Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

To już definitywnie jest opko cz.3

Wpatrywał się uporczywie w kubek kawy z mlekiem. Vanessa siedziała po drugiej stronie stołu, nie spuszczając z niego wzroku. Okoliczności, przez które skończyli, siedząc razem w kuchni, były jeszcze dziwniejsze niż ten fakt sam w sobie.

Philip po prostu przebudził się i napotkał jej spojrzenie. Chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, gdzie się znajduje. Usiadł gwałtownie i dopiero wtedy dostrzegł rudą czuprynę wystającą spod zawiniętej kołdry.

Nie rozumiał, dlaczego dziewczyna stała w drzwiach i ich obserwowała. Sama winowajczyni zdawała się zakłopotana sytuacją, zastygła w miejscu, nie wiedząc, co powinna zrobić.

Wygrzebał się spod kołdry, przykrywając jeszcze bardziej śpiącego Alberta i podszedł w stronę drzwi, wzdrygając się, kiedy jego ciało przeżyło szok termiczny. W mieszkaniu było naprawdę chłodno.

Vanessa zdawała się zrozumieć jego intencje i wyszła z pomieszczenia pierwsza. Ruszył za nią, cicho zamykając za sobą drzwi. Poszli do kuchni, gdzie ona zajęła miejsce przy małym drewnianym stole, a on przemył twarz pod zlewem. Trwali w krępującym milczeniu, dopóki nie zaproponował jej kawy. Na szczęście, a może wręcz odwrotnie, byli dumnymi posiadaczami ekspresu, więc napój był gotowy chwilę później.

Był... speszony i jednocześnie zaintrygowany. Obserwował ją dyskretnie, starając się wyczytać cokolwiek z jej twarzy lub ruchów. Wyglądała jednak na po prostu zagubioną i niewyspaną. Dopiero po chwili zdobył się na odwagę i zadał dręczące go pytanie.

— Co robiłaś w moim pokoju? — starał się, żeby nie zabrzmiało to przesadnie niemiło. Nie czuł się jednak komfortowo z myślą... przełknął ślinę, kiedy zrozumiał, że wstydził się tego, że widziała jego i Alberta razem.

Nie potrafił uwolnić się od tego absurdalnego uczucia, a próby racjonalizowania całej sytuacji, na nic się nie zdawały. Wstydził się tego, kim był, kim stał się dla niego Albert i tego, jak mogli postrzegać go przez to inni. Obchodziło go nawet, to że mogła oceniać go jego przyjaciółka. Tylko dlatego, że to on był inny.

— Chciałam zobaczyć, czy Albert jest u ciebie. Nie było go w pokoju, kiedy się obudziłam — odpowiedziała słabo, po chwili ciszy. Upiła łyk kawy, przybierając bardziej pewną siebie postawę. — Cóż... jak długo to trwa? — zapytała spokojnie, odstawiając na stół prawie pusty kubek.

Philip czuł, że zaczyna brakować mu powietrza.

— Co masz na myśli? — zapytał, chociaż doskonale znał odpowiedź. — Myślisz, że my... — Zaśmiał się, czując absurd samego tego podejrzenia.

Czy byli przyjaciółmi? Czy byli dla siebie ważni? Oczywiście, że tak. Czy ta relacja odbiegała od standardowych obrazów przyjaźni? Nie potrafił na to jednoznacznie odpowiedzieć. Nigdy nie był z kimś tak związany, dlatego chciał być najbliżej niego, jak tylko się dało. Nie potrafił postawić jasnej granicy, której nie powinni przekraczać jako przyjaciele, ponieważ nigdy nie miał kogoś takiego. Po prostu kierował się przeczuciem, starając się określić, co było właściwe. Nie umiał przyznać się nawet przed samym sobą, że w tym również się gubił.

— Nie mam pojęcia. — Pokręciła głową. — Wiem tylko, że nie tego się spodziewałam, przyjeżdżając tutaj. Oczywiście, Albert opowiadał mi o tobie. Nigdy jednak nie wspomniał, że czuje do ciebie coś więcej poza zwykłą przyjacielską sympatią. To boli. — Skrzywiła się, ale widząc jego zaskoczone spojrzenie, szybko dodała. — Nie zrozum mnie źle. Po prostu przyjaźnimy się od zawsze... a ja nawet — jej głos się zatrząsł — nie miałam pojęcia o czymś tak ważnym.

Philip pokręcił głową, nie wiedząc nawet, co powinien powiedzieć. Brakowało mu tchu. To wszystko, o czym mówiła... zupełnie nic nie rozumiał. Nie miała nawet pojęcia... Albert nie był taki jak on.

— Bo to wcale nie tak — wydusił. — Jasne, zachowujemy się przy sobie bardzo swobodnie, ale nic poza tym.

Dziewczyna parsknęła śmiechem i podniosła się z miejsca, patrząc na niego z niedowierzaniem.

— O co ci chodzi? — zapytał zirytowany. Nie mógł znieść jej spojrzenia. Zachowywała się, jakby wiedziała już wszystko. A przecież pod wpływem emocji zupełnie przeinaczyła sytuację.

Czuł, że nie zniesie jej towarzystwa ani minuty dłużej. Nie mógł doczekać się jej wyjazdu. Chciał, żeby wszystko wróciło do normy. Pragnął dawnego spokoju, rzeczywistości obdartej z głupich wątpliwości prowadzących donikąd. W głębi duszy wiedział, że problemem nie leżał w niej. To wszystko było jego winą, bo pozwolił sobie na nostalgię i głupie myśli. To zawsze kończyło się w jeden sposób. Niszczyło wszystko, co udało mu się zbudować.

Vanessa pokręciła w końcu głową i po prostu poszła do łazienki, zostawiając go samego. Nie mógł poradzić sobie z zalewającą go falą uczuć. Zabrał więc tylko z pokoju ciuchy, które miał dzień wcześniej na sobie i wyszedł z mieszkania. Znowu musiał oczyścić swoją głowę.


Po dwóch dniach życie znowu wróciło do swojego dawnego rytmu. Spędzał czas głównie na czytaniu i lenistwie, unikając zarówno Vanessy, jak i Alberta. Jak się okazało, przyniosło mu to niesamowitą ulgę, przynajmniej on to tak nazywał. Jednocześnie stracił zupełnie ochotę na cokolwiek i bezustannie leżał w łóżku, czasem jedynie oglądając jakieś seriale na laptopie.

A później nastąpił powrót na uczelnie, który okazał się katorgą. Zaskakiwało go, z jaką łatwością ponownie można zapomnieć o oddychaniu. Ból rozlewający się po jego ciele był obezwładniający, wypychał powietrze z jego piersi i pozostawiał gorzki posmak na języku. Nie potrafił się uspokoić ani skupić.

Nie miał pojęcia, co działo się na zajęciach, a na ćwiczeniach był praktycznie bezużyteczny. Gryzł się sam ze sobą, snując się jak cień. Po mieście, po szkole i po mieszkaniu. Najbardziej nie lubił przebywać właśnie w nim. Stało się puste, ciche i wzbudzało w nim poczucie winy.

Unikał wszystkich, a w szczególności Alberta. Nawet nie dlatego, że chciał być sam. Z całą pewnością nie był również na niego zły. Był wściekły na samego siebie. Znowu.

Ten ciąg byle jakich dni nie był dla niego czymś nowym. Zdarzało mu się, co jakiś czas utracić kontrolę, a co za tym idzie, chęci do czegokolwiek. Próbował się jednak tym razem oszukać, że wszystko jest w porządku albo że przynajmniej bardzo szybko wróci do normy. Gotował, sprzątał, a nawet uśmiechał się. Nie potrafił tylko spojrzeć sobie w twarz. Za każdym razem, kiedy odnajdywał swój wzrok w lustrze, odwracał głowę. Być może jego twarz była pogodna, ale oczy go zdradzały.

Wiedział, że nic się nie zmieni, jeśli nie weźmie odpowiedzialności za swoje życie. Nie porozmawia szczerze z przyjacielem. Jednak w świetle ostatnich wydarzeń to wszystko zdawało się go przerastać.

Aż nadszedł ten dzień. Prosty, zwyczajny piątek, dość chłodny, bo w nocy spadło sporo śniegu. Niczym nie zasłużył sobie na swój przełomowy charakter. Mijał szybko i w atmosferze lekkiego podirytowania, a to wszystko za sprawą białego puchu, który paraliżował ruch.

Wrócił zmęczony i złamany do mieszkania. Albert był już u siebie, jego przemoknięta kurtka zwisała smętnie z drzwi od łazienki. Philip ściągnął ją, sprawdzając, czy wyschła. Uderzył w niego zapach przyjaciela. Mieszanka perfum i papierosów. Westchnął, odkładając ją na wieszak przy wejściu.

Kiedy znalazł się u siebie, rzucił się na łóżko, czując łzy bezsilności cisnące mu się do oczu.

Słuchał właśnie muzyki, kiedy drzwi jego pokoju się uchyliły. Jego przyjaciel przychodził do niego z początku, próbując wyciągnąć od niego, co się stało, dopóki się o to nie pokłócili. Nie spodziewał się więc kolejnych odwiedzin.

Widząc zacięcie na jego twarzy, podkręcił tylko muzykę, pozwalając, by ciężkie brzmienia zagłuszyły jego spokojny głos. Chłopak spróbował odezwać się jeszcze raz, co sprowokowało tylko kolejne podgłośnienie piosenki. Philip spodziewał się, że po prostu się podda, dlatego przez chwilę nie miał pojęcia, co się stało, kiedy z wymalowaną na twarzy wściekłością Albert po prostu wyłączył jego bezprzewodowy głośnik.

— Mam gdzieś to, co zaszło pomiędzy tobą a Vanessą, ale mam dość tego, że zachowujesz się jak kompletny dupek. Po prostu wysłuchaj mnie przez chwilę — wrzasnął.

To już wprawiło w szok ich oboje. Oczywiście, czasem się kłócili, ale tylko Philipowi zdarzało się podnosić głos, a były to naprawdę krytyczne momenty. Patrzyli na siebie w milczeniu, niepewni co zrobić lub powiedzieć. Albert przymknął oczy i wziął głęboki oddech, próbując rozładować napięcie kumulujące się w jego wnętrzu.

— Zresztą. Nie mam zamiaru kłamać. Vanessa powiedziała mi o wszystkim, wiem, dlaczego mnie unikasz — mruknął, siadając obok niego na łóżku.

Philip spiął się, starając się nie patrzeć w jego stronę. Bał się wyrazu jego twarzy, zrezygnowania w jego głosie i tego, co sam mógłby zrobić, gdyby na niego spojrzał.

— Co konkretnie ci powiedziała? — prychnął.

— To bez znaczenia — westchnął i odwrócił się do niego gwałtownie. — Spójrz na mnie — poprosił, a kiedy nie spotkało się to z żadną reakcją, po prostu złapał jego twarz w dłonie. — Otworzysz oczy? — zapytał. Westchnął, kiedy pokręcił głową. — Nie wiem, co ci powiedzieć. Nie planowałem tego. — Zaciął się i chyba ta chwila ciszy sprawiła, że Philip zrezygnował z bycia upartym dupkiem... przynajmniej upartym dupkiem z zamkniętymi oczami. Albert był zakłopotany, od razu go puścił, chrząkając. — To nie jest tak, że ona sobie to wszystko wymyśliła. Miała trochę racji. Przynajmniej w momencie, w którym stwierdziła, że zależy mi na tobie — dokończył spokojnie, chociaż z ogromnym zakłopotaniem.

Philip podniósł się z miejsca i stanął przy oknie, próbując się opanować. Czuł jak drży, a setki myśli na minutę nie pozwalały mu się skupić. Nie wątpił jednak, że Albert nie wiedział, o czym mówił. To było dla niego oczywiste, nie miał jednak pojęcia, jak mu to wytłumaczyć.

— Masz zamiar coś powiedzieć?

Zacisnął usta i dłonie niemal w bolesny sposób, czując się jak zwierzę w klatce. Dlaczego miał wrażenie, że słyszał desperację w jego głosie? Dlaczego wszystko utrudniał? Czy nie mogli po prostu udawać, że to wszystko się nie wydarzyło? Wystarczyłoby jeszcze parę dni. Być może znowu potrafiliby się sprzeczać, droczyć i zwyczajnie spędzać ze sobą czas, jak przed tą nieszczęsną przerwą i przyjazdem Vanessy.

— Tak. Nie zrozum mnie źle... — zaciął się.

To był dobry moment na powiedzenie mu, że się mylił, a przez poczucie samotności ubzdurał sobie, że to Philip jest osobą, której pragnie. Chciał zgasić jego wyimaginowane uczcie delikatnie, tłumacząc spokojnie, co było przyczyną jego błędu, ale nie potrafił. Spojrzał na swoje odbicie w szybie, czując się jak ostatni oszust.

— Powinniśmy zamieszkać osobno.

Spojrzał zaskoczony na swoje odbicie, czując, jak powietrze ucieka z jego płuc. Analizował swoje wytrzeszczone oczy i pół przymknięte usta oraz słowa. Nie był jednak pewien, czy sobie ich nie wymyślił. Matko, miał nadzieję, że tak było. Kiedy jednak usłyszał trzaśnięcie drzwi, miał już ochotę tylko wyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro