Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wiem, że zaczęło się dobrze. Zjebałam cz.4

Wiercił się na łóżku, nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji. Żałował tego, co powiedział oraz tego, jak potraktował Alberta. Czuł, że ma dwa wyjścia. Albo spędzi kolejny tydzień na unikaniu go i w końcu, któryś z nich się wyprowadzi, albo pójdzie do niego teraz i wszystko wyjaśni.

Wbrew sobie o wiele bardziej wolał drugą opcję. Wymagała jednak ona od niego pewnej dozy szczerości z samym sobą, na którą prawdopodobnie nie był gotowy. Miał to gdzieś.

Był chory z powodu udawania, że nie wierzy w to, co pomiędzy nimi zaszło, że boi się, że Albert, nie wie co robi. Jego problemem był on sam. Jego własny strach przed odrzuceniem oraz problem z zaakceptowaniem samego siebie. Kiedy po raz pierwszy te słowa ułożyły się w sensowne zdanie w jego umyśle, miał ochotę zwymiotować.

Stwierdzenie tego nie było proste. I to nie tak, że nagle ta myśl stała się jego prawdą objawioną. Wątpił w nią, nawet kiedy wszedł do ciemnego salonu z ciężkim sercem, zaraz po zdecydowaniu, że musi z nim porozmawiać.

Chciał zawrócić, zrezygnować, ale miał wrażenie, że własne ciało odmawia mu posłuszeństwa. Po prostu szedł. Nawet nie silił się na pukanie do drzwi.

Nie znaczyło to również, że nie targały nim liczne wątpliwości. Było ich pełno. W końcu... powiedział, że nie powinni razem mieszkać, a teraz po prostu szedł z nim porozmawiać? Mało tego, wzgardził jego uczuciami, choć widział, z jakim trudem o nich mówił.

Było już jednak za późno na wycofanie się. Ich spojrzenia spotkały się, a nieznany mu dotąd cień w oczach Alberta, zawładnął nim całym, sprawiając, że nie był w stanie się ruszyć. Chłopak siedział ze strapioną miną przy biurku, jednak od razu ożywił się, kiedy go zauważył. Wstał.

Philip nie wiedząc, co zrobić, rozejrzał się po pokoju, w którym panował bałagan. Część ciuchów wisiała na drzwiach dużej białej szafy, inne niedbale zostały rzucone na łóżko. Dostrzegł również parę kubków i talerzy.

Obaj milczeli, a on nawet nie potrafił zmusić się do spojrzenia na niego. Emocje ostatnich dni opadły, ustępując bezsilności. Analizował. Po kolei tydzień po tygodniu, rok po roku i... wiedział. Może nawet od zawsze. Jednak strach przed odrzuceniem, ocenianiem, przed tym, że nie był wart... Nie dziś. Pozwolił, by odrobina odwagi, którą posiadał, zastąpiła towarzyszące mu wieczne poczucie niepewności.

Albert podszedł do niego z westchnieniem, a on po prostu bez słowa przytulił go, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi. Jego skóra była rozgrzana i miękka, drażniła jego zimny nos.

Próbował przeprosić, wydusić z siebie cokolwiek, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Zakrztusił się, ściskając powieki. Delikatne palce przeczesały jego włosy i po chwili wahania przeniosły się na plecy, by tam rozpocząć swoją kojącą podróż.

— Wiem. Nie przejmuj się — wymruczał Albert, a przez jego ciało przeszły setki wibracji, które sprawił, że Philip przylgnął do niego jeszcze mocniej.

Odsunął się po chwili, podnosząc hardo głowę. Nie chciał znowu chować się i uciekać.

— Nie, masz rację. Jestem egotycznym dupkiem — powiedział, patrząc mu prosto w oczy.

Usta jego przyjaciela wygięły się w delikatnym uśmiechu.

— Powiedziałem to tylko dlatego, żeby tobą potrząsnąć — wyznał z lekkim zażenowaniem. — Ale masz rację, bywasz dokładnie taki.

— Ty z kolei śmiecisz i zupełnie nie szanujesz mojej prywatności — powiedział bez cienia złośliwości. Znowu zapanowało pomiędzy nimi milczenie. Było jednak przyjemne, uświadamiało im, że niezdrowe napięcie, które im towarzyszyło do tej pory, ustępuje.

— Ale nie wyobrażam sobie mieszkania bez ciebie. Nie patrzenia na twoją roześmianą twarz każdego dnia... — przerwał, czując się zagubionym, jak nigdy wcześniej, nie śmiąc nawet się poruszyć. Po prostu chłonął każdy moment, każdą sekundę, tej nowej, w gruncie rzeczy obcej, bliskości.

Fakt, że Albert pozwolił, by ich oddechy powoli się zmieszały, dając mu szansę na wycofanie się. Nie potrafił tego zrobić. Jego smak i bliskość były tym, czego potrzebował. Czy się tego bał? Oczywiście, jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Jednak jego wargi, które złączyły się z wargami Alberta, były jednocześnie czymś tak oczywistym i normalnym, że kiedy poczuł, że chłopak nie odsunął się, po prostu złączył ich usta na dłużej.

Przerwał ten moment bliskości dopiero po chwili, nie do końca będąc świadomym tego, co się stało. Albert oparł swoje czoło o jego i choć go nie widział, czuł, że się uśmiecha.

— Możesz otworzyć oczy, nie było tak strasznie — szepnął.

Parsknęli śmiechem, odsuwając się od siebie w zażenowaniu. Dopiero teraz uderzyło w niego, że byli prawie tego samego wzrostu. Wciąż czuł, jak bardzo jego przyjaciel jest szczupły, jak ładnie pachniały jego perfumy i jak przywykł do ciepła jego ciała, które towarzyszyło mu od tylu lat.

Znów złączył ich usta, biorąc jego twarz w objęcia. Nie potrafił opisać tego, jak bardzo za nim szalał. Jak bardzo chciał być jeszcze bliżej niego, czuć go mocniej i intensywniej.

— Jestem strasznym idiotą — mruknął tylko, rozluźniając się, kiedy znów na chwilę się od siebie odsunęli.

— Chyba po prostu niepotrzebnie próbowałeś wszystko skompilować. — Albert pogłaskał jego policzek, robił to jednak niesamowicie niepewnie, jakby nie wiedząc, na ile może sobie pozwolić. — Myślisz, że ja coś z tego rozumiem? — Pokręcił głową z uśmiechem. — Wiem tylko, z jaką naturalnością przychodzi mi czucie do ciebie tych wszystkich rzeczy naraz.

Spiął się, słysząc te słowa. Dopiero do niego dotarło, co właściwie się pomiędzy nimi wydarzyło. Przez chwilę myślał, że ucieknie. Czuł nawet rosnącą panikę i trzęsły mu się dłonie, ale wyglądało na to, że najpierw musiałby się odsunąć od Alberta, a to brzmiało jak coś niemożliwego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro