Pora Nagich Drzew
Brązowy kocur śledził wzrokiem lecącą wronę i zaburczało mu w brzuchu na samą myśl o udanym polowaniu. Nie jadł od rana, a cały dzień spędził na szukaniu jedzenia. Łowy z każdym dniem były coraz trudniejsze, a zwierzyny coraz mniej. Zastrzygł uchem, kiedy zobaczył, jak czarny ptak siada pod debem. Napiął mięśnie i zaczął się po cichu skradać. Gdy był już zaledwie kilka lisich ogonów od upragnionego celu, skoczył. Wybił się umięśnionymi tylnimi łapami, najwyższej jak mógł, gdyby wrona chciała odlecieć. Wysunął pazury, a ptak z wrzaskiem wzbił się w powietrze. Jednak jego spóźniona reakcja sprowadziła na niego zgubę. Wilczur pochwycił go w łapy i wylądował zgrabnie na ziemi, ogłuszając tym wronę, która z impetem uderzyła w zmarzniętą ziemię. Jednym sprawnym ruchem kocur wgryzł się w jej gardło, zakańczając tym życie swojej zdobyczy. Podziękował cicho za zwierzynę, nie dokońca wiedząc komu.Westchnął ciężko i pochwycił martwego ptaka w zęby. Rozglądnął się jeszcze na wszelki wypadek, gdyby ktokolwiek go śledził i chciał zabrać mu jego posiłek. Upewniwszy się, że jest sam, ruszył spokojnie w stronę swojej nory. Po drodze wykopał jeszcze z ziemi nędzną mysz oraz wychudzonego drozda. W trakcie drogi powrotnej, łapy okrutnie mu ciążyły, a oczy same się zamykały. Potrząsnął głową, starając aię odgonić senność, ale nic to nie dało. Zacisnął zęby na zdobyczach i brnął dalej po zmarzniętej na kość glebie. Starał sobie wyobrazić, że gdy będzie już w swoim legowisku przywita go ciepło, jednak szara rzeczywistość do tego nie dopuściła.
Wszedł do nory i zakopał wronę i mysz, a sam zabrał się za jedzenie drozda. Niestety, posiłeo składał się głównie z piór i kości, jednak nawet to dało Wilczurowi nieco siły. Dźwignął się na łapy, z zamiarem poszukania jakiegoś materiału na uszczelnienie wejścia do starej lisiej nory, oraz do posłania, aby dawało maksymalną ilość ciepła. Wyszedł na chłodne powietrze i ruszuł w stronę gniazd dwónożnych. Niechętnie oraz rzadko tam chodził, ale niestety to tam było najwięcej mchu i roślin, nadających się do budowy zapory przy wejściu do legowiska. Szedł truchtem, aby chociaż trochę się rozgrzać, kiedy kilka króliczych skoków dalej przeleciał jakiś popielaty kształt. Zatrzymał się raptownie sądząc, że ma zwidy przez zmęczenie, ale gdy podszedł bliżej, wyraźnie wyczył zapach jakiegoś innego kota i to w dodatku świerzy. Uniósł głowę i rozjrzał się. Co prawda był już niedaleko gniazd dwónożnych, ale nie było jeszcze wiadać drewnianych muró, które służyły im do oznaczania swojego terytorium, a z tego co się orientował, był jednym samotnikiem zamieszkującym te tereny. Wzruszył ramionami i wznowił wędrówkę. Minął młodego dęba, oznaczającego końcówkę jego terytorium. Wspiął się na pagórek i ujrzał siedlisko dwónożnych. Na jednym z ogrodzeń, jakby nigdy nic, siedział sobie popielaty kot, niezwykle podobny to tego, który chwilę temu przebiegł kocurowi drogę. Niechętnie podszedł bliżej i zaczął węszyć za jakimiś pnączami i mchem.
- Cześć, jestem Nahesa. Czego szukasz? - usłyszał głos dochodzący z góry i uniósł głowę. Nad nim siedział popielaty kocur z ciemnoszarymi pręgami na grzbiecie oraz skarpetką na lewej łapie, tego samego koloru co jego paski. Gdy zauwarzył czerwoną obrożę, skrzywił się.
- Nic, co by cię interesowało, piecuchu - odwarknął i ostentacyjnie odwrócił się od ogrodzenia tyłem.
- Oj, no nie bądź taki. Mogę ci pomóc - Nahesa zeskoczył z płotu i zgrabnie wylądował obok Wilczura, który zgarbił się lekko.
- Ta, jasne - zadrwił samotnik. - Najlepiej mi pomożesz, jak zejdziesz mi z oczu - warknął i zaczął iść przed siebie, ignorując natręta.
- Powiesz mi chociaż, jak masz na imię? - poprosił, patrząc na niego wzrokiem kociaka.
Wilczur prychnął i odwrócił się w jego stronę. Obrzucił go pogardliwym spojrzeniem, ilustrując jego ciało od góry do dołu. Oczy kocura były w dwóch kolorach, co trochę go zaskoczyło. Prawa tęczówka była zielona, a lewa niebieska. Szybko ukrył swoje zdziwienie pod maską wyższości i wydął wargi. - Wilczur - rzucił i odszedł w stronę najbliższej kępy bluszczu. Zaczął wykopywać i odgryzać łodyżki, uważając przy tym, aby sok nie dostał się do jego pyska.
- A ty wiesz, że bluszcz jest trujący? - zapytał, patrząc na niego z zainteresowaniem.
- I właśnie o to chodzi - odburknął Wilczur, trzymając w pysku kilka pędów rośliny, wraz z korzeniami. - Zakopię je przy wejściu do mojego legowiska i będę mieć spokój od takich natrętów jak ty!
- A może przyniosę ci coś ciepłego do twojego posłania? Nie wyglądasz, jakbyś mieszkał z domownikami. Na pewno masz tam zimno - zapytał niezrażony Nahesa, a samotnik otworzył pysk z zdziwienia, a bluszcz spadł na trawę.
- Ty... Ty chcesz mi pomóc? - wykrztusił zszokowany, zapominając o ukrywaniu emocji. - A-Ale dlaczego?
Przecież odkąd się apotkaliśmy byłem dla ciebie, delikatnie mówiąc nie miły - zauważył i zaczął lizać swoją klatkę piersiową, aby nieco ukryć zażenowanie całą tą sytuacją.
- Oh no wiesz. Spotykałem w swoim życiu wiele kotów. Zazwyczaj były to, jak to powiedziałeś pieszczochy, ale zdarzały się przypadki podobne do ciebie. Często po prostu potrzebowali kogoś bliskiego - Wilczur po prostu zaniemówił. Jak najszybciej mógł, złapał pędy bluszczu i uciekł. Biegł ile sił w łapach, aby być jak najdalej tego dziwnego kota.
Zatrzymał się dopiero przed wejściem do swojej nory. Chcąc złapać oddech, wskoczył na pobliskie wzniesienie i odłożył bluszcz na trawę. Odczekał kilka chwil i zaczął kopać w ziemi. Nie przestał nawet wtedy, gdy jego poduszki zaczęły pękać, a pazury łamać. Włożył korzenie trującej rośliny do powstałych dołków i zaczął je zasypywać. Gdy skończył, zrzucił długie łodygi z wzniesienia, tak, że stworzyły one roślinną kurtynę, która całkowicie zasłoniła wejście do nory. Zadowolony ze swojej pracy, przeturlał jeszcze parę kamieni, kilka gałęzi, aby konstrukcja od razu nie runęła. Nosem utorował sobie drogę i wszedł do nory. Gdy stanął nad posłaniem, zorientował się, że nie wziął niczego do ogrzania. Jęknął zawieszony i położył się na płaskim mchu i paprociach. Chciał zasnąć, odciąć się chociaż na chwilę od tego zimna, ale jego umysł zaprzątał ten dziwaczny pieszczoch, który chciał mu pomóc, a nawet zaprzyjaźnić. Gdy tylko wyobraził sobie jego pysk, poczuł się niewygodnie we własnym futrze i uderzyło w niego dziwne gorąco. Sfrustrowany nakrył nos ogonem, starakąc się oczyścić umysł.
- Auć! Ach... Wilczurze, au! Jesteś tu? - usłyszał i zerwał się na równe łapy, ale natychmiast się zachwiał, a przed oczami pojawiły mu się mroczki i upadł na bok.
- O matko! Nic ci nie jest? - zapytał Nahesa przez zaciścięte zęby iwłożył głowę do nory i popatrzył na niego przestraszony, trzymając w pysku jakiś duży i biały materiał.
- Nic, co by cię interesowało. A teraz zjeżdżaj z mojego domu - wywarczał z zaciśniętymi zębami.
- Wiesz, nie wyglądasz najlepiej Wilczurze - stwierdził, odkładając kwadratowe coś.
- I co ci niby do tego. A po za tym co to jest? - zapytał z kpiną, patrząc na pakunek, który przyniósł ze sobą kocur. - Śmierdzi dwónożnymi. Zupełnie jak ty
- To jest poduszka. Przyniosłem co ją, bo pomyślałem, że teraz może być ci zimno. I w dodatku mieszkasz pod zie... - przerwał gdy zobaczył, jak brązowy samotnik próbuje wstać, ale znowu się przewrócił. Zaczął kaszleć, a jego łapy drżały.
- Poczekaj! Sprowadzę pomoc! - ostatnią rzeczą, jaką Wilczur zarejestrował zanim osunął się w mrok, to przerażony pysk Nahesa'y i jego głos, przytłumiony, jakby sam był pod wodą.
,,,,,
Pierwsze co poczuł, to fakt, że leży na czymś miękkim i ciepłym. Następnie zorientował się, że ma coś ciężkiego na lewej tylniej łapie. Spróbował otworzyć oczy, ale gdy to zrobił, obraz był całkowicie rozmazany, a światło niemal go oślepiło, więc szybko zamknął oczy. Starał się zrozumieć, co się stało. Ostatnie co pamiętał to głos Nahesa'y, dochodzący jakby z oddali. Nagle poczuł jak coś dużego i nieniłego w dotyku. Miauknął w proteście, a przynajmniej bo zabrzmiało to jak charczenie starego, ledwo żywego i rozwścieczonego lisa i to coś zniknęło.
- O, obudziłeś się - usłyszał dziwnie znajomy głos i uniósł ostrożnie powieki. Gdy oczy zawiodły, zawęszył w powietrzu.
- Nahesa? - zapytał zaskoczony, powoli przyzwaczajając się do światła.
- Tak, to ja. Przyprowadziłem do twojej nory moich domowników, a oni zawieźli cię do weterynarza. Wyglądałeś okropnie - przyznał, podchodząc do niego. - Nawet przynieśli ci nowe legowisko i to nawet takie, co daje ciepło.
- Jestem tu z dwunożnymi?! - wrzasnął przerażony, a wielki, różowy stwór na dwóch nogach popatrzył na niego. - I co ja mam na łapie?!
Hej, wyluzuj - miauknął pospiesznie i liznął go w pysk, co zbiło go z tropu. - Ja też takie miałem, kiedy złamałem łapę. Ponosisz to kilka tygodni, a potem weterynarz ci to zdejmie - uspokoił go. - A teraz chodź. Pomogę ci wstać. Pokażę ci, gdzie mamy jedzenie
- Mamy? - powtórzył głócho i wstał, opierając się o popielatego kocura.
- No. I uwierzysz? Dali ci też nową miskę! - zakrzyknął, jakby to było coś niesamowitego.
Wilczur westchnął tylko i pokuśtykał, oparty o jego bark za nim, a biały materiał ochronny stukał irytująco.
- A, i nie gryź tego opatrunku. Smakuje ochulydnie, wierz mi. Przez dwa dni nie mogłem się pozbyć tego ochydztwa z języka - ostrzegł go, a samotnik zaśmiał lekko, widząc jego zdegustowany wyraz pyska
Doszli do jakiegoś pomieszczenia, w którym to na ziemi leżały trzy miski. Czerwona, fioletowa i jedna dużo srebrna, stojąca pomiędzy tymi kolorowymi.
- Ta jest twoja - wskazał na fioletowy pojemnik, a sam zabrał się do jedzenia z drugiego. - Może niesmakuje jak myszy w lesie, ale próbowałem gorsze - dodał pomiędzy kęsami.
Wilczur popatrzył niepewnie na suche kulki, wyglądające jak królicze bobki. W końcu odważył się i wziął jedną do pyska, rozgryzając ją. Smakowała jak królik, którego pare razy próbował w życiu, a jednocześnie żadnego nie miały.
- Pieszczochy wcale nie są takie złe... - mruknął pod nosem i zignorował cichy śmiech dwukolorowookiego kocura.
,,,,,
Zainspirowane RP Nocny_Szept
Okładka od catherinesso
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro