Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Toast

Amelia pov.

Obiad już się zaczął, a ja jak to zwykle ja... spanikowałam.

Jak tylko Filip powiedział, że mam już iść wbiegłam do łazienki i zamknęłam się na klucz.

- Wasza wysokość! Jesteś spóźniona. Musisz wyjść! - słyszałam Filipa.

Moje serce waliło niesamowicie szybko. Nie mogłam się skupić na niczym. Byłam bardzo zdziwona ale odkąd zaczęłam się tak przejmować, moje i tak wyostrzone zmysły jesze bardziej sie wyostrzyły. Do moich uszu dochodził dźwięk rozmów, zderzających się kieliszków, śmiechów.

- Nigdzie nie idę! - powiedziałam.

Usłyszałam trzask drzwi. Wyszedł. Czyżby dał mi spokój? Jestem uratowana? Chyba tak...

Nagle znowu drzwi się otworzyły i usłyszałam ten sam głos.

- Amelio... powiedziałem, że się trochę spóźnisz. - usłyszałam głos z za drzwi.

- Filipie, ja się nie spóźnię. Ja w ogóle nie pójdę!

Skrzyżowałam ręce na piersi i zrobiłam minę przestraszonej, obrażonej księżniczki.

- Wiem, że się boisz i masz do tego prawo, ale... - przerwałam mu.

- I tak nigdzie nie pójdę!

- Ale... - ciągnął dalej - Król... yyy.... Twój ojciec, liczy na ciebie.

Westchnęłam.

- Przez te wszystkie lata, pragnął cię jakoś odzyskać, ale rada mu nie pozwalała. Teraz dostał tą szansę, szczęśliwy chce cię przedstawić, a ty jedną decyzją możesz to zniszczyć.

Ma rację.

Zrezygnowana otworzyłam drzwi łazienkowe.

- Strach nie jest tego warty.

Uśmiechnęłam się.

- Dobrze, to chodźmy.

Filip otworzył mi drzwi i w końcu wyszliśmy. Całkiem szybko szliśmy korytarzem do "wielkiej sali".

Po lewej w oddali już widziałam otwarte na oścież drzwi i duży promień światła oświetlający przeciwległą ścianę.

Strach nie jest tęgo wart... nie jest! - cały czas powtarzałam te słowa w mojej głowie.

Już wyraźnie słyszałam rozmowy i głos mojego ojca.

Ron pov.

Wszyscy zebraliśmy się w sali balowej. Była ogromna.

Na całej długości sali był długi szeroki stół.

Kilka osób już przy nim siedziało, ale większość stała. Wampiry rozmawiały ze sobą, lub ci ważniejsi z królem. Czekaliśmy też na przyjście jego córki.

Uuuuhhhh. Anna to Amelia. Wciąż to nie może do mnie dojść.

Zobaczyłem Alberta stojącego pod ścianą z Harrym. Ah... to się chłopaki zdziwią.

Podeszłem do nich.

- Siema. - uśmiechnąłem się.

- Albert! Możesz powiedzieć temu idiocie aby sobie stąd poszedł? - wywrócił oczami Harry.

Albert już otworzył tą swoją okropną paszczę aby coś powiedzieć.

- Słyszałem! - warknąłem.

- To co ty tu jeszcze robisz? - zwrócił się w końcu do mnie. Upił łyk swojego drinka.

Uśmiechnąłem się.

- Chcę zobaczyć twoją minę - mruknąłem.

Nie wiem czemu, ale kochałem takie sytuacje.

- O co ci chodzi? - powiedział.

Lecz nie otrzymał odpowiedzi, gdyż jego wzrok i innych właśnie pokierował się na drzwi.

Mimowolnie uśmiechnąłem się.

- Panie i panowie! - usłyszeliśmy głos jakiegoś mężczyzny - Jej królewska wysokość... Amelia Collins.

W drzwiach, pojawiła się Anna... To znaczy Amelia. Wyglądała przepięknie. Nagle za moimi plecami usłyszałem głos.

- CO DO KURW...???- ugryzł się w język Harry i zdezorientowany patrzył w kierunku dziewczyny.

Myślałem, że wybuchnę śmiechem.

Amelia's pov.

Usłyszałam głos jakiegoś mężczyzny. Wymówił moje imię.

Nastroszyłam nos. Ucieczki już nie ma.

Weszłam do sali, czując na sobie wzrok wszystkich. Uśmiechnęłam się lekko i podeszłam do mojego taty.

- To jest właśnie Amelia... moja córka. - powiedział z dumą i objął mnie ramieniem.

On to się stresował.
Sarkazm.

- A teraz usiądźmy do stołu. - mój tata zatarł dłonie a niektórzy zaczęli się śmiać z „żartu" władcy.

Wszyscy zaczęli zajmować miejsca obok swoich znajomych, a ja nie wiedziałam co zrobić. Usiąść obok taty? Spojrzałam tam. Miejsca już były zajęte przez jego doradców. Wzruszył tylko wesoły ramionami.

W końcu usłyszałam głos.

- Amelio! Usiądź koło mnie - od razu rozpoznałam Rona.

Podeszłam do niego i zrobiłam to o co prosił. Czekaliśmy chwilę, aż wszyscy znajdą miejsca.

W końcu tata uderzył czymś w kieliszek a wszyscy zamilkli i spojrzeli na niego.

- Toast! - spojrzał na mnie - Za moją córkę, ten obiad i za was.

Wszyscy stuknęli się kieliszkami a potem wypili z nich szampana.

Przyszli kelnerzy, z pierwszym daniem.

Nie mogłam nic jeść, gdyż zaczęłam czuć, czyjś palący wzrok na mnie. Sprobowałam go odnaleźć. Spojrzałam na przeciwko siebie i zamarłam.

Dosłownie.

Na końcu stołu na przeciwko mnie, jakies dwa metry, siedział Harry. A obok niego Albert.

Co on tu do cholery robi? Byłam zła. Ostatnie co pamiętam to jego z tą... babą.

Usłyszałam śmiech, po mojej prawej.
Spojrzałama na Rona jak na psychicznie chorego.

Patrzył na mnie.

- Czego rżysz?! - zapytałam rozwścieczona.

Kątem oka zauważyłam, że Harry nam się przysłuchuje.

- Nic... nieważne - powiedział ale znowu zaczął się wręcz krztusić śmiechem.

Westchnęłam i wrociłam do jedzenia. Chociaż przyznam było ciężko, pod palącym spojrzeniem chłopaka.

Na sam koniec przynieśli nam danie główne, w postaci kieliszka krwi.

Byłam w połowie człowiekiem. Wiedziałam, że większość osób na sali nie była w 100% pewna czy aby jestem też wampirem. Z pewnością czuli zapach krwi mojej ludzkiej połowy.

Widziałam te niewinne zerknięcia w moją stronę i aż chciało mi się śmiać.

Harry też patrzył. W pewnym momencie miałam pomysł, że może to kamienny posąg czy coś, ale to chyba nie możliwe.

- Zdrowie. - zaśmiał się tata i wypił na jeden raz cała zawartość kieliszka.

- Do dna. - powiedział do mnie Ron.

Stuknęliśmy się szkłem.

On chyba też nie był w stu procentach pewny, bo nie pił... czekał aż ja to zrobię pierwsza.

Nie będę ich męczyć.
Uśmiechnęłam się i wziełam pierwszy łyk.

Ron się uśmiechnął i zaczął pić swój przydział.

Moje oczy zrobiły się ciemne a ja zaczęłam czuć pragnienie.

Wypiłam resztę jednym haustem, następnie spojglądając na wszystkich. Szybko zaczęli pić swoje, abym tylko nie zauważyła, że na mnie patrzyli.

Odetchnęłam głęboko. Jeszcze zostały pytania do mnie.

Postanowiłam, że muszę wyjść do toalety.

- Zaraz wracam - powiedziałam do Rona. On tylko kiwnął głową. Wstałam od stołu i wyszłam z sali.

Szłam korytarzem, oddychając głęboko.

W łazience przemyłam twarz i wyszłam z zamiarem powrotu na salę.

Nie było mi to dane gdyż, ktoś przygwiździł mnie swoim ciałem do ściany.
Był to Harry. Miał na sobie garnitur. Wyglądał bardzo elegancko i seksownie. Oddychał głośno.

- Co tu jest do cholery grane? - powiedział normalnym głosem, lecz wyczułam, że jest zdenerwowany.

- Jestem Amelia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro