Tu już widać, że opko cz.2
Niezręczna cisza wypełniała pokój i zdawała się błądzić pod jego skórą, gryząc go nieprzyjemnie i wprawiając w coraz większe zakłopotanie. Z całą pewnością nie był duszą towarzystwa, a chwilowe wyjście Alberta do sklepu zupełnie zabiło koślawą rozmowę, którą prowadził z Vanessą.
Tak, postanowił się przełamać. Tylko dlatego, żeby zdusić w sobie irracjonalne uczucia takie jak zazdrość. Nie był już dzieckiem, wiedział jak zachować się w takiej sytuacji. Przynajmniej tak sądził, kiedy opuszczał swoją sypialnię. Prawdopodobnie gdzieś na progu zgubił przypadkiem swoją pewność siebie.
— Cóż... Albert wiele mi o tobie opowiadał. — Vanessa (lub Nessie jak ze złośliwości nazywał ją w myślach) zmusiła się do lekkiego uśmiechu, przestając szukać ratunku w ekranie telefonu. Powstrzymał przekleństwo i odłożył swój. Odchrząknął, poprawiając się na swoim miejscu. Przecież prowadzenie z nią sensownej konwersacji nie może być aż tak trudne.
— Mnie o tobie niewiele.
Miał ochotę się spoliczkować. Przecież mógł skłamać, powiedzieć, że też o niej wiele słyszał, ale przez chwilę ubzdurał sobie, że nie chce tego robić. Bo był ciekawy jej reakcji i mimo wszystko chciał ją poznać.
Przesunął spojrzeniem po jej twarzy. Niezaprzeczalnie była piękna, nawet on nie mógł jej tego odmówić. Miała duże usta i ładny nos, a jej ciemne gęste włosy oplatały miękko jej ramiona i opadały na kształtne piersi ukryte pod cienką koszulką. Zauważył, że miała zrobiony ciemny makijaż, który idealnie podkreślał jej urodę. Nie rozumiał, dlaczego jednocześnie go to zachwycało i doprowadzało do białej gorączki.
Vanessa wzięła głęboki wdech i ciężko wypuściła powietrze, przygryzając wargę.
— Co powiesz na oglądanie telewizji i jakieś planszówki? — spytała szybko, przymykając oczy.
Uśmiechnął się lekko, kiwając głową, kiedy spojrzała na niego niepewnie spod przymkniętych powiek. Wyglądało na to, że udało im się przełamać lody. Sam czuł, jak z jego piersi zniknął pewien ciężar. Nawet jeśli się mylił, wiedział, że było to coś, co doceniłby Albert i tyle mu w zasadzie wystarczyło.
Czy można być szczęśliwym, patrząc na radość innej osoby? Kiedy był młodszy, żył w świętym przekonaniu, że nie. Przecież codziennie patrzył na szczęście innych ludzi, nie czując zupełnie niczego. Być może był zbyt młody i uparty, by przyznać, że nie na tym polegała istota tego pytania. Teraz po prostu widział, że to możliwe. Przyszło do niego to tak naturalnie, jak oddychanie.
Szczęście. To właśnie czuł, patrząc na szczery uśmiech Alberta tańczącego pośród tłumu.
Nie wiedział, jak dał namówić się jemu i Vanessie na wyjście na imprezę. Nie bywał na nich często, ale musiał przyznać, że nie wzbraniał się też od nich tak mocno. W tłumie wciąż mógł zachować anonimowość, a taniec sprawiał mu przyjemność. Tym razem bardzo nie miał ochoty im towarzyszyć. Nie wyglądało jednak na to, żeby którekolwiek z nich przejęło się jego odmową.
Klub był spory, ale przepełniony. Powietrze było duszne i ciężkie od zapachu alkoholu, tytoniu i potu. Przypominało mu to o szczenięcych latach, które spędził właśnie w takich sceneriach. Nie wyglądał dojrzale nawet teraz, ale odpowiednie znajomości umożliwiały mu dostawanie się do takich miejsc, o wiele wcześniej niż powinien o tym w ogóle myśleć.
Dopił drinka, stojącego na stoliku. Umówili się, że kiedy dwie osoby będą na parkiecie, jednej przypadnie przypilnowanie napoi i rzeczy. Z ulgą przyjął tę drugą rolę. Wyglądało, że Vanessa i Albert dobrze się razem bawili. Dziewczyna nawet na chwilę wzbudziła jego sympatię, a przynajmniej nie powodowała u niego irytacji.
Po paru minutach para przyjaciół schodzącą z parkietu wyrwała go z zamyśleń. Odwzajemnił uśmiech, posłany mu przez chłopaka. Zaraz jednak cały stężał, kiedy Vanessa nachyliła się nad nim. Owładnął nim jej zapach, a długie rozpuszczone włosy połaskotały jego szyję.
— Idźcie zatańczyć! — krzyknęła mu do ucha. Skrzywił się, ale nie dała za wygraną. — Popilnuję drinków — dodała, ciągnąc go w górę.
Już chciał zaprotestować na głos, ale wyciągnięta ręka Alberta metaforycznie zamknęła mu usta. Złapał jego dłoń i wciąż z lekkim oporem pozwolił się zaciągnąć na parkiet.
Kiedy zaczęli tańczyć (Philip stanął w bezpiecznej odległości, nie chcąc naruszać jego strefy komfortu) uświadomił sobie, że robili to po raz pierwszy. Bywali wspólnie na jakiś imprezach, ale nigdy nie trafili razem na parkiet. Nie potrafił sobie przypomnieć dlaczego.
Choć kochał muzykę, a towarzysząca im piosenka była naprawdę dobra, z jakiegoś powodu nie potrafił się dobrze bawić. Z kolei Albert zdawał się być w swoim żywiole. Mimo że tańczył praktycznie odkąd tu przyszli, nie widać było po nim zmęczenia. Widząc zagubienie przyjaciela, przyciągnął go bliżej za koszulkę.
Philip spiął się jeszcze bardziej, zastanawiając się, jak wyplątać się z tej sytuacji. Albert jednak nie dał za wygraną. Nie puścił go, pomagając mu w znalezieniu wspólnego rytmu. Nie zrobił tego również, kiedy zupełnie się rozluźnił. Po prostu z nim tańczył, a Philip nie mógł przestać się w niego wpatrywać. Nie potrafił mu też odmówić, kiedy poprosił go o zostanie na parkiecie przez parę kolejnych utworów.
Przez to wszystko, kiedy wracali do mieszkania, czuł się jak pijany, choć tego wieczoru nie tknął już żadnego alkoholu. Szedł trochę za swoimi towarzyszami. Potrzebował złapać oddech, odpocząć przez chwilę. Zebrać myśli.
Nie był dobry w niuansach. Nie rozumiał relacji międzyludzkich, nie rozpoznawał nawet swoich własnych uczuć. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie w kierunku rudowłosego chłopaka, żeby czuł, że przekroczył dziś jakąś granicę. Paraliżowała go rosnąca panika, której nie potrafił opanować. Wiedział, że prawdopodobnie jutro wszystko wróci do normy. Ale dziś potrzebował chociaż na chwilę wmówić sobie, że coś poczuł. Żeby nie doświadczać ciągle tego cholernego odrętwienia i samotności. Brzydził się sobą, tym, że dla chwili uniesienia potrafił myśleć o tak samolubnych rzeczach.
— Wróćcie sami. Muszę się jeszcze przejść — powiedział, zanim zdążył się powstrzymać.
— Coś się stało? — Albert zmarszczył brwi, wymieniając zdziwione spojrzenie z Vanessą.
— Nie, jest w porządku — mruknął i odwrócił się, chcąc odejść jak najszybciej. Zanim zwariuje.
Następnego dnia musiał przyznać, że jak zawsze miał rację oraz że odrobinę wczoraj dramatyzował. Nie czuł zupełnie nic. Spędził całkowicie zwyczajny poranek, zjadł śniadanie... i ponownie padł na łóżko bez życia.
Prawie nie zmrużył oka w ciągu nocy i zerwał się nad ranem, chcąc znaleźć ukojenie w książkach. Teraz jednak, kiedy był już najedzony i umyty, nie potrafił zmusić się do chociażby sięgnięcia po jedną z nich. W mieszkaniu panowała głucha cisza, dzwoniąca mu w uszach i rozpraszająca myśli. Irytował się i był zmęczony. Wrócił późno do domu, przemarznięty i wciąż wściekły na samego siebie.
Dziś pozostało po tym jedynie uczucie melancholii oraz niechciane wspomnienia przepełniające jego głowę. Nie roztrząsał jednak wczorajszego wieczoru... przynajmniej nie tylko. Zagubił się w wielu wcześniejszych momentach swojego życia. Nie cierpiał rozgrzebywać swojej przeszłości i nie potrafił również o niej mówić. Ale teraz nie mógł od tego uciec, wszystko, co z nią związane było jego częścią. Nawet jeśli była to część szczególnie pieczołowicie skrywana przed światem.
Albert znał prawdę tylko dlatego, że ją z niego wyciągnął, kiedy pewnego razu byli pijani. Jego przeszłość nie zdawała się go razić. Nie obchodził go wypity alkohol, wypalone paczki papierosów, czy ciągnący się latami toksyczne relacje. Albert nawet przez chwilę nie patrzył na niego krzywo, niezależnie od tego, o czym by nie mówił.
Drażniło go to, doprowadzało do białej gorączki. Był idealny. Miał idealne życie i cholerne szczęście. Mimo wstydu, który za sobą to niosło, Philip po prostu mu zazdrościł. W głębi duszy tęsknił za tym wszystkim, czego zaznał jego przyjaciel, a czego brak on zastępował sobie używkami, imprezami i wiecznymi ucieczkami przed całym złem, które zdawało się go pochłaniać niezależnie od tego, co robił. Odkąd pamiętał, uciekał przed uczuciami, głównie dlatego że nie zaznał w życiu zbyt wiele radości. Teraz czuł wszystko wyraźnie i dokładnie. Miał wrażenie, że jest zupełnie odsłonięty, jak żółw pozbawiony skorupy. Przed laty odsunięte na bok bodźce, teraz atakowały ze wszystkich stron, pozbawiając go zmysłów. Było niewiele momentów, w których po prostu potrafił być spokojny i rozluźniony.
W tak burzliwym nastroju zastał go Albert, który wsunął się do pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi. Philip spojrzał na jego zaspaną, opuchniętą twarz, rozczochrane włosy i nagi tors, na którym prawdopodobnie odcisnął się zamek kołdry.
— Co tu robisz? — Uniósł brwi, patrząc jak półprzytomny chłopak, wdrapuje się na miejsce obok niego tuż przy ścianie.
— Późno wczoraj wróciłeś — wymamrotał, opadając twarzą w poduszkę. Kiedy nie usłyszał żadnej odpowiedzi na swoje stwierdzenie, podniósł lekko głowę, patrząc na niego z oczekiwaniem.
— Słyszałeś, bo nie spałeś? — zapytał tylko sceptycznie, przewracając się na bok, żeby zrobić mu więcej miejsca. Mimo że leżeli w pewnym oddaleniu, niemal czuł całym sobą rozgrzaną skórę przyjaciela. Nie mógł nie uśmiechnąć się w duchu, gdy ponownie usłyszał jego senne mamrotanie.
— Tak. Nie mogłem zasnąć. Ale śpię teraz, więc wyświadcz mi tę przysługę i do mnie dołącz. — Machnął po omacku ręką, co spotkało się z głośnym okrzykiem sprzeciwu, nie wyglądało jednak, żeby się tym przejął. Po prostu przysunął Philipa bliżej i przykrył ich kołdrą po same głowy.
— Nie dziękuję, w przeciwieństwie do ciebie ja się wyspałem. Zjadłem nawet śniadanie — mruknął rozdrażniony, próbując wyplątać się z pościeli i jego uścisku, co tylko spowodowało, że został dodatkowo przygnieciony nogą.
— Słyszałem, rozbijałeś się po kuchni już o szóstej — rzucił z wyrzutem, ale czując, że dalej się wierci, dodał już delikatniej: — Leż i nie marudź.
Brunet zmęłł w ustach przekleństwo i spojrzał wrogo na przyjaciela, który zupełnie nic sobie z tego nie robiąc, obrócił się w stronę ściany i zaczął miarowo oddychać. Tyle wystarczyło, by philipowe oblicze złagodniało. Starając się nie robić zbytniego hałasu, ułożył się wygodniej na łóżku, poprawiając kołdrę, która uniemożliwiała im swobodne oddychanie.
Ostatecznie... nic takiego się nie stanie, jeśli pozwoli sobie chociaż raz na odrobinę dłuższy sen. Poczuł bolesny uścisk w żołądku, wiedząc, że wcale nie o to mu chodziło. Nie miał jednak zamiaru dłużej się tym martwić. Chciał odpocząć chociaż na chwilę, a tylko w jego pobliżu potrafił osiągnąć spokój.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro