Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Manewry wojenne


I'm a picker
I'm a grinner
I'm a lover
And I'm a sinner
I play my music in the sun

I'm a joker
I'm a smoker
I'm a midnight toker
I get my lovin' on the run
(Steve Miller Band: The Joker)



Podczas kolejnej lekcji starożytnych run Yen nie musiała się wysilać, Syriusz sam zajął miejsce w ławce tuż obok niej. W odpowiedzi zaatakowała go swoim najbardziej czarującym uśmiechem. Zawsze było lepiej, gdy obiekt ochoczo współpracował. Od razu przesunęła też na środek wszystkie pomoce naukowe.

– Dzięki. – Wyszczerzył się do niej, odgarniając do tyłu przydługie włosy. – Jak spędziłaś weekend? Wszystko spoko?

– Och, bawiłyśmy się wyśmienicie – podkreśliła. – Poznałam ostatnio cudną dziewczynę z twojego domu. Nazywa się Ros, na pewno ją kojarzysz.

– W sumie... niespecjalnie – odpowiedział z brutalną szczerością, wzruszając przy okazji ramionami. – Ros... Ros? Nie mi to nie mówi.

Yenlla westchnęła ciężko. Niestety, instynkt jej nie zawiódł. Miała do czynienia z idiotą.

– Wspaniała dziewczyna! – reklamowała koleżankę ochoczo, bo nie zniechęcała się łatwo. – I taka śliczna, nie da się przejść obok niej obojętnie. A jak się potrafi bawić! Spędziłyśmy absolutnie zajebisty weekend!

Wysiłek nie poszedł na marne, podobnie jak brak subtelności w przekazie. W końcu dostrzegła cień zainteresowania w oczach chłopaka. Aha, teraz na pewno pilnie zastanawiał się, o kim tak nawijała. Zarzuciła sieć, czas zmienić temat.

– A gdzie twój kolega? – Dopiero teraz zauważyła nieobecność Remusa.

– Nie czuje się dzisiaj najlepiej.

– Ojej... Czy wy też przesadziliście z piciem?

– Nie, nie. On... po prostu choruje. Przewlekle.

– To przykre. Koniecznie go ode mnie pozdrów i życz mu dużo zdrowia, okej?

– Pewnie.

– Długo się znacie? – chciała wiedzieć Yen.

– Od pierwszego roku w Hogwarcie. Ba, poznaliśmy się już w pociągu.

– Super, to zupełnie jak ja i Kitty!

– To ta blondzia, która ciągle chichocze?

– Trafny opis, chociaż na pewno by jej się nie spodobał.

Gadali o wszystkim i o niczym, dopóki nie zebrała się reszta klasy. Yen uśmiechała się i wdzięczyła, ile mogła, starając się nawiązać pozytywny kontakt. Oczywiście wyłącznie na potrzeby Rosmerty, bo raz nawiązaną znajomość łatwiej było później rozwinąć czy... przekierować. W końcu pojawił się profesor, który zwykle otwierał salę znacznie wcześniej, żeby mogli się spokojnie rozpakować i ogarnąć – a może nawet nigdy jej nie zamykał, bo wiek robił swoje. Profesor Pigeon miał swoje dziwactwa (nawet więcej niż mniej), często gdzieś znikał, spóźniał się i gubił. Był już naprawdę stary, jednak przekochany i przesympatyczny, dlatego uczniowie bardzo się o niego martwili. Trudno byłoby sobie wyobrazić starożytne runy z innym prowadzącym, kompletnie straciłyby ten wyjątkowy klimat.

Na widok profesora prymuska oderwała się od rwącego strumienia konwersacji i sięgnęła po notatki. Ich ilość ponownie zszokowała Blacka, podobnie jak pismo, które nijak nie wyglądało na „dziewczyńskie". Piękna Yen bazgrała, jakby odrabiała zadania domowe, lecąc na miotle. Przyglądając się tym zapiskom, Syriusz skojarzył, że brak Remusa pociąga za sobą pewne problemy. Wprawdzie nauczyciel run rzadko wyrywał do odpowiedzi niczego niespodziewających się biedaków, nie kontrolował zadań domowych i nie organizował niezapowiedzianych kartkówek, ale mimo to... Tak, to mógł być dobry pretekst, a nawet... Hm, gdyby dobrze to rozegrał, może nawet udałoby mu się ugotować dwa wywary w jednym kociołku.

– Słuchaj, mam prośbę. – Black płynnym ruchem przysunął się bliżej koleżanki, tak że teraz stykali się łokciami, po czym zaczął głodnym wzrokiem pochłaniać jej notatki. – Zaliczyłem dość ciężki weekend, dlatego nie zdążyłem... No wiesz. Te wszystkie lekcje i treningi...

Zrozumiała go bez dalszych wyjaśnień. Przecież była Krukonką.

– Nie ma problemu.

Podzieliła się z nim i notatkami, i zadanymi tłumaczeniami. Szkoda, że niewiele mógł z tego odczytać, a jeszcze mniej zrozumieć.

– Nieźle – pochwalił mimo wszystko. – Kiedy ty masz na to czas? – zdziwił się, skoro wcześniej sama wspomniała o imprezowym weekendzie.

Yen tylko uśmiechnęła się do siebie, odwracając profilem, żeby poszukać czegoś w słowniku. Lekcja toczyła się swoim leniwym rytmem i nauczyciel chyba właśnie o coś pytał, choć Black z przyzwyczajenia nawet tego nie zarejestrował. Nie miał podzielności uwagi, którą obecnie w całości zajmowała nowa towarzyszka. Yenlla Honeydell nie okazała się taka, za jaką ją uważał.

Tymczasem szczupła dłoń w pierwszej ławce poszybowała w górę jak włócznia i Smarkerus już mądrzył się tym swoim nadętym tonem na jakiś zupełnie obcy Syriuszowi temat. Starożytne runy to od początku była dla niego niekończąca się droga przez mękę, ale... być może... Cóż, wszystko jeszcze mogło się magicznie odmienić, czyż nie?

– Yen? – zagadnął przebiegle.

– Hm?

Przysunął się jeszcze bliżej i nachylił prosto do jej ucha. Pachniała czymś słodkim, a w powodzi czarnych loków dostrzegł wyraźnie jedno, jaskraworóżowe pasemko, które z jakiegoś powodu się tam zaplątało.

– Dlaczego nigdy się nie zgłaszasz? Masz tutaj wszystko!

Pokręciła głową, zerkając na niego psotnie kątem oka.

– Nie muszę sobie niczego udowadniać. Wiem, że wiem.

– Ale... ale... – Blackowi jakoś nie mieściło się to w głowie. – Nie wkurza cię, że on... – Nie musiał dookreślać, o kogo mu chodzi. Gdy spoglądał na Ślizgona w pierwszej ławce, zęby same mu się odsłaniały niczym u wściekłego psa. – Mogłabyś go zniszczyć – szeptał gorączkowo, bo w jego umyśle rodził się właśnie nowy, szczwany plan.

Nie znosił Snape'a praktycznie od pierwszego wejrzenia i przez lata chwytał się różnych sposobów urozmaicenia mu szkolnego życia, co zresztą często odbijało się czkawką – jak przy okazji ostatniej afery. Nigdy jednak nie przyszło mu do głowy pokonanie wroga na gruncie akademickim. To zabolałoby go przecież ze sto razy bardziej niż cokolwiek innego.

– Wdeptałabyś go w ziemię! – nakręcał się coraz bardziej, jednak nie znalazł zrozumienia u pięknej Yen.

– Chłopaki – westchnęła pod nosem.

Ale chwilę później ona również o czymś pomyślała i wspaniałomyślnie podsunęła mu swoje zadanie domowe.

– Proszę bardzo, nie krępuj się.

– Co? – nie zrozumiał.

– To wy macie jakieś dziwne porachunki. Mnie do tego nie mieszajcie.

Black potrafił dostrzec nadarzającą się okazję i wyciągnąć z niej wymierne korzyści. Rzucił się chciwie na notatki i... Szlag! Zdecydowanie pomogłoby mu, gdyby potrafił cokolwiek odczytać z tych bazgrołów. Serio, mogłaby pisać nieco wyraźnej. Ech, trudno. Musiał improwizować. Czekał tylko na odpowiedni moment. Gdy profesor zadał kolejne pytanie, rzucił się na nie jak hiena na padlinę.

– To jest geranium! – wypalił z absolutnym przekonaniem.

Zebrał w nagrodę komplet zszokowanych spojrzeń. Nawet sam Smarkerus raczył się obrócić, aby spojrzeć na niego z pogardą.

Yenlla schowała twarz w dłoniach, rozpaczliwie próbując stłumić śmiech.

– Gerundium – skorygowała szeptem, po czym już bardziej na własny użytek dodała: – I to tak bardzo nie jest gerundium.

Syriusza jednak niewiele to obchodziło. Nagle zaczęły mu się bardzo podobać starożytne runy. Miał niedające się odeprzeć wrażenie, że w tym semestrze będzie się na nich bawić znacznie lepiej niż kiedykolwiek przedtem.

***

Po zajęciach Black nadal nie odstępował Yen na krok. Wyszedł za nią z sali, pokornie dźwigając w ramionach jej książki. Godryk świadkiem, że nie było tego mało, ale wyjątkowo mu to nie przeszkadzało. Zamierzał odtąd aktywnie korzystać z zawartej w nich wiedzy.

– Jakim cudem na świecie istnieje tyle gramatyki? – zastanawiał się na głos, odkrywając zupełnie nowe światy. – Deklinacja, koniugacja... To są prawdziwe słowa? Seryjnie?

– Tak.

– Participium?

– Oczywiście, nawet ablativus absolutus – rzucił hermetycznym żarcikiem.

– Wkręcasz mnie!

Severus Snape wyminął ich szybko, niby przypadkiem trącając Blacka w ramię i w udręce przewracając oczami.

– Profesor Pigeon jest zaprzysięgłym klasykiem – tłumaczyła tymczasem Yenlla. – Trzyma się uparcie starej szkoły, według której każdy język wywodzący się z pnia praindoeuropejskiego da się opisać za pomocą uniwersalnych kategorii gramatycznych i pojęć zrozumiałych dla każdego. Czyli łacińskich – dodała w reakcji na pusty wzrok Syriusza. – To podejście wiele ułatwia w środowiskach naukowych, mimo że jest nieco przestarzałe. Teraz uważa się raczej, że każdy język należy opisywać z poszanowaniem bardziej indywidualnych, swoistych właśnie dla niego kategorii, zamiast uparcie przycinać wszystko po jeden schemat.

– Fascynujące – ocenił Łapa, czując coraz silniejsze zawroty głowy. Gdyby te koszmarne głupoty płynęły z mniej atrakcyjnych ust, pewnie by tego nie zniósł. – O! – Ożywił się nagle, w dodatku ze źle skrywaną ulgą. – Widzę kumpla. Pójdziemy się przywitać?

– Jasne – zgodziła się uprzejmie Yen.

Peter Pettigrew czaił się w kącie korytarza z niezbyt mądrą miną. Rozglądał się nerwowo na boki, przestępował z nogi na nogę i ogółem wzniecał wokół siebie dość nerwową atmosferę. Black posłał mu szeroki uśmiech, który chyba miał mu dodać otuchy, ale jakimś cudem odniósł przeciwny skutek. Na widok wysokiego, zawadiacko wyszczerzonego kumpla w towarzystwie ponadprzeciętnie atrakcyjnej dziewczyny, która w dodatku bardzo mu się podobała, zgnębiony Glizdogon cały aż zapadł się w sobie.

– Hej – mruknął cicho i raczej bez życia.

– Cześć, Peter – przywitała go Yen, znajomością imienia wyraźnie imponując obu chłopakom. – Jak się masz?

Mały i pulchny Gryfon wydawał się absolutnie przerażony uwagą, jaką na siebie ściągnął. Otworzył usta i znowu je zamknął. Przełknął ciężko, spróbował ponownie... I zachłysnął się nerwowym oddechem.

– Ojej, jak już późno – wybrnęła elegancko z sytuacji Yenlla. Odebrała od Syriusza książki i oparła je malowniczo na wysuniętym biodrze. – Muszę jeszcze zajrzeć do dormitorium przed następną lekcją. Trzymajcie się, chłopaki! – Pomachała im wolną ręką, zatrzymując nieco dłużej spojrzenie na cokolwiek zirytowanym (bez wyraźnego powodu) Syriuszu. – Pa, pa!

– Przyjdź na mecz! – rzucił za nią nieoczekiwanie Łapa, jakby jakiś nowy pomysł zaświtał mu w głowie. – Gramy w tę sobotę!

Z trudem wytrzymał do momentu, aż zniknęła na schodach, po czym zwrócił się do Petera, przesadnie dramatyczny i energicznym gestem przykładając rękę do czoła, aż plasnęło.

– Niech cię, Glizdek, co z tobą?!

– Ja... Nie wiem.

– Miałeś się uśmiechnąć i rzucić w nią jakimś komplementem, zapomniałeś? Tak jak ćwiczyliśmy. A może Smark ci przeklął język, co?

– Ale co miałem powiedzieć?! – prychnął Pettigrew.

– Cokolwiek! – Załamał nad nim ręce profesor Black. – Jakieś dowolne brednie o błyszczących oczach. W tym przypadku nawet byś nie skłamał, przecież ta laska cała się aż świeci! Merlin jeden wie, jak i dlaczego.

Peter spuścił wzrok, w napięciu przyglądając się swoim rozdeptanym tenisówkom. Wyglądał jak kupka nieszczęścia, a Syriusz ani trochę nie rozumiał, co poszło nie tak.

– Spisaliśmy ci z Lunim całą listę legitnych tekstów. Zerknąłeś chociaż na nią? Wystarczyłby pierwszy lepszy bzdet, co za różnica? Pewnie i tak słyszała te banialuki tysiące razy.

– No właśnie – rzucił buntowniczo Pettigrew. – Więc po co to wszystko?

– Sam chciałeś wyrywać laski, a żeby to zrobić, to trzeba COŚ zrobić. Cokolwiek. Liczą się słowa, no!

Pokonany Syriusz przyjrzał się uważnie swojemu kumplowi i w końcu spuścił z tonu. Tyle planowania – i, kurde, psu na budę ten cały wysiłek! Ale mówi się trudno i idzie się dalej. Będą inne okazje, a ta cała Yenlla nigdzie się nie wybiera. Okazała się zresztą zaskakująco przydatna.

– Dobra, nieważne – powiedział Black ugodowo, klepiąc kumpla pocieszająco po plecach. – Komu potrzebne dziewuchy, nie? Mamy ciekawsze rzeczy do roboty. Wieczorem trzeba będzie skoczyć do Luniaczka. Niech on ci wytłumaczy, co poszło nie tak, ja nie mam siły.

***

Severus wmaszerował do pokoju wspólnego niczym chmura gradowa. Rzucił na stół podręcznik do run i złamane w afekcie pióro, po czym wyplątał się z wierzchniej szaty i zagłębił w zielonym fotelu. Marszczył brwi tak bardzo, że samym spojrzeniem mógłby skwasić bogate hogwarckie zapasy nabiału.

– Nie znoszę tej żmii – pożalił się.

– Uhu! – Rozwalona do tej pory wygodnie na kanapie Marisa uniosła się do pionu i zastrzygła uszami. – Kłopoty z dziewczynami? TY?! O mój drogi, już myślałam, że się nie doczekam. Gdzie się podziewa Avery, gdy dzieje się HISTORIA?

– Powściągnij wodze fantazji, bo jeszcze cię poniesie. Nie o to mi chodziło.

– A o co? Czy też... o kogo? – nie odpuszczała Ślizgonka, podpierając brodę na dłoni i wyraźnie oczekując pasjonującej opowieści.

– Ta przeklęta idiotka z run. Oddała swoją pracę domową Blackowi.

– To chyba nie taka idiotka, skoro była w stanie przetłumaczyć ten bełkot, w dodatku poprawnie, jak rozumiem? – droczyła się z nim radośnie.

– Niestety. Patafian ledwo potrafił to przeczytać, ale twardo dukał przez całe zajęcia, żeby tylko się popisać.

– No tak, przecież tylko ty możesz to robić bezkarnie.

– Specjalnie mnie drażnił!

– I najwyraźniej skutecznie.

– Marisssa – wysyczał Snape nieprzychylnie. – Po czyjej jesteś stronie?

– Jak zawsze, tej zabawniejszej. – Uśmiechnęła się szeroko. – Poza tym... w czym problem? I tak jesteś najlepszy ze wszystkiego. Żaden Gryfon ci w tym nie przeszkodzi, zwłaszcza ten konkretny, który ledwo się toczy z roku na rok.

Panna Verescieska przeciągnęła się leniwie, po czym usiadła wygodniej – w szerokim, męskim rozkroku, co umożliwiały jej spodnie pożyczone z tej drugiej wersji szkolnego mundurka, konkretnie od nadal nieuświadomionego w kwestii zguby Wilkesa – i przysunęła do siebie porzucony na stoliku pergamin. Severus dopiero teraz zauważył, że pilnie nad czymś pracowała.

– Wypracowanie na transmutację? – zgadywał. – To dopiero na za tydzień. Od kiedy jesteś taka obowiązkowa?

– Och, Sev – zacmokała zabawnie. – Za dużo cię omija podczas tych wszystkich lekcji.

– I dlaczego tu jest tak cicho? – zorientował się nagle.

To rzeczywiście było zjawisko dość nienaturalne w pokoju wspólnym Slytherinu, gdzie zwykle sporo się działo, gdy ubijano między sobą rozmaite skomplikowane interesy. Najmłodsze i najstarsze roczniki generowały całe mnóstwo hałasu, nad głowami latały zaklęcia i kafle, zwłaszcza odkąd rok temu Krukoni udowodnili, że pokonanie Domu Godryka jest możliwe (naturalnie tylko pod pewnymi warunkami, z którymi bliżej zapoznał się wyłącznie Severus i niestety nie mógł się z nikim tą wiedzą podzielić, przynajmniej nie oficjalnie). Teraz wokół panowała niemal martwa cisza, słychać było co najwyżej karne skrobanie piór po pergaminie. Niespotykane zjawisko we wtorek około południa. Tymczasem wszystkie stoliki były zajęte i pisanina trwała w najlepsze. Snape zerknął nad ramieniem Marisy na cieniutki szlaczek zgranej kaligrafii, który właśnie wylewał się spod jej pióra.

– „Przez zawiły labirynt runów przedzierała się oczami w kolorze niezapominajek" – przeczytał, unosząc wysoko brwi. – Po pierwsze, dopełniacz liczby mnogiej brzmi „run". Po drugie, co do cholery?!

– Słusznie, niezapominajki mają nieco za jasny odcień. Co się rymuje z „chabrowe"? – zapytała niewinnie.

– Chyba masz źle w głowie – pospieszył z odpowiedzią Severus. – Co to ma być? Zawody poetyckie?!

Marisa wciąż się z nim drażniła, rzucając tajemnicze spojrzenia, nucąc do siebie coś pod nosem, a na koniec bardzo powoli czyszcząc pióro z nadmiaru kapiącego atramentu. Ogółem, irytująco zwlekała z udzieleniem odpowiedzi.

– Serio nie masz pojęcia? Przecież sam to wymyśliłeś, Sev.

– Że niby ja?

– Owszem. Udało ci się przekonać Rosiera ponad wszelką wątpliwość, że droga do serca niewiasty wybrukowana jest wersami. W ten sposób powołałeś do życia Pierwszy Ślizgoński Turniej Poetycki. Jak się z tym czujesz?

– Wypraszam sobie.

– Chyba możesz liczyć na honorowe zaproszenie do jury. O dziwo, na razie na prowadzenie wysuwa się Regulus. Wygrywa prostotą formy, przywodzącą na myśl haiku, i barwnymi porównaniami. Okazał się czarnym koniem wyścigu, no kto by przypuszczał?

– Żartujesz?

– Chciałabym. Ale hej, stawką jest whisky, więc to całkiem mobilizująca okoliczność. A ci, których nie interesuje alkohol, mogą liczyć na poręczny zestaw haków, jakie ma na nich Rosier. Biorąc to wszystko pod uwagę, nic dziwnego, że ten cyrk jakoś się kręci.

Snape usłyszał już dość. Cieszył się, że za moment ma kolejne zajęcia, dzięki czemu może wymigać się z udziału w obłędzie, jaki najwyraźniej ogarnął poczciwy Slytherin. Na wszelki wypadek zaczął się pospiesznie zbierać do wyjścia.

– A ty? – zainteresował się jeszcze na koniec. – Dlaczego to robisz?

– Ja? – zaśmiała się Marisa. – Ja po prostu ją lubię. Wiesz, tak naprawdę to nie żadna pusta lalka. Ona ma... duszę.

Severus postanowił tego nie komentować.

***

Nie ma lepszej pory na obserwację usianego gwiazdami nieba niż ciemna noc. Niestety, ponieważ klas w Hogwarcie jest dużo, a astronomia to przedmiot obowiązkowy aż do piątego roku, nie jest łatwo zarezerwować na obleganej wieży trochę czasu na indywidualne projekty, nie wspominając nawet o zbyt ambitnym podejściu do prac domowych. Większość uczniów zadowalała się podręcznikami czy atlasami nieba, ale nie Krukonki. W końcu udało im się zapisać na wolny termin i wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby Yenlla jak zwykle się nie spóźniała.

Planowała być na czas, a jakże!, ale zawsze stawały jej na drodze jakieś nieprzewidziane przeszkody. Na przykład czarny tulipan, który zmaterializował się tuż przed jej nosem pośród przyjaznej ciemności biegnących w nieskończoność schodów prowadzących na Wieżę Astronomiczną.

Yen uśmiechnęła się, sięgając po zdobycz, jednak kwiatek umknął przed jej dotykiem tak szybko, jak się pojawił.

– Nieładnie, Evan.

Tulipan powrócił na arenę wraz z przebiegłym Ślizgonem, który wymachiwał nim od niechcenia, ale wcale nie palił się do wręczania prezentu zaciekawionej i wyraźnie tego oczekującej pannie Honeydell. Nieco urażona odsunęła się od niego i oparła o ścianę, krzyżując nogi i wydymając usta.

– Czy to dla mnie? – zagadnęła, gdy nie doczekała się żadnej reakcji.

– To zależy.

– Ha, też coś! – zaśmiała się kpiąco.

– W życiu nie ma nic za darmo.

– Powiedział przedstawiciel klasy próżniaczej – zakpiła.

– Skomentowała księżniczka Hogwartu – nie pozostał jej dłużny.

Te słowa zdecydowanie jej pochlebiały, nawet jeśli były ciut złośliwe. Rozbawiona, ale jednak obrażona Yenlla wyglądała bardzo kusząco. Nadal miała na sobie szkolny mundurek, ale po swojemu usprawniony – wystarczyła jej tylko skrócona spódniczka i koszula bez domowego krawata. Zdążyła za to pociągnąć tuszem rzęsy i ponownie zmienić kolor włosów na jaśniejący w ciemności róż.

– Jaka jest stawka? – zapytała po namyśle.

Rosier skradał się w jej stronę, wpatrując intensywnie w jej wielkie oczy, zanim spuścił wzrok niżej.

– Guziczek.

Panna Honeydell nie powiedziała tak, ale nie powiedziała też nie. Lubiła grać w tę grę, ale wolała, gdy trwała jak najdłużej.

– No nie wiem – westchnęła. – Dość chłodno dzisiaj.

– Mogę cię rozgrzać.

– Ciekawa teoria. Ale jedynie teoria.

– Teoria pozostaje tylko teorią, dopóki nie przetestuje się jej w praktyce.

– W kontrolowanych warunkach laboratoryjnych. Co z kwestiami bezpieczeństwa, panie Rosier?

Poczuł się zachęcony, widząc błysk w jej zmrużonych oczach, dlatego podszedł jeszcze bliżej. Zaśmiała się, zalotnie odwracając głowę w bok i odsłaniając ucho. Zrozumiał ten gest i wkrótce Yen poczuła jedwabiste płatki tulipana sunące od ucha w dół szyi. Wyciągnęła ręce po raz drugi i kwiatek ponownie zniknął z jej zasięgu.

– Guzik – powtórzył. – Na razie wystarczy jeden.

– Ach, tak?

Patrząc na niego prowokacyjnie, Yen uniosła dłonie do dekoltu i gmerała przy nim chwilą bardzo obiecująco, zanim nie zjechała palcami niżej, do samego dołu koszuli. Odpięła obiecany guzik, tylko z niewłaściwego końca. Uśmiechnęła się tryumfalnie.

– Może być?

– Straszna z ciebie kokietka, Yen.

– Sam zauważyłeś, że nie ma nic za darmo. I to prawda. Nie ma.

Evan pierwszy się poddał i wręczył jej tulipana. Możliwe też, że tylko chciał mieć wolne ręce, które w tym samym momencie wylądowały na jej biodrach. Przyciągnął ją do siebie.

– Pułapka? – zaśmiała się. – Bardzo w ślizgońskim stylu... Myślisz, że dam się tak łatwo złapać?

– Jak długo jesteś sama, Yenlla? – wymruczał jej do ucha Rosier. – Z oficjalnych źródeł wynika, że co najmniej od świąt Bożego Narodzenia.

– Tak dobrze jesteś poinformowany?

– Mam oczy i uszy otwarte. Nie nudzi ci się?

– Bynajmniej. W końcu mam czas na swoje pasje.

– Taka piękna dziewczyna nie powinna być samotna. Marnujesz się.

Panna Honeydell doceniła wyjątkowość czarnego tulipana, ale wyświechtany tekst natychmiast ją odrzucił. Rosier wyczytał to z jej oczu, które stały się chłodne i zaczęły wędrować spojrzeniem gdzieś daleko od niego.

– Coś nie tak? – zaniepokoił się.

– Pleciesz banały. Może ty mnie nudzisz?

Yen wyplątała się z jego ramion i odsunęła na bezpieczną odległość. Powtórka z rozrywki. Znowu grała mu na nerwach.

– Słyszałem, że szukasz chłopaka – nie odpuszczał, ale teraz już tragicznie źle dobierał słowa. Nie odnosiły pożądanego skutku.

– Ja też tak słyszałam. Myślę, że oboje powinniśmy przestać słuchać plotek.

– To nieprawda? – naciskał.

Spróbował ją na nowo do siebie przyciągnąć, ale się broniła. Właściwie... Wystarczyło, że zmarszczyła brwi i nieco wyżej zadarła nosek. Zirytowany wyraz ślicznej twarzy skutecznie go spłoszył.

– Szukam miłości – skorygowała Yen rozmarzonym tonem, a jej rysy w jednej chwili się wygładziły. Uderzyła Rosiera poufale kwiatkiem w ramię. – Nie jakiegoś tam faceta.

Dopiero teraz sobie o czymś przypomniał. Sięgnął do kieszeni, po czym wyciągnął stamtąd starannie złożony ścinek pergaminu. Uniósł go w dwóch palcach, wpatrując się w nią intensywnie.

– Nadal nie wycofuję swojej oferty. Zainteresowana?

Yen przyjęła liścik, a Evan odzyskał nadzieję. Atmosfera ponownie jakby bardziej mu sprzyjała, jednak najwidoczniej nie miał szczęścia. Ktoś po raz kolejnym im przerwał.

– YENLLA!

Ostry krzyk gdzieś nad ich głowami sprawił, że zgodnie spojrzeli w górę. Kitty przechylała się przez barierkę kilka pięter wyżej.

– Wiedziałam! – wrzasnęła. – Bierz dupę w troki albo Pris wciśnie ci w nią teleskop. Ile mamy czekać? Zadanie samo się nie zrobi, a czas goni. Mamy wieżę tylko na godzinę, a tobie się teraz zebrało na flirty?!

Szelma pożegnała się z adoratorem nieco ozięble, ale zabrała ze sobą liścik. Lubiła tę grę i chciała w niej dalej uczestniczyć, nigdy przedwcześnie nie pozbywała się pionków. Beztrosko ruszyła po schodach na górę, nucąc coś pod nosem i kusząco kręcąc biodrami.

– Yen! – zawołał za nią z dołu Rosier, który jakoś nie potrafił jej wypuścić. – Przyjdź w sobotę na mecz – zaprosił ją pod wpływem chwili. – Przez cały czas będę myślał tylko o tobie.

– O mnie? – rzuciła ubawiona. – Z kijem między nogami? Skandaliczne!

– Nie... Kiedy będę strzelał gole.

Temu stwierdzeniu towarzyszył na tyle obsceniczny gest, że Kitty aż zapiszczała cienko gdzieś ponad nimi. Yen była jednak wyraźnie zachwycona. Odważny manewr sprawił, że Evan odzyskał kilka straconych punktów, a kto wie – może nawet awansował w rankingach. Rumiana i rozchichotana Miss Hogwarts dołączyła do koleżanki, która zmierzyła ją rozczarowanym spojrzeniem.

– Nic dziwnego, że nie chciałaś się przyznać – napadła na nią Kitty, z werwą ruszając w górę schodów. – Rosier, doprawdy? Czy ty nie masz gustu?

Nieznośna szelma powachlowała się zdobycznym tulipanem.

– Jest na swój sposób atrakcyjny.

– Jak Avada w ciemnej alejce – mruknęła Kitty nieprzychylnie.

– Tere-fere!

– To niebezpieczny typ. Nawet Ślizgoni się go boją, a to o czymś świadczy.

– Co się znowu dzieje? – zapytała Priscilla, gdy dołączyły do niej na wieży. Spocona i zirytowana ustawiała teleskopy we właściwych pozycjach. – Nie mogę sobie z tym poradzić. Wszystko źle skalibrowane, chyba pierwszaki miały teraz zajęcia. Możecie mi z pomóc z łaski swojej?

– Ja tak – zaoferowała Kitty. – Za Yenkę nie ręczę, jest w innym świecie. Była niezwykle zajęta flirtowaniem z Rosierem.

Panna van der Lassenhoff omal nie oderwała od teleskopu jakiegoś istotnego elementu. Wyglądała na wstrząśniętą.

– Słucham?!

– Tragedia! – Pokiwała głową Kitty.

– Jak zwykle przesadzacie. – Yenlla postanowiła udawać, że nie rozumie tych wybitnie niesprawiedliwych żartów. – Evan jest...

– Kapitanem drużyny – westchnęła zmęczonym tonem jej przyjaciółka. – Nie masz już powyżej uszu tych sportowców?

– Nie oceniajcie pochopnie. Może to poeta?

Krukonki najpierw prychnęły zgodnie, ale zaraz potem dotarło do nich, że Yen nie rzuca podobnych oskarżeń bez powodu. Podejrzewały drugie dno i kontynuację tematu. Yenlla nie trzymała ich długo w niepewności. Pochwaliła się liścikiem.

– Oj, Yenka. To ewidentnie babskie pismo – oceniła fachowo Kitty. – Nawet nie chciało mu się tego przepisać.

– A twoim oczom daleko do niezapominajek – zrecenzowała brutalnie Priscilla.

– Przecież to tylko taka metafora.

– Może lepiej niech się trzyma tego quidditcha – zakończyła dyskusję definitywnie. – A ty teleskopu. Jeszcze nic nie zrobiłyśmy, a zaraz nas tutaj świt zastanie. Do roboty, leniwe pindy!

Nieznośna Yenlla jednak na niczym nie mogła się skupić. Krążyła po wieży w tę i z powrotem i wzdychała do księżyca.

– Gorzej ci dzisiaj? – zaatakowała ją znowu Priscilla. – Co się z tobą dzieje?

– Chciałabym się zakochać – oświadczyła dramatycznie. – Tak naprawdę i na zabój. Jak Ros.

– Źle się do tego zabierasz. – Jak przystało na dobrą koleżankę i bystrą Krukonkę, Priscilla miała przydatną radę na każdą okazję. – Ile można tak skakać z kwiatka na kwiatek? Skup się na jednym.

– I może niekoniecznie na Ślizgonach – pospieszyła ze swoimi uwagami Kitty. – Ani graczach quidditcha. To nigdy nic dobrego. Poszukaj kogoś, kto będzie do ciebie pasować. Może czas na miłego, mądrego i przyzwoitego chłopca? Na przykład z Hufflepuffu...

– Oj, dajcie już spokój! – oburzyła się wzdychająca mimoza. – Przecież wiem, co chcecie zrobić. Przestańcie mnie swatać z bratem Pris. Dobrze wiecie, że to tak nie działa!

– Przecież nie wciskam ci go na siłę – wycofała się szybko Priscilla. – Zaledwie subtelnie sugeruję, żebyś to sobie przemyślała. On ciągle o tobie mówi.

– To chyba dziwne, skoro nawet się nie znamy...

– Widocznie i tak zdołałaś wywrzeć odpowiednie wrażenie. Powinno ci to pochlebiać.

– Hm, może? – rzuciła łaskawie udobruchana Yenlla. – Pomyślę, ale niczego nie obiecuję. Ale gdyby dołączył do drużyny...

– Nawet nie lubisz tego durnego sportu! Nie znasz zasad.

– Nie chodzi o zasady, tylko o... kondycję. Muszą mieć dobrą.

Priscilla uniosła dłonie w geście kapitulacji.

– Dobra, jak tam sobie chcesz. Nie mogę z tobą.

Na powrót zajęła się teleskopami, a Yen pomogła Kitty rozłożyć mapę nieba, z którą chwilę się męczyły, zanim zdołały ją rozprostować w porywach hulającego na wież wiatru.

– Musimy jutro na śniadaniu pogadać z Ros. Mam nadzieję, że ze wszystkim się wyrobimy.

– To znaczy? – nie zrozumiała Pris. – Myślałam, że mamy jeszcze tydzień na dokończenie projektu.

Niepoprawna Yen puściła do niej oko.

– Mecz jest w tę sobotę. Zwyczajnie nie mogę się nie pokazać, dostałam aż dwa niezależne zaproszenia. Pompony się kurzą, czas je odświeżyć!

Priscilla uniosła wzrok do nieba w niemej prośbie o zmiłowanie. Ponieważ akurat zerkała przez teleskop, przy okazji jej bystre spojrzenie padło akurat na dyskusyjny fragment nieba, o który tak długo się kłóciły, przygotowując pracę zaliczeniową. Dzięki temu panna van der Lassenhoff mogła przekonać się naocznie, że Yenlla – niestety! – po raz kolejny miała rację. Szelma miała wiele wad, ale jednak była zdolna. No i nic dziwnego, że ktoś, kto tyle wzdychał do gwiazd i księżyca, znał się na nich najlepiej. Priscilla postanowiła jeszcze przez moment zachować to odkrycie dla siebie, aby nie dawać jej satysfakcji. Jednak teraz zadanie można było z powodzeniem uznać za zakończone, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby poświęcić weekend na kolejne spotkania towarzyskie.

No i ten nieszczęsny mecz!

Pochylone nad mapą panny Honeydell i Silverwand dyskutowały już tylko o tym, co do tego Priscilla nie miała żadnych wątpliwości. Kitty była tak samo niepoważna i za swoją przyjaciółką skoczyłaby w ogień. Chałupnicza produkcja pomponów nie stanowiła przy tym wielkiego wyzwania.



– Niech stracę – rzuciła Priscilla, odrywając się wreszcie od lunety. – Pójdziemy pośmiać się z Gryfonów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro