Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17 - Piwnice.

Czarna grzywa folbluta falowała w rytm uderzeń kopyt o miękką trawę. Koń pełnej krwi angielskiej o ciemnym jak noc umaszczeniu, biegał zadowolony co chwilę mijając stojącą za bramką dziewczynę.

- Wspaniały, prawda? – zagadnął szatynkę Peter.

- Cudowny – zgodziła się z uśmiechem. – Oboje są przepiękni. Onyks jak i Polaris – dodała utkwiwszy wzrok w biegnącej obok ogiera, białej jak śnieg klaczy. – Wybacz że wczoraj nie przyszłam – zaczęła się tłumaczyć Hermiona. – Mam pełne ręce roboty

- Nic nie szkodzi – pokręcił głową Peter. – Marietta wyjaśniła mi na śniadaniu że dzisiaj przyjeżdżają nowi domownicy. Znasz te dziewczyny? – zapytał spojrzawszy na nią.

- Z Hogwartu – przyznała i westchnęła na myśl że już niedługo do zamku zawita Pansy wraz z Astorią. Tej drugiej co prawda nie znała za dobrze, lecz o Parkinson miała już wyrobione zdanie. Starała się nie myśleć o tym jak bardzo Ślizgonka zacznie uprzykrzać jej życie w Czarnym Dworze, gdyż wiedziała że brunetka z pewnością nie odpuści sobie takiej szansy. Zrezygnowana odeszła od zagrody i poszła w stronę boksów. Mimo iż cały dzień sprzątała zamek i szykowała komnaty dla gości, znalazła w sobie trochę siły by pod wieczór pomóc Peter'owi w jego codziennych zajęciach i tym samym nacieszyć oczy wspaniałymi końmi. Taka okazja szybko się nie powtórzy gdyż na każde wyjście z zamku, nawet do ogrodu, musiała mieć zezwolenie Marietty bądź Dracona, a że większość dnia mijała jej na układaniu książek Snape'a i machaniu szmatą, wątpiła by nastąpiło to szybko. Chwyciła więc dużą kopę świeżego siana i wcisnęła ją do żłoba. Następnie zajęła się korytem z wodą i gdy skończyła obmyła ręce w stojącym obok wiadrze.

- Proszę – powiedział Peter podając dziewczynie czystą szmatkę.

- Dziękuję – odparła Hermiona i spojrzała na zachodzące nad lasem słońce. Różowo - fioletowe chmury zdobiły pomarańczowe niebo i odcinały się kolorami od czarnego i nieprzeniknionego lasu. Zerknęła na stojącego obok Petera i zebrała się na odwagę, by w końcu go zapytać o kwestie które męczyły ją od kilku godzin. Wiedziała że wykaże się wścibstwem ale nie dbała już o to. – Peter? – zaczęła nieśmiało. Chłopak oderwał wzrok od wieczornego nieba i spojrzał na Gryfonkę.

- Tak?

- Wybacz mi że pytam, ale jak tutaj trafiłeś? – zapytała po chwili. Peter uśmiechnął się pod nosem.

- Chyba tak jak większość, czyli z przymusu – odparł. – Moja rodzina miała niewielką farmę na południu Szkocji. Ojciec był mugolem a matka czarownicą czystej krwi. Pewnego dnia zawitał do nas Rudolf Lestrange. Złożył mojej matce propozycję lecz ta odmówiła. Następnego dnia przybyło ich więcej i już o nic nie pytali – powiedział robiąc krótką pauzę. Spojrzał na pasące się spokojnie konie i po chwili wznowił opowieść. – Najpierw zabili ojca, na naszych oczach, w całkowicie niemagiczny sposób. Rozumiesz, tak jakby nie zasługiwał nawet na to, by zabić go zaklęciem. Później Bellatrix zaczęła męczyć matkę, lecz gdy ta ostatkiem sił splunęła jej w twarz dobiła ją Avadą. Rookwood uznał że mogę się przydać, więc przywlekli mnie tutaj, zabrali różdżkę i oznakowali – powiedział podnosząc jeden z rękawów. Na prawym przedramieniu chłopaka wypalona została niewielka litera „M". – Kazali zająć mi się końmi i prawdę mówiąc myślałem że w końcu mnie zabiją, gdyż zwierzęta były w okropnym stanie. Wychudzone, zaniedbane. Te potwory nie potrafią uszanować człowieka, a co dopiero zwierzę – powiedział podchodząc do wybiegu. Hermiona szła tuż za nim. – Ale udało mi się, Onyks i Polaris stanęły na nogi i jak widać mają się całkiem nieźle – dodał lekko drżącym głosem.

- Udało ci się – uśmiechnęła się do niego Gryfonka. Była pełna podziwu dla osiemnastolatka. Mimo swego wieku i ogromu cierpienia zdołał dokonać niemożliwego i uratował życie dwóch, pięknych istot. Z pewnością miał w sobie siłę, a ona ją dostrzegła. Nagle Peter wraz z Hermioną odwrócili się w stronę zamku gdyż usłyszeli czyjeś kroki.

- Dobry wieczór paniczu Malfoy – dygnęła Hermiona widząc młodego arystokratę. Blondyn podszedł do wybiegu i zakładając białe rękawiczki zwrócił się do stajennego.

- Osiodłaj Polaris – rozkazał krótko. Peter skinął głową na znak zrozumienia i po chwili zniknął w stajni. Hermiona zastanawiała się czy Malfoy często oddaje się jeździectwu. Kto go tego nauczył? Czyżby ojciec? Gdy Peter uporał się już z siodłem i lejcami blondyn wszedł na konia jednym zwinnym ruchem.

- Ha! – krzyknął krótko. Polaris zadowolona z faktu opuszczenia zagrody pognała przed siebie. Stajenny zamknął furtkę lecz niezadowolony Onyks prychał i rył kopytem w ziemi.

- Chyba też ma ochotę na przejażdżkę – zauważyła Hermiona. – Dosiadasz ich czasami? - zapytała Petera który gładził konia po pysku.

- Nie wolno mi – zaprzeczył chłopak. Hermiona nie odpowiedziała. Gdy Draco wrócił po kilku minutach i stanął obok niej, chwyciła za brzegi swojej sukni i uniosła je lekko do góry, kłaniając się z szacunkiem.

- Panie – zaczęła. – Czy Peter mógłby spróbować dosiąść Onyksa? Koń zdaje się być niecierpliwy, może by się uspokoił gdyby...

- Nie – przerwał jej Malfoy. – Zaczekaj tutaj na mnie – dodał i znów ścisnął konia po bokach. Hermiona zacisnęła usta i nadęła się jak mała dziewczynka.

- Co za buc! – warknęła. – Idę do zamku – oznajmiła po chwili.

- Ale panicz kazał ci zaczekać – powiedział nieśmiało Peter.

- Nic mnie to nie obchodzi. I to nie panicz, tylko mała, skoczna fretka! – wrzasnęła patrząc za oddalającym się Ślizgonem.

- Fretka? – zdziwił się Peter. Hermiona westchnęła.

- Pójdę zobaczyć czy w piwnicach nie ma zapasowych koców, nie chce mi się później biegać w te i nazad, gdy okaże się że panienkom jest za zimno – dodała z pogardą w głosie i odwróciła się na pięcie. Wiedziała że to kłamstwo szyte grubymi nićmi, jednak nie umiała wymyślić niczego lepszego. Becky wciąż nie pokazała jej tej części zamku, a i Marietta ciągle znajdywała wymówki by nie powiedzieć jej co dokładnie się w owych piwnicach znajduje. Teraz, na kilka chwil przed przyjazdem Astorii i Pansy, korzystając z nieobecności Dracona i nieuwagi koleżanek postanowiła odwiedzić zamkowe piwnice. Miała cichą nadzieję że może tam Snape ukrył jej różdżkę i resztę osobistych rzeczy. Chciała wierzyć że znajdzie w nich to coś, co powinno być przy niej a o czym nie mogła sobie przypomnieć. Coś niezwykle istotnego.

Z bijącym sercem wróciła do zamku i upewniwszy się że nikogo nie ma w holu weszła w korytarz prowadzący do piwnic. Już na kamiennych schodach poczuła przenikający chłód. Gazowe lampy zaczęły zapalać się jedna po drugiej gdy schodziła coraz niżej. Nagle stanęła przed potężnymi, drewnianymi drzwiami, których podwójne skrzydła okute były metalowymi wzmocnieniami. Wyciągnęła rękę w stronę mosiężnej klamki i nacisnęła ją. Ku jej zaskoczeniu po korytarzu rozszedł się cichy trzask otwieranych drzwi. Po chwili, biorąc głębszy oddech przekroczyła próg.

~

Poruszał się w rytmie galopu białej klaczy. Czuł jak chłodny, wiosenny wiatr smaga mu policzki i rozwiewa włosy. Wziął głęboki oddech i wpuścił do płuc świeże powietrze pachnące lasem. Nasycał się nim. Wiedział że musi wrócić, zsiąść z konia i znów zamknąć się w komnacie, uprzednio odwiedzając matkę, tak samo jak on zakładniczkę zamku. Czuł się więźniem. To uczucie nie opuszczało go od dnia w którym otworzył oczy. Ponoć wrócił z niewoli, lecz czuł się tak jakby właśnie dopiero co się w niej znalazł. Czarne wieżyczki zamku przyprawiały go o dreszcze, a myśl o piwnicach odbierała oddech. Doskonale wiedział co się w nich znajduje. Nigdy ich nie odwiedzał i wiedział że nie zrobi tego także w przyszłości. Nienawidził tego miejsca. Mimo iż spędził rok jako więzień Kingsley'a Shacklebolta czuł że zapomniał o czymś bardzo istotnym. O czymś, co w porównaniu do zamkowych piwnic wcale nie było takie złe. Starał sobie przypomnieć cokolwiek wytężając umysł i zmuszając się do wysiłku, mimo bólu który zawsze się pojawiał w trakcie licznych prób. Nie zawierzał słowom ojca lecz nie miał pojęcia u kogo szukać pomocy. Jak zawsze był sam.

„Nieprawda!", pomyślał nagle. „Jest... Był ktoś... Ktoś niezwykle ważny". Czuł to głęboko pod skórą, wewnątrz okaleczonego umysłu, pośród białych plam w pamięci. Ktoś tuż obok, tak samo samotny jak on. Nie wiedział kim i gdzie jest ta osoba, lecz czuł że może być ona odpowiedzią na wszystkie jego pytania.

Koń parsknął i wyrwał młodego arystokratę z zamyślenia. Draco wyhamował przed stojącym obok zagrody chłopakiem i od razu zauważył brak Gryfonki.

- Gdzie jest Granger? – zapytał schodząc z konia. Peter lekko się zmieszał. Odebrawszy od blondyna lejce podrapał się po głowie pragnąc ukryć zakłopotanie.

- Poszła do zamku paniczu Malfoy. Wspominała coś o piwnicy i kocach dla panienek.

Draco zmarszczył brwi.

- Kocach dla panienek?

Peter przytaknął.

- Żeby im w nocy nie było zimno, czy coś takiego. Prosiłem żeby została... - kontynuował Peter ale Draco już go nie słuchał. Popędził w stronę zamku klnąc i złorzecząc w myślach. „Idiotka!", „Kretynka!". „Koce w piwnicy, też mi coś! Skoro tam polazła, zapewne nie ma pojęcia co naprawdę tam jest! Wścibska i ciekawska jak zawsze! A przecież kazałem jej czekać...". Nie wiedział dlaczego biegnie. Nie rozumiał dlaczego tak bardzo nie chciał by Gryfonka odkryła tę niechlubną tajemnicę. Z resztą, tajemnica tajemnicą, ale oprócz szoku jakiego dozna gdy odkryje prawdę, może się co gorsza natknąć na mężczyzn którzy potraktują ją o stokroć gorzej niż Lucjusz... Gdy o tym pomyślał postarał się biec jeszcze szybciej.

~

Dotychczas w swoim życiu była w wielu wyjątkowych miejscach. Niektóre z nich były piękne, jak majestatyczny Hogwart czy elegancki Bank Gringotta. Inne miały w sobie tajemnicę, tak jak chociażby Departament Tajemnic w Ministerstwie Magii. Inne znowu napawały ją lękiem. Jednym z takich miejsc było Malfoy Manor, lecz pomieszczenie w którym teraz się znalazła, było po prostu złe. Oprócz chłodu poczuła niezwykły fetor. Smród niemytych ciał, krwi i odchodów uderzył jej nozdrza i zaatakował zmysły. Przysunęła skrawek białego fartucha do twarzy i zrobiła kilka kroków naprzód. Nieśmiało posuwała się w głąb lochów. Po lewej stronie znajdowała się długa, kamienna ściana na której co kilka metrów wisiały pojedyncze pochodnie. Płonący ogień rozświetlał wąski korytarz. Usłyszała czyjeś wrzaski i zatrzymała się w pół kroku. Ciche kobiece piski przedzierały się spomiędzy męskich okrzyków i raniły jej uszy. Coś w niej krzyczało by uciekała, by brała nogi za pas i opuściła to potworne miejsce, jednak ona pchana ciekawością zrobiła kolejny krok. Nagle poczuła że coś szarpie ją za dół sukni. Powstrzymując się od krzyku, z szeroko otwartymi oczami, przyglądała się wychudzonej, brudnej i posiniaczonej kobiecie która leżąc na brudnym bruku chwyciła za poły materiału wysunąwszy rękę spomiędzy krat.

- Pomóż mi... - wycharczała kobieta. – Pomóż mi...

Hermiona rzuciła się do tyłu i uderzyła plecami o kamienną ścianę. Oddychała szybko, jakby stała się ofiarą hiperwentylacji. Czując jak materiał wyślizguje się jej z pomiędzy palców udręczona kobieta cofnęła rękę i zniknęła w mroku celi. Hermiona uspokoiwszy się nieco zrobiła kolejnych kilka kroków. Podejrzewała że cała prawa strona jest zapełniona celami. A cele kobietami... Niewolnicami, zmuszanymi do najgorszych rzeczy. Pomyślała, że baty wymierzone jej przez Lucjusza Malfoya w porównaniu do tego, były aktem łaski. Nie chciała w to wierzyć, nie chciała tego czuć ani widzieć, ale znów wydawało jej się że już kiedyś o tym słyszała.

„Nie..." pomyślała. „Niemożliwe bym zapomniała o czymś tak potwornym!". Nagle w przejściu rozległ się donośny huk. Hermiona spojrzała pod nogi. Puste butelki po alkoholu poturlały się we wszystkie strony robiąc niesamowity hałas.

- Kto tam jest! – usłyszała wrzask i rozpoznała głos Fenrir'a Greyback'a. Stanęła jak wryta i miała wrażenie że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Z najdalszej celi, chwiejnym krokiem wyszedł Greyback. Spodnie miał ściągnięte do kostek tak samo jak bieliznę, więc robiąc kilka kroków naprzód potknął się i upadł niczym wór kartofli. Wrzeszcząc i rycząc z wściekłości próbował się niezgrabnie podnieść. Hermiona odsunęła się od ściany i zrobiła kilka kroków w tył, gdy nagle poczuła czyjąś dłoń na swoich ustach.

- Nawet nie piśnij – usłyszała tuż przy swoim prawym uchu. Gdy Malfoy chwycił ją za ramię i wepchnął za siebie, kurczowo chwyciła się jego czarnej koszuli. – Greyback, to ja! – krzyknął Draco. – Zauważyłem że wejście jest otwarte więc chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku! Zamknij później drzwi na klucz! – wrzeszczał nadal. Pijany wilkołak wstał i wsunął na siebie ubranie.

- Jasne – burknął i z powrotem wszedł do otwartej celi. Draco odwrócił się i spojrzał na roztrzęsioną Gryfonkę.

- Wychodzimy – syknął. Idąc po schodach podtrzymywał ją za ramię. Będąc już na samym szczycie spojrzał na jej twarz z ukosa i dostrzegł łzy spływające po policzkach. – Kazałem ci na mnie zaczekać – zaczął oskarżycielskim tonem. – Gdybyś mnie posłuchała... -

- To co? – przerwała mu Hermiona i spojrzała na niego oczami pełnymi łez. – To nie zobaczyłabym tego... Tego... - łkała. – Nie dotykaj mnie! – warknęła i cofnęła się w tył gdy zauważyła jak ręka Dracona zbliża się w jej kierunku. – Jesteście potworami! Mam nadzieję że pewnego dnia Harry wykończy was wszystkich! – dodała i pobiegła w kierunku holu. Draco patrzył za nią przez chwilę, aż w końcu z powrotem zaczął schodzić w stronę piwnicy. Musiał pozbyć się Greyback'a z zamku raz na zawsze.

*

Brwi Marietty tworzyły niemal jedną równą linię, gdy Hermiona weszła do kuchni. Rysy twarzy starej czarownicy złagodniały jednak, gdy zauważyła że kasztanowłosa wygląda na wstrząśniętą.

- Tak długo zeszło ci w stajni? – zapytała podejrzliwie. Becky i Karen poprawiały swoje suknie i gdy blondynka podeszła do Hermiony aż zmarszczyła nos.

- Okropnie cuchniesz – powiedziała zatykając usta dłonią. – Peter nie powinien był ci kazać sprzątać gnoju -

- Byłam w piwnicy – rzuciła beznamiętnie Gryfonka siadając przy stole. W kuchni zapanowała cisza. Becky i Karen spojrzały po sobie, a Marietta po chwili milczenia odłożyła trzymaną w ręku łyżkę i szybkim krokiem podeszła do Hermiony. Uklęknąwszy spojrzała dziewczynie w puste oczy.

- Nie myśl o tym – zaczęła. – Postaraj się o tym nie myśleć –

Szatynka zmarszczyła brwi.

- Jak mam o tym nie myśleć... Te kobiety tam... Dlaczego? – w jej oczach znów zalśniły łzy. Marietta chwyciła Hermionę za chłodne dłonie.

- W większości to mugolki – zaczęła spokojnie. - Czasem czarownice mugolskiego pochodzenia. Porwane, zabrane od rodziny bądź jako jedyne ocalałe z rzezi. Czarny Pan uznał że jego podwładni będą bardziej posłuszni, gdy zapewni im się stałą... Rozrywkę... - powiedziała smutno. - Nie powinnaś była dowiedzieć się o tym w ten sposób – kontynuowała. – Dlaczego drzwi były otwarte? Przecież nie masz klucza – zauważyła przytomnie Marietta.

- W środku był Greyback. Zostawił otwarte – odparła Gryfonka.

- Zobaczył cię? Uciekłaś mu? – zapytała zaniepokojona Becky. Hermiona pokręciła przecząco głową.

- Malfoy... To znaczy panicz Malfoy poszedł za mną i zabrał stamtąd zanim Greyback zdążył mnie zauważyć –

- Całe szczęście! – odetchnęła z ulgą Karen.

Hermiona nie czuła ich entuzjazmu. Zacisnęła mocniej drżące od emocji dłonie i starała się nie przywoływać więcej przerażających obrazów z piwnicy.

- Idź wziąć szybki prysznic i przebierz się w czystą suknię i fartuch. Panienki będą tutaj za dwadzieścia minut – powiedziała Marietta wstając. Hermiona podniosła się z krzesła i po chwili zniknęła za drzwiami.

*

Gorące krople czystej wody nie zdołały sprawić by rozluźniła mięśnie. Wciąż stojąc pod prysznicem wędrowała samotnie przez ciemność czując w sercu paraliżujący ból. Nie dostrzegała śladów które mogłyby wyprowadzić ją z tej sytuacji. Nie widziała nadziei. Powinna być tam na dole, razem z nimi. Jako mugolaczka, jako „brudnokrwista". Ale z jakiegoś powodu stała tutaj, wciąż żywa. Miała tysiąc myśli i jednocześnie żadnej. Milion pytań i ani jednej odpowiedzi. Narastająca pustka zaczęła ogarniać jej duszę, dotykać lepkimi palcami włosów, ramion, bioder. Wypełniać jej serce po brzegi.

I nagle poczuła, że zaczyna znikać.

~

Gdy w czystych ubraniach stanęła obok Becky i Karen przy głównym wejściu, już nic jej nie obchodziło. Ani miejsce w którym się znalazła, ani ludzie którzy ją otaczali. Nie pozwoliła sobie na myśl o tęsknocie za Harry'm, Ronem, Ginny, Jakubem. Nie skalała się żalem ani łzami. Uważała że nie ma już do tego prawa. Tamte kobiety, takie same jak ona zamknięte w ciemnej, cuchnącej piwnicy, mogły jedynie marzyć by znaleźć się na jej miejscu. Jakim więc prawem mogła marudzić i płakać w poduszkę? Poczuła do siebie odrazę. Skoro nikt nie chciał o nich pamiętać, ona wyryje je sobie w głowie i jeśli pewnego dnia zdoła opuścić to miejsce, dołoży wszelkich starań by pomóc im się stąd wydostać. Albo przynajmniej nie pozwolić by pamięć o nich zanikła przez strach. Nigdy tego nie wybaczy i nigdy tego nie zapomni.

Gdy dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się na oścież do holu jako pierwsza weszła wysoka, smukła dziewczyna o czarnych półdługich włosach, spiętych w wysoki kucyk. Ubrana w obcisłą, fioletową sukienkę przed kolano i żakiet takiego samego koloru rozejrzała się po bogato zdobionym wnętrzu i zastukała obcasami o wypolerowaną podłogę.

- Dobry wieczór – powiedziała Pansy w stronę służących uśmiechając się szeroko. Zaraz za nią do reprezentacyjnego przedpokoju weszła niższa i nieco bardziej skrępowana Astoria. Marietta stała bliżej wejścia, więc gdy dziewczyny weszły w głąb holu odezwała się w imieniu służby.

- Witam panienki w Czarnym Dworze – zaczęła. – Nazywam się Marietta Jones i jestem przełożoną pokojówek – dodała i zaczęła przedstawiać dziewczyny po kolei. – Oto Becky Davies, Karen Shaw oraz Hermiona Granger – powiedziała, po czym trzy pokojówki dygnęły posłusznie unosząc końce swoich sukien. Oczy Pansy zrobiły się wielkie jak galeony.

- Czy ty powiedziałaś Hermiona Granger? – zapytała podchodząc bliżej. – Która to? –

- Pierwsza z lewej, panienko – odparła Marietta. Pansy podeszła do Gryfonki głośno stukając obcasami.

- To naprawdę ty, Granger? – zapytała. Hermiona opuściła poły sukni i spojrzawszy dziewczynie w oczy, odparła.

- Tak to ja, panienko Parkinson –

Pansy aż klasnęła w dłonie śmiejąc się w głos.

- Nie wierzę, ty tutaj! W tym stroju! – zarżała. – Milicenta i Daphne nie uwierzą kiedy im o tym napiszę! – zawyła. – Astorio! Astorio poznaj proszę przyjaciółkę samego Harry'ego Pottera, jedną z najlepszych uczennic Hogwartu od czasu Roweny Ravenclaw oczywiście i naszą nową służącą – zaśmiała się ciągnąc Greengrass w stronę Hermiony. Gryfonka zauważyła kpiący uśmieszek na ustach młodszej Ślizgonki. Astoria leniwym ruchem ręki odgarnęła z ramienia długie fale ciemnobrązowych loków i uniosła pytająco jedną brew. Taksowała ją wzrokiem od góry do dołu.

- Ale musisz przyznać Pansy, że nawet w tej kiecce jej cycki wyglądają nieźle – parsknęła. – No i włosy ma fajne –

- Taak... - zmrużyła powieki Parkinson. – Granger, co zrobiłaś z kudłami? – zapytała podchodząc bliżej Hermiony jednak zanim zdążyła dotknąć jej gładkich, kasztanowych kosmyków na rozwidleniu schodów stanął Blaise z Nottem. Gdy tylko ich zauważyła minęła służące rzucając w stronę Gryfonki kpiące spojrzenie.

- Blaise, Teodor – zmieniła nagle ton podając im dłoń do ucałowania. – Jak miło was widzieć! –

- Ciebie także Pansy – odparł Zabini. – Witaj Astorio – przywitał się grzecznie mulat z młodszą koleżanką Parkinson. Greengrass poprawiła swoją turkusową sukienkę i uśmiechnęła się uroczo do Teodora.

- Blaise... – zagadnęła Ślizgona Pansy. – A gdzie jest... - zaczęła pytająco lecz nagle zauważyła schodzącego z wyższych stopni Malfoya. – Draco! – krzyknęła i rzuciła się blondynowi na szyję. Młody arystokrata zachwiał się lecz odzyskawszy równowagę delikatnie odsunął od siebie dziewczynę.

- Witaj Pansy – powiedział i przelotnie spojrzał na stojącą niżej Hermionę. Gryfonka uchwyciła blask jego szarobłękitnych oczu i szybko odwróciła głowę. Nie chciała mieć z nim teraz do czynienia, dodatkowo obawiała się że młody Malfoy zechce ją ukarać za wcześniejszą sytuację i brak subordynacji. Miała nadzieję że zajęty gośćmi da jej spokój.

- Tęskniłam – powiedziała Parkinson uczepiwszy się przedramienia chłopaka. – Nie widziałam cię ponad rok, jesteś okrutny! – jęknęła.

- Wybacz – odparł Draco i przywitał się z Astorią. Nagle oczy wszystkich skierowały się na sam szczyt schodów.

- Witajcie! – zawołał Lucjusz który pojawił się nagle i z szerokim uśmiechem na ustach zaczął iść w stronę dziewczyn. Pansy puściła Dracona i poprawiła włosy.

- Dobry wieczór, panie Malfoy – powiedziały chórem służące. Pansy i Astoria dygnęły lekko.

- Nawet nie wiecie jak się cieszę z waszego przybycia – zaczął Lucjusz patrząc na młode Ślizgonki. – To była dla mnie doprawdy wielka radość, gdy szanowni rodzice wyrazili zgodę na wasz przyjazd tutaj –

Hermiona zastanowiła się czy szanowni rodzice mieli jakikolwiek wybór w tej sprawie. Wątpiła.

- Latem mam zamiar urządzić w pałacu wielki bal, ale o tym jeszcze cicho sza! – zaśmiał się stary Malfoy a Pansy wraz z Astorią wtórowały mu chichotem. – Witajcie w Czarnym Dworze, czujcie się tutaj jak w domu – dodał. Nagle atmosfera zgęstniała. Zapanowała cisza a Marietta wraz z Karen i Becky praktycznie padły na kolana. Hermiona, pociągnięta przez Karen za suknię uderzyła kolanami o twardą posadzkę. Spojrzała w górę. Na samym szczycie schodów stał Lord Voldemort. Po jego prawej stronie stał Severus Snape, a po lewej Bellatrix Lestrange. Hermiona marzyła by stąd zniknąć. By nie musieć oglądać tych wszystkich gęb i kłaniać im się w pas. Zacisnąwszy dłonie z bezsilności opuściła głowę. Czuła na sobie palący wzrok Voldemorta i ciotki Dracona. Miała wrażenie że szkarłatne ślepia przenikają ją na wskroś.

- Witajcie – powiedział Voldemort i spojrzała na Astorię i Pansy prostujące się z lekkiego ukłonu.

- To zaszczyt móc gościć w twoim zamku – zaczęła Pansy. Hermiona nie mogła odmówić jej ogłady i talentu aktorskiego. Nagle zniknęła wredna i głośna dziewucha, za to na pierwszy plan wyszła panienka z dobrego domu. – Rodzice przesyłają pozdrowienia – dodała.

- Moi także – odezwała się Astoria. – Są pełni wdzięczności dla Waszej Lordowskiej mości –

Hermiona prawie parsknęła. Gdyby tylko Ginny była obok, pewnie zaczęłyby tarzać się ze śmiechu po podłodze. Lordowska mość... Na Merlina! Podniosła głowę i napotkała zdumiony wzrok Dracona. „Cholera!" mruknęła do siebie w duchu, „Zauważył". Wzięła głębszy wdech i uspokoiwszy się nieco czekała aż Voldemort wraz ze Snape'm i Bellatrix zniknie na schodach prowadzących do jego wieży. Gdy Lucjusz odzyskując wcześniejsze rozbawienie nakazał Becky i Karen zaprowadzić gości do ich pokoi, Hermiona wraz z Mariettą wróciły do kuchni. Gryfonkę zaciekawiła pewna kwestia.

- Marietto? – zagadnęła starą czarownicę siadając przy stole na którym postawiony został kosz z jabłkami.

- Słucham?

- Wiesz, tak się zastanawiam, ale mogę być w błędzie – zaczęła. - Czy mi się zdawało, czy osobami które towarzyszyły Pansy i Astorii byli Crabbe i Goyle? Zauważyłam ich sylwetki oddalające się od głównego wejścia, zaraz po tym jak te dwie przekroczyły próg – powiedziała biorąc do ręki jabłko.

- Tak, Vincent Crabbe i Gregory Goyle byli odpowiedzialni za bezpieczne przyprowadzenie panienek do domu – odparła Marietta. – To jedno z ich zadań

- Jedno z zadań? – powtórzyła zaciekawiona Hermiona. – A czym zajmują się na co dzień? – zapytała odkładając jabłko do koszyka. Była ciekawa co te dwa matołki robią w czasie wojny. Wcześniej się nad tym nie zastanawiała, ale brak tej dwójki przy boku Dracona był nietypowy. W czasach Hogwartu byli nierozłączni, jednak jak mogła przypuszczać wojna i mijający czas zmieniają wszystko. Doskonale to znała.

- Panowie Crabbe i Goyle wraz z Amycusem i Alecto Carrow wykładają w Hogwarcie – powiedziała Marietta ściągając z siebie biały fartuch. Nagle odwróciła się za siebie gdyż niekontrolowany wybuch rozbawienia rozbrzmiał w całej kuchni. Hermiona zanosiła się śmiechem co chwila zapowietrzając się i dławiąc. Objęła ramionami brzuch i prawie upadła na podłogę.

- Nie wytrzymam! – śmiała się do rozpuku aż oczy zaszły jej łzami. – Crabbe i Goyle profesorami? A co oni tam wykładają? Kafelki? – wyła waląc otwartą pięścią w stół.

Nagle do kuchni weszła Becky a zaraz za nią Karen. Widząc Hermionę prawie konającą ze śmiechu stanęły w progu jak wryte.

- Na litość Merlina Hermiono, uspokój się! – ofuknęła ją Marietta jednak w kącikach jej ust majaczył blady uśmiech.

- Panicz Draco prosi cię do siebie – wydukała Becky i z szeroko otwartymi oczami odsunęła się od drzwi, gdy Gryfonka przechodziła wciąż ocierając łzy rozbawienia.

~

Wchodząc po schodach brała głębokie wdechy. Jak na jeden wieczór miała zbyt dużo wrażeń. Od płaczu i depresji po histeryczny śmiech. Zaczęła się bać że jeśli pobędzie w tym zamku trochę dłużej, któregoś dnia naprawdę zwariuje. W końcu stanęła przed drzwiami prowadzącymi do sypialni Dracona, zapukała i gdy usłyszała że może wejść przekroczyła próg.

Młody arystokrata stał przy wyjściu na balkon. Chłodny powiew wiosennego powietrza wdzierał się przez otwarte, witrażowe okno i sprawił że Hermiona mimowolnie zadrżała. Rozejrzała się po komnacie, jednak nie zauważyła żadnych rzeczy które miałaby ewentualnie posprzątać. Po chwili znów spojrzała na blondyna gdy ten odwrócił się od okna i podszedł w jej stronę.

- Zastanawiam się co cię tak rozbawiło, wtedy na schodach – zaczął Malfoy obracając różdżkę między palcami. – Mogłabyś mi to zdradzić?

Hermiona zacisnęła usta. Jej obawy były prawdziwe, nic nie umknęło jego uwadze.

- Gdybym odmówiła, to co by panicz zrobił? – zapytała. Była ciekawa jego reakcji. Czy zareaguje złością, tak jak w czasach szkoły? Czy może zupełnie inaczej?

- Cóż, wtedy posłużę się legilimencją, ale to żadna frajda – wzruszył ramionami. Hermiona zamrugała zaskoczona. Draco wydał jej się jakiś inny. Spokojniejszy i mniej narwany niż sprzed lat. Ciągle nie opuszczało jej wrażenie że to na jego widok jej serce zaczyna mocniej bić. Zacisnęła palce. „To nonsens", „Przecież to Malfoy", powtórzyła w głowie zdanie które wypowiadała tak często w szkole. W końcu, gdy Draco schował różdżkę do kieszeni rozluźniła się i uśmiechnęła blado.

- Proszę mi wybaczyć, ale „Lordowska mość"... to było dla mnie zbyt dużo – powiedziała patrząc mu w oczy. Draco kiwnął głową.

- Tak, Astoria z pewnością zapoczątkowała coś niezwykle oryginalnego – odparł i uśmiechnął się pod nosem. Hermiona poczuła przypływ odwagi. Nie była pewna czy dobrze robi, nie wiedziała czy dalsze spoufalanie się z młodym Ślizgonem da jej jakiekolwiek korzyści, jednak świadomość że Malfoy ruszył za nią do piwnic i obronił ją przed Greyback'iem, pozwalała jej wierzyć że to co robi może mieć sens.

- Czy mogę o coś zapytać? – zaczęła.

- Pytaj – odparł zakładając ręce na piersi. Przyglądał jej się dokładnie, tak jak jeszcze nigdy wcześniej. Miał jednak wrażenie że to uczucie jest mylne. Było w niej coś znajomego. Nie wiedział czy to sprawka błąkającego się na ustach uśmiechu, czy iskrzących z rozbawienia oczu. Chciał porozmawiać z nią dłużej, poznać trochę lepiej dziewczynę która przez tyle lat zawsze wyprzedzała go o krok. Czuł że może w niej odnajdzie odpowiedź, choćby najbardziej błahą. Zbliżył się jeszcze bardziej.

- Czy to prawda że Crabbe i Goyle są teraz profesorami w Hogwarcie? – zapytała poważnie. Draco uniósł brwi dziwiąc się na to pytanie, jednak po chwili odparł.

- Tak, to prawda. Ich ojcowie wyprosili to u Czarnego Pana –

Zapanowała cisza. Oboje patrzyli na siebie w milczeniu aż nagle wspólnie wybuchnęli śmiechem. Myśl że dwoje najtępszych uczniów musi sprawować funkcję wykładowców w magicznej szkole była wręcz komiczna.

- Nawet nie chcę sobie wyobrażać miny Snape'a, gdy musiał na to przystać – powiedziała Hermiona i znów zaniosła się śmiechem. Stali tak pośrodku pokoju, owiani chłodem wiosny, otuleni blaskiem gazowych lamp i trzęśli się ze śmiechu. Po kilku chwilach i głębszych oddechach znów zapanowała cisza.

- Dziękuję że mnie dzisiaj uratowałeś – powiedziała Hermiona a na jej twarzy znów zamajaczył smutek. Myśl o kobietach uwięzionych w piwnicy nie mogła jej opuścić, pomimo wcześniejszego rozbawienia. Draco kiwnął głową potakująco.

- Greyback nie będzie więcej sprawiał problemów – odezwał się nagle marszcząc brwi. – Jeżeli chcesz, mogę spróbować zmienić panujące tam warunki. Nie uwolnię ich, to nie wchodzi w grę, ale mogę trochę umilić im życie. Pod warunkiem że mi pomożesz –

Oczy Hermiony zrobiły się jeszcze większe. Poczuła w sercu radosne pulsowanie.

- Oczywiście! Oczywiście że panu pomogę, paniczu Malfoy! – powiedziała składając dłonie jak do modlitwy. Draco zauważył że zaciska palce tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. Nie umiał z tego zakpić. Może jeszcze kilka lat temu potrafiłby drwić z jej przejęcia i zostać całkowicie obojętnym na los tamtych kobiet, ale nie teraz. Jej pełne pasji oczy i radość malująca się na twarzy wlały w niego nadzieję że może coś zmienić, nawet w tak okrutnym i przeklętym miejscu jakim był Czarny Dwór.

- To wszystko, możesz odejść – powiedział po chwili. Hermiona ukłoniła się nisko i wyszła na korytarz uśmiechając się szeroko. Nie zauważyła że z pobliskiego korytarza obserwuje ją Pansy Parkinson. 




___________________________________________

SŁOWO OD AUTORKI:

Akcja idzie do przodu! Z wolna, ale jednak idzie :) Dziękuję za każdy głos i komentarz! Buziaki :* 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro