Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

CZĘŚĆ DRUGA: Rozdział 15 - Czarny Dwór.



Dawno, dawno temu zaistniała ciemność. Była jedyną istotą w całym wszechświecie i przez wieki samotnej egzystencji przyzwyczaiła się do tego stanu, niczym porzucona na morzu pojedyncza wyspa. Była świadoma swego istnienia i w pojedynkę przemierzała ocean czasu, lecz w pewnym momencie, sama nie wiedziała kiedy, poczuła samotność. Uczucie oplotło ją ze wszystkich stron i zachwiało jej pewnością siebie.

- Jestem samotna.... – załkała ciemność. – Jestem tak bardzo samotna... 

Ciemność, wcześniej pewna siebie i zadowolona z życia teraz uważała siebie za coś złego i nie do końca czystego. Była przekonana że gdyby było inaczej, nie poczułaby tak strasznego uczucia. Z każdą kolejną chwilą rozpacz wdzierała się coraz głębiej w ciemność i pchała ją ku samozagładzie.

Jednak..

Gdy ciemność myślała że nic już jej nie uratuje, nagle dostrzegła coś niesamowitego. Piękno nowej istoty zaparło jej dech, było dla niej czymś zupełnie nieznanym, zaprzeczeniem jej samej, jednak gdzieś w głębi czuła, że zna tę istotę i czeka na nią od dawna.

- Nie jesteś sama... - usłyszała.

Na dźwięk tego głosu ciemność zadrżała.

- Kim jesteś? – zapytała nieśmiało.

- Zwij mnie jasnością. – odpowiedział przybysz. – Narodziłem się dla ciebie, by móc wspólnie iść przez czas. Już nigdy nie będziesz sama. – rzekł, po czym podał ciemności swoją dłoń. Gdy tylko ciemność poczuła ciepło bijące od jasności od razu pozbyła się całej samotności ze swego serca. Od tego momentu wspólnie, ciemność i jasność przemierzali nie tylko czas, lecz także niezliczoną mnogość światów, by w każdym z nich zasiać nasionko balansu i harmonii.

Tak oto narodziła się miłość. I nadzieja, że nawet gdy dookoła nie ma nic oprócz ciemności a ciebie wypełnia samotność i smutek, to zawsze gdzieś czeka światło, które wypełni cię po brzegi i doda otuchy.

Lecz bywa, że przewrotny los czasem zamyka swoje bramy do wolności.

...

Stała pośrodku nieprzeniknionego mroku. Nie czuła obok siebie nikogo ani niczego. Jedynie ból straty, której jeszcze nie rozumiała.

- Coś straciłam. – pomyślała. – Coś bardzo, bardzo ważnego. 

Nagle w ciemności zajaśniało światło wysokiej, migotliwej osoby. Nie umiała rozpoznać jej twarzy, lecz wiedziała że była to tak bardzo ukochana twarz, że sama myśl o niej powodowała ból. Teraz, rozmyta i za mgłą zdawała się być tylko wspomnieniem.

- Nie odchodź. – powiedziała wyciągając przed siebie bladą dłoń, lecz wysoka, jasnowłosa postać odwróciła się i zaczęła iść w głąb mroku. – Nie odchodź! – krzyknęła i spróbowała go dogonić. – Nie zostawiaj mnie samej... - załkała. - Proszę, nie zapomnij o mnie! – krzyknęła, a jasna postać zatrzymała się na chwilę. Gdy już, już prawie znów mogła zobaczyć tę ukochaną twarz... Szeroko otworzyła oczy.

~

Hermiona obudziwszy się ze snu szeroko otworzyła powieki i usiadła niemal w tej samej chwili. Nie wiedziała dlaczego, ale od dawna nie czuła takiego strachu. Coś straciła... coś... kogoś... Mając w oczach pustkę bezwiednie dotknęła swoich policzków i poczuła że są mokre od łez.

- Dlaczego... - szepnęła i spojrzała na mokre palce. Nagle rozejrzała się po pomieszczeniu w którym się znalazła i dostrzegłszy dwie siedzące obok kobiety zerwała się na równe nogi. Z zamiarem wyciągnięcia różdżki sięgnęła do kieszeni spodni, lecz z przerażeniem odkryła że nie ma nie tylko różdżki, ale i samych dżinsów. Spojrzała na siebie i nie mogła uwierzyć w to co widzi. Zamiast spodni i koszulki miała na sobie czarną suknię pokojówki w dziewiętnastowiecznym stylu, na którą założony był biały, koronkowy fartuch. Długie włosy spięto jej w niski kok, lecz gdzieniegdzie uwolniły się niesforne kosmyki. Widziała takie stroje w starych filmach historycznych, opowiadających o bogatych lordach w dziewiętnastowiecznym Londynie, bądź w teatrze, dlaczego więc, na Merlina, teraz ona jest ubrana jak jedna z tych nieszczęsnych służących? Lecz co ważniejsze, gdzie jest i jak się tutaj znalazła? Co ze Złotym Feniksem, Harry, Ronem, Ginny? Kim są te kobiety i czy cokolwiek wiedzą o jej sytuacji?

Już miała się rzucić w kierunku drzwi, gdy nagle starsza z kobiet, podobna do profesor McGonagall, odezwała się spokojnie.

- Witaj. – zaczęła. – Wiem że masz wiele pytań, ale pozwól że na początek się przedstawię. – dodała po czym wstała z drewnianego stołka. – Nazywam się Marietta Jones. Jestem starszą służącą i przełożoną pokojówek w tym zamku. Ta dziewczyna za mną to Becky Davies. – na te słowa dziewczyna siedząca za Mariettą pomachała Hermionie krótko. Miała na sobie identyczny strój jak Gryfonka i Marietta. – Oprócz nas służy w tym domu jeszcze Karen Shaw, która tak jak my jest pokojówką i Peter Smith, stajenny. –

Kasztanowłosa stanęła prosto. Nie wiedziała gdzie jest, ale prezentacja kobiety o nienagannej postawie sprawiła że poczuła się spokojniej. Marietta mogłaby uchodzić za ciut młodszą siostrę Minervy McGonagall. Tak jak ona była wysoka, po siedemdziesiątce i z wysokim i ciasnym kokiem na szczycie głowy. Becky wydała jej się sympatyczna. Na oko dwudziestoletnia. Lat odejmowała jej fryzura do ramion, jasnobrązowe włosy i okrągłe okulary.

Okrągłe okulary.... Harry! Hermiona nagle zapomniała o wszystkim innym.

- Czy wiecie jak się tutaj znalazłam? – zapytała nagle ignorując dobre maniery. – Nic nie pamiętam. – dodała marszcząc brwi.

- Przykro mi, ale wiem jedynie że pojawiłaś się w Czarnym Dworze przedwczoraj. – odparła siwowłosa Marietta.

- Czarnym Dworze? – zapytała Hermiona. Poczuła się tak, jakby już gdzieś słyszała tę nazwę, jednak ciemna zasłona nie pozwalała jej do końca odkryć prawdy. Marietta kiwnęła głową.

- Tak moja droga. Znajdujesz się w Czarnym Dworze, zamku należącym do Lucjusza Malfoya i jego szanownej rodziny, lecz oczywiście, głównym panem jest tu Sam Wiesz Kto. – dodała spokojnie. Hermiona usiadła z powrotem na łóżku słysząc te rewelacje. Jakim cudem znalazła się w nowej siedzibie Voldemorta? Siedzibie, którą od miesięcy Kingsley próbuje namierzyć! Dlaczego tutaj jest i czy pozostali są bezpieczni? Poczuła jak ogarnia ją strach. Co jeśli powiedziała coś co przyniosłoby zgubę jej przyjaciołom i całemu Złotemu Feniksowi? Czy wszystko z nimi w porządku?

- Czy... Czy ja trafiłam tutaj sama? – zapytała utkwiwszy wzrok w podłodze.

- Z tego co wiem, to tak. – odparła Marietta.

Hermiona westchnęła z ulgą. Skoro tylko ona trafiła do tego okropnego miejsca, to w porządku. Nagle przed oczami stanęła jej twarz zapłakanej Ginny, zmartwionego Rona, wściekłego Harry'ego. Twarz uśmiechniętej, otoczonej dziećmi Luny, Molly Weasley pochylającej się nad talerzami gorącej zupy i śmiejącej się w głos, twarz Jakuba, który zawsze witał ją rano i odprowadzał do polowego szpitala. Twarze Sary i Alberta, którzy ubrani w białe kitle z samego rana przyjmowali pacjentów i zawsze służyli jej radą. Poczuła że do oczu napływają jej łzy. Tęsknota ścisnęła jej serce i zabrała oddech. Miała wrażenie że zapomniała o czymś jeszcze. O kimś równie ważnym jak Harry, Ron, Ginny, Jakub... może nawet ważniejszym. Nie wiedziała co to za uczucie i dlaczego nie mogła nic sobie przypomnieć. Umysł nad którym przez tyle lat pracowała, nagle wydał się jej wrogiem. Opanowawszy łzy wstała i wzięła głęboki wdech. Ostatnim wspomnieniem był poród który odebrała wraz z Sarą. Poród nieznanej im kobiety, który zakończył się śmiercią i dziecka i rodzącej. Coś jej się jednak nie zgadzało.

- Który mamy rok? – zapytała spojrzawszy przez pobliskie okno. Na zewnątrz rozkwitała wiosna. Ostatnie wspomnienie pochodziło z dwa tysiące pierwszego roku, u schyłku zimy.

- Dwa tysiące drugi. – odparła kobieta.

Jęknęła. Zabrano jej rok. Rok wspomnień widocznie tak cennych, że postanowiono je wymazać. Jako czarownica mugolskiego pochodzenia nie powinna nawet przebywać w otoczeniu Voldemorta. Była pewna że sam czarnoksiężnik by sobie tego nie życzył. Jednak ona tutaj stała. Zniewolona, ale jednak żywa. Nie wiedziała co się wydarzyło przez ostatni rok, czego doświadczyła ani dlaczego Riddle pozwolił by przeżyła, jednak wiedziała że dopóki żyje ma szansę. Któregoś dnia odkryje prawdę i spróbuje stąd uciec. A wtedy znów zobaczy ich twarze. Harry'ego, Rona, Ginny, Jakuba, Luny, Neville'a... i tego kogoś, o kim nie pamięta, ale jest w niej. Czuje jego obecność która wyryła się w jej mózgu mimo iż wypalono jej wspomnienia zaklęciem. „Przypomnę sobie i cię odnajdę." obiecała sobie w duchu i wzięła głębszy wdech.

- Nazywam się Hemiona Granger. – powiedziała w końcu odwracając się w stronę kobiet. – Miło mi was poznać. 

*

Szła dwa kroki za Becky i nie mogła oderwać wzroku od bogato zdobionych mebli, korytarzy, nawet drzwi do poszczególnych sypialni czy pomieszczeń gospodarczych. Zamek był ogromny, posiadał kilkanaście pokoi, tyle samo łazienek, olbrzymi salon z dwoma kominkami, nie mniejszą jadalnię, salę balową, stajnię i piwnice, o których nowa znajoma Gryfonki mówiła niechętnie.

- Nie zbliżaj się do zachodnio północnej wieży, Sam Wiesz Kto tam rezyduje. – ostrzegła Hermionę Becky i gdy oprowadziła szatynkę po większej części zamku, wróciła z nią do kuchni znajdującej się piętro niżej od głównego holu.

- Hermiono, poznaj Karen. – powiedziała Marietta która właśnie skończyła przeglądać swoje notatki siedząc przy długim, nieco wypłowiałym lecz czystym stole. Młoda blondynka której jasne włosy były związane w niski, krótki kucyk wstała i otrzepała ręce z okruszków.

- Karen Shaw. – uśmiechnęła się dziewczyna.

- Hermiona Granger. – odparła szatynka. Oceniła że Shaw nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat. Wyglądała na niewiele młodszą od Becky.

- Pewnie jesteś głodna. – powiedziała przyjaźnie Karen. – Nie jadłaś od dwóch dni. Siadaj, zaraz podam ci kanapki. – dodała po czym szybkim krokiem podeszła do starego kredensu. Wyciągnęła z niego talerz, nóż oraz widelec i postawiła je przed Hermioną. Kasztanowłosa zastanawiała się w jaki sposób kobiety przechowują potrawy wymagające niższych temperatur. Pół godziny wcześniej Becky zaprowadziła ją do spiżarni znajdującej się obok kuchni i tłumaczyła jej rozmieszczenie poszczególnych słoików z konfiturami, gotowymi daniami, sokami, nalewkami i całą masą świeżych warzyw oraz owoców. Gdy Shaw nagle otworzyła wielką szafę z której buchnęło zimno, a ze środka wyciągnęła niewielką kostkę masła i słoik dżemu Hermiona nie kryła zdziwienia.

- Myślałam że nie możecie używać czarów.. przecież nie macie różdżek. – powiedziała zaskoczona.

- Tę „lodówkę" zawdzięczamy panu Snape'owi. – odparła Marietta krótko. Hermiona miała ochotę na poznanie całej historii jednak surowa przełożona pokojówek wróciła do sporządzania notatek i nie wyglądało na to, by miała ciągnąć ten temat. Gryfonka posmarowawszy chleb masłem i dżemem zatopiła zęby w smacznej kanapce i umysł w przemyśleniach.

Zamek był twierdzą, nie miała co do tego wątpliwości. Z tego co zdążyła zauważyć, wywnioskować i wypytać, znajdowali się w stworzonym przez samego Voldemorta pałacu, położonym w górach, prawdopodobnie gdzieś w Southern Fells. Czarny Dwór otoczony górami, lasami i zaklęciami, stał się jej więzieniem. Wiedziała że nigdy nie nazwie go domem, choćby próbowała się oszukać. Najbardziej przerażała ją wizja dłuższego pobytu. Jak się okazało Marietta mieszkała tu już od trzech lat, Becky od dwóch, Karen od ponad pół roku, a stajenny Peter, osiemnastoletni chłopak o krótkich, brązowych włosach, od dwóch tygodni. Każdy z nich był czarodziejem półkrwi, porwanym od rodziny bądź całkowicie jej pozbawionym za sprawą Śmierciożerców. Tylko ona nie pasowała do obrazka i nie dawało jej to spokoju. Była mugolaczką więc za sam ten fakt powinna być już martwa, jej rodzina żyła i gdzieś daleko wiodła szczęśliwe życie, więc miała motywację do działania. Do tego była przyjaciółką Harry'ego Pottera, dlaczego więc zamiast posłużyć się nią jako przynętą zamknęli ją w tym zamku? Nie wiedziała. Pierwszy raz w życiu nie potrafiła dopasować do siebie elementów układanki i niesamowicie działało jej to na nerwy. Zachodziła też w głowę gdzie podziały się jej ubrania i czy może miała przy sobie coś, co pomogłoby jej w odzyskaniu wspomnień. Westchnęła. Skończywszy śniadanie wstała, zmyła po sobie naczynia i poprawiła biały, koronkowy fartuch.

- Chodź, dzisiaj zaczniesz od czegoś lżejszego. – zaczęła Becky biorąc ze schowka wiadro, płyn i dwie szare szmaty. - Będziesz myć poręcze. – powiedziała i wręczyła Hermionie niezbędne akcesoria. Hermiona zawahała się przez moment, jednak po chwili ruszyła za dziewczyną w akompaniamencie szelestu ich długich sukien.

~

Leżał na wielkim łożu z opuszczonym baldachimem i zakrywał oczy dłonią. Miał ochotę rozszarpać sobie twarz gołymi rękami. Coś w jego głowie zadawało mu ból tak silny że niemal wymusił na nim łzy, lecz nie był to zwykły ból. Odnosił wrażenie że spotkało go coś niezwykle ważnego i strasznego zarazem. Uczucie to zwiększyło się gdy dzień wcześniej odwiedził go zadowolony ojciec i z uśmiechem na ustach powitał w progach nowego domu. Gdy zaskoczony Draco zapytał „co to znaczy że go nie było", usłyszał że przez rok był zakładnikiem tego głupca Kingsley'a Shacklebolt'a, który pojmał go podczas jednej z akcji i dopiero teraz udało im się go odbić. Niestety, w wyniku urazu stracił pamięć i nic nie pamięta z czasów niewoli.

Draco starał się przypomnieć sobie cokolwiek, jednak wszelkie próby kończyły się nagłym i ostrym bólem głowy. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Dzisiejszej nocy miał dziwny sen. Znajdował się w ciemnym i smutnym miejscu. Nie wiedział gdzie jest i dlaczego się tam znalazł, lecz nagle w nieprzeniknionej ciemności usłyszał czyjeś wołanie. „Proszę, nie zapomnij o mnie!". Odwrócił się by zobaczyć kto go woła. Zdawało mu się że nieznajoma jest niesamowicie blisko i gdy już prawie ujrzał jej twarz otworzył powieki, a nocna mara zniknęła zostawiając go z nieznośnym bólem w głowie. O ile mógł zrozumieć ból umysłu, tak zupełnie nie rozumiał dlaczego zaczęły targać nim tak silne emocje. Czuł żal i smutek, miał ochotę wyć i miotać się po komnacie niczym okaleczone zwierzę. W końcu, nie rozumiejąc samego siebie pozwolił by po policzkach pociekły mu dwie, samotne łzy. „Za czym tak tęsknię?" zapytał samego siebie ocierając twarz i prostując się w pościeli.

Światło poranka wdzierało się do pokoju i wypełniało go jasnością. Na wieszaku powieszonym na wielkiej, dębowej szafie wisiał komplet świeżych ubrań, obok łóżka na nocnym stoliku leżała różdżka, w kominku cicho dopalał się ogień i wszystko zdawało się być takie samo jak przed rokiem. Jednak... Draco wyciągnął przed siebie rękę w stronę ubrań. Trzymał tak dłoń aż w końcu wyrwał się z letargu.

„Co ja wyprawiam?", pomyślał i cofnął wyciągniętą dłoń. Wstał z łóżka i podszedł do okna. Nie zauważył jak wieszak lekko zakołysał się w miejscu, wprawiając ubranie w ruch.

~

Mycie poręczy okazało się nie być tak łatwym i przyjemnym zadaniem jak z początku myślała. Zamek posiadał ich całkiem sporą ilość, na dodatek bogato zdobione schody miały masę zakamarków w postaci rzeźbionych liści czy kwiatów, w których lubił ukrywać się kurz. Gdy po godzinie spocona i z obolałymi plecami wróciła do kuchni ciężko usiadła na drewnianym stołku. Becky podała jej herbatę w blaszanym kubku i kawałek drożdżowego ciasta.

- Dziękuję. – odparła Hermiona i zabrała się za jedzenie. Była wściekle głodna. Porcje jedzenia dla służby były o wiele mniejsze niż w obozie, a przecież i tam niejednokrotnie trzeba było oszczędzać ze względu na sporą ilość mieszkańców. Ciasto i herbata wypełniły jej żołądek i gdy tylko skończyła zmywać po sobie naczynia w drzwiach stanęła Marietta, zaraz za nią do pomieszczenia weszła Karen.

- Hermiono, razem z Becky pójdziecie sprzątać pokoje. – powiedziała i zdjęła z pobliskiego haka fartuch kuchenny. – Ja i Karen zajmiemy się obiadem. – dodała i wyciągnęła spod pieca duże wiadro na obierki.

- Tak jest. – odparła okularnica i kiwnęła na Hermionę by ta poszła za nią. Gryfonka chwyciwszy za przybory do czyszczenia i miotełkę z piór wyszła za Becky.

- Najpierw pójdziemy do pani Malfoy. – zaczęła służąca i spojrzała na kasztanowłosą, gdy wspinały się po schodach. – Postaraj się na nią nie gapić i najlepiej nic nie mów. Zważywszy na to że jesteś... mugolaczką, lepiej żebyś nie rzucała się w oczy. – dodała niechętnie. – Przepraszam.  

Hermiona pokręciła głową.

- Nie przejmuj się, to mnie w żaden sposób nie obraża. Wiem że chcesz dla mnie dobrze. – powiedziała przyjaźnie. Becky uśmiechnęła się lekko i zatrzymała przed ciemnymi drzwiami w końcu korytarza, na drugim piętrze. Zapukała delikatnie i gdy usłyszała ciche „wejść" nacisnęła klamkę.

Hermionie wystarczyło jedno spojrzenie na Narcyzę Malfoy, by zrozumieć dlaczego nie powinna się na nią gapić. Widziała ją przed laty tylko kilka razy. Zapamiętała ją jako wysoką, smukłą, wielkiej urody kobietę. Wydawała się jej próżna i wyniosła, ale mimo to piękna. Była jak posąg zimnej, marmurowej bogini. Teraz, ledwo żywa nie przypominała samej siebie. Leżała pośrodku wielkiego łoża, otoczona z obu stron masą fiolek, eliksirów i wszelkiego rodzaju magicznymi maściami. Wychudzona, blada i słaba jedynie spojrzała kątem oka na wchodzące do sypialni służące. Becky podeszła do jednej z szafek nocnych na której stała taca po prawie nietkniętym śniadaniu.

- Zacznij ścierać kurze, a ja to odniosę do kuchni. – szepnęła do Hermiony. Gryfonka poczuła się nieswojo. Gdy szatynka wyszła zamykając za sobą drzwi, Hermiona postawiła na ziemi drewnianą skrzynkę z przyborami i wyciągnęła miotełkę do kurzu. Starannie wycierała obrazy, blaty i ramki zdjęć. Zatrzymała się na chwilę przy jednej fotografii i utkwiła w niej wzrok. Przedstawiała ona Narcyzę, Lucjusza i Dracona przed ich dworem, Malfoy Manor. Wszyscy troje byli eleganccy jak zawsze i wyprostowani, jednak w ich oczach było widać pewną radość. Słabą i ulotną, lecz obecną. Gryfonka poczuła żal. Wiedziała że nie powinna współczuć tej kobiecie, jednak nie potrafiła pałać do niej nienawiścią. Narcyza nigdy osobiście nie wyrządziła jej krzywdy. Owszem, jej mąż był Śmierciożercą, tak samo jaki syn, ale ona sama wydawała się być nieszczęśliwa i u granic wytrzymałości. Nagle z zamyślenia wyrwał ją słaby głos kobiety.

- Jesteś tutaj nowa? 

Hermiona odwróciła się z bijącym sercem. Nie wiedziała czego może się spodziewać po żonie Lucjusza.

- Tak. – odparła, lecz szybko się poprawiła. – Tak, pani. 

Narcyza zmrużyła powieki.

- Czy ja cię skądś znam? – zapytała. Gryfonka zacisnęła usta. Wiedziała że kłamstwo nie będzie miało tu najmniejszego sensu, więc w końcu odparła.

- Nazywam się Hermiona Granger, spotkała mnie pani osiem lat temu, podczas Mistrzostw Świata w Quiddichu. – powiedziała i utkwiła wzrok w kobiecie.

- Przyjaciółka Harry'ego Pottera. – stwierdziła Narcyza i zamilkła na chwilę. Jej niebieskie oczy przenikały Gryfonkę na wskroś. – Współczuję ci. – powiedziała w końcu. – Tak samo jak i sobie. – dodała i na powrót zamilkła. Hermiona nie odrywała od niej oczu. Poczuła bijący od kobiety smutek. Tak wielki i głęboki iż zdawać by się mogło że nie ma końca. Coś w jej wyglądzie, tonie głosu i spojrzeniu krzyczało, że pragnie śmierci. Wojna pozbawiła ją nie tylko wyniosłości ale i chęci życia. Mimo iż miała męża, mimo iż jej syn żył, a ona sama wciąż była otoczona luksusami, złota klatka wysysała z niej radość i powoli wtłaczała truciznę do żył.

- Pani Narcyzo.. – zaczęła nieśmiało Hermiona, lecz w tym samym momencie rozległo się krótkie pukanie do drzwi i nagle, bez pozwolenia do pokoju weszła Bellatrix Lestrange. Hermionę przeszył zimny dreszcz. Widok tej szalonej, pozbawionej skrupułów kobiety zawsze napawał ją lękiem. Teraz, gdy stała pośrodku pokoju całkowicie bezbronna, poczuła jak żołądek podchodzi jej do gardła.

- Ty! – warknęła Bellatrix. – Co ty tutaj robisz?! 

Hermiona nie odpowiedziawszy, cofnęła się w tył kilka kroków.

- Zadałam ci pytanie! – warknęła Lestrange. – Co taka brudna szlama robi w pokoju mojej siostry?! 

- Bello.. – szepnęła Narcyza słabym głosem lecz ta przerwała jej gestem dłoni.

- Nie masz prawa tutaj przychodzić! – warknęła i wyciągnęła różdżkę z kieszeni długiej, czarnej sukni.

- Sprzątałam. – odpowiedziała Hermiona niemal trzęsąc się jak liść na wietrze, lecz zanim zdążyła dodać coś jeszcze zaklęcie bólu ugodziło w nią z całą siłą i upadła na podłogę.

Krzyczała. Ból przeszywał jej ciało lecz nagle zdało jej się, że przeżyła kiedyś coś gorszego. Cierpienie o stokroć gorsze od marnego Crucio Lestrange. Nagle Hermiona poczuła że może pokonać to zaklęcie, przeciwstawić się mu tak jak kiedyś Harry Szalonookiemu Moody'emu, podczas lekcji Obrony Przed Czarną Magią w czwartej klasie. Z wysiłkiem odepchnęła od siebie czar, co natychmiast zauważyła Bellatrix.

- Co... jak ty.. – powiedziała marszcząc brwi. Hermiona wstała na drżących nogach lecz szok brunetki trwał krótko. Wściekła i rozsierdzona podeszła do Gryfonki i chwyciła ją za włosy. Biały czepek oderwał się od głowy, a misterny kok rozsypał się kaskadą po ramionach. Znów zalało kasztanowłosą uczucie, że już to kiedyś przeżyła. A przynajmniej coś bardzo podobnego.

- Myślisz że możesz tak po prostu odepchnąć moje zaklęcie? – warknęła Lestrange. – Mieszkasz w tym domu więc podlegasz także i mnie, a skoro ja wyznaczam ci karę, to ty, wstrętna szlamo nie masz prawa jej unikać! – wrzasnęła i rzuciła Hermioną o podłogę. Tym razem nie użyła różdżki. Twarde podeszwy jej butów były wystarczająco mocne, by Gryfonka szybko pożałowała swego wcześniejszego pokazu siły i determinacji. Znów krzyknęła i dziwna myśl przebiegła jej przez głowę. „Ona mnie zabije". Przecież już od dawna tego pragnęła. Pozbyć się jej, raz na zawsze. Dręczenie, prześladowanie, tortury.. były dobre lecz do czasu. Teraz w oczach brunetki ziała chęć mordu. Nagle, pośród krzyków Hermiony i cichych próśb Narcyzy odezwał się inny, ostry ton.

- Co się tutaj wyprawia? 

Bellatrix spojrzała za siebie, a noga przygotowana do kolejnego kopnięcia zawisła jej w powietrzu.

- Severus. – niemal warknęła, lecz w jej głosie słychać było nutę strachu. Wyprostowała się i odgarnęła włosy z lekko zaczerwienionej twarzy.

- Ta szlama weszła do pokoju mojej siostry, wyobrażasz sobie? – powiedziała kpiąco. – Niby miała tutaj sprzątać. – dodała i kopnęła stojącą obok drewnianą skrzynkę, z której wysypały się szmatki i butelki z płynem.

- I dlatego postanowiłaś ją zakopać na śmierć? – zapytał Snape wchodząc do sypialni. – Jest dopiero ósma rano, a ty już zdążyłaś obudzić cały zamek! – wrzasnął i szybkim krokiem podszedł do Gryfonki. – Wiesz jak Czarny Pan nienawidzi, gdy coś przeszkadza mu podczas snu. Módl się do Salazara by nie kazał mi cię do siebie wezwać. – powiedział i chwycił kasztanowłosą za ramię, podciągając ją do góry bez zbędnej delikatności. – Chodź ze mną Granger. – warknął i gdy w drzwiach minął Becky zatrzymał się na chwilę.

- Od dzisiaj ta służąca będzie sprzątać mój pokój, ty dokończ tutaj. – zakomenderował na co Becky dygnęła i z przerażeniem spojrzała na zakrwawioną twarz Hermiony. Bellatrix z prychnięciem opuściła sypialnię siostry i minęła całą trójkę bez słowa.

- Za mną. – rozkazał Snape i ruszył przed siebie. Hermiona szła tuż za nim i zdziwiła się gdy weszli na kolejne, wyższe piętro. Była przekonana że były mistrz eliksirów będzie miał pokój w podziemiach, tak jak to było w czasach szkolnych, lecz zganiła się za tę myśl. To nie Hogwart. To na całe szczęście nie był jej ukochany Hogwart.

- Wchodź. – powiedział Snape otworzywszy drzwi do swojej sypialni. – Tylko bądź cicho, naprzeciwko jest pokój Dracona, pewnie jeszcze śpi. – dodał po czym zamknął drzwi i minął Hermionę szybkim krokiem. Gryfonka rozejrzała się po komnacie. Była ogromna, przestronna i zawalona przeróżnymi książkami, eliksirami, składnikami, proszkami i fiolkami. Jedynie na łóżku stojącym obok okna panował porządek.

- Od czego mam zacząć? – zapytała cicho. Bała się że i Snape zacznie się nad nią znęcać. W szkole nie pałali do siebie taką niechęcią jak to było z Harrym, jednak czuła że profesor i za nią zbytnio nie przepada.

- Najpierw doprowadź się do porządku, inaczej zaplamisz mi wszystko krwią. –

Hermiona nie wiedziała od czego zacząć. Nie miała ani lusterka ani różdżki którą mogłaby sobie pomóc. Gdy po chwili grzebania w skrzynce wyciągnęła brudną ścierkę, Snape westchnął i podchodząc wyrwał jej szmatę z ręki.

- Nie ruszaj się Granger. – powiedział i przez chwilę wcelowywał w Hermionę różdżką. Najpierw pozbył się krwi, która plamiła nie tylko jej twarz i ręce, ale także niegdyś biały fartuszek. Gdy skończył podszedł do swojego biurka i wyciągnął z niego niewielki, zielony flakonik. – Wypij duszkiem. – rozkazał i wręczył dziewczynie eliksir. Hermiona niepewnie odkorkowała fiolkę lecz szybko i bez zawahania wypiła jego zawartość. Nagle wszelki ból ustał. Poczuła się tak, jakby tortury Bellatrix w ogóle nie miały miejsca.

- Eliksir uzdrawiający. – powiedziała patrząc na trzymaną w ręku pustą fiolkę.

- W rzeczy samej. – odparł szorstko Snape. – Teraz możesz zabrać się do roboty. Uważam że mimo wszystko ty najlepiej nadajesz się do dbania o mój gabinet, Granger. Mimo swego niewyparzonego języka i działającego na nerwy charakteru, jesteś jedyną która ma na tyle oleju w głowie, by nie zniszczyć moich cennych książek i nie puścić z dymem całego zamku, podczas segregowania eliksirów. – powiedział i odwrócił się w jej stronę. – Niech nie przyjdzie ci do głowy kradzież. Wiem co mam i od razu zorientuję się jeśli czegoś mi zabraknie. Jeżeli czegoś będziesz potrzebowała, poproś. Chociaż zapewne i tak ci tego nie dam. – dodał i wskazał jej znajdującą się za nią biblioteczkę. Hermiona zwróciła się w jej kierunku i spojrzała na stosy walających się w nieładzie książek, woluminów, pergaminów i papierów, które wręcz wołały, by je uporządkować. – Na początek zajmij się tym. Zapewne nie skończysz dzisiaj, ale nie spiesz się, pracę masz wykonać porządnie. – dodał i ruszył w kierunku drzwi. – W porze obiadowej możesz przerwać i iść zjeść, tylko nie ociągaj się zbyt długo. – dodał i chwycił za klamkę.

- Tak panie. – odparła Hermiona utkwiwszy wzrok w jego plecach. Jak zawsze ubrany był w długą, czarną szatę. Na dźwięk jej słów drgnął, jakby nazwanie go panem w jakiś sposób go zdenerwowało, lecz nie odwrócił się już, tylko po chwili wyszedł z komnaty i zamknął za sobą drzwi.

Hermiona zaplatając włosy w długi warkocz dokładniej przyjrzała się zbiorowi Snape'a. Na początku jej uwagę przykuły pozłacane grzbiety grubych i ciężkich ksiąg. Zastanawiała się czy tak jak w dziale Ksiąg Zakazanych w Hogwarcie, niektóre z nich potrafią wydawać się siebie dziwne i przerażające dźwięki. Sięgnęła po pierwszą i spojrzała na jej okładkę. Była bordowa a na jej grzbiecie złotymi, lekko przetartymi literami pysznił się tytuł „Medycyna mugoli, czyli magiczny wkład w rozwój nie magicznego świata". Hermiona otworzyła książkę zachęcona tytułem i zaczęła czytać. Gdy po pół godzinie zorientowała się że zamiast sprzątać pochłonęła ją lektura, zganiła się w duchu. Niechętnie odłożyła książkę i sięgnęła po następną, niemniej ciekawą. Było tak za każdym razem. Brała do rąk jakiś tytuł i zanim odłożyła go na dane miejsce musiała choćby przejrzeć strony książki. Praca szła jej przez to mozolnie i nie posuwała się zbytnio do przodu. Hermiona po dwóch godzinach całkowicie zapomniała, gdzie się znajduje. Nie istniał dla niej Czarny Dwór, Bellatrix Lestrange, ból i strach. Mając w rękach książki i pergaminy skrywające w sobie tak ciekawe i ważne informacje, całkowicie zatraciła się w pracy i czytaniu. W końcu, gdy poczuła lekkie zmęczenie spojrzała za okno. Słońce minęło zenit, więc chcąc nie chcąc udała się na obiad.

- Och, w końcu jesteś! – zawołała Marietta wstając od stołu, gdy tylko Gryfonka przekroczyła próg kuchni. – Becky mówiła mi co się stało. Dobrze się czujesz? – zapytała ją kobieta.

- Tak. – odparła Hermiona. Po chwili podeszła do niej Becky.

- Przepraszam, nie powinnam była zostawiać cię samą, całkowicie zapomniałam że pani Lestrange odwiedza swoją siostrę zaraz po śniadaniu. – zaczęła przejęta szatynka. – Nie pomyślałam że potraktuje cię tak okrutnie! – powiedziała z bólem.

- To nie twoja wina Becky. – odparła Hermiona i usiadła przy stole. Peter, młody stajenny o niebieskich oczach życzył jej smacznego z uśmiechem. – Nie zadręczaj się i jedz. – powiedziała Gryfonka i poklepała Becky po dłoni. Karen zaczęła opowiadać o tym jak wspaniałe danie przyrządziła Państwu na obiad i ku zaskoczeniu Hermiony, Becky oraz Petera wyciągnęła z lodówki kawałek ciasta. Marietta spojrzała na nią ze zmarszczonymi brwiami jednak w jej oczach błąkało się rozbawienie.

- Udało mi się zachować kawałek dla nas. – powiedziała z dumą Karen. – Idealne do herbaty. - dodała i już po chwili zagotowywała wodę w czajniku, postawionym na dużym kaflowym piecu. Dwadzieścia minut później, najedzona Gryfonka i z o wiele lepszym humorem wróciła pod komnatę Snape'a. Zanim jednak weszła usłyszała za sobą hałas otwieranych drzwi. Odwróciła się i stanęła bez słowa. Naprzeciwko niej, wpatrzony w nią swoimi szarobłękitnymi oczami stał Draco Malfoy. Był wyższy i szczuplejszy niż w czasach szkoły, jednak czarna koszula uwydatniała także nabyte gdzieś mięśnie. Jasne kosmyki opadały mu na twarz i już niedługo miały sięgnąć ramion. Hermiona wstrzymała oddech. Nie wiedziała dlaczego, ale widok Ślizgona sprawił że serce zaczęło jej bić jak szalone. Obijając się o żebra niemal nie wyskoczyło jej z piersi. Te oczy, te włosy, ta twarz. Nie widziała go od lat, a jednak wydał jej się dziwnie znajomy. Nie znosiła go i miała za tchórza, a jednak w tym momencie czuła dziwny ból, jakby jej dusza zaczęła wyć z rozpaczy. Zacisnęła pięści. Była przekonana że młody arystokrata wykorzysta okazję i wyrządzi jej krzywdę. W razie konieczności miała zamiar ratować się ucieczką do pokoju Severusa. Jednak ku jej zdziwieniu on nie robił nic. Nie wyciągnął różdżki i nie rzucił zaklęcia. Jedynie tak jak ona, wpatrywał się w nią uparcie, jakby starał się coś zrozumieć.

Nagle drgnęła, gdy w końcu się odezwał.

- Granger. – powiedział krótko. – Ty tutaj. 

Hermiona odzyskawszy animusz rozluźniła dłonie i wyprostowała się wyzywająco.

- Nie z własnej woli. – odparła.

Znów zapadła cisza. Gęsta i nieprzyjemna, wypełniona oczekiwaniem.

- W końcu nosisz ciuchy które do ciebie pasują. – rzucił Draco i przyjrzał jej się dokładniej.

- Śmiem wątpić, paniczu Malfoy. – odparła Hermiona niemal ze wstrętem. Serce wciąż się w niej tłukło. Chciała uciec, uwolnić się spod jego spojrzenia, które zadawało jej ból. Nagle chłopak zrobił krok w jej stronę lecz po chwili się cofnął. W jego oczach dostrzegła strach i panikę. Bez słowa ruszył korytarzem i po chwili zniknął na schodach prowadzących na niższe piętra. Gryfonka oparła się o drzwi i chwyciła się za serce. „Dlaczego tak bijesz?" zapytała ściskając biały fartuch. Gdy po kilku minutach i paru głębszych wdechach w końcu się uspokoiła, weszła do gabinetu Snape'a i na powrót zatonęła w księgach i niekończących się woluminach.

~

Pokój miał szare, bezbarwne ściany. Przez małe okienko wpadało światło księżyca, a pod nim stało biurko z jednym, drewnianym krzesłem. Pod lewą ścianą znajdowało się wąskie, proste łóżko przykryte białą pościelą a naprzeciwko stała niewielka szafa. Tak wyglądał jej skromny, lecz schludny pokoik. Hermiona zdjęła fartuch i zaczęła zrzucać z siebie szeleszczącą suknię, oraz koronkową tunikę. Ubrana w czarny szlafrok wyszła z pokoju i weszła do małej, tak samo skromnej i czystej łazienki. Po prysznicu wróciła do pokoju i ubrawszy się w białą, długą koronkową koszulę nocną weszła pod kołdrę. Miała wrażenie że oszaleje. Że to nie dzieje się naprawdę, a gdy tylko następnego ranka otworzy oczy znajdzie się znowu z Złotym Feniksie. Przejdzie znanymi jej ścieżkami między namiotami i wejdzie do kuchni, gdzie Molly Weasley przywita ją ciepło kubkiem ulubionej kawy. Usiądzie przy jednym z długich stołów i po chwili pomacha do wchodzących do namiotu przyjaciół. Ginny jak zwykle do niej podbiegnie, a Jakub usiądzie obok, by wspólnie zjeść śniadanie. Sara i Albert pomachają jej na przywitanie gdy po śniadaniu zawita do szpitala i ubierze swój biały, lekarski kitel. Weźmie do rąk karty pacjentów i pod czujnym okiem magomedyków postara się pomóc kolejnej osobie. W porze obiadu odwiedzi poligon, by razem z Jakubem postrzelać do celów, w końcu szło jej coraz lepiej, a później znów wróci do pracy. Wieczorem, gdy skończy kolację pójdzie spać do namiotu w którym będzie mogła czytać aż zmorzy ją sen. Spełniona i szczęśliwa zaśnie bez problemów.

Łzy popłynęły jej po policzkach plamiąc białą poduszkę. Chciała krzyczeć, wrzeszczeć na całe gardło, kopać i wyć. Zabrano jej różdżkę i ostatnie wspomnienia. Zamknięto w zamku i zmuszono do służenia ludziom których nienawidziła. Pozbawiono wolności, przyjaciół i domu. Jedyne co miała to wiarę że innym nic się nie stało i ona jedyna wylądowała w tym piekle. „Tak bardzo za wami tęsknię", wyszeptała przez łzy i wcisnęła twarz w poduszkę tłumiąc szloch. Nagle dotknęła dłonią okolic szyi. Bezwiednie szukała czegoś co powinno tam być. Wisiorek? Medalion? Spojrzała na swoją dłoń. Coś jej zabrano i zrozumiała że nie były to tylko wspomnienia. 






_________________________________________________

SŁOWO OD AUTORKI: 

Witajcie w drugiej części opowiadania! Mam nadzieję że rozdział przypadł Wam do gustu :) Od teraz rozdziały mogą być (ale nie muszą), ciut (ale naprawdę ciut) krótsze. Jak zawsze, cieszę się że jesteście ze mną i czekam na Wasze komentarze, które mnie niesamowicie motywują. Do napisania kochani! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro