Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

To wcale nie opko cz.1

Philip zawsze uważał, że istnieje bardzo cienka granica między tymi momentami, w których mógł powiedzieć, że rozumieją się z Albertem, jakby znali się od lat, a tymi, w których nie rozumieli się w ogóle. Z całą jednak pewnością i trzeźwym osądem przyznawał, że mimo tych nieporozumień, zawsze mogli liczyć na swoje wsparcie.

Przyjaźń z Albertem przyszła mu nad wyraz naturalnie, chociaż poprzednie lata swojej edukacji spędził w odosobnieniu i milczeniu. Mimo swojego introwertyzmu był w pewien sposób gotowy na tę licealną towarzyską rewolucję, chociaż nie mógł powiedzieć, że się jej spodziewał. Przejawiał raczej obojętny stosunek do relacji międzyludzkich, dopóki nie poznał właśnie jego.

Gdyby miała wskazać, co właściwie sprawiało, że lubił towarzystwo żywiołowego (była to jego bardzo subiektywna opinia) rudzielca, wybrałby prawdopodobnie atmosferę komfortu i bezpieczeństwa, którą ten wokół siebie roztaczał. Oczywiście była to odpowiedź nieoficjalna, skrywana i wypowiadana tylko w duchu. Oficjalnie chodziło o jego inteligencję i podobne gusta, co również było zgodne z prawdą — w dodatku brzmiało mniej dziwnie i mieściło się w kategorii rzeczy, które możesz powiedzieć na głos bez zażenowania.

Nie byli parą idealną, co do tego nie miał żadnych złudzeń. Nie raz irytowała go ciekawość przyjaciela, jego nadmierny entuzjazm, oraz brak zrozumienia philipowych dziwactw. Takich jak pedantyzm i wieczne denerwowanie się różnymi absurdalnymi rzeczami. To wszystko, czego Albert z kolei nie rozumiał, niezmiernie go drażniło.

Rudzielec jak na złość spóźniał się na wszystkie spotkania, potrafił wejść do sali kinowej pod koniec reklam, tylko żeby go zdenerwować. Przestawiał wszystkie rzeczy w jego pokoju, zostawiał brudne naczynia gdzie popadnie, kategorycznie odmawiał również mycia rąk przed posiłkami (Philip był pewien, że tak naprawdę i tak to robił, ale kłócił się dla zasady) i pluł na zamykanie drzwi, nawet tych wejściowych, z premedytacją nie nosząc kluczy.

To wszystko nie dręczyło go aż tak strasznie, dopóki nie wyjechali razem na studia. Natłok wszystkich dzielących ich różnic bardzo szybko pogłębił tę i tak już gwałtowną relację. Bywało, że nie odzywali się do siebie przez całe dnie z powodu kłótni, o którąś z tych rzeczy.

Jednak mieszkanie z Albertem miało również swoje plusy, które było dużo trudniej dostrzec na pierwszy rzut oka. Jego przyjaciel nie zapraszał do nich żadnych gości, wiedząc, że nie przepada za obcymi ludźmi. Robił pranie, zmywał, a często, kiedy dostrzegał, że Philip nie czuje się najlepiej bądź nie ma czasu, brał odpowiedzialność za całe mieszkanie. Zostawił mu również jedzenie, a bez tego prawdopodobnie byłby skazany na śmierć głodową, której zapewne nawet by nie zauważył zbyt pochłonięty pracą.

Te wszystkie niewątpliwe zalety swojego towarzysza docenił dopiero podczas przerwy między semestrami, którą chłopak wykorzystał, żeby zobaczyć się ze swoimi rodzicami. On nie miał do czego wracać. Poza tym pochłonęła go praca nad dodatkowym projektem na uczelnie.

Bardzo szybko zaczęło mu brakować obecności drugiej osoby w mieszkaniu, choć jeszcze parę lat temu potrafił nie wychodzić z pokoju tygodniami i z nikim nie rozmawiać. Zbrzydły mu również wszystkie filmy i programy, bo nie potrafił czerpać z nich przyjemności, kiedy oglądał je sam. Doskonale zdawał sobie sprawę, że kiedy znów będzie miał za ścianą współlokatora, wszystko się odwróci i ponownie będzie próbował odizolować się od nadmiernego towarzystwa. Na razie jednak znalazł się w smutnym punkcie, w którym owa samotność, o której zazwyczaj marzył, wprawiała go w niemały dyskomfort. Rzucił się więc w wir nauki.

Samotny tydzień upłynął mu nad stosami książek i przed ekranem laptopa. Zapomniał zarówno o swoim pedantyzmie, jak również o śnie i jedzeniu. Otrząsnął się dopiero przeddzień powrotu przyjaciela. Posprzątał mieszkanie, zrobił zakupy, a nawet zjadł coś na kształt obiadu. Upewnił się, czy Albert będzie na miejscu w południe, a skoro nic nie zwiastowało żadnych problemów — pierwszy raz od dawna położył się spać o normalnej porze.

Jak bardzo następnego dnia żałował, że był taki spokojny. Po pierwsze... oczywiście, że nikt nie zjawił się w ich mieszkaniu w południe. To byłoby za proste. Dzięki temu Philip spędził parę godzin, chodząc z kąta w kąt i nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Był zły, ale ostatecznie przecież autobus mógł mieć opóźnienie... co sprowadziło go do punktu drugiego. Nie miał jak się tego dowiedzieć, bo nie otrzymywał żadnej odpowiedzi na swoje wiadomości. Kulminacja tego wszystkie, problem trzeci, jak go nazwał, pojawił się w domu razem z Albertem. Miał czarne włosy, błękitną walizkę i dźwięczne imię — Vanessa.

Pomijając już fakt, że była intruzem i miała zostać z nimi aż tydzień... nie mógł jej znieść. Była głośną, entuzjastyczna i nie szanowała jego przestrzeni osobistej, co w jego przypadku często sprowadzało się po prostu do oddychania tym samym powietrzem.

Jej śmiech, włosy, obecność... to wszystko zatruwało każde pomieszczenie od salonu aż po łazienkę. Z tego powodu Philip postanowił spędzić kolejny tydzień w swoim pokoju, zrezygnował nawet ze wspólnych posiłków, które znużyły go drugiego dnia.

Siedział właśnie na łóżku, wpatrując się bezcelowo w ekran laptopa. W tle leciała muzyka, którą zagłuszał nieprzyjemny zgiełk panujący od trzech dni w mieszkaniu.

— Masz zamiar zostać tu do końca wolnego? — Rozbawiony głos Alberta wyrwał go z odrętwienia.

Wzruszył ramionami, zamykając komputer i odkładając go na biurko. Nie powiedział tego na głos, ale tak konkretniej chciał chować się w pokoju, dopóki z ich mieszkania nie zniknie Vanessa, co niestety pokrywało się z końcem wolnego.

Jego racjonalna część mówiła mu, że strasznie się wygłupia, w końcu jego przyjaciel miał prawo zapraszać do siebie, kogo chciał. Mało tego, powinien chociaż postarać się być miłym dla osoby, która była dla niego ważna. Nie mógł jednak zmienić tego, że czuł się zdradzony. Ciemna, nowa i nieznana strona jego osobowości nie mogła znieść Vanessy, tylko dlatego że spędzała czas z Albertem.

Chłopak westchnął głośno, rzucając się na łóżko obok niego.

— Nessie poszła pozwiedzać miasto i spotkać się z jakąś znajomą — wyjaśnił, widząc jego pytające spojrzenie.

W głębi duszy taka odpowiedź sprawiła mu przyjemność. Nie dał jednak tego po sobie poznać, zamknął tylko oczy i rozłożył się wygodniej obok przyjaciela.

— Nessie? — zapytał z lekką kpiną, patrząc na jego reakcje spod półprzymkniętych powiek. — Więc... co jest z tobą i Nessie?

Nie wiedział jakiej odpowiedzi oczekiwał. Czy chciał wiedzieć, czy łączą ich jakieś romantyczne uczucia? A jeśli tak? Miał ochotę wzdrygnąć się na tę myśl. Obserwował spokojną twarz przyjaciela leżącego obok. Wydawał się szczęśliwy, a jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu, chociaż wciąż ważył w myślach odpowiedź. Philip znał to zbyt dobrze. Zawsze, kiedy zaczynali jakieś poważne tematy, rozmowa stawała się trudniejsza. Obaj zbyt dokładnie roztrząsali to, co chcą powiedzieć, nie potrafili ubierać swoich myśli w słowa. Z każdym razem szło im jednak coraz lepiej.

— Może kiedyś coś było? — Zmarszczył czoło. — Ciężko to określić. Wydaje mi się, że w przedszkolu wzięliśmy ślub i nie mam pojęcia, czy wciąż jest ważny.

Philip parsknął śmiechem i pokręcił głową. Albert przewrócił się na bok, patrząc na niego z szerokim uśmiechem i dodał coś, co wprawiło go w stan odrobinę teatralnego przerażenia.

— Obawiam się, że jeśli tak, moja żona powinna z nami zamieszkać.

— W takim razie chyba ja powinienem się wyprowadzić — rzucił z przekąsem, za co dostał łokciem w brzuch. — Myślałem, że masz odrobinę lepszy gust — parsknął.

— Oczywiście, że nie. Dlatego przyjaźnię się z tobą.

Tym razem to Albert nie zdążył uchylić się przed mocnym uderzeniem w pierś zaserwowanym mu przez czarnowłosego przyjaciela. Nie przejął się tym zbytnio, znów pozwalając sobie na wybuch śmiechu. Uspokoił się dopiero po chwili i opadł na poduszki z cichym westchnieniem.

Philip zapatrzył się w sufit, zastanawiając się, czy gdyby usłyszał od niego inną odpowiedź, to czy coś by się zmieniło? Bardzo chciał powiedzieć, że nie. W głębi duszy jednak czuł, że tak ważna rzecz, nie mogłaby nie zostawić śladu na ich relacji. Ogarniał go irracjonalny strach, że gdyby Albert się z kimś związał i ruszyłby dalej, on byłby zmuszony do tego samego. A czuł się dobrze tu i teraz. Leżąc na łóżku ze swoim przyjacielem, wracając do domu, wiedząc, że go tam zastanie. Nie był gotowy na poznawanie nowych ludzi, nie mógł też liczyć na kogoś z przeszłości, te mosty dawno już za sobą spalił. Ostatni i jedyny związek, w jakim był, zakończył się lata temu, a jego partner był dla niego martwy. Nie potrafił nawet sobie wyobrazić, że teraz mógłby być z kimś nowym.

Jego spojrzenie bezwiednie znów przeniosło się na rudzielca, który prawdopodobnie uciął sobie drzemkę. Jego klatka unosiła się równomiernie. Westchnął, sięgając z powrotem po odłożonego laptopa. Przynajmniej spędzili trochę czasu razem i w ciszy, a on nabrał ponownej siły do pracy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro