Młoda miłość. Postscriptum
Blithe smile, lithe limb
She who's winsome, she wins him
Gold hair with a gentle curl
That's the girl he chose
And Heaven knowsI'm not that girl
Don't wish, don't start
Wishing only wounds the heart
I wasn't born for the rose and the pearl
There's a girl I know
He loves her so
I'm not that girl
(Wicked: I'm not that girl)
Cały świat wirował, a nieszczęsna Miss Hogwarts nie miała się czego przytrzymać. Nie potrafiłaby opisać, kim jest ani gdzie się znajduje, nawet gdyby za ten występ miała natychmiast otrzymać honorowego Oscara od Matki Akademii. Strumień ostrego światła wypalał jej oczy pomimo zasłony powiek, a jakiś wściekły głos raz po raz wykrzykiwał:
– Yenlla! Yenlla! YENLLA!
I to chyba było do niej.
– Cooo? – wyjęczała słabo.
W ustach czuła... Hm, wiele rzeczy, których wolałaby nie nazywać. Miała wrażenie, że spędziła noc, liżąc po kolei kapcie wszystkich swoich współlokatorek.
– Yenlla, wstawaj!
Spróbowała otworzyć oczy i zobaczyła nad sobą wściekłą twarz Priscilli, która bezczelnie rozsunęła kotary, atakując ją wiązką porannego słońca. Chciała odwrócić się na drugi bok, ale koleżanka ją zablokowała.
– Dlaczego tu jest tak mokro?! – ciągnęła agresywnie. – Dlaczego twoje ciuchy leżą na środku pokoju? Dlaczego one też są mokre?
– E? – Udręczona Gwiazda nic z tego nie rozumiała.
Zerknęła na drugą połówkę łóżka i zobaczyła obok siebie Rosmertę, która pozą i kolorem przypominała zwłoki na katafalku. Obie miały na sobie długie, obszerne szlafroki z wyhaftowaną na piersi wielką literą P. I, jak wyczuwała szóstym zmysłem Yen, niewiele poza tym.
– O tak, twoja protegowana również jest obecna – objaśniła ją wzburzona Priscilla. – Znalazłam ją nad ranem w łazience, z głową w muszli. To cud, że nie utonęła. Przeszłaś samą siebie, Yenlla, słowo daję! O której wczoraj wróciłyście? Przecież to jest jakaś pieprzona katastrofa! Mamy poniedziałek i zaraz zaczynają się lekcje. Jak ty to sobie wyobrażasz?!
– Jezu, kto tak wrzeszczy?
Do imprezy dołączyła Kitty. Wyglądała tylko odrobinę lepiej niż koleżanki. Miała nad nimi dwie godziny snu przewagi, skoro przegapiła kąpiel. Wygrzebała się z łóżka, wciąż we wczorajszych ciuchach i z rozmazanym po całej twarzy makijażem. Szczęśliwie pozostałe współlokatorki dziewcząt nie widziały tego upadku i nie brały udziału w dyskusji. Z samego rana udały się na lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami, którą pozostałe Krukoni gardziły.
– Dół, dół i kilo mułu! – Priscilla ani na moment nie odpuszczała. – Najpóźniej za godzinę musimy być na śniadaniu, a wy wszystkie wyglądacie jak trupy. Ruchy, ruchy!
Na wzmiankę o jedzeniu trzy dziewczyny zgodnie pozieleniały, choć Rosmerta pewnie nawet tego nie usłyszała. Była całkowicie odłączona od świata.
– Nigdzie nie idę – oświadczyła Yen.
– Ja też nie – poparła ją Kitty. – Wyobrażam sobie, co tam się musi teraz dziać.
– Działo się wczoraj – odpowiedziała jej wyniośle Priscilla, która została w Trzech Miotłach, aby chronić tyły, gdy pozostałe dziewczyny uciekły do Świńskiego Łba. – McGonagall dostała szału, na pewno zmusi dyrektora, żeby zorganizował jakiś apel z tej okazji. Wycieczki do Hogsmeade zostały odwołane na święty nigdy, podobnie jak wszystkie szkolne imprezy. Co nawet nie brzmi tak źle, bo ta była pierwsza i ostatnia.
– A quidditch?
– Z wyjątkiem quidditcha, naturalnie. Przecież teraz grają Gryfoni. W każdym razie miałyście szczęście, że zwiałyście w ostatniej chwili, bo zaraz potem rozpętało się piekło. Piekło! Kocica zeżarłaby żywcem Yen, gdyby tylko nawinęła jej się przed oczy. Kłamałam jak najęta, że dawno wyszłyście i nie macie z tym cyrkiem nic wspólnego. Rosier też jest honorowy, trzeba mu to przyznać. Nie puścił pary z ust. Ostatecznie wszyscy uznali, że ot, odezwały się w nim pierwotne, zwierzęce instynkty i postanowił odprawić przed tobą taniec godowy, który skończył się tak, jak się skończył. Bez odpowiedniego przygotowania coś sobie uszkodził, i tyle.
– Żelazna Dziewica uwierzyła?
– Nigdy w życiu, ale co miała zrobić? Bez świadków niczego ci nie udowodni, bo jak? Przecież cię tam nie było.
– A Evan... Co z nim?
– Nawet mnie nie drażnij, że jeszcze przejmujesz się tym typem! Koniec z tym, Yenlla! Ale... No tak, zdecydowanie coś mu się tam urwało czy pękło. Z tego, co wiem, leży w skrzydle szpitalnym.
– I dobrze mu tak!
– Tak czy owak, konsekwencje będą straszne. Nawet nie potrafię opisać tego, co tam się działo. McGonagall na pewno zacznie zadawać trudne pytania, nie ma opcji. Wpakowałyśmy się w niezłe gówno. Ale gdzie wy przepadłyście?... Yenlla? Yenlla!
Miss Hogwarts nie reagowała. Ponownie odpłynęła w błogi niebyt. Oprzytomniała za to Kitty, która zeszłej nocy przeżyła nieco mniej atrakcji, więc szybciej się regenerowała.
– Wolałabyś nie wiedzieć, Pris. Przynajmniej nikt cię nie pociągnie do odpowiedzialności.
– Aż tak źle?
– Nie... wiem? Byłyśmy ze Ślizgonami w Świńskim Łbie, więc przynajmniej nikt nas nie wsypie. Yenka dała niezły popis. I nie tylko Yenka...
Rosmerta nagle otworzyła oczy, w sekundę przechodząc ze stanu uśpienia do stuprocentowej przytomności. Usiadła na łóżku i od razu złapała się za głowę, jakby bała się ją zgubić.
– O Godryku, matka mnie zabije!
– Słusznie, remont będzie trochę kosztować.
– JAKI REMONT?!
– Głupie pindy, przecież tam później wybuchły regularne zamieszki – opowiadała dalej Priscilla. – Wszyscy naraz rozpaczliwie próbowali się wydostać, zanim dopadnie ich Kocica. Do tego ten poncz... Nie wiem, co w nim było, chyba śmierć w płynie, ale cieszcie się, że nikt nie zginął. Ale są ofiary w skrzydle szpitalnym. Zatrucie alkoholowe.
– Cieniasy – skomentowała empatycznie Yen. – Trzeba być odpornym, żeby prowadzić wesoły styl życia.
– Tako rzecze Miss Kielicha.
– Tere-fere! Czuję się świetnie!
– To może jajeczniczkę?
– Ugh!
– No właśnie...
Yen poszła śladem Ros. Otworzyła oczy i spróbowała się podnieść, nie rozpadając się na milion drgających kawałeczków.
– Ej, teraz wasza kolej! – Kitty przesiadła się na łóżko koleżanki z zachęcającym uśmiechem. – Opowiedzcie swoją część historii.
– Nic nie pamiętam – wymamrotała panna Honeydell. – Tylko bąbelki i... cynamon? Ręczniki były wyjątkowo miękkie.
– Chyba kogoś utopiłyśmy – odezwała się najspokojniej w świecie Rosmerta.
– CO?!
– W łazience prefektów.
– Yenlla! – ryknęła Priscilla.
Wywołana do odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami, a potem musiała złapać się za obolałą głowę, której nie przypadł do gustu nagły wstrząs.
– Zapewniam, że mu się podobało. Nikt jeszcze nie narzekał.
– Nie mam słów! – kontynuowała umoralniający wykład najrozsądniejsza z Krukonek. – To będzie cud, jeśli wszyscy przetrwamy tę aferę bez zawieszenia w prawach ucznia. Tym razem przekroczyłaś wszelkie granice, Yenka. Zalecam, abyście się wszystkie ogarnęły. Zaraz idziemy sprawiać dobre wrażenie.
***
Yen ocknęła się ponownie w Wielkiej Sali. Jej twarz znajdowała się podejrzanie blisko talerza, na którym poniewierał się jedynie bardzo samotny tost. Miała potężną ochotę ziewnąć, ale bała się otworzyć usta. Priscilla trącała ją łokciem i syczała niczym wkurzony borsuk.
– Dlatego chciałbym wyrazić swoje głębokie rozczarowanie postawą uczniów naszej szkoły – głos Dumbledore'a docierał do nich jakby z odległego, obcego wszechświata. – W najśmielszych snach nie spodziewałbym się, że...
– Czy wypada obwiniać nas za czyjąś ograniczoną wyobraźnię? – mruknęła szelma dla zasady.
– Masz, Yenlla, napij się wody. I zamknij się.
– Pokładam nadzieję w Opiekunach Domów, którzy już w tym tygodniu przeprowadzą rozmowy ze swoimi podopiecznymi. Proszę, choć sam nie wierzę, że mówię to z pozycji dyrektora tej szacownej placówki, aby szczególny nacisk położono na wychowanie w trzeźwości oraz obyczajne zachowanie, które powinno stanowić wizytówkę naszych uczniów zarówno w szkole, jak i poza jej terenem.
– Profesor Flitwick będzie zachwycony.
– Nie spojrzę mu w oczy – załamała się Kitty. – Umrę ze wstydu.
– Wolałabyś Żelazną Dziewicę?
– W sumie... Tak.
– Ja też – wtrąciła Yen. – Chętnie bym ją podrażniła, a naszego słodziaka zwyczajnie mi szkoda.
– Gdy tak na nas spojrzy tymi oczami...
– O, Roweno! Rozpłaczę się na miejscu.
– Trochę za późno na żale, nie uważacie? Poza tym, nie zrobiłyśmy nic złego. – W Priscilli odezwał się tak pożądany obecnie praktycyzm. – Nic mamy nic na sumieniu, nawet tam nas... a przynajmniej WAS nie było. Koniec i kropka. Mamy ważniejsze sprawy do ogarnięcia. Egzaminy. Punkty do nadrobienia. To będzie ciężki miesiąc, nie ma co.
– Nie mendź, Priss. Czy to naprawdę aż takie ważne?
Pochylona ku niej koleżanka zamarła ze zgrozy. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy! Jednak właśnie te słowa pomogły jej podjąć decyzję, z którą nosiła się od pewnego czasu.
– Nie pozostawiasz mi wyboru, Yenlla. Od tej chwili oficjalnie nakładam na ciebie przyjacielski dozór policyjny.
– Nie!
– Oczywiście, że tak. Ty zrobiłaś to samo dla mnie, gdy byłam w dołku, teraz moja kolej. Powołuję się na pakt, który zawarłyśmy podczas kryzysu sumowego anno domini 1976. Jeśli którakolwiek z nas straci z oczu cel, pozostałe pomagają jej odzyskać właściwą perspektywę. A ty odleciałaś bardzo daleko, skarbie.
– W kosmos – zgodziła się Kitty.
– Zero imprez. Zero alkoholu. Zero szlajania się.
– Zero chłopców.
– Zero wszystkiego. Koniec. Nie wyjdziesz na krok z dormitorium bez dozoru albo... albo wciągnę w sprawę twoich rodziców. Albo skrzatkę, ona na pewno potrafi cię przypilnować.
– Tylko nie Błyskotka! – Panna Honeydell w jednej chwili wytrzeźwiała.
– Wszystko zależy od ciebie – pouczyła ją Priscilla. – Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Nie utrzymamy Pucharu Domów, nawet z dodatkowymi punktami za quidditcha, ale musimy walczyć tak długo, jak się da.
Yen próbowała się jeszcze spierać dla zasady, jednak szybko skapitulowała. Czuła się pokonana – z kacem mordercą, pod ostrzałem oceniajacych spojrzeń koleżanek i z Dumbledore'em (oraz potencjalnie McGonagall) burczącymi nad uchem podczas absurdalnie długiej przemowy.
Nie miała innego wyjścia, musiała podkulić ogon.
***
Podczas kolejnej lekcji starożytnych run panna Honeydell nie siedziała w ławce sama. Z wizytą wpadła bowiem panna van der Lassenhoff, która miała do nauczyciel bardzo ważne pytanie związane z prawidłowym tłumaczeniem (jak i genezą) pewnego niezwykle starego i frapującego ją zaklęcia. Zagadnienie na tyle wzruszyło profesora Pigeona, że postanowił poświęcić mu całe zajęcia, rozszerzając je dodatkowo o dywagacje nad rolą prawidłowego tłumaczenia w pracy naukowej szanującego się mistrza zaklęć. Lekcja okazała się jedną z ciekawszych w całym semestrze, Krukonki były niezwykle ożywione i zdobyły dla swojego Domu całe mnóstwo punktów. Ku zgrozie wstrząśniętego prymusa w pierwszej ławce, który przez całą godzinę ledwo zdołał wtrącić swoje trzy grosze. Jednak kiedy kolejny raz usiłował arogancko przerwać Priscilli w trakcie wypowiedzi, omal nie spaliła go wzrokiem (a ta druga jednocześnie kopnęła go w krzesło!). Uznawszy, że gra nie jest warta świeczki, zajął się swoimi sprawami.
Severus nie był jedyną osobą, której obecność panny van der Lassenhoff pokrzyżowała szyki. Syriusz Black pojawił się na zajęciach po bardzo długiej przerwie, do tego wykazał się odwagą, bo stawił się tam bez aktualnie niedysponowanego Remusa. Gdy zauważył, że jego dawne miejsce zostało zajęte, przyczaił się z tyłu. Priscilla szybko go zauważyła, głównie dlatego, że przez cały czas czuła na swoich plecach intensywne spojrzenie. W końcu zerknęła do tyłu i... Naprawdę nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Yen wydawała się błogo nieświadoma tego, co się działo, albo tak dobrze udawała. Z nią nigdy nie było wiadomo. Coś tam jednak było i niedobrze wróżyło na przyszłość. Kitty miała rację.
Na szczęście Syriusz nie zdecydował się na podjęcie żadnej dodatkowej akcji poza upartym gapieniem się, więc problem można było na razie zignorować. Przyjaciółka nie mogła też wspomnieć o nim Yen, która zaraz rozpętałaby piekło. Lepiej było nie odwracać niczym jej z takim trudem skupionej uwagi. Adoratorzy mogli poczekać. Zresztą, uwagę Priscilli odwróciło coś zupełnie innego.
– Hm, Dumbledore najwyraźniej wysłał już oficjalne skargi do rodziców – poinformowała koleżanki następnego dnia podczas śniadania. Właśnie odebrała od sowy list, który spokojnie przebiegała wzrokiem, gdy w różnych punktach Wielkiej Sali kolejno wybuchały wyjce.
– Niech to! Dlaczego? – jęknęła swoim zwyczajem Yen, zwijając się w znerwicowany kłębek na krześle.
– Ty akurat nie masz się czym martwić.
– Dokładnie – poparła koleżankę Kitty. – Twoim rodzicom nawet przez myśl nie przejdzie, że cokolwiek może być twoją winą.
– Uznają, że biedna sierotka została wciągnięta w kolejną kabałę w drodze wrogiego spisku zawiązanego przez cały wszechświat.
– A co piszą twoi? – zainteresowała się panna Silverwand, która w duchu dziękowała dobrym niebiosom, że nie otrzymała żadnej kłopotliwej korespondencji.
– Klasycznie. Proponują zrzutkę na pokrycie ewentualnych strat, a tym samym wyciszenie pretensji, uśpienie sumienia i zamiecenie sprawy pod dywan.
– Dobry pomysł.
– Praktyczny.
– Mam nadzieję, że nie wezwą rodziców do szkoły – podzieliła się swoimi obawami Yenlla. Zależało jej na oddzieleniu spraw szkolnych od prywatnych.
– Nie martwiłabym się tym na zapas. Twoje podwójne życie jest jak na razie dobrze chronione.
– Moja mama jakoś nie przepadała za Hogwartem. Za dużo zamieszania i za wiele przedmiotów. Mówi, że dopiero na studiach uczysz się tego, co cię naprawdę interesuje, zamiast nudnych pierdół.
– Ma rację.
– No i nie znosiła spać w zbiorowej sypiali.
– Może miała pecha i trafiła na współlokatorki podobne do ciebie, Yenka?
– Nic dziwnego, że nie mogła wytrzymać!
Yenlla krzywiła się okropnie, gdy przyjaciółki sobie z niej żartowały, ale tak po prawdzie nie mogły na nią narzekać. Wkrótce Priscilla musiała szczerze pochwalić Gwiazdę, która po ostatnim skandalu zachowywała się wręcz wzorowo. Gdy w końcu przyłożyła się do pracy, w jednym tygodniu zdobyła aż sto punktów, chyba pobijając szkolny rekord. Prawie codziennie przesiadywała w szklarni w ramach wolontariatu, popołudnia spędzała w bibliotece, a wieczory w pokoju wspólnym – w fotelu z książką. Przygotowała prezentację na temat zaklęć ogrodniczych, napisała najdłuższy esej na historię magii, oczyściła i zrekonstruowała jakiś zniszczony manuskrypt dla profesora Pigeona. Odrzuciła zaproszenie na wiosenne przyjęcie Klubu Ślimaka (które w ogóle nie powinno się odbyć, ale nauczyciel eliksirów miał swoje sposoby), ale za to namówiła profesora Slughorna, aby wyznaczył dla niej dodatkowe zadania z gwiazdką: na ocenę lub za punkty. Nie chciała tylko chodzić na Wieżę Astronomiczną poza lekcjami, bo źle jej się kojarzyła. Problemem wciąż pozostawał też profesor Ruskin, ale... W tym przypadku nie było nadziei. Krukonki szykowały się na ostrą batalię podczas egzaminu komisyjnego.
– Zabawny był ten rok – orzekła Yen znad notatek jakieś dwa tygodnie później.
Priscilla przewróciła oczami.
– Och, doprawdy? Nie zauważyłam. Ogólnie pojęty humor sytuacyjny zawsze jakoś przysłaniały mi te wszystkie afery.
– Przyznaj, że to lubisz! Nudziłabyś się beze mnie.
Dziewczyna długo się wykręcała, unikając jasnej odpowiedzi, jednak Yenlla tak długo świdrowała ją wzrokiem, dopóki nie przyznała:
– To prawda, skarbie.
– Oho, cud! – dorzuciła ze swojej strony Kitty. – Tak samo jak to, że pechowa potańcówka jakoś nam się upiekła.
– Wszystko jest możliwe na tym najcudowniejszym ze światów, czyż nie?
– Masz podejrzanie dobry nastrój, Yenka. Wydarzyło się coś ciekawego?
– Może cała ta nauka uderzyła mi do głowy, kto wie? Lepiej niż ciemny rum i wszystkie nalewki razem wzięte. No i cieszę się na wakacje. Dostałam się na obóz taneczny, mówiłam wam?
– Gratulacje!
– Dzięki! – Yen uśmiechnęła się uroczo, kłaniając w ich stronę z gracją. – To zawsze jakaś ciekawostka do portfolio, bo zakończy się profesjonalnym spektaklem. Dlatego tak zależy mi, żeby na czas wygrzebać się z kłopotów i zakończyć rok w przewidzianym terminie. A potem... LABA!
***
Treningi drużyny Gryffindoru nie przebiegały tak gładko, jak można by sobie życzyć. Jakimś cudem sytuacja z zeszłego roku się powtórzyła i Krukoni ponownie prowadzili w tabeli. To było nie do pomyślenia! Najwyraźniej miłość wcale nie stanowiła tak dobrego dopingu, skoro rozkojarzony (ale szczęśliwy!) kapitan Potter zupełnie nie potrafił ogarnąć hulającego wokół chaosu. Nawet gdy pod naciskiem reszty reprezentacji przegłosowano cokolwiek seksistowski zakaz wstępu na treningi dla dziewczyn i/lub kibicek, sytuacja wcale się nie poprawiła. Nie musiały być obecne fizycznie, aby z równą skutecznością oddziaływać na nastoletnie zmysły.
– Łapa, do cholery, skup się! – Załamywał ręce nad przyjacielem James. – Co to za pałkarz, który nie widzi tłuczka?!
Obrażony na cały świat Syriusz skrzyżował buntowniczo ramiona na piersi i uparcie obserwował niebo, ignorując innego zawodnika, który tuż obok trzymał się za rozwalony nos i krwawił na trawę.
– Tłuczki nadają cały sens istnienia tej konkretnej pozycji na boisku, nie zauważyłeś tego? – perorował dalej, popisując się trudnymi słowami, o które wzbogaciła jego język siła uczucia do prymuski. – Naprawdę potrzebuję cię tam w górze, kumplu. Muszę wiedzieć, że mogę na tobie polegać.
Black wzruszył ramionami, jakby niewiele go to wszystko obchodziło. Nadal unikał wzroku przyjaciela, krążąc spojrzeniem gdzieś w przestworzach. Potter wreszcie stracił cierpliwość. Chwycił go za ramię i odciągnął na bok, z dala od niepowołanych uszu pozostałych zawodników.
– Co się z tobą dzieje, chłopie? – zapytał ciszej. – Ostatnio sprawiałeś nam więcej kłopotów niż Rem, gdy my... No wiesz.
– Przesadzasz!
– Rzuciłeś mu się do gardła! Bez ostrzeżenia – syknął coraz bardziej wściekły Rogacz. – Dlaczego? Przecież to my jemu mieliśmy pomagać się uspokoić, a nie na odwrót. Na tym polega cała to zabawa. Tymczasem teraz to Lunatyk zachowuje się niemal wzorowo, podczas kiedy ty wszystkich drażnisz. To ciebie musimy nieustannie pacyfikować. Powoli mam tego dość.
– W takim razie nie musicie mnie zapraszać na wasze wieczorki w świetle księżyca. Mnie jest wsio rawno.
– Dobrze wiesz, że nie o to chodzi! Zmieniłeś się, ciągle chodzisz nadąsany. Czy ty... Czy to z powodu kłótni z Glizdkiem?
– Nie kłócimy się.
– Nie udawaj!
– Ani trochę.
– Więc to ta dziewczyna.
– Jaka dziewczyna?
– Łapa, na litość...
Syriusz prychnął i odsunął się od niego, nie pozwalając mu skończyć. Potrafił być tak nieznośnie uparty! Owszem, nie do końca była to jego wina. Chłopak nie miał lekko w życiu... Cała ta rodzina, czarna magia, brat w Slytherinie, który od pewnego czasu nie poznawał go na korytarzach. Każdego by to wykończyło. James jednak czuł – pośrednio dzięki wrażliwości Lily – że problem leży gdzie indziej.
– Pogadaj z nim, Łapa – rzucił na zakończenie. – Wszystko da się ogarnąć, przecież znacie się jak łyse konie.
W odpowiedzi Black tylko się skrzywił. Przecież rozmawiał z Peterem, a raczej wsłuchiwał niekończącej się litanii krzywd i pretensji: że go oszukał, że go nabrał, że go upokorzył i wykorzystał jako pretekst, żeby zbliżyć się Honeydell (jakby miało to jakikolwiek sens albo chociaż było mu do czegokolwiek potrzebne). Remus, który miał go teraz ciągle na oku, nie był zresztą lepszy. Nie raz i nie dwa zarzucał mu, że Krukonka namieszała mu w głowie. Jakby był jakimś pierwszym z brzegu kretynem skłonnym utopić się w wielkich, niebieskich oczach. Nie z nim takie numery! On, który mógłby każdą mieć od ręki, ha! Ale gardził głupimi dziewuchami i nie miał ochoty słuchać o tym, że którakolwiek prowadzi go na smyczy niczym – niech im będzie! – psa. Musiał udowodnić, że jest inaczej, a przy okazji jakoś obłaskawić kumpla. Bo Glizdogon nigdy mu nie wybaczy. Bo James nadal będzie się z niego wyśmiewać. Bo Lily... Bo Remus... Bo ta cała Yen nigdy nie była nikim ważnym, więc miał dość ciągłego wysłuchiwania o niej!
I nawet opracował pewien plan.
Problem w tym, że nie mógł go skonsultować z resztą Huncwotów, a już na pewno nie z pewną konkretną dwójką. James by tego nie zrozumiał. Nie, odkąd sam wpadł w sidła, a w związku z tym przestał kumać pewne rzeczy. Momentalnie wygadałby wszystko Evans, a ona już odpowiednio by go ustawiła. Pieprzony pantofel! Pan prefekt też nie mógł się o niczym dowiedzieć. Nie byłoby końca ględzenia o etyce i moralności. Poza tym Remus... Remus miał swoją własną teorię, naturalnie błędną. Aż trudno uwierzyć, że to właśnie on z nich wszystkich powinien mieć najsilniej wykształcony instynkt.
Syriusz uznał, że musi się lepiej pilnować, jeśli chce wcielić swój plan w życie, inaczej wszystko weźmie w łeb. No i wciąż czekał na zamówienie. Kluczem do sukcesu okazał się pewien skomplikowany eliksir, z którym sam z pewnością by sobie nie poradził, nie chciało mu się nawet próbować. A kogo miał poprosić o pomoc, może Evans? Dobre sobie! Albo Regulusa? Zaiste dobry żart... Z oczywistych względów nie mógł skorzystać ze szkolnego czarnego rynku, który działał głównie w Slytherinie i Ravenclawie (zresztą Black mocno się zdziwił, gdy dotarło do niego, KTO jest głównym dostawcą). Niestety, jeśli potrzebował konkretnego eliksiru, musiał sprowadzić go z zewnątrz, co wymagało o wiele więcej wysiłku, kombinatoryki oraz funduszy. Jednak Glizdogon z tym ostatnim aspektem jakoś się pogodził. Był bardzo zdeterminowany.
***
– Yen.
Syriusz długo zbierał się w sobie. Mimo że znowu siedziała sama w ławce, nie skorzystał z okazji. Przeczekał do samego końca lekcji i dopiero wówczas do niej podszedł. Nadal coś pilnie notowała, podczas gdy wszyscy wokół już wstawali i pchali się do wyjścia. Musiał poczekać, aż skończy, odłoży pióro i zamknie zeszyt. Dopiero wtedy podniosła głowę.
– Cześć, Syri – zwróciła się do niego zupełnie zwyczajnie i naturalnie. – Potrzebujesz notatek?
Uśmiechała się, kiwała wyrozumiale głową. Sprawiała wrażenie, jakby zupełnie nic się nie stało. W jej wszechświecie tyle działo się na co dzień, że może rzeczywiście tak było, a tylko on za wiele o tym wszystkim myślał.
– Nie, chciałem tylko pogadać. Masz chwilę?
– O! No dobrze, pewnie. Ale dosłownie chwilkę, bo lecę się spotkać z Kitty na drugim śniadaniu.
– Poniosę ci książki.
– Musisz to bardzo lubić.
– Eee...?
– Zawsze chcesz mi nosić książki – zaśmiała się.
Zatrzasnęła gruby podręcznik i od razu mu go podała, a następnie pozbierała resztę swoich rzeczy. Syriusz trochę się wiercił, chyba nie czuł się pewnie sam ze sobą. Yen wprost przeciwnie, lubiła napięcie. Wychodziła z założenia, że lepiej być tajemnicą do rozwiązania, dlatego nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo jest zdziwiona rozwojem wypadków i ciekawa, co będzie dalej.
– Co słychać? – zagadnęła, gdy ruszyli ramię w ramię w stronę wyjścia z sali.
Remus, którego Black ponownie zaciągnął do ostatniej ławki, a potem tam porzucił, odprowadzał ich aż do drzwi zaniepokojonym wzrokiem.
– Wiesz, sporo się działo.
– Mam nadzieję, że raczej dobrego niż złego.
– No...
– Jak idą treningi?
Wreszcie trafiła w punkt. Zdenerwowany Gryfon parsknął śmiechem, odruchowo zaczesując włosy do tyłu. Śliczne je miał, cholernik. Takie lśniące i miękkie, do tego same z siebie idealnie się układały.
– Próbujesz wyciągnąć ze mnie tajne info na temat strategii? Nieładnie.
– Nie musimy grać nieczysto, żeby wygrać. Podobno prowadzimy w tabeli.
– Podobno? – Wyszczerzył się do niej.
Odpowiedziała tym samym.
– Nie jestem na bieżąco. Nie chodzę już na mecze, za bardzo mnie wtedy kusi do złego.
– Wiele nie tracisz, ostatnio było nudno.
Spojrzała na niego wymownie. Potrzebował chwili, żeby zrozumieć, że jakiś subtelny żart niepostrzeżenie przeleciał mu nad głową.
– A!
– Właśnie o tym mówię – kokietowała spokojnie Yenlla, która postanowiła potraktować go ulgowo. – Do końca roku nie mogę złapać kolejnego szlabanu, muszę być grzeczna.
– Słyszałem. Podobno potańcówka się udała.
Zaśmiała się, bawiąc włosami, po czym odruchowo nieco zboczyła z wytyczonej ścieżki wdłuż korytarza. Odeszła kilka kroków na bok i zatrzymała się przy oknie, strategicznie osłoniętym filarem przed ciekawskim wzrokiem. Oparła się o parapet i wystawiła twarz do przenikającego przez witraże słońca. Wiedziała, że delikatne oświetlenie jej służy. Syriusz bez sprzeciwu podążył krok w krok za nią.
– Ale nie przyszedłeś – wypomniała mu.
– Miałem coś do załatwienia.
– Szkoda. Przynajmniej jedna osoba liczyła na twoje towarzystwo...
– Może zwyciężył instynkt samozachowawczy? Ja też nie mogę sobie pozwolić na więcej szlabanów.
– Ależ z pana chuligan, panie Black!
– Wzajemnie, panno Honeydell.
– Oboje jesteśmy seryjnymi przestępcami. Normalnie Bonnie i Clyde!
Tym razem załapał aluzję, a przynajmniej się zaśmiał, mimo że nadal był jakiś roztargniony. Nie patrzył jej w oczy, ale dużo mówił, a to był pewien postęp. Zbliżył się i oparł o parapet tuż obok niej. Ich palce niemal się stykały.
– Widzisz? Pasujemy do siebie.
– Podobno.
– Chyba warto pociągnąć to dalej.
– Co masz na myśli?
W końcu podniósł wzrok i spojrzał prosto na nią, a ona się zarumieniła. Podjął decyzję, którą tak długo odwlekał.
– Yen?
– Tak?
– Wtedy na wieży...
Odwróciła się gwałtownie i uciszyła go, przykładając rękę do jego ust. Znaleźli się jeszcze bliżej siebie, a zaskoczona Yen odkryła, że serce niespodziewanie mocniej jej zabiło. Tymczasem Black wydawał się speszony. Musiała nieco złagodzić złe wrażenie, więc puściła do niego oko.
– Damy nie rozmawiają o wieżach.
Podziałało, a w dodatku nieco go onieśmieliło. Nagle Syriusz już wiedział, co zrobić z rękami, które zwykle błądziły gdzieś bezradnie. Tym razem wykorzystał je, żeby ją objąć i przyciągnąć do siebie. Zaskoczona ostrożnie ułożyła dłonie na jego ramionach. Był na tyle wysoki, że musiała stanąć na palcach.
– Umów się ze mną – rzucił.
Przygryzła wargi, spuściła wzrok. Stało się dokładnie to, czego się obawiała... A może wcale nie? Nie wiedziała, co odpowiedzieć, zbyt wiele czynników należało wziąć pod uwagę. Był przystojny, tego nie mogła mu odmówić. Wysoki, dobrze zbudowany, niegrzeczny. Całkiem w jej typie. Gdy tak świdrował ją wzrokiem, to dzikie i nieposkromione coś w jej wnętrzu podnosiło łeb, węsząc za nową przygodą. Jednak przygody to nie wszystko.
– Ja... Nie wiem.
– Masz kogoś?
– Aktualnie nie.
– Więc w czym problem?
– Och, jest wiele problemów!
– Możemy je wszystkie omówić. Na osobności.
Zbyt długo stali zbyt blisko. Po korytarzu kręcili się uczniowie spieszący na drugie śniadanie, ktoś w każdej chwili mógł ich zobaczyć i ponieść plotkę dalej. Yen tego nie chciała. Nie teraz, gdy jeszcze się nie zdecydowała.
– Pomyślę o tym.
– Jutro?
– No proszę, tę aluzję akurat zrozumiałeś?
– Mam kuzynki. No, jedną dość szurniętą kuzynkę.
Wyswobodziła się z jego rąk i odsunęła na bezpieczną odległość. Black nie naciskał, to zawsze miła odmiana, jednak wystarczył sam wzrok, którym obrzucił ją na pożegnanie. Dostrzegła w nim jakąś nieokreśloną tęsknotę i głód. Atrakcyjne połączenie, niestety. Musiała szybko się ewakuować, zanim zrobi coś głupiego.
***
Kitty wystarczyło zaledwie jedno spojrzenie, żeby należycie ocenić sytuację. Yen czekała na nią przed Wielką Salą, oparta o ścianę tuż obok wejścia. Głowę miała opuszczoną, ramiona również. Ignorowała sunący wokół tłum, jakby chciała się od niego odciąć. Wydawała się przygnębiona.
– No nie, co znowu? – wykrzyknęła panna Silverwand, gdy dotarła do przyjaciółki.
– Skąd pomysł, że coś się stało?
– Spójrz na siebie, Yenka.
Gwiazda przewróciła oczami z nagłą irytacją, jednak w efekcie trochę się rozpogodziła. Rozejrzała się czujnie na boki.
– Gdzie Pris?
– Musiała skoczyć do biblioteki.
– Może to lepiej – westchnęła, chwytając Kitty pod rękę. – Nie byłaby zachwycona.
– Powiesz mi wreszcie, co się dzieje?
– Black... zaprosił mnie na randkę.
– CO?! Jak do tego doszło?
– No więc... Nie mam pojęcia.
Yenlla nie była skłonna do zwierzeń, a już na pewno nie do wyznawania kłopotliwych szczegółów. Mocniej zacisnęła dłoń na ramieniu Kitty i skuliła się obok niej. Nowe rewelacje wyjaśniały jej opory przed dołączeniem do reszty uczniów zgromadzonych przy czterech stołach. Pewnie trudno byłoby jej teraz spojrzeć w oczy Ros. Krukonki usiadły jak najdalej od reszty Ravenclawu, chroniąc się przed ciekawskimi oczami i uszami.
– Dobra, Yenka, koniec owijania w bawełnę – zirytowała się Kitty, nalewając dla nich obu po szklance soku. – Co się stało na wieży? Coś przecież musiało się między wami wydarzyć.
– Nic się nie wydarzyło!
– Pocałował cię?
– Nie, no co ty?!
– Na pewno?
– Oczywiście, że nie! Zabrakło mu dobre pół cala...
– Jezu, Yenlla! – Przyjaciółka aż złapała się za głowę. – Opowiadaj wszystko od początku albo cię uduszę. I nie na głodniaka. – Sięgnęła po słodką bułkę i wgryzła się w nią nerwowo. – Bo oszaleję!
Miss Hogwarts niby skinęła głową, ale zaraz potem wzięła do ręki szklankę soku dyniowego i zaczęła go pić niewielkimi łykami, irytująco wolno i złośliwie. Grała na czas, podczas gdy Kitty żuła i przepalała ją wzrokiem.
– No i? – ponaglała koleżankę.
– W sumie nie ma o czym opowiadać. To... To było wtedy, gdy próbowałam go wypytać o Ros. Później... Hm, coś poszło nie tak. Ale to trwało zaledwie moment. Zaraz minął.
– I co zrobiłaś?
– Uciekłam.
– Typowe!
– Nie wiedziałam, co robić.
– Dlatego postanowiłaś dusić to w sobie tyle czasu? Jakim cudem ci się udało?
Aby uniknąć odpowiedzi, Yen ponownie sięgnęła po szklankę, ale Kitty jej nie pozwoliła. Znała te wszystkie sztuczki na pamięć.
– Nie pij tyle, bo się posikasz na zaklęciach. Co zamierzasz teraz zrobić?
– Nie wiem.
– Nie możesz tego tak zostawić.
– Co ty nie powiesz?
– Nie podoba mi się to, Yenka. Nie żeby to było coś niesamowitego. Może odmianą byłoby, gdyby chociaż raz skończyło się inaczej.
– Dzięki, Kit-Kat, prawdziwa z ciebie przyjaciółka.
– Mówię szczerze. Ty i Black? Nie, nie widzę tego, to jest jakaś śliska sprawa. Odmów mu i będzie po sprawie.
Yen sprawiała wrażenie niezadowolonej z gotowego rozwiązania podanego na tacy. Nagal marszczyła brwi i krzywiła się, jakby przypadkiem rozgryzła cytrynę. Rozważyła wszystkie za i przeciw, zanim odpowiedziała.
– Tak. Chyba tak zrobię.
– Nie ma żadnego „chyba". Tak będzie lepiej dla wszystkich. Przecież on nawet ci się nie podoba, prawda?
– Niespecjalnie.
– No widzisz. Szkoda zachodu.
– Tak, pewnie tak.
– Hej, a wy co się tak czaicie w kącie?
Obie dziewczyny aż podskoczyły, gdy dołączył do nich nowy głos, w dodatku należący do wyjątkowo tego dnia energicznej Rosmerty. Nieczyste sumienia odmalowały na ich twarzach ciekawy zestaw barw i sprzecznych emocji. Spróbowały się uśmiechnąć synchronicznie, ale tylko Yenlli jakoś to wyszło. Pieniądze zainwestowane w warsztaty aktorskie nie poszły na marne.
– Wolę się nie rzucać w oczy. Stara Kocica pewnie nadal mnie pilnie obserwuje.
– To prawda. Do końca roku będziemy cię pilnować – stwierdziła wesoło Ros.
– Jak oka w głowie – dodała Kitty aluzyjnym tonem.
– I chyba trzeba, skoro swoich własnych książek nie potrafisz upilnować.
– Nie rozumiem.
Rosmerta wyciągnęła z torby opasły podręcznik do starożytnych run, który dopiero co niósł za Yen Syriusz. Mrugnęła do koleżanki i przesunęła go w jej stronę.
– Z pozdrowieniami od chłopaków. Nie wiem, co się z tobą dzieje, Yenka. Zakochałaś się czy co?
Drobny żarcik nie padł na podatny grunt. Kitty zesztywniała, a Yenlla zbladła, jakby lada moment miała zemdleć. Nawet Gryfonka musiała zauważyć, że coś jest nie w porządku.
– Co z wami? Przecież tylko tak się śmieję.
– Nie, to... Ja... – zacięła się Miss Hogwarts, której zabrakło pomysłów. Spojrzała błagalnym wzrokiem na Kitty.
– Ruskin. – Druga Krukonka wypaliła pierwsze, co jej wpadło na język. – Yen najprawdopodobniej obleje OPCM.
– Taaak. – Ros wyrozumiale pokiwała głową, nachylając się ku koleżankom. – Uważajcie na niego, okej? Chyba mu się pogorszyło.
– Czyli?
– Słyszałam jakieś plotki, nic pewnego. Coś się wydarzyło na lekcji z Puchonami, na piątym roku.
– Co konkretnie?
– Podobno... – Rosmerta zawahała się, zerkając kontrolnie na Yen. – Podobno tym razem którąś dotknął. Ale wiadomo, nie chcą o tym rozmawiać. Wybuchło zamieszanie, widziałam nawet, że Sprout była w jego gabinecie. Teraz wszyscy mówią, że to nieporozumienie.
– Ładne mi nieporozumienie!
– No właśnie. Ruskin chodzi ostatnio podenerwowany. Remus wspominał, że na ich lekcji był wręcz agresywny. Prosił, żeby ci przekazać.
– Rzucam to. – Załamana Yenlla schowała twarz w dłoniach. Powinna być zadowolona ze zmiany tematu, a jednak wpadła z deszczu pod rynnę. – Nie znoszę OPCM, do niczego mi się w życiu nie przyda. Mam dość!
– Ogarniemy to – pocieszała ją Kitty.
– Po prostu się nie wychylajcie i go nie prowokujcie – radziła Ros.
– Jeden problem naraz i jakoś to będzie.
– Dobra, lecę na lekcje. – Gryfonka pierwsza podniosła się z miejsca. – Trzymajcie się z daleka od McGonagall i Ruskina, to nic wam się nie stanie. Rok szkolny zaraz się skończy, dacie radę. Pa!
Przyszła kolej na Krukonki. Panna Silverwand błyskawicznie dokończyła niewielki i niesatysfakcjonujący posiłek i była gotowa do wyjścia, z kolei Yen grzebała się ponad wszelkie pojęcie. Próbowała wcisnąć podręcznik do run do i tak przepełnionej szkolnej torby, a że z wiadomych względów trzęsły jej się ręce, w końcu upuściła go na podłogę. Gdy książka otworzyła się na losowej stronie, wyfrunął z niej krótki liścik:
„W czwartek o dziewiątej wieczorem na wieży?"
Yen skrzyżowała spojrzenia z Kitty, która również zanurkowała pod stół, żeby jej pomóc. Nie było gdzie się schować ani jak tego ukryć.
– Ojej – szepnęła.
– Nie mów Pris.
– Tylko to cię martwi?!
– Nie mów Ros!
– A z twoim sumieniem mogę sobie porozmawiać?
– Kit-Kat...
– Nie idź, Yenlla.
***
– Nie idź, Yenlla. Nie możesz tam iść.
Minęły dwa bardzo spokojne dni. Yen uczyła się pilnie, odrabiała zadania, zgłaszała się na lekcjach. Na przerwach stawała się niewidzialna, po lekcjach stawiała się w bibliotece. Niewiele mówiła – ba, prawie się nie odzywała (nie licząc zajęć), a Kitty unikała jak zarazy. Nie chciała być torturowana trudnymi pytaniami. Priscilla najpierw obserwowała tę zmianę z przyjemnością, a następnie z rosnącą podejrzliwością. Zbyt cicha i zbyt spokojna szelma zbyt często okazywała się groźna.
W czwartek po południu Krukonki zajęły swój ulubiony kącik w pokoju wspólnym. Priscilla ślęczała nad numerologią, Kitty przepisywała wypracowanie na transmutację po poprawkach koleżanek, a Yen zajmowała się tłumaczeniem jakiegoś skomplikowanego starożytnego tekstu. Gdy wybiła ósma wieczorem, bez słowa podniosła się z miejsca, po czym zniknęła w sypialni. Koleżanki sądziły, że tylko po coś poszła, ale skoro długo nie wracała, Kitty wybrała się na przeszpiegi.
Przyłapała Yen z jedną sukienką w ręce, drugą na ramieniu i z dwoma różnymi butami na stopach. Przyglądała się sobie krytycznie w lustrze, wolną ręką przerzucając włosy z lewej strony na prawą.
– Nie pójdziesz na wieżę! – wykrzyknęła wstrząśnięta. – Zwariowałaś?!
– Och, daj spokój, Kit-Kat.
– Co jest z tobą nie tak, ty pusta, głupia pindo!
Gwiazda nie uznała za stosowne odpowiedzieć. Obrzuciła tylko przyjaciółkę urażonym spojrzeniem, zanim ponownie zniknęła w szafie.
– Yenlla, nie rób tego – powtarzała uparcie, nie zniechęcając się jej postawą. Zależało jej na tym, żeby coś do niej dotarło. – Dlaczego taka jesteś?
– Przemyślałam sobie kilka spraw. – Wyciągała po kolei i przymierzała do siebie na oko kolejne sukienki, a potem odrzucała je ze wzgardą.
– I do jakich doszłaś wniosków?
– Nie jestem nic nikomu winna. Świat jest zły i niesprawiedliwy, więc każdy odpowiada tylko za siebie.
Kitty nie mogła tego słuchać. Podeszła do koleżanki i wyrwała jej z ręki kolejny wieszak ze skandalicznie krótką sukienką. Nie wiedziała, jak do niej dotrzeć. Miała ochotę zwyczajnie nią potrząsnąć albo... och, oblać zimną wodą. To podobno działa w szczególnie trudnych przypadkach.
– Jak możesz, Yenka? Jesteś samolubna i stąd biorą się wszystkie twoje kłopoty. Nie widzisz tego? Zawsze dbasz tylko i wyłącznie o siebie, masz gdzieś uczucia innych, ale teraz... teraz naprawdę przesadziłaś!
Panna Honeydell robiła wyniosłe miny i przewracała oczami, jednak jej uszy lekko poróżowiały, więc nie była całkiem stracona. Gdzieś tam w środku, głęboko ukryta, kotłowała się jeszcze dusza, która byla tym wszystkim ciut zakłopotana. Kitty rozpaczliwie uchwyciła się tego wrażenia.
– Ros sobie na to nie zasłużyła – powiedziała poważnie. – To nie jest kolejna zdradziecka sucz jak Beatrycze, jak tyle innych przed nią. Ona cię podziwia, gapi się w ciebie jak w obrazek i naprawdę, bezkrytycznie cię kocha. Nie psuj tego.
– On jej nie chce. Nic na to nie poradzę.
– Zostaw go.
– Co cię to w ogóle obchodzi?
– Możesz mieć, kogo chcesz. Po co ci akurat Black? Może dla odmiany skup się na kimś, kogo lubisz, zamiast chwytać się kolejnych przypadkowych chłopców, tylko po to, żeby pokazać, że możesz. To małostkowe, okrutne i niebezpieczne.
– Nie twoja sprawa.
– Wychodzisz na zarozumiałą zołzę, która wszystko musi zepsuć, a przecież taka nie jesteś. Wiesz, że dla Rosmerty to ważna sprawa. Pierwsza miłość. Pamiętasz jeszcze swoją?
Yennla odruchowo sięgnęła do wisiorka z emaliowanym krukiem. Wyraźnie traciła pewność siebie. Szkoda, że była taka uparta. Ostatni raz spojrzała na Kitty, a potem zrzuciła z siebie mundurek.
– Nie jestem mądra, Kitty. Ani szlachetna. Ani nawet rozsądna – oświadczyła, przebierając się szybko w błękitną sukienkę, która doskonale podkreślała kolor jej chabrowych oczu. – Idę, bo chcę. Bo muszę spróbować i przekonać się na własnej skórze, czy coś może z tego być. Ros miała swoją szansę, pomagałam jej, jak umiałam. Ale jej nie wybrał. Życie.
Zaczesała włosy do góry i przytrzymała je na miejscu przy pomocy szerokiej, wiązanej opaski, której długie końce spłynęły jej na plecy. Pociągnęła usta różową szminką, do kompletu wybrała buty w podobnym kolorze. Kitty przyglądała jej się, bezsilnie zaciskając pięści.
– Kusisz los, Yenlla.
– Myślisz, że spotka mnie za to jakaś kosmiczna kara? – zakpiła.
– Z pewnością. Jesteś okrutna i wyrachowana. Bezmyślnie zranisz swoją dobrą przyjaciółkę i dla kogo? Dla jakiegoś faceta? Pożałujesz tego.
Wzruszyła ramionami. Była już gotowa do wyjścia i właśnie tam się kierowała, kiedy do sypialni wpadła ostatnia świadkowa dramatu. Priscilla wybałuszyła oczy na wyfiokowaną przyjaciółkę.
– Ile można na was... GDZIE TY SIĘ WYBIERASZ?!
– Mam randkę.
– Słucham?!
– Nie czekajcie na mnie.
Korzystając z chwilowego szoku, Yen wyminęła blokującą przejście koleżankę tak szybko, że nie dała jej okazji zareagować. Zbiegła po schodach, stukając obcasami i po chwili już jej nie było. Priscilla i Kitty spojrzały na siebie pokonane. Nawet jak na możliwości Miss Hogwarts było to osobliwe zachowanie.
Dopiero gdy jakiś czas później w dormitorium Ravenclawu odwiedził blady jak śmierć Remus Lupin, mogły się przekonać, jak bardzo jest źle. Kitty od początku miała rację, być może lekcje wróżbiarstwa odblokowały w niej dar, a może w jakiś sposób wezwała na pomoc siły kosmosu. W każdym razie Yen w końcu dostała za swoje, a jej próżność słusznie została ukarana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro