Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Piżama party


Thank heaven for little girls
For little girls get bigger every day
Thank heaven for little girls
They grow up in the most delightful way
Those little eyes so helpless and appealing
One day will flash and send you crashin' through the ceilin'
Thank heaven for little girls
Thank heaven for them all, no matter where, no matter who
Without them, what would little boys do?

(Gigi: Thank Heaven for Little Girls)


W piątki Yenlla nigdy nie spieszyła się na pierwszą lekcję. Im bardziej się spóźniała, tym krócej trwała, więc łatwo było wykonać rachunek zysków i strat. Żadnego innego dnia tak starannie nie szykowała się do wyjścia. Specjalnie na tę okazję trzymała w szafie jedyną spódnicę regulaminowej długości – w dodatku z halką i wyjątkowo grubymi, czarnymi rajstopami. Zakładała też na siebie pełny mundurek, włącznie z marynarką i wierzchnią szatą. Musiała jednak szczerze przyznać, że niewiele to pomagało. Przecież wcale nie chodziło o ubranie.

Jak zwykle w piątek odpuściła sobie śniadanie, ale i tak wyszła z dormitorium ostatnia. Lekcje już się zaczęły, korytarze były zupełnie puste. Możliwe, że tym razem przesadziła i w końcu zostaną wyciągnięte jakieś konsekwencje. Trudno, nie bała się dodatkowych prac domowych. Gorzej ze szlabanami, tego naprawdę nie chciałaby doświadczyć na własnej skórze – na samą myśl pokrywała ją gęsia skórka. Z każdym krokiem pokusa, aby zawrócić, stawała się silniejsza. Czuła, jak żołądek zwija jej się w supeł i coraz bardziej zaciska.

„Już niedługo", pocieszała się w duchu. „Jakoś to będzie".

Zbliżyła się do klasy. Jeszcze tylko kilka kroków. Może uda jej się wślizgnąć, może akurat będzie patrzył w inną stronę... Nie zdążyła chwycić za klamkę, drzwi same się przed nią otworzyły.

– A kogo my tu mamy? – przywitał ją profesor Ruskin pozornie jowialnym tonem, pod którym kryła się zamaskowana kpina. – Gwiazda raczyła wstać, zapraszamy serdecznie.

Najgorsze było to, że wcale nie wyglądał groźnie. Zwyczajny facet w średnim wieku, trochę zapuszczony i z rysującymi się pod szatą zaczątkami szacownego brzuszka. Tylko ta nalana, niepokojąco rumiana twarz i te oczy... Oczy zdradzały wszystko.

Otworzył szerzej drzwi klasy, ale się nie odsunął. No, może odrobinę. Nadal stał w progu i tarasował jej przejście. Jeśli chciała wejść, musiała się przecisnąć tuż obok niego. Poczuła, jak tkanina ociera się o tkaninę, usłyszała, jak szeleszczą szaty. Do jej nozdrzy doleciał zapach potu maskowany przez nadmiar wody kolońskiej. Zrobiło jej się niedobrze.

– Wracajmy do meritum – oświadczył nauczyciel. – Zamknijcie książki, urządzimy sobie małą przepytywajkę dla przypomnienia.

Gdy Yen przeszła przez próg, ruszył krok w krok za nią, wciąż trzymając się blisko. Dotknął jej ramienia, niby tak dla żartu, żeby ją popędzić. Nieważne, że praktycznie biegła na swoje miejsce, żeby jak najszybciej się od niego uwolnić. Blada Kitty obserwowała ją z ławki i trzęsła się tak samo jak koleżanka. Yenlla padła obok niej niemal bez życia.

– Czy wszyscy przeczytali zadany rozdział? Panno Honeydell...

Nawet nie zdążyła ochłonąć, znowu ją zaczepił. Nie dosłyszała pytania albo po prostu do niej nie dotarło. Serce biło jej tak mocno, że wszystko zagłuszało.

– Ojoj, fatalnie – zacmokał profesor Ruskin. – Który to już raz, panno Honeydell? Muszę przyznać, że jestem rozczarowany panny postawą. Sądziłem, że...

Ręka Priscilli wystrzeliła w powietrze jak strzała, a zaraz potem lojalna przyjaciółka zaczęła bez pozwolenia udzielać odpowiedzi na pytanie. Ruskin niby uprzejmie kiwał głową, ale ani na moment nie spuszczał wzroku z ofiary. Yen pochylała głowę tak nisko, że prawie opierała ją na blacie. Kitty trzymała ją za rękę pod ławką.

– Obawiam się, że nie traktuje pani mojego przedmiotu poważnie, panno Honeydell. Rozumiem, pewnie istnieją na świecie znacznie przyjemniejsze zagadnienia, ale zapewniam, że nie da się odbić morderczego zaklęcia za pomocą, powiedzmy, lusterka.

W klasie rozległy się pojedyncze śmiechy. Ci spośród Krukonów i Puchonów, którzy nie znosili Yenlli, mieli na obronie przed czarną magią prawdziwy bal. Beatrycze na pewno była zadowolona.

– W ogóle się nie da – mruknęła pod nosem Yen.

– Słucham? – zareagował natychmiast nauczyciel. – Proszę głośniej.

Pokręciła głową. Nie odezwała się więcej.

– Szkoda, wielka szkoda. Zaległości rosną, a my mamy problem, panno Honeydell. Trzeba będzie wspólnie pomyśleć, jak go rozwiązać. Nieważne. Przygotujcie się wszyscy, potrenujemy dzisiaj podstawowe tarcze. Dobierzcie się w pary i zaczynamy.

– Musimy to zgłosić – upierała się Kitty, gdy schowały się w najodleglejszym kącie klasy. Ani im w głowie były ćwiczenia.

– Nie chcę kłopotów – powtarzała raz po raz zgnębiona Yenlla. – Na szczęście to tylko OPCM, nauczyciele zmieniają się co roku. Muszę tylko jeszcze trochę wytrzymać.

– Ale on nie może się tak zachowywać!

– Słowo przeciwko słowu. To fakt, że nie mam najlepszych stopni. Nikt nie potraktuje mnie serio, pomyślą, że się mszczę.

– W sumie... Zawsze możesz zdawać komisa w czerwcu.

– I zamierzam! – odgrażała się szelma. – Nie pozwolę, żeby ten typ mi zrujnował średnią. Niech to, idzie tu.

– Panno Silverwand, zobaczmy tę tarczę. – Ruskin zatrzymał się przy nich podczas obchodu wokół klasy. – Gwiazdy wolałbym już nie stresować, bo, nie daj Merlinie, zemdleje nam z wysiłku.

Kitty pozieleniała. Była świetna w zaklęciach i jak najbardziej potrafiła wyczarować tarczę, ale przy Ruskinie z nerwów trzęsły jej się ręce. Z tego powodu przez kilka kolejnych minut musiała znosić irytujące poprawki, gdy profesor opierał się o nią albo kładł dłonie na jej ramionach. Trudniej było wytłumaczyć, dlaczego co i rusz zjeżdżały też aż na biodra udręczonej uczennicy. Yenlla czuła wściekłe uderzenia gorąca i bała się, że za moment para pójdzie jej uszami, ale uparcie milczała.

„Jeszcze tylko trochę", wmawiała sobie. „To już ostatnia prosta".

Ręka Priscilli ponownie wystrzeliła w górę. Tym razem miała pytanie, więc skutecznie odciągnęła Ruskina. Panna van der Lassenhoff była z koleżanek najwyższa, postawna i dość surowa w obyciu. Zdecydowanie nie w jego typie, dlatego jako jedna z niewielu miała spokój. Pomagała też, jak umiała tym, które akurat znalazły się w kłopocie.

– Na mądrą Rowenę, co za typ. – Priscilla dołączyła do przyjaciółek, udając, że udziela im cennych wskazówek dotyczących zadania. – Kto mu pozwolił uczyć?!

– Dumbledore – prychnęła Yenlla. – Ten to ma bezbłędny instynkt. Co roku większy pajac. Gdyby OPCM nie było obowiązkowe...

– Niestety, też bym tego nie wybrała – zgodziła się Priscilla. – Strata czasu, moim zdaniem. Od lat nie mieliśmy dobrego nauczyciela. Ale z powodu niepewnych czasów mamy umieć się bronić, co poradzisz?

– Phi, powodzenia!

– I znowu zadał jakieś nudne wypracowanie. Przynajmniej teorią błyśniesz, Yenka, może wtedy się odwali?

– Zawsze znajdzie powód, żeby się przyczepić – westchnęła ciężko. – Ale już niedługo, byle do czerwca. À propos – ożywiła się nagle niepoprawna szelma. – Czasu jest mało, a pracy dużo. Co wy na to, żeby w sobotę zaprosić do nas Rosmertę na pierwszą lekcję stylu?

Krukonki zgodnie jęknęły.

– Musimy się uczyć – narzekała Priscilla.

– Nauka nie jednorożec, no i zostaje jeszcze wolna niedziela. W sobotę proponuję małe piżama party na rozładowanie napięcia. O tak!

***

Prefekt szóstego roku Hufflepuffu był wyjątkowo uporządkowanym młodym człowiekiem. Naprawdę. I rodzice, i nauczyciele byli z niego dumni, tylko okropna siostra jakoś go nie doceniała. Czuła się lepsza, bo miała lepsze stopnie. Też coś! To on został prefektem. Bardzo poważnie podchodził do swoich szkolnych obowiązków, więc nikt nie mógł mu nic zarzucić, podczas gdy ona dość często pakowała się w kłopoty. Prefekt znał regulamin szkoły na pamięć, lekcje miał zawsze odrobione, łącznie z zadaniami z gwiazdką, i nigdy się nie spóźniał. Miał ustalony plan dnia, którego ściśle się trzymał, tak samo jak swoje drobne zwyczaje i rytuały. Niektórzy to doceniali. Ba! Profesorowie twierdzili, że można by według niego regulować zegarki. Wszyscy też zawsze jakoś wiedzieli, gdzie i kiedy można go znaleźć.

Zatem jeśli akurat wypadał piątek i wielkimi, niepokojącymi krokami zbliżała się cisza nocna, prefekt Hufflepuffu na pewno kierował się do specjalnej łazienki dla wybrańców z odznakami. Nie wybrał sam tego terminu. Po prostu obiekt był dość intensywnie oblegany z uwagi na rozmaite atrakcje i luksusy, a on – przy wszystkich swoich wyjątkowych przymiotach umysłu czy ducha – nie miał w sobie dość charyzmy, aby wywalczy dla siebie lepsze okienko czasowe. Piątkowa noc, gdy wszyscy inni mieli lepsze rzeczy do roboty, nie była jednak wcale taka zła. Dzięki temu miał gwarancję, że nikt mu nie będzie przeszkadzać. Wspaniała łazienka była tylko i wyłącznie jego.

No, prawie.

Gdy był już blisko celu, usłyszał subtelny szelest i ostrożne kroki za sobą. Odwrócił się i wtedy zza jednej ze stojących wzdłuż ścian zbroi wysunęła się dziewczyna w kusym szlafroku, przyszpilając go w miejscu zalotnym spojrzeniem. Miała długie do pasa, różowe włosy, a na stopach puszyste kapcie tego samego koloru.

– Jeremiah – szepnęła sugestywnie, zaciskając mocniej pasek od szlafroka. W ten sposób ładnie podkreśliła idealną talię. – Cóż za szczęśliwe spotkanie.

– Przykro mi, Yen – rzucił obronnie, zanim zdążyła cokolwiek dodać. – Nie mogę.

Spojrzała na niego wielkimi, chabrowymi oczami, wyginając usta w nieszczęśliwą podkówkę.

– Nie bądź taki, Jer.

– To łazienka prefektów – bronił się.

– I jakoś do tej pory jej od tego nie ubyło.

– Ktoś w końcu się dowie.

– Ja nikomu nie powiem – zapewniła.

Zbliżyła się do niego posuwistym krokiem. Pachniała tak ładnie, że w ogóle nie rozumiał, dlaczego musi się tyle kąpać.

– Nie macie prysznica w wieży?

– Och, nie rozśmieszaj mnie! Tyle dziewcząt do jednej łazienki? Przecież to koszmar! Nie daj się prosić, Jer...

– Nie, Yen. Nie tym razem.

Oparła dłonie na przodzie jego szaty, uśmiechając się uroczo. Jeremiah poczuł, że robi mu się bardzo ciepło pod tymi wszystkimi warstwami ubrania.

– Miałam ciężki dzień i naprawdę potrzebuję chociaż krótkiej chwili w wannie. W chmurze aromatycznej piany. Tylko tyle, żebym mogła poczuć... gorącą wodę na skórze – umiejętnie malowała przed jego oczami sugestywne obrazy.

– Pięć minut – skapitulował w końcu.

– Tyran! Co najmniej piętnaście.

– Ech...

– Dzięki! – Rozpromieniona Yenlla cmoknęła go w policzek. – Stój na czatach, dobrze? Gdyby pojawiła się Jęcząca Marta, sypnij jej solą w oczy. Pinda mnie nie cierpi.

Gdyby Jeremiah miał przy sobie podręcznik do transmutacji, mógłby spokojnie powtórzyć materiał na poniedziałkowy sprawdzian, bo ostatecznie Yen spędziła w łazience okrągłą godzinę. Jak zwykle.

***

Nadprogramowe obowiązki nieco popsuły Yen plany, bo w sobotę to właśnie Krukonki miały dyżur przy dojrzewających w szklarni mandragorach. Ros z kolei musiała skoczyć do Hogsmeade, żeby zapracować na swoje czesne, jak gorzko wyjaśniła dziewczynom. Nie ma jednak tego złego, bo przynajmniej miała okazję skołować w wiosce coś dobrego, aby odwdzięczyć się za serdeczne przyjęcie.

Po obiedzie i krótkiej reorganizacji Yenlla czekała na swój nowy nabytek przed wejściem do wieży. Opierała się nonszalancko o framugę, skubiąc nitkę wystającą z rozkloszowanego rękawa. Po cywilnemu nosiła modne, bardzo krótkie sukienki w psychodeliczne wzory, które wyróżniały się też absurdalnie długimi rękawami. Na tle ogólnej szarości i ponurych murów Miss Hogwarts prezentowała się całkiem malowniczo.

– Cześć! – przywitała się z Ros. – Bałam się, że zapomniałaś hasła. Ostatnio byłaś... Hm, powiedzmy, że bardzo podekscytowana.

– Słusznie – potwierdziła Rosmerta. – Nic nie pamiętam. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że można nocować w obcym dormitorium.

– No co ty? Wy jesteście jacyś dziwni w tym Gryffindorze. Przecież właśnie o to chodzi, żeby nawiązywać pozytywne kontakty ponad podziałami. To cały urok szkół z internatem, szczególnie tych koedukacyjnych. – Puściła do niej oko.

Rosmerta westchnęła cicho. Ona nie miała na tym polu żadnych ciekawych doświadczeń.

– Spokojnie, wszystko przed tobą – pocieszyła ją radośnie Yen, domyślając się wiele po jej smutnej minie. – Zaufaj mi, nauczę cię wszystkiego, co wiem. Będziemy się tak dobrze bawić! – W porywie emocji rzuciła jej się na szyję i ścisnęła. Potem zawirowała w zgrabnym piruecie, wypowiedziała hasło i pociągnęła Ros do wejścia. – Lubisz rum?

Niewinna Gryfonka stanęła jak wryta.

– Co?!

– Rum – powtórzyła cierpliwie Yenlla. – Jasny czy ciemny? Ja tam uważam, że im ciemniejszy, tym lepszy, jasny nadaje się chyba tylko do ciasta. Mamy jeszcze ajerkoniak, ale tylko Pris go toleruje.

– Ja... – Zakłopotanie Rosmerty narastało wstydliwymi falami. – Przyniosłam kremowe piwo.

– Świetnie. Przyda się rano na kaca.

– Rano?

– A co myślałaś? – rzuciła zarozumiale Yen. – Nie da się zostać gwiazdą w ciągu kilku godzin. Ale w nocy... Uhuhu, wiele się może zdarzyć w ciągu jednej nocy!

Nieśmiała Ros niczym Kopciuszek wybierający się na wielki bal – albo prosię na rzeź – wkroczyła do pokoju wspólnego Krukonów, który wyglądał teraz zupełnie inaczej. Stoliki odsunięto pod ściany, gdzie nadal oddawali się nauce nieporuszeni uczniowie, którzy chyba przywykli do zamieszania, więc nic im nie przeszkadzało. Ulubiony sektor koleżanek Yenlli wydzielono parawanami. Gdy Ros ostrożnie rzuciła okiem w tamtym kierunku, dostrzegła stosy ubrań i butów. Niedaleko kręciła się Priscilla, krocząc majestatycznie w tę i nazad z książką na głowie – idealnie wyprostowana, gibka i imponująca. No, może gdyby nie usta, które rozciągała dziwacznie, powtarzając w kółko: A, E, I, O, U, Y, na przemian z enigmatycznym refrenem „The rain in Spain stays mainly in the plain"*.

– Co tu się dzieje? – zdziwiła się Rosmerta, czując pierwsze uderzenia ataku paniki. Powoli zaczynała dostrzegać wrzący dookoła kompot, w który wpadła.

– Może lepiej najpierw się napij – rzuciła z troską Kitty, która pojawiła się obok z naręczem kosmetyków. – Yenka proponowała ci rum?

– Yhy.

– Ja wolę wino porzeczkowe – zareklamowała. – Jest słabsze. Nie będzie ci się tak kręcić w głowie.

– Za późno – jęknęła Gryfonka.

Podreptała za Kitty do stolika, na którym mogła sobie w spokoju obejrzeć towary. Lusterka, zalotki, cienie do powiek i maskary w zatrważającej ilości. Sztuczne rzęsy dla mniej hojnie obdarzonych przez naturę dziewcząt. A do tego cały szwadron szminek i lakierów do paznokci we wszystkich kolorach tęczy.

– Makijaż jest w szkole zakazany – przypomniała sobie.

– Hm, a czym właściwie jest makijaż? To przecież kwestia interpretacji, prawda? Wiadomo, że trzeba uważać, zwłaszcza w pobliżu Żelaznej Dziewicy. Wszystko zaraz konfiskuje i wysyła do łazienki, żeby się umyć.

– Jak znowu dziewica?

– McGonagall. Ty masz z nią więcej do czynienia na co dzień, więc musisz się pilnować. Ale spokojnie, wszystko się da ogarnąć.

– Skąd to macie? – Ros ponownie omiotła wzrokiem imponującą wystawę.

– Kontrabanda – zaśmiała się Kitty. – Tylko lakiery produkujemy same. To hobby Yen. Ona i Pris uczęszczają na zaawansowane eliksiry, ja sobie darowałam tę przyjemność. A ty już wiesz, jakie przedmioty chcesz kontynuować?

– Eee...

Rosmerta nie po raz pierwszy poczuła się skołowana. W tym towarzystwie tematy zmieniały się jak w kalejdoskopie – zaiste niedługa ścieżka skojarzeniowa dzieliła lakiery od sumów. Krukonki miały mnóstwo lekcji, planów, zainteresowań i zajęć pozalekcyjnych. Ona sama do tej pory głównie skupiała się na tym, żeby jakoś przetrwać w Hogwarcie, rzadko myślała o tym, jakie możliwości oferuje szkoła magii. W ogóle nie ogarniała, jak wśród tylu problemów i prac domowych można mieć jeszcze czas na cokolwiek innego.

– To co z tym rumem? – Yenlla, która na moment gdzieś zniknęła, wróciła z zapasem kolorowych magazynów dla nastolatek.

– Może zluzujcie na moment, co? – syknęła na nią scenicznym szeptem Priscilla, zezując znacząco na obecnych w pokoju wspólnym uczniów.

W polu widzenia drobny blondynek o twarzy cherubinka – aktualnie dość bladej – walczył z „Potworną księgą potworów".

– Gilderoy! – krzyknęła na niego ostro, korzystając z autorytetu przysługującego starszyźnie. – Jeśli to wiekopomne dzieło znowu ci ucieknie i kogoś pogryzie, sama zaprowadzę cię do profesora Flitwicka. To pozycja dla zaawansowanych. – Widzicie? – zwróciła się z kolei do koleżanek. – Psujecie niewinne dzieci. Poczekajcie z rumem, aż wrócimy do sypialni.

– A nie możemy tam iść od razu? – zaproponowała Rosmerta, która w głównej sali czuła się trochę nieswojo.

– Niemożliwe. Za mało miejsca – oceniła fachowo Yen.

– Za mało miejsca na co?

Panna van der Lassenhoff bezceremonialnie ułożyła jej na głowie książkę, którą przed chwilą sama nosiła, po czym z werwą poklepała po plecach. Księga zachwiała się niebezpiecznie.

– Witamy na przyspieszonym kursie obłędu.

Rosmercie z wielkim trudem przyszłoby wytłumaczenie tego, co stało się później, bo nikt przy zdrowych zmysłach by w to nie uwierzył. Priscilla kazała jej spacerować po całym pokoju, strofując przy okazji jak niegrzecznego pufka.

– Wyprostuj się, ramiona do tyłu, barki w dół – powtarzała do znudzenia. – Nie patrz pod nogi.

– To gdzie mam patrzeć?

– Przed siebie, oczywiście. Jak dumna Gryfonka – pouczała. – Trzymaj pion! Broda wyżej. Wyżej! I klatka do przodu.

– Klatka?

– Cycki, Ros, cycki – przetłumaczyła rozchichotana Yenlla. – A teraz spróbuj wejść na wysokie palce.

– Równowaga to podstawa – ciągnęła swoje profesorskim tonem Priscilla.

– No i to dobry trening przed szpilkami. Jaki nosisz rozmiar buta, Ros?

Kazały jej spacerować, kazały robić przysiady, brzuszki i skłony, a potem jeszcze balansować raz na jednej, raz na drugiej nodze oraz wytrzymać przynajmniej minutę w desce... Każdej z kilku możliwych, przy czym fantazji im nie brakowało. Po wszystkim ledwo mogła oddychać i przez chwilę myślała, że umiera.

– No dalej, dalej – motywowała koleżankę Yen. – Mamy lata siedemdziesiąte, dobra kondycja jest w modzie.

– Spódnice są coraz krótsze, warto mieć nogi godne pokazywania – dołączyła do niej Kitty.

Rosmerta zdecydowanie nie tego spodziewała się po szkoleniu u Krukonek, ale nie miał odwagi ani siły protestować. Nawet wtedy gdy zwariowane dziewczyny kazały jej założyć na stopy baletki i kręcić piruety. Yenlla demonstrowała każdy krok, popisując się ponad wszelką krytykę. Praktycznie płynęła w powietrzu, podczas gdy Ros tupała niczym hipogryf.

– Będzie lepiej – pocieszała ją Kitty. – Każdy jakoś zaczyna.

– Klasyczny taniec to świetna szkoła gracji i dyscypliny.

Yen lekko wskoczyła na stolik i zawirowała w sekwencji obrotów. Cała aż jaśniała, radując się wrażeniem, jakie robi na zgromadzonych. Młodociany Gilderoy Lockhart porzucił gdzieś nudne lekcje i poprosił o włączenie do zabawy. Sam umieścił na czubku swojej głowy „Tysiąc magicznych ziół i grzybów" i ćwiczył naturalne uśmiechy pod okiem ledwie żywej ze śmiechu Kitty.

– Obłęd jest zaraźliwy – sarkała ponuro Priscilla. – Ostrzegałam.

– Skąd wy to wszystko wiecie? – dziwiła się swoim zwyczajem Rosmerta.

Krukonki – jak na zaprzysięgłe kujonki – wykazywały się podejrzanie wysoką sprawnością fizyczną. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że właśnie takimi głupotami zajmują się w wolnym czasie.

– Yenka uczyła się tańca od dziecka – wyjaśniła usłużnie Kitty.

– Chodziłam do szkoły baletowej – szelma skorzystała z okazji, żeby się pochwalić. – Jeszcze przed Hogwartem. Później zresztą też uczestniczyłam w różnych kursach. Do niedawna miałam specjalną dyspensę od dyrektora, mogłam kontynuować naukę na warsztatach, o ile nie kolidowało to z nauką, czyli głównie weekendowych. W wakacje wyjeżdżam zawsze na obozy taneczne i aktorskie. Kitty zaliczyła kilka razem ze mną.

– Wyborna zabawa. – Pokiwała głową panna Silverwand. – Polecam!

– WOW – skomentowała krótko Rosmerta. – Ale po co?

– Mam swój własny plan na życie – odpowiedziała tajemniczo Yen. – Trzymajcie kciuki, bo to nie jest łatwa ścieżka. To straszne, że tutaj zupełnie nie ma gdzie ćwiczyć. W Hogwarcie nic się nie dzieje! Nie mamy żadnych potańcówek, to wielka strata. Gdyby tak... – Zamarła nagle w połowie formułowania myśli.

Wyraz jej twarzy momentalnie się zmienił, w zmrużonych oczach pojawił się ten szczególny błysk, który koleżanki Gwiazdy dobrze znały, ale Ros jeszcze nie. Zwykle wróżył, że wydarzy się coś ciekawego, choć niekoniecznie bezpiecznego, legalnego czy przynajmniej mądrego. Yen zgrabnie zeskoczyła ze stołu i podeszła do Gryfoki krokiem polującej tygrysicy. Ros odruchowo się cofnęła.

– Oho! – Kitty od razu dostrzegła sygnały.

– Niech to, ona znowu zaczyna! – zauważyła równie czujna Priscilla.

– Ale co? – Rosmerta naturalnie nic z tego nie rozumiała.

– W szkole brakuje potańcówek – wymruczała w zamyśleniu Yen, mierząc ją głodnym wzrokiem od stóp do głów. – Tylko że szkoła to nie wszystko, poza szkołą jest jeszcze Hogsmeade... Tak, tak. To idealne rozwiązanie!

– Mamroczesz, Yenka – wytknęła jej Kitty. – Co wymyśliłaś?

– W maju wypada wycieczka do wioski, a rodzice Ros prowadzą Trzy Miotły. Nie rozumiecie? To wspaniała okazja!

– Jaka okazja? – zapytały chórem.

– Jedyna taka! Znakomita okazja, żeby się zabawić. I zarobić! – rzuciła odkrywczo. – Sala jest dostatecznie duża, wystarczy muzyka z płyt, skromny bufet... I wstęp płatny od pary. Wiosenne potańcówka w Trzech Miotłach! – nakręcała się coraz bardziej. – Rodzice Ros mogą ją dla nas zorganizować.

– NIE! – krzyknęła przerażona Gryfonka. – To niemożliwe, nigdy się nie zgodzą.

– Musisz ich przekonać – rzuciła lekko Yen. – To doskonały pomysł, a chętnych na pewno nie zabraknie, przecież tutaj nie ma co robić! Mogą liczyć na tłumy gości, steki galeonów. O tak! – Niecierpliwie zatupała nogami z uciechy. – A ty... Ty, kochanie, pojawisz się na tej imprezie u boku Syriusza Blacka – zakończyła tryumfalnie. – Gwarantuję!

To był koronny argument. W ten sposób projektowana przemiana Rosmerty uzyskała konkretny cel i termin. Miała nieco ponad miesiąc, aby zdobyć serce złotego chłopca Gryffindoru, a zaproszenie na potańcówkę stanowiło ostateczny tekst i wyznacznik sukcesu.

Napięcie w pokoju wspólnym Krukonów sięgnęło zenitu. Dumna z siebie Yen skłoniła się z kurtuazją przed Kitty, prosząc ją do tańca. Wirowały razem na samym środku, śmiejąc się i przerzucając pomysłami.

– Musimy wymyślić temat przewodni!

– Uszyć sukienki!

– Trzeba roznieść wieść po szkole. Rozreklamować wydarzenie.

– Reklama dźwignią handlu.

– Przygotuję biznesplan – rzuciła ze swojego kąta Priscilla, łapiąc się za głowę. – I może wstępny kosztorys.

Żadna z nich nie zauważyła, że Rosmerta nie wyraziła na to wszystko zgody... Zresztą, nie miała takiej mocy. Matka przecież nigdy by... Później jednak wyobraziła sobie siebie w jednej z tych superkrótkich, modnych sukienek z szerokimi rękawami, które tak dobrze wyglądały na Yen. I Syriusza, który wpatruje się tylko w nią. Oczami wyobraźni już widziała, jak nagle dostrzega ją w tłumie, na przykład w pokoju wspólnym czy w Wielkiej Sali. Albo lepiej – NA MECZU! Po wielkiej wygranej Gryfonów pada przed nią na kolana i zaprasza na tańce. A potem... potem trzyma ją w objęciach podczas bardzo wolnej, romantycznej piosenki. Obejmuje ją ramionami, patrzy głęboko w oczy i wtedy... wtedy...

Rosmerta poczuła, jak palą ją policzki.

– Porozmawiam z rodzicami! – postanowiła.

– No pewnie. – Yen nie brała pod uwagę innej opcji.

– A my ci pomożemy – zapewniła Kitty. – Opracujemy plan i zestaw rozsądnych argumentów za i żadnych przeciw.

– To będzie wydarzenie sezonu – cieszyła się Miss Hogwarts. – Przyjdą absolutnie wszyscy! Nie może być lepiej.

Cztery dziewczyny śmiały się, tańczyły i wygłupiały. Zapanowała powszechna głupawka, bo właśnie tak było w Krukolandzie za czasów panowania Yenlli Vanilli Honeydell. Zawsze coś się działo i nigdy nie było nudno.

– No dobra – zarządziła w końcu Priscilla, która zwykle była mózgiem operacji, głosem rozsądku i honorową planerką. – Po treningu czas na prysznic, a potem przechodzimy do fazy numer dwa, jasne?

– To znaczy? – zapytała zdezorientowana Rosmerta.

– Jesteś wiosną czy zimą, Ros? – zagadnęła Kitty.

– Wolisz rum czy ajerkoniak? – chciała wiedzieć Yen. – Teraz naprawdę się zabawimy.

***

– Nie wierzę – zachichotała Rosmerta, jak zwykle wpatrując się w Yen szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Teraz jakby większymi po doklejeniu imponującego wachlarza sztucznych rzęs. Nie przykleiły się tak całkiem prosto, końcówka wywinęła się pod kątem i uwierała w kącik oka, ale ponieważ ogólny efekt jej się podobał, Ros postanowiła ją tak zostawić.

– Naprawdę to zrobiła – potwierdziła usłużnie Kitty. – Ona nie ma żadnych zahamowań.

– Co za bzdury?! – oburzyła się natychmiast Gwiazda dla zasady, mimo że podobne stwierdzenie wyraźnie jej pochlebiało.

– Ale to sama prawda – spierała się z nią panna Silverwand. – Flirtowałaś ze wszystkimi czterema prefektami naczelnymi ze wszystkich czterech domów. Robiłaś to przez całą zimę!

– I którego w końcu wybrałaś? – zainteresowała się Ros.

– Żadnego, o to właśnie chodzi. – Kitty ponownie okazała się szybsza od koleżanki, która w zamyśleniu przeglądała szminki, od czasu do czasu podnosząc którąś i oceniając na oko, czy pasuje do Gryfonki. – Przynajmniej nie zdążyła się zdecydować, dopóki się o sobie nie dowiedzieli. Rozpętało się łatwe do przewidzenia piekło. W ten sposób Hogwart w ciągu jednego dnia stracił trzech prefektów z powodu skandalicznego zachowania nielicującego z godnością stanowiska, a Yenlla zyskała ksywkę seryjnej morderczyni odznak.

– Całkowicie zasłużenie – orzekła Priscilla. Akurat wróciła do dormitorium i załapała się na finał długiej opowieści. Podała Ros słoiczek z maścią. – Proszę bardzo, to ci pomoże na kostkę. Musiałam pożyczyć do brata, bo zapasy nam się wyczerpały.

– Filip pragnie zostać uzdrowicielem, prawda? – podchwyciła błyskawicznie Kitty, zezując na Yenllę, ale tajemniczo kiwając głową do Pris. – To znakomity zawód. Przyszłościowy.

– Jak każdy Puchon – niemal ziewnęła wyraźnie niezaintrygowana Yenlla.

– I całkiem wyprzystojniał przez ten rok – nie odpuszczała Kitty. – Zmężniał i w ogóle. Nie uważasz?

– Bardzo dobrze radzi sobie w Hogwarcie – zareklamowała dumna siostra, jednak domowe stereotypy i tak wzięły górę. – Jak na Hufflepuff.

Yen albo tak dobrze udawała, albo rzeczywiście nie miała pojęcia, co się dzieje. Skupiła się na szminkach i na Rosmercie, starannie wmasowującej specyfik w skręconą kostkę.

Pierwsza lekcja chodzenia na obcasach nie skończyła się sukcesem, więc cały dziewczyński majdan przeniósł się do sypialni szóstego roku, skąd Yen bezdusznie wypędziła pozostałe dwie współlokatorki. Ros leżała wygodnie rozparta na łóżku, z nogą uniesioną w górę i opartą na poduszkach, podczas gdy Krukonki uwijały się wokół niej. Kitty bawiła się jej włosami, bardzo bujnymi i gęstymi, co trudno było zaobserwować, gdy dla wygody zbierała je w węzeł na czubku głowy albo nudny kok. Yen zajęła się makijażem. Rosmerta po raz pierwszy w życiu spróbowała wina porzeczkowego – trochę wstyd, skoro była córka karczmarzy – i niezależnie od efektów metamorfozy już była bardzo zadowolona z życia.

– W każdym razie – odezwała się panna Honeydell tonem, który jednocześnie zakańczał stary, niezbyt zajmujący temat na rzecz owego. – Na pewno nie warto kręcić jednocześnie z dwoma kapitanami drużyn ani dwoma szukającymi. Mecze quidditcha stają się wprawdzie wtedy bardzo ekscytujące, ale później różni ludzie mają pretensje. – Wzruszyła ramionami, jakby zupełnie nie rozumiał problemu.

– Nie macie na co narzekać, w zeszłym roku wam się poszczęściło – wypomniała smętnie Ros.

– Taaa... Kapitanowi najbardziej – wtrąciła Kitty, a Yen przewróciła oczami.

Rosmerta zastrzygła uszami, bo z zeszłego razu zapamiętała, że ten wątek był ważny, tylko urwał się bez satysfakcjonującego finału. Yenlla już jednak znowu była cała rozmarzona. Podała Ros szminkę, którą dla niej wybrała, po czym przeciągnęła się z rozkosznym westchnieniem.

– Ach! Już tak dawno nie byłam na żadnym meczu... – Spojrzała błagalnie na Priscillę. – Może czas wrócić do kibicowania? Wiosenny sezon zacznie się lada moment.

– Po moim trupie! – zapowiedziała panna van der Lassenhoff. – Mam dość sportu na resztę życia.

– O co chodzi?

Rosmerta szczerze żałowała, że tak późno dołączyła do grupy. Było tyle rzeczy, o których nie miała pojęcia, tyle przygód, których nie zdążyła z nimi przeżyć. Musiała szybko nadrobić zaległości.

– Och! – westchnęła znowu dramatycznie Yenlla, wyciągając spod łóżka butelkę ciemnego rumu. – Ach!

Kitty przejęła pałeczkę, gdy Yen zapijała smutki.

– W zeszłym roku Yenka kochała się na zabój w naszym kapitanie, więc to jasne, że nie opuściłyśmy żadnego meczu.

– Koszmar! – prychnęła Priscilla.

– W całej historii szkoły nikt nigdy nie miał tak żywiołowego dopingu.

– I podziałało, bo Yen przyniosła mu szczęście – uznała Rosmerta, która też dostała swoją porcję rumu. Rozsądna jak zawsze Priscilla poleciła go jednak dla niej rozcieńczyć. Nie każdy mógł wlewać w siebie tyle alkoholu, ile młoda szelma.

– On sam na pewno tak uważał. Zadedykował jej puchar, choć może niekoniecznie spodobało się to reszcie drużyny.

– Och, Conor! Cudny Conor Byrne!

Panna Honeydell chwilowo całkiem odpłynęła. Pociągnęła z gwinta, po czym padła na łóżko obok Ros, chichocząc i majtając w powietrzu nogami. Przez cały czas bawiła się eleganckim wisiorkiem z krukiem.

– Zakradłam się do szatni po meczu, gdy już wszyscy wyszli – opowiadała uroczo zarumieniona. – Zasłużył i na puchar, i na nagrodę. Ten jego półuśmieszek i grzywka opadająca na czoło...

– Nie mam pojęcia, jak on strzelał te gole. Przecież nic nie widział – skomentowała po swojemu Priscilla.

– Coś na pewno ustrzelił – dusiła się ze śmiechu Kitty.

– Był idealnym pierwszym chłopakiem. Taki delikatny i czuły – rozpływała się nadal Yenlla. – I po prostu przepiękny!

– Był rudy...

– Zaledwie troszeczkę i tylko w pełnym słońcu. W dodatku nie wszędzie. A poza tym... Co z tego? Jesteś uprzedzona, Pris!

– Yenka tak namieszała mu w głowie, że to cud, że zdał owutemy.

– Wszystkie siedem! – dodała z dumą.

– Ale zaledwie Powyżej Oczekiwań.

Teraz już chichotały wszystkie razem. Krukonki zaiste były przedziwne. Wreszcie Yen ułożyła się wygodniej obok Rosmerty i próbowała odnaleźć zgubiony wątek.

– Ale, ale... O czym to ja mówiłam? Ano tak, chodziło mi o to, że mecz to idealne miejsce na podryw. Syriusz gra w drużynie?

– Był zawieszony od zeszłego roku, jednak w jesiennym meczu straciliśmy pałkarza, który nie chce wracać po kontuzji. Syri... Syriusz... – Ros cała aż drżała z emocji, kiedy miała wypowiedzieć jego imię. – Prawdopodobnie wróci do składu z początkiem wiosennych rozgrywek.

– Świetnie się składa. Trzeba to wykorzystać. Muszę przyznać, że nawiązałam wstępny kontakt z naszym celem i... Może nie być tak łatwo, on chyba nie jest za bystry. Ale mam pewien plan. Pokaż się, Ros! Śmiało.

Yen nieoczekiwanie pociągnęła Rosmertę za rękę, zmuszając ją do powstania z piernatów. Przebrana w nowe szaty Gryfonka nie czuła się zbyt pewnie. Trochę podskakiwała, a trochę kulała, próbując ustać na uszkodzonej kostce. Chyba nigdy dotąd nie wiedziała aż tak dużej powierzchni własnych nóg, ale... Ale taki był ogólny cel, prawda? Potrzebowała zmiany. No i zdecydowanie było jej do twarzy w grzywce, której nigdy nie odważyłaby się obciąć sama. Była byt niepraktyczna.

– Wow, wyglądasz bosko, kochanie – pochwaliła szczerze Yen, przyglądając się koleżance z wyraźnym zadowoleniem. – Pamiętaj, faceci to wzrokowcy, więc musisz dać się zauważyć. Myślę, że jesteśmy gotowe, a wy?

Kitty na koniec wręczyła Rosmercie buteleczkę lakieru do paznokci. Był jaskrawoczerwony, a w środku połyskiwał brokat.

– Nasz ostatni projekt. – Uśmiechnęła się. – Kolor nazywa się Waleczne Serce. Specjalnie dla ciebie i na specjalne okazje.

– Tylko na specjalne okazje – podkreśliła Priscilla. – Jeśli McGonagall cię z tym przyłapie, nie masz pojęcia, skąd się to wzięło, i pierwszy raz widzisz na oczy. Jasne?

– Pewnie! – Pokiwała gorliwie głową. – Przecież bym was nie wsypała.

– Oby.

– Doskonale! – Klasnęła w dłonie Yen, po czym sięgnęła po butelkę rumu i uniosła ją wysoko nad głową geście tryumfu. – Moje drogie, wszystko gotowe, a pionki są w grze. Kolejny ruch należy do pana Blacka!

*******

* My Fair Lady: The Rain in Spain

https://youtu.be/1scR7kqLaSE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro