Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szansa

Siedziałam w moim salonie. Mama już zapomniała o moim wcześniejszym zniknięciu i teraz wszystko wydawało się być dobrze.

Właśnie wydawało.

Z Olivią nie rozmawiam, chociaż wybaczyłam jej "zdradę". Jeszcze z Weroniką mam jako taki kontakt.

Kiedyś moje życie było dla mnie wszystkim. Teraz kiedy poznałam ten drogi świat mój dotychczasowy mi nie wystarcza. Czuje jakąś pustkę i chociaż odzyskałam rodzinę, znajomych to brakuje mi czegoś jeszcze.

Wstałam z kanapy i poszłam do mojego pokoju. Był w kolorze beżu. Duży z wielkim oknem aż do samej podłogi. Prowadził na taras. Rzuciłam się na łózko i zamyślona patrzyłam w sufit.
Usłyszałam dźwięk mojej komórki.
Tego samego wieczoru co zostałam uprowadzona, Weronika znalazła ją po dźwięku leżącą na chodniku.

Odebrałam.

   - Halo? - o wilku mowa.

   - Hej Wera, co tam? - uśmiechnęłam się do słuchawki.

   - Chcesz może iść ze mną na zakupy? Umieram z nudów!!! Chce się gdzieś wyrwać! - zapytała wzdychając.

   - Jasne! - uśmiechnęłam się - Kiedy i gdzie?

   - Yyy może za 20 min podjadę do ciebie i gdzieś się wybierzemy?

   - Spoko. Czekam - już chciałam się rozłączyć kiedy mnie zatrzymała.- Emm a może iść z nami ktoś jeszcze?

   - A kto?

   - Elizabeth. Jest nowa w naszej szkole. Obiecałam, że gdzieś się z nią wybiorę.

O rany, SZKOŁA kompletnie o niej zapomniałam!
Co prawda... za tydzień mamy zakończenie roku, ale nie było mnie z jakieś trzy tygodnie.

   - Cholera! Ja przecież nie byłam w szkole! - zaczęłam panikować do słuchawki.

Słyszałam jak dziewczyna się śmieje.

   - Czego rżysz? To poważna sprawa! - wrzasnęłam.

   - Hej ale ty wiesz, że jest końcówka semestru i praktycznie nic nie robimy? Prawie połowa klasy się pourywała... a może nawet i więcej.

Odetchnęłam z ulgą uświadamiając sobie, że to prawda, jednak byłam jeszcze zła.

   - Dobra skończmy ten temat. - powiedziałam.

   - Będę za 20 min.

   - Teraz to już za pięć! - zaczęłam się śmiać i się rozłączyłam

Siedziałyśmy właśnie we trzy w kawiarni, śmiejąc się i rozmawiając. Nagle do naszego stolika podeszła kelnerka.

   - Olivia? - zapytałam na postać stojącą koło mnie jednocześnie marszcząc brwi.

   -Hej! - uśmiechnęła się - Podać wam coś?

Zamówiłyśmy po kawie i muffince. Dziewczyna je przyniosła lecz kiedy odchodziła złapała mnie za ramie i szepnęła do ucha.

   - Ej Amelia. Możemy pogadać? - zapytała zdenerwowana.

   - Jasne. - westchnęłam obojętnie.

Usiadłyśmy na wysokich kręconych krzesłach przy ladzie gdzie stał barman.

   - Ja... - zacinała się - Chciałabym cie przeprosić. Ja zachowałam się samolubnie i egoistycznie. Potrafisz mi wybaczyć???

   - Już dawno ci wybaczyłam.

   - Wiedziałam, że to powiesz... bardzo cie błag... - urwała i zrobiła zdziwiona minę. - Ty powiedziałaś, że...?

   - Już ci wybaczyłam.

Na jej twarzy zagościł wielki uśmiech. Złapała mnie i zamknęła w niedźwiedzim uścisku.

   - Dusisz mnnnie! - wychrypiałam.

   - Ooo... przepraszam. - uśmiechnęła się i odetchnęła z ulgą. - Jestem taka szczęśliwa.

   - No właśnie widzę. - zaśmiałam się.

   - Więc... wiem, że nie powinnam... ale jak udało ci się przeżyć? - była ciekawa a ja postanowiłam nie robić z tego jakiejś wielkiej tajemnicy. - Nie musiałam. Harry nie chciał nas zabić. - zaczęłam ale mi przerwała.

   - Nas?

   - Było nas sześć. Stanowiłyśmy... taki prywatny posiłek. - kontynuowałam.

Kiedy jej wszystko opowiedziałam zaczęła mi zadawać mnóstwo pytań, sama chodziła z wampirem wiec dużo o nich wiedziała, mimo to pytała.

   - A był przystojny?

   - Kto? - zapytałam po chwili.

Uniosła brwi.

   - Harry.

Nie wiem czemu ale poczułam, że robię się czerwona na twarzy.

   - Czyli tak? - poruszała brwiami.

   - Czyli nie. - zaśmiałam się pod nosem.

   - Aha! Czekaj bo ci uwierzę!

   - O co ci chodzi? - skrzyżowałam ręce na piersi.

   - O to! Że KŁAMIESZ! - wrzasnęła a ja zaczęłam ją uciszać.

   - Przestań! Ludzie się na ciebie gapią!

Rozejrzałam się do około. Niektórzy się podśmiewali, a nie którzy patrzyli na nas... a właściwie to na Olivię jak na wariatkę.

   - Ta udawaj! Zmieniaj temat! Uciszaj mnie, ale uczuć nie uciszysz!

   - O czym ty bredzisz? - powiedziałam zirytowana.

   - Podoba ci się! I to nie "troszkę" a bardzo!

Zaczęłam się śmiać jak opętana. Złapałam się za brzuch nie mogąc złapać powietrza.

   - Ta! Jasne! Jeszcze mi powiedz, że wróżki istnieją! - cały czas się śmiałam.

   - Tak w zasadzie to istnieją! - powiedziała śmiertelnie poważnie.

Przestałam się śmiać i westchnęłam.

   - Am... widzę jak reagujesz.

   - Przewidziało ci się!

   - Nie wydaje mnie się. - uśmiechnęła się.

Wybawił mnie telefon. Tak pięknie dzwoniący telefon.

   - Sorki muszę to odebrać! - uśmiechnęłam się gdyż nawet nie wiedziałam kto dzwonił.

   - Uratowana przez dzwoniące pudełko... - pokręciła głową. - Jeszcze wrócimy do tej rozmowy! - usłyszałam wychodząc.

Otworzyłam drzwi i spojrzałam na wyświetlacz. Nikt nie dzwonił. Nadal jednak słyszałam dzwonek.

Zorientowałam się, że to brzęczy czy w mojej drugiej kieszeni. Telefon Harrego? Dlaczego ja w ogóle go wzięłam? Spojrzałam na ekran. "Albert".

Odebrałam.

   - Halo? -.powiedziałam cicho.

   - Co ty zrobiłaś? - usłyszałam rozwścieczony głos Alberta.

   - Nie mam pojęcia o co ci chodzi! - powiedziałam szczerze.

   - Zepsułaś go! - wrzasnął jeszcze raz.

   - Chwila. Ale o kim ty mówisz?

   - Kurwa! - rozzłościł się. - O Harrym! No a o kim mogę mówić!?

   - Co z nim? - zapytałam a krew w moich żyłach zaczęła szybciej płynąć.

   - Przyjechałem aby zobaczyć co u niego i co widzę? Uwolnił wszystkie swoje posił... - urwał - ... Twoje znajome. Bredził coś że nie są wolne, że go to dobija i, że ty mu to uświadomiłaś!

   - Chwila! Ale co w tym złego? - zapytałam zmieszana.

   - Domysł się. Podobno jesteś sprytna. - zaczął - Uwolnił worki z krwią, nie poluje, jest zakaz więc... - czekał na moje dokończenie.

   - Umrze.

   - Ding ding ding ! Wygrałaś! -był bardzo zdenerwowany. - Jeżeli mój kumpel przez ciebie zginie to przyjadę do ciebie i własnoręcznie ci wyrwę serce.

Rozłączył się.

Miałam gdzieś groźby tęgo dupka. Martwiłam się tylko Harrym. Faktycznie to ja mogłam spowodować u niego to zachwianie. On ma taką naturę i musi się pożywiać. Może na moim przykładzie zrozumiał, że krzywdzi ludzi... ale też... jeżeli przeze mnie zginie... nie daruję sobie tego.

Jak szybko się dało dobiegłam do mojego domu i wsiadłam do auta. Wiedziałam w którym kierunku jechać, resztę dopytam się Alberta.

Po 20 minutach stałam pod budynkiem w którym byłam przetrzymywana.

Weszłam po schodach i zaczęłam kierować się w kierunku jego pokoju.
Stanęłam przed drewnianymi drzwiami, i się lekko zawahałam ale mimo to weszłam.

Rozejrzałam się. Pod ściana koło łóżka, na podłodze zobaczyłam wampira. Ręce miał oparte na kolanach które były ugięte. Wydawał się bardzo osłabiony i blady. Powiedziałabym, że szary.

Podniósł na mnie wzrok.

   - Anna? Jesteś halucynacją tak? - zapytał jakimś takim suchym głosem.

   - Nie - uśmiechnęłam się.

   - Więc co ty tu robisz?

   - Słyszałam, że próbujesz się zabić. - zaśmiałam się.

   - Coś mi to nie wychodzi...

   - Dlaczego? - zapytałam patrząc w jego oczy.

   - Dlaczego mi nie wychodzi? - uśmiechnął się

   - Dlaczego chcesz to zrobić? - przerwałam mu.

   - Nie wiem czemu ale ostatnio źle się czułem kiedy piłem ludzką krew w brew ich woli. Mam... - urwał. - Wyzuty sumienia, wiec jej już nie piję.

   - Ale to twoja natura. Musisz. - zamyśliłam się- Jesteś wampirem wiec pijesz krew. Ja jestem człowiekiem i na przykład jem baraninę. Myślisz, że te zwierzę samo się zabiło? Że chciało umrzeć?

Słuchał mnie uważnie.

   - Ale to nie tak... Człowiek jest wyżej w przewodzie pokarmowym.

   - A wampir jest nad człowiekiem. - powiedziałam szybko.

Westchnął.

   - Wiesz, że teoretycznie... przekonujesz mnie abym cię zabił.

Zamilkłam. Po części miał racje.

   - Więc czemu? - zapytał patrząc na mnie.

Szukałam w głowie jakiejś sensownej odpowiedzi. W końcu nasunęła mi się tylko jedna.

   - Nie chcę, żebyś zginął. - patrzyłam na niego.

   - Ja jestem zły. Jestem cholernie zły. Zabijałem ludzi... teraz pora aby mnie coś zabiło.

   - Powiedziałeś, że nie chcesz pic ludzkiej krwi bo czujesz, że krzywdzisz ludzi. - kiwnął głową. - polując odbierasz im coś tak?

   - Tak. Nie chcę im zabierać krwi bo nie mam do niej prawa.

W mojej głowie urodził mi się nowy pomysł.

   - Więc wypij moją.

   - Co?! - zdziwił się.

   - Daję ci ją dobrowolnie, nie krzywdzisz mnie bo ja ci ją oddaje.

Milczał przez chwilę.

   - Ale jesteś pewna? - zapytał z niepokojem.

Jak tego, ze żyje.

   - Tak.

Przysunęłam do niego moją rękę. Złapał za mój nadgarstek.

   - A co potem?

   - Coś się wymyśli... - uśmiechnęłam się.

W chwili gdy to po wiedziałam poczułam jak wbija się w moją rękę.

Oddychałam głęboko. Widziałam jak jego skóra się zmienia, jak zaczyna zmieniać kolor na bardziej żywy i normalny. Jego oczy, ich wyblakło czerwony kolor zaczął się zmieniać na bardziej intensywny. Coraz łapczywiej pochłaniał moją krew.

W ciągu jednej sekundy oderwał się ode mnie i głośno nabrał powietrze. Spojrzał na mnie.

W jego oku zobaczyłam niebezpieczny błysk.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro