Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Przekleństwa niewinności


Dancing through life
Swaying and sweeping
And always keeping cool
Life is fraught-less
When you're thoughtless
Those who don't try
Never look foolish
Dancing through life
Mindless and careless
Make sure you're where less
Trouble is rife
Woes are fleeting
Blows are glancing
When you're dancing
Through life

(Wicked: Through life)


Wiosna 1977 roku wcześniej niż zwykle zawitała do Hogwartu. Już pod koniec marca zrobiło się na tyle przyjemnie, że uczniowie mogli swobodnie przesiadywać na błoniach w blasku słońca. Skwapliwie korzystali z tego Huncwoci, chociaż w nieco uszczuplonym składzie. Odkąd James zdobył w końcu – po wielu wysiłkach, nieskończonych próbach i żenujących podchodach – zainteresowanie Lily Evans, nieustannie porzucał przyjaciół. Miał ściśle określone priorytety, a nastrojowa wiosna dodatkowo nie pomagała sprawie. Rozgrzewała serca, pobudzała głowy... nie wspominając o innych, o wiele bardziej podatnych na sezonowe drgnienia narządach.

– Jestem ginącym gatunkiem – oświadczył dramatycznie Peter Pettigrew, po czym melancholijnie westchnął i bez szczególnej radości wbił zęby w słodką bułkę, którą podprowadził podczas drugiego śniadania, tak na zapas i wszelki wypadek.

Remus przewrócił oczami, nie przerywając kaligrafowania kształtnych run. Pisał szybko, a jednak wchodziły mu bardzo ładne i staranne. Co ciekawe, był w stanie kreślić je też dwoma różnymi charakterami pisma, bo zadanie domowe wypełniał od razu w dwóch kajetach. Syriusz Black, beztroski jak zawsze właściciel drugiego, rozłożył się na płasko na trawie, podłożył ręce pod głowę i nie przejmował się absolutnie niczym na całym świecie.

– Nie przesadzaj! – rzucił, żując źdźbło trawy.

– Mówię serio – kontynuował swoje żale Glizdogon. – Jestem ostatni. Zwłaszcza teraz, gdy nawet Lily w końcu uległa... Tak, nie ma najmniejszych wątpliwości!

Przyjaciele niespecjalnie zainteresowali się tematem. Wymienili tylko szybkie, porozumiewawcze spojrzenia. Dobrze wiedzieli, do czego to zmierza.

– Jestem ostatnią dziewicą w Hogwarcie! – wyrzucił z siebie w chwili ostatecznej rozpaczy Peter.

Lunatyk tylko ponownie ciężko westchnął, słuchając tych bzdur.

– Czy naprawdę wydaje ci się, że...

Chciał rozsądnie zauważyć, że nadal znajdują się w szkole, pośród wybitnie niesprzyjających warunków, a do tego wszyscy są bardzo młodzi, dlatego to stwierdzenie jest kompletnie pozbawione jakiegokolwiek cienia sensu, ale Syriusz przerwał mu, zanim na dobre zaczął. Panicz Black poderwał się do pionu, oczy błysnęły mu niebezpiecznie. Najwyraźniej wpadł na kolejny genialny pomysł. Nie przeszkadzał mu fakt, że ledwo odbębnił wszystkie szlabany za ostatni.

– Niestety, kumplu. Obawiam się, że możesz mieć rację – powiedział z tak autentycznym współczuciem, że każdy by się nabrał.

Lupin wymownie pokręcił głową, ale w tym momencie trafił na wyjątkowo trudne zdanie do przetłumaczenia, więc musiał skupić się na zadaniu, zamiast wchodzić rozbawionego Syriuszowi w paradę. Uwielbiał podpuszczać biednego Szczurka, który przyjmował wszystko z dobrodziejstwem inwentarza.

– Bo ty, Łapa, oczywiście... – dopytywał rumiany jak jabłuszko Peter.

– No ba! – zaśmiał się swobodnie zapytany. – Tryliony razy!

Lupin postanowił tego nie komentować. Ani w ogóle zabierać głosu w kontrowersyjnym temacie. Któryś z kolegów mógłby mu przecież przekazać w sztafecie to samo pytanie. Dostawał dreszczy na samą myśl. Kłamstwo nie przychodziło mu tak lekko jak Syriuszowi, chociaż trzeba mu uczciwie przyznać, że czymś tam pewnie mógł się już pochwalić.

– To wcale nie jest takie skomplikowane – wymądrzał się tymczasem Syriusz. – Każdą laskę da się poderwać, przecież one też tego chcą, co nie?

– Mhm – przytaknął Glizdogon raczej bez entuzjazmu, nawet nie próbując porównywać swoich doświadczeń życiowych z zabójczo przystojnym, z urodzenia uprzywilejowanym dziedzicem rodu Blacków (nieważne, jak bardzo nie znosiłby swojego nazwiska i rodziny, fakt pozostawał faktem) oraz zabójczo przystojnym naczelnym łobuzem Gryffindoru. – Na pewno.

– Serio mówię. Wystarczy wiedzieć, jak do tego podejść i oczywiście mierzyć siły na zamiary. – Teraz nawet i Lunatyk przelotnie zastrzygł uszami w nadziei, że usłyszy coś przydatnego, jednak szybko się poddał. Syriusz w każdych okolicznościach pozostawał Syriuszem. – Na początek najlepiej wybrać jakąś łatwą, a takich nie brakuje. Nie bój żaby, chłopie! – Z rozmachem poklepał załamanego Petera po plecach. – Jak ci na tym zależy, mogę cię wszystkiego nauczyć. Podzielę się najlepszymi sztuczkami całkiem za darmo.

Pettigrew wciąż wzdychał boleśnie, a Lupin pisał zawzięcie, udając, że wcale nie słucha, mimo że uszy miał chorobliwie czerwone. Black wyszczerzył się w szerokim uśmiechu rekina. Owszem, wszystko zaczęło się jak kolejny niewinny żart z naiwnego kolegi, ale z czasem... Cóż, Black najwyraźniej w trakcie zmienił zdanie. Wiosenny kurs podrywu mógł się okazać całkiem niezłą rozrywką z długofalowym potencjałem. Ideolo!

– Nie krzyw się tak! – Syriusz zwrócił się do kumpla z nową energią. – Jesteś spoko gościem i wyglądasz przyzwoicie, nie? Każda laska, na którą zwrócisz uwagę, może się czuć wybraną szczęściarą. Zresztą, czy myślisz, że wygląd naprawdę ma aż tak wielkie znaczenie? Banał! Istnieją odpowiednie sposoby, żeby każdej dziewoi skutecznie zawrócić w głowie.

– Taaa, jasne. Amortencja.

– W życiu! – oburzył się szczerze Black. – Takie sztuczki są wyłącznie dla smutnych frajerów.

– Nie wspominając nawet, że odurzanie kobiet jest poważnym wykroczeniem – zaznaczył dla spokoju własnego sumienia Lunatyk. Czasami nie wiedział, czego się spodziewać po pomysłowości swoich kumpli.

– No właśnie, tu trzeba po dobroci, inaczej to żaden sukces. Wystarczy trochę pewności siebie i niezły bajer. Laski nie są za mądre, nie?

Wcześniej sceptyczny Peter teraz słuchał z otwartymi ustami. Wpatrywał się w rozwalonego na trawie Łapę jak w boga, gdy ten najspokojniej w świecie perorował o technikach podrywu, które najpewniej sam wyczytał w jednym z magazynów o wątpliwej reputacji, na jakie można było czasem natrafić w męskiej łazience lub w szatni Gryffindoru podczas niekończących się treningów quidditcha. W zeszłym sezonie Gryfoni przegrali sromotnie, niemal bez walki oddając puchar Krukonom. W tym roku szykowała się krwawa zemsta.

– I ty naprawdę mógłbyś... zrobisz to dla mnie? – Glizdogon zapalił się do szalonego pomysłu, co nie było znowu tak wielkim zaskoczeniem. Gdyby Syriusz tylko przelotnie mu to zasugerował, bez wahania rzuciłby się na główkę do kociołka z Wywarem Żywej Śmierci. Mały, pulchny i zakompleksiony Pettigrew bezkrytycznie uwielbiał przebojowego panicza Blacka, przy okazji chętnie grzejąc się w odbitym przez niego blasku.

– Żaden problem – zgodził się Syriusz.

– Serio?!

– Możemy zacząć nawet zaraz, wybierz tylko pannę. Masz już jakąś na oku?

Łapa przypadkiem trafił w sam środek tarczy. Z twarzy Glizdka natychmiast dało się wyczytać, że wszystkie te damsko-męskie rozkminy nie były wcale czysto teoretyczne. Peter najwyraźniej zakochał się po uszy w jakiejś nieświadomej swojego szczęścia łani.

– No dalej – zachęcał Black. – Co to za jedna?

Przerwał im wybuch dźwięcznego dziewczęcego śmiechu. Zajęcia w pobliskiej szklarni właśnie dobiegły końca, więc wysypali się z niej rozgadani uczniowie szóstego roku Ravenclawu i Pucholandu. Na samym przodzie bieżyła grupka rozchichotanych Krukonek, które zgodnie z obowiązującymi stereotypami miały najwięcej zajęć i pewnie spieszyły się na kolejne. Nie dało się też ukryć, że wszystkie trzy były wyjątkowo urodziwe. Uśmiechnięty głupkowato Glizdogon odwrócił się ku nim niczym kwiat w stronę słońca, podobnie zresztą jak Lupin i sam Black.

Zdecydowanie było na co popatrzeć. Przewodząca stadu Yen Honeydell nigdy nie zapinała wszystkich guzików przy dekolcie i nosiła najkrótszą w całej szkole spódniczkę, za co ciągle zbierała burę, ale bynajmniej je to nie zniechęcało. Artystyczny kok odsłaniał długą szyję, a rozchełstana koszula strategicznie spływała z jednego ramienia. Krukonka płynęła przez błonia tanecznym krokiem, kołysząc biodrami, i cały czas się śmiała. Wciąż było ją słychać, gdy już dawno minęła nagle spetryfikowanych Huncwotów.

– Nie – rzucił sucho Syriusz.

Peter bezradnie wzruszył ramionami. Serce wyrywa się do tego, co sobie upatrzy. Nic się na to nie da poradzić. Samo wybrało sobie obiekt.

– Prawdziwy bohater nie tchórzy w obliczu wyzwania – skomentował nieco złośliwie Remus.

Cokolwiek zniechęcony Black pod wpływem jego rozbawionego wzroku ponownie nabrał wiatru w żagle. Ani myślał się wycofać.

– No ba! Laska jak każda inna – ocenił fachowo. – I rzeczywiście łatwa, więc spełnia podstawowe kryterium. Przyjrzymy jej się bliżej, co ty na to, Luni?

Black bez ostrzeżenia wyrwał mu z rąk jeden z zapisanych runami kajetów, po czym wsunął go do kieszeni. Uśmiechnął się łobuzersko. Dawno tak bardzo nie cieszył się na żadną lekcję.

– Chodźmy potłumaczyć jakieś starożytne badziewia. Przynajmniej raz będzie z tego pożytek – zakomenderował.

***

Trudno wyjaśnić, w jaki sposób Syriusz Black na szóstym roku nieoczekiwanie wylądował na starożytnych runach. Bo na pewno nie z własnej, nieprzymuszonej woli. Końcówka piątego roku – a w tym i sumy – okazały się dla Huncwotów okresem bogatym w wydarzenia czy rozmaite... wypadki. W związku z powyższym Syriusz miał dużo szczęścia, że nie wyleciał ze szkoły (bo z drużyny quidditcha jak najbardziej tak, co przeżył zdecydowanie bardziej boleśnie). Egzaminy – może z wyjątkiem OPCM i zaklęć – zawalił koncertowo, więc w kolejnym roku doświadczył sporych problemów z wyrobieniem niezbędnego minimum przedmiotów. Owszem, teoretycznie na szóstym roku mógł wybierać, na co tylko miał ochotę, jednak... profesorowie również musieli zgodzić się na jego udział w zajęciach, a w większości przypadków po prostu nie spełnił wysokich kryteriów. O ile oczywiście zlitowała się nad nim Opiekunka Gryffindoru, warunkowo przyjmując na transmutację, to już inni nauczyciele nie byli aż tak skłonni do ustępstw. Profesor Binns nie sprawiał kłopotów, bo w gruncie rzeczy było mu wszystko jedno, ale ostatni – czyli piąty przedmiot – wymagany przedmiot stanowił niemałą zagwozdkę. Syriusz sam odrzucił wróżbiarstwo, bo... no nie, po jego trupie, a tolerancyjne lekcje mugoloznawstwa pozostawały zawieszone do odwołania. W aktualnym klimacie politycznym nie znalazł się dość szalony czarodziej, aby je poprowadzić, skoro poprzedni wykładowca przez cały rok otrzymywał pogróżki. Na numerologię czy astronomię Łapa nie miał szans się dostać. Opieka nad magicznymi stworzeniami przez moment wydawała się kusząca, ale po aferze z wilkołakiem profesor Kettleburn nie życzył sobie nigdy więcej oglądać Blacka na oczy, nawet z daleka. Ostatecznie zostały już tylko runy. Prowadzący je wiekowy mag i multilingwista był niezwykle miłym profesorem, który nie odmówiłby nikomu, kto wykazałby choć cień cienia zainteresowania przedmiotem (lub odpowiednio dobrze to udawał). Lupin dodatkowo poręczył za kolegę, zgadzając się zostać jego korepetytorem, i tak Syriusz – nie mając bladego pojęcia o pojęciu – nagle znalazł się na zaawansowanych starożytnych runach.

Przedmiot nie cieszył się popularnością, bo nie uważano go za przydatny. Może dla osób planujących karierę w magomedycynie lub ziołach, ale bez przesady – dało się bez tego obejść. Uczęszczało na niego zaledwie dziewięcioro uczniów ze wszystkich domów: Remus i Syriusz, czwórka ambitnych kujonów z Ravenclawu i dwoje Pucholąt. Ech, no i największe rozczarowanie Blacka – Severus Snape. Zawsze w pierwszej ławce, zawsze przygotowany od fehu do dagaza i zawsze gotowy wyszczekiwać napuszony bełkot we wszystkich znanych martwych językach. Na ten widok Łapa poczuł silną pokusę do rezygnacji, ale naprawdę nie miał już wyboru. Albo runy, albo pociąg do domu. Tam za żadne skarby nie chciał wracać.

Męczył się wprawdzie potwornie, ale przy pomocy Remusa jakoś przeżył pierwszy semestr. Teraz po raz pierwszy wmaszerował do klasy z szerokim uśmiechem na ustach i wielką chęcią zdobywania nowej wiedzy. Może niekoniecznie w temacie, ale niech będzie!

Do tej pory zwykle ukrywał się w ostatniej ławce, ku rozpaczy prymusa Lupina, który jednak lojalnie trwał przy boku kumpla. Jednak tym razem Black ruszył na środek sali, gdzie w trzeciej ławce przy oknie siedziała wyjątkowo samotna Yenlla, ponieważ jej przyjaciółeczki najwyraźniej nie ceniły zbyt wysoko run. Syriusz w swojej nieskończonej naiwności zakładał, że on i ślicznotka znajdują się w podobnej sytuacji, bo jak przerażająca większość młodzieży widział w niej ładną buzię i niewiele więcej. Wkrótce miał się bardzo mocno zdziwić.

Łapa pociągnął za sobą Luniaczka i bez pytania czy pozwolenia zwalił się na ławkę obok koleżanki. Nie zwróciła na niego uwagi, wyraźnie zamyślona i zajęta bazgraniem po notatkach. Niedopuszczalne! Śledzony zdziwionym spojrzeniem Remusa, demonstracyjnie złamał pióro – którego i tak nie używał, skoro nic a nic nie zapisywał – po czym podsunął smutne szczątki przed nos Krukonki.

– Ej! – Posłał jej swój modelowy, śmiertelnie niebezpieczny dla niewieścich serc uśmiech. – Masz pożyczyć coś do pisania?

Bez słowa posłała w jego stronę po blacie mugolski długopis. Syriusz chwycił go chciwie i przyjrzał mu się kompletnie zafascynowany. Musiał przyznać, że niezła z niej dziwaczka, chociaż nie wyglądała.

– Ej! – spróbował znowu, niezrażony jej obojętnością oraz odporny na przewracającego oczami Lunatyka. – Ty jesteś Yen, prawda?

Z początku spojrzała na niego jak na idiotę, co z pewnością docenił Remus. Pytanie było głupie, to fakt. W końcu chodzili razem do szkoły zaledwie sześć lat. Tak naprawdę nie mieli jednak okazji zamienić dotąd nawet słowa. Piękna Yenlla i Huncwoci krążyli po zupełnie różnych orbitach. A mimo to nagle coś się zmieniło. Nieobecna duchem Krukonka spojrzała na niego jakoś przytomniej. Oczywiście nie mógł mieć pojęcia, że zaledwie dwie noce wcześniej Yen zawarła pewną intrygującą znajomość ani co i komu obiecała. Tymczasem panna Honeydell właśnie przypomniała sobie o Rosmercie i jej fatalnym zauroczeniu. No i oto połowa bandy Huncwotów siedziała teraz obok niej i sama pchała się w ręce. Nie zamierzała przepuścić takiej okazji.

– Cześć! – Śliczna szelma również roztoczyła przed nimi swoje firmowe uroki. – Syriusz i... prefekt Remus, tak? Miło was w końcu poznać. Potrzebujecie czegoś?

– Nie mamy słownika. Rem zostawił swój w dormitorium – łgał jak z nut Łapa, kopiąc przy okazji kumpla pod ławką, aby nie spieszył się z wyciąganiem materiałów dydaktycznych.

– Możemy się podzielić – zaproponowała ochoczo.

Przysunęła się do Huncwotów, po czym rozłożyła szerokim wachlarzem swoje pomoce naukowe. Była wyposażona nie tylko w podręcznik czy słownik, miała też przy sobie tablice odmian, teczkę z kopiami wszystkich tekstów oraz skrócone zasady wymowy z uwzględnieniem akcentów. Syriusz wybałuszył na nią oczy, Remus otwarcie, choć cichutko, śmiał się za jego plecami. W co oni wdepnęli, na Godryka? Nie tak miało to wyglądać!

Zdziwienie było do pewnego stopnia uzasadnione. Yen nie wyróżniała się aktywnością na zajęciach, Snape nikomu nie pozostawiał zbyt wiele czasu antenowego. Siedziała sobie cichutko w swoim kącie i cieszyła lekcjami. Bo Yenlla traktowała starożytne runy jak prywatne hobby i uczęszczała na nie dla przyjemności. Nie miała ochoty ani potrzeby się popisywał. Niczego nie musiała sobie udowadniać. W ten sposób mogłaby też zaszkodzić swojemu wizerunkowi. Nauka i praca własna wystarczały jej w zupełności.

– Masz tu błąd – wytknęła, gdy Syriusz w drodze wyjątku wyciągnął wymięty kajet, którego wyłącznym autorem pozostawał święty Remus. – O, tutaj! – Stuknęła kolorowym paznokciem w tekst. – W tym kontekście to będzie imiesłów bierny.

– Eee... – zaciął się kompletnie skołowany Black. – Co?

– Niemożliwe. Gdzie? – wyrwał się przed szereg nieco urażony Lupin, odpychając w tył Łapę. – A niech to, masz rację.

– A to gerundium, nie czasownik – wzięła na warsztat kolejne zdanie.

Oboje pochylali się teraz nad tekstem, analizując kolejne linijki i coraz bardziej spychając na margines nic z tego nierozumiejącego Syriusza. On sam z kolei miał nieprawdopodobną życiową szansę skrzyżować spojrzenia z ciekawskim Smarkiem, który właśnie zerkał do tyłu, węsząc haczykowatym nosem wokół niespodziewanego zamieszania. Zerknął przelotnie na notatki i wertującą słownik Yen. Z braku lepszych pomysłów Black odpowiedział mu złośliwym zezem. Snape przewrócił oczami, po czym ponownie się odwrócił.

Zaczęła się lekcja. Zdecydowanie jedna z dziwaczniejszych na kursie tego bardzo spokojnego, nieco zakurzonego przedmiotu. Syriusz pilnie słuchał i się interesował, mimo że nic nie pojmował. W drodze wyjątku nawet coś zanotował. I przez cały czas nie mógł się oprzeć pokusie, aby od czasu do czasu nie zerknąć w bok, na śliczną Yen, która nie była ani trochę taka, jak powinna.

***

Zgodnie ze stereotypem Krukonki przeżyły długi i napakowany niekończącymi się lekcjami dzień – wtorki zwykle były najcięższe – więc w pełnym składzie spotkały się dopiero na kolacji. Jednak nawet w tak sprzyjających relaksowi okolicznościach przyrody sobie nie odpuszczały. Kitty starannie przepisywała notatki, a Priscilla znowu przeglądała wielki atlas nieba. Chyba wciąż nie zgadzała się z poprawkami Yen i rozpaczliwie szukała argumentów, aby udowodnić jej pomyłkę.

– Odpuść już, Pris. Przejdziemy się przy okazji na wieżę, zerkniemy przez teleskop i wszystko będzie jasne – przekonywała ją znudzona koleżanka.

Opierała łokieć na wielkim słowniku run starożytnych, grzebiąc smętnie w talerzu. Krzywiła się okropnie, bo ani na moment nie odrywała oczu od siedzącej niedaleko Beatrycze. Dawna przyjaciółka, a obecnie rywalka demonstracyjnie ściskała dłoń wysokiego Krukona z siódmego roku, wyraźnie rzucając Yenlli wyzwanie. Panna Honeydell nie należała do opanowanych ani tym bardziej cierpliwych, dlatego łatwo i z przyjemnością pozwoliła się sprowokować.

– O nie! – Kitty natychmiast rozpoznała ten błysk w oku. – Daj jej spokój.

– Mowy nie ma. Sama zaczęła.

– Ale ty mogłabyś być mądrzejsza.

– Jestem – rzuciła arogancko. – Nie o to chodzi.

Poczekała na swoją chwilę. Beatrycze w końcu się podniosła i odeszła kawałek dalej, aby z kimś porozmawiać, porzucając swojego chłopaka. Yenlla w lot chwyciła okazję. Wstała, odrzucając do tyłu długie włosy, które wraz z zakończeniem szkolnego dnia powoli znowu zabarwiały się na różowo. Poluzowała krawat, podciągnęła wyżej spódniczkę i ruszyła do ataku.

– Cześć, przemyślałam sobie to, o czym ostatnio rozmawialiśmy.

Beztrosko usiadła na stole, niemal tuż przed ofiarą, jedną nogę malowniczo oparła na zwolnionym przez Beatrycze krześle. Chłopak nie miał nic przeciwko temu. Beatrycze zupełnie wyleciała mu z głowy i teraz pochłaniał głodny wzrokiem Yen.

– Naprawdę? Myślałaś o mnie?

– Nieustannie – zapewniła. – Całymi nocami.

– Tak? I o czym wtedy tak dumasz?

– Hi, hi. Nie powiem ci! Co ty sobie wyobrażasz?

– Nic złego, zapewniam. No powiedz!

– To mój sekret. – Mrugnęła do niego zalotnie. – Ale wiesz... Gdy tak leżę całkiem sama w tym wielkim łóżku... W zimnej wieży, gdzie jest tak dużo przeciągów... Hm...

Yen pochyliła się lekko w stronę chłopaka. Zauroczony dosłownie spijał słowa z jej ust. Czułym gestem złapała go za krawat i przyciągnęła do siebie jak niegrzecznego szczeniaka, którego trzeba trzymać na krótkiej smyczy.

Biedak nie wytrzymał napięcia. Nie wiadomo nawet, jak i kiedy rozchichotana Yenlla znalazła się na jego kolanach, owijając ramiona wokół jego szyi niczym pnącza trującego bluszczu. Nie posunęła się dalej, ale sytuacja i tak nie wymagała ani dłuższego scenariusza, ani reżyserskiego komentarza. Po drugiej stronie stołu odwrócona dotąd bokiem Beatrycze zerwała się z krzesła i zaczęła wrzeszczeć dziko, aż echo wstrząsnęło dość akustyczną Wielką Salą.

– JAK ŚMIESZ?! Zostaw go, żmijo!

Yenlli nie trzeba było powtarzać. Chciała tylko dać komuś nauczkę, dalszy rozwój wypadków jej nie interesował. Jak nagle znalazła się na kolanach oszołomionego chłopaka, tak błyskawicznie z nich zniknęła, zostawiając go z problemem. Wściekła Beatrycze była już tuż, tuż.

Jolene, Jolene – zaśpiewała Kitty na widok powracającej tryumfalnie przyjaciółki. – I'm beggin' of you, please don't take my man*.

– Tak to się robi – prychnęła zadowolona z siebie Yen. – Mogę mieć każdego, to żaden wysiłek.

– Ani wielka zasługa – skomentowała Priscilla. – Ta bezczelność w końcu cię ugryzie w zadek, zobaczysz. Ale Rosmercie z pewnością zaimponowałaś, właśnie tu biegnie. Wiesz już, co zrobisz ze swoją nową fanką?

– No ba! – Yenlla odzyskała apetyt, więc rzuciła się na ciastka z trzema różnymi rodzajami czekolady. – Przygarnę ją pod swoje skrzydła. Przecież obiecałam.

– Niech poczciwa Helga ma ją w swojej opiece.

Podniecona Ros dotarła wreszcie do stołu Krkukonek i całe piekło rozpętało się na nowo. Trzeba było jej wszystko opowiedzieć ze szczegółami, podczas gdy Beatrycze nadal znajdowała się w zasięgu wzroku i słuchu. Była jednak zbyt zajęta, aby je podsłuchiwać. Nie przebierając w słowach, rozstawała się publicznie z niewiernym ukochanym.

***

Nieco dalej, przy sąsiednim stole Slytherinu Severus Snape rozważał, czy zatkanie sobie uszu drożdżowym plackiem to byłby dobry pomysł. On też przeżył długi dzień i właśnie zaczynała boleć go głowa. Przeszło mu nawet przez myśl, żeby zrezygnować z kolacji, na którą i tak nie miał ochoty, i wybrać znacznie spokojniejsze dormitorium. W tym momencie jednak zjawiła się Marisa i to go zatrzymało.

– A ty co masz taką minę, jakbyś co najmniej przegrał w pokera? – powitała go, opadając na krzesło obok i przyciągając do siebie talerze z resztkami po obfitym posiłku.

– Bardzo śmieszne – mruknął, bo wszak było to niemożliwe przy jego naturalnym opanowaniu i kamiennej twarzy. A przynajmniej tak sobie wmawiał. – Hałas jest nie do zniesienia – dodał, wskazując ruchem głowy siejące zamęt Krukonki, obecnie z naddatkiem w postaci importu z Gryffindoru.

Ślizgonka nie dostrzegła żadnego problemu, raczej doceniła ten malowniczy widoczek. Mieszkanki domu Roweny były inteligentne, wesołe i kreatywne. Czego tu nie lubić?

– No bawią się dziewczyny, co poradzisz?

– Mam kilka pomysłów...

– Wyluzuj. To szkoła. Trudno, żeby było cicho.

– Gdzie byłaś tyle czasu? – Severus zmienił temat. – Prawie się spóźniłaś, zaraz znikną talerze.

Teraz to Marisa skrzywiła się, jakby rozgryzła cytrynę. Przysunęła się bliżej, atakując wrażliwe nozdrza intensywną wonią damskich kosmetyków. Najwyraźniej wszystkie zmysły nieszczęśliwego Snape'a zostały tego wieczoru skazane na tortury.

– Musiałam się wykąpać.

– Nie za wcześnie?

– Nie twój interes – wypaliła przesadnie agresywnie.

Posłał jej kolejne zdziwione spojrzenie. Westchnęła ciężko, licząc w myślach do dziesięciu i próbując się uspokoić. Dopiero wtedy poczuła się na siłach, żeby nakreślić mu problem.

– Ostatni był Ruskin, nie? Stary zbok. Nienawidzę tego, jak się na mnie gapi. Czuję się później brudna.

– Idź z tym do Slughorna.

– No co ty? – oburzyła się z miejsca. – Nie będę się ośmieszać. Zresztą, nie boję się go. Jak przyjdzie mu do głowy coś głupiego, sama sobie z nim poradzę. Gorzej, jak się uczepi jakiejś niewinnej idiotki. Oni potrafią wybierać ofiary. Kto by pomyślał, że taka łajza będzie nas uczyć obrony? Nie dość, że beznadziejny belfer, to jeszcze... Ech, szkoda gadać. Ta szkoła schodzi na psy.

Ponure rozważania nieoczekiwanie przerwał im Rosier, który już wychodził z jadalni, ale po namyśle się zatrzymał się za krzesłem Severusa.

– Snape, przydaj się na coś – zagadnął.

Wywołany Ślizgon odwrócił się niechętnie i bez zainteresowania.

– Ty masz jutro eliksiry z tą cizią? – ciągnął Rosier.

Nie musiał nawet doprecyzować, o kogo mu chodzi. Zwykle chodziło tylko o jedną dziewczynę. Mimo to Rosier kiwnął w stronę Krukonek.

– Sam w to nie wierzę, ale tak – odpowiedział skrzywiony Severus.

– Świetnie, przekaż jej to.

Nieco tylko zakłopotany Ślizgon wyciągnął z kieszeni świstek pergaminu i spróbował go dyskretnie przekazać.

– Nie jestem sową – uniósł się honorem Snape.

– Ja jestem! – zgłosiła się na ochotniczkę Marisa. – Co to? Korespondencja miłosna? Przez atrament do serca?

– Bardziej interesują mnie inne rejony, ale niech ci będzie.

To już mniej spodobało się Marisie, więc gdy tylko liścik trafił w jej ręce, bez wahania go rozwinęła.

– O człowieku! Co to jest, wizyta u magomedyka? Data, miejsce i nic więcej? MASAKRA! – skomentowała, bezczelnie wystawiając mu język.

Rosier właśnie zdał sobie sprawę, jak tragicznie źle wybrał posłańca.

– Oddawaj! – warknął.

– Trochę fantazji, na Isztar i Hathor! W ten sposób nic nie osiągniesz.

– Może masz lepszy pomysł, co? Skoro wiesz na ten temat znacznie więcej. Chcesz napisać wiadomość za mnie? Proszę bardzo!

Z nieznanych powodów Marisa widocznie się zaczerwieniła, jednak to Snape skradł całe show, gdy płynnie wyrecytował:

Kto spać będzie z piękną Etain

Kogo nocą będzie gościćNie wiadomo. Lecz wiadomoŻe nie zaśnie w samotności**

Zarobił komplet zdumionych spojrzeń. Ba, cała Wielka Sala zdawała się nieoczekiwanie tonąć w pełnej napięcia ciszy, o ile nie cały wszechświat. Severus był najwyraźniej zachwycony szokiem, jaki wywołał.

– Poezja albo nic – rzucił z wyższością. – Każdy to wie.

Rosier zdołał w końcu wyrwać karteluszek oszołomionej Marisie. Zmiął go w rękach, po czym wyjął świeży pergamin i położył go przed Severusem.

– Jesteś cholernie dziwny, Snape, wiesz? Ale zapisz to – polecił. – A ty zanieś adresatce, jasne?

– Cała pojemność po mojej stronie – zgodziła się ochoczo Ślizgonka.


*********

* Dolly Parton: Jolene

** Ernest Bryll, Małgorzata Goraj: Irlandia. Liryki najpiękniejsze

https://youtu.be/Ixrje2rXLMA

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro