś mi ich nie żal - bąknął Ron - Ważniejsze czy udało ci się odnaleźć horkruksa. Byłeś pewny że Sam Wiesz Kto nie zostawi diademu przy sobie - dodał i spojrzał na bruneta wyczekująco. 

- Jak mówiłem, Voldemort jest całkiem przewidywalny - odparł Harry i wyciągnął z kieszeni kurtki piękną koronę. - Teraz jednak problem polega na tym, że nie mamy czym go zniszczyć. 

Ron na te słowa wyszczerzył zęby w uśmiechu. Ginny sięgnęła po coś do kieszeni bluzy.

- Kieł Bazyliszka... - szepnął Harry z niedowierzaniem. - Ale jak...

- Od lat słucham jak gadasz w języku węży, pomyślałem więc że to może zadziałać - odparł rudzielec. 

- W drugiej klasie zniszczyłeś za pomocą kła dziennik Toma Riddle'a. Kły Bazyliszka mają moc niszczenia horkruksów, tak powiedziała mi Hermiona - powiedziała Ginny, a na jej ustach zamajaczył cień smutku. Harry szybko pocałował ją w usta. 

- Jesteś genialna. To co, miejmy to już za sobą? - zapytał i spojrzał na Lavender Brown. - Chyba jeszcze nie miałaś okazji zniszczyć części duszy Voldemorta, prawda Lavender? 

- Co? Ja? - blondynka zrobiła wielkie oczy. - Nie ma mowy!

- Tchórzysz? - zaczepił ją Ron. 

- A żebyś wiedział! - odparła mu ze złością Lavender. - Sama się sobie dziwię, że zeszłam z wami do tamtej okropnej komnaty w podziemiach... I jeszcze ten szkielet... - wzdrygnęła się na samo wspomnienie. 

- A jednak dałaś radę - powiedział Harry i położył diadem na ziemi. Ron wcisnął dziewczynie kieł w ręce. 

Lavender spojrzała na horkruksa. Było coś w tym małym, błyszczącym przedmiocie, co zaczynało ją przyciągać. Niewidzialna siła, kusząca obietnicą władzy i potęgi. Jednak Lavender nigdy nie było po drodze z takimi pragnieniami. Jedyną jej miłością był Ron, a pragnieniem długie i szczęśliwe życie. Przeklinała Voldemorta i jego popleczników, wzbraniała się od nienawiści jednak gdzieś w środku zaczynała jej doświadczać. Śmierć matki zmieniła ją na zawsze. Wojna i surowe życie w Złotym Feniksie zahartowały jej ducha i pozbawiły próżności. Wszystko czego pragnęła to spokoju, i wiedziała że dopóki ON istnieje, nigdy go nie zazna. 

- Haaaa! - wrzasnęła na całe gardło i uderzyła kłem wprost w granatowy diament korony. Czarna, lepka maź trysnęła ze środka kamienia, a dookoła rozległ się wrzask umierającego kawałka poranionej duszy. - Zdychaj! - wrzasnęła dźgając diadem raz po raz. 

- Lav! Lavender! - krzyknął Ron łapiąc ją za ramię. Blondynka spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem. 

- C- co? - zapytała nagle wracając do siebie. 

- Już wystarczy. 

Lavender spojrzała na strzępy diademu, który jeszcze przed chwilą był horkruksem. Wstała, odrzuciła resztki kła i poprawiła zmierzwione włosy. Nagle, wszyscy czworo wybuchnęli śmiechem. 

- Co się tutaj dzieje? 

Głos Freda Weasleya rozbrzmiał w korytarzu zwracając na siebie uwagę pozostałych. Zaraz za nim szedł jego brat George. Harry już miał mu odpowiedzieć, gdy nagle poraził ich huk i oślepiający blask wybuchu. 

Kolejny głos ucichł na zawsze. 

*

Nie mógł w to uwierzyć, jednak poczuł śmierć kolejnej cząstki zbyt wyraźnie. Z przerażeniem zrozumiał, że Potter przejrzał jego myśli i kolejne ruchy. Musiał zacząć działać. Dźwięki odbijających się od przystani fal przyprawiały go o ból głowy. 

- Severusie! - zawołał i gdy jego najwierniejszy sługa stanął przed nim kłaniając się nisko, uwolnił Nagini z zaczarowanej bańki. Wiedział że w końcu będzie musiał to zrobić i na samą myśl poczuł podekscytowanie. 

- Severusie... - zaczął ponownie Voldemort. - Jesteś mi wierny, czyż nie? 

- Tak panie - odparł Snape i wyprostował się sztywno jak struna. Spojrzał na stojącą niedaleko Hermionę. 

- Zrozumiesz więc mój kolejny ruch... - ciągnął czarnoksiężnik. - Widzisz, Czarna Różdżka od samego początku nie chce mnie słuchać. Znasz przyczynę, prawda? 

Snape już miał odpowiedzieć, lecz Voldemort nie dał mu dojść do słowa. 

- Jestem jedynym, który może żyć wiecznie, Severusie. Nagini...

W tym samym momencie ogromny wąż rzucił się do gardła Snape'a. Mistrz eliksirów runął na kamienną posadzkę i zaczął się wykrwawiać. Voldemort nie zamierzał oglądać jego ostatnich minut. Wraz z Nagini i Hermioną teleportował się z przystani zostawiając umierającego mężczyznę samego. A przynajmniej tak mu się wydawało. 

Gdy tylko Voldemort zniknął, Harry wbiegł do przystani. Serce miał wypełnione bólem i ledwo trzymał się na nogach. Przed kilkunastoma minutami wraz z Ronem, Ginny, Lavender, Fredem i Georgem runęli w dół walącej się wieży. Dzięki zaklęciu wyszedł z tego bez szwanku, jednak nie obyło się bez ofiar. Martwe ciała Freda i Lavender wciąż majaczyły mu przed oczami. Wrzask Rona wwiercał mu się w czaszkę, płacz Ginny paraliżował. Waśnie wtedy, gdy myślał że już więcej nie zniesie doświadczył kolejnej wizji. Przybiegł do portu ile sił w nogach i czekał. Zaczął żałować, gdy dostrzegł Voldemorta samego ze Snape'm, lecz sposób w jaki czarnoksiężnik postanowił pozbyć się mistrza eliksirów mimo wszystko nim wstrząsnął. Podbiegł do Snape'a lecz wiedział że już w żaden sposób mu nie pomoże. 

Severus chwycił Harry'ego za ramię. 

- Spójrz na mnie... - powiedział delikatnie wskazując swoje łzy. Harry szybko wyczarował niewielką, szklaną fiolkę i różdżką zebrał łzy Snape'a. Mistrz eliksirów jeszcze przez chwilę wpatrywał się w zielone oczy Harry'ego, jakby chciał umrzeć wpatrując się właśnie w nie. Ostatni oddech księcia półkrwi rozszedł się wśród fal. Harry oderwał od ramienia palce dawnego profesora i już miał ruszać do dalszej walki, gdy nagle usłyszał głos Voldemorta. 

- Czarodzieje, Tak wiele wspaniałej, magicznej krwi dzisiaj przelano... Daję więc wam godzinę. Godzinę na zebranie poległych, godzinę na wydanie Harry'ego Pottera, godzinę na dokonanie prawidłowego wyboru. Harry Potterze, czekam w Zakazanym Lesie. Jeżeli nie przyjdziesz do mnie z własnej woli, znów ruszymy na zamek. Wybieraj więc, ty, czy twoi przyjaciele? 

Głos umilkł. Harry spojrzał na nieruchome ciało Snape'a i trzymaną w ręku fiolkę. Wiedział, że zanim pójdzie do lasu, musi zrobić jeszcze jedną rzecz. Zajrzeć do myślodsiewni i poznać wspomnienia martwego profesora. 

*

Draco przedzierał się przez Zakazany Las. Od samego początku bitwy pomagał walczącym jak mógł najlepiej z ukrycia, jednak robił wszystko by odnaleźć Hermionę. Ona i tylko ona była jego priorytetem. Nie pozwoli dłużej zatruwać jej duszy. Gdy tylko usłyszał słowa Voldemorta ruszył przed siebie jak najprędzej.  Między drzewami prześlizgiwał się także ogromnych rozmiarów, duchowy smok. Patronus Dracona skutecznie odstraszał dementorów i rozjaśniał panujący dookoła mrok. 

"Idę do ciebie Hermiono", pomyślał Draco i rozpołowił kolejnego pająka za pomocą magii bezróżdżkowej. Nic już nie mogło go zatrzymać. 



_______________________________________

SŁOWO OD AUTORKI

Moi drodzy! Tym razem skupiłam się trochę bardziej na bitwie i postaciach pobocznych. Rozdział jest też ciut krótszy, ale nie chcę tego sztucznie rozwlekać i tworzyć kopii powieści J.K Rowling ;) Już wkrótce ostatni (lub przedostatni, zależy jak mi to wyjdzie wszystko podczas pisania) rozdział. Bądźcie ze mną do końca, buziaki! :* 




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro