Instant karma
Knowing me, knowing you, aha
There is nothing we can do
Knowing me, knowing you, aha
We just have to face it, this time we're through
Breaking up is never easy, I know, but I have to go
Knowing me, knowing you, it's the best I can do
(ABBA: Knowing Me, Knowing You)
To była kolejna piękna noc. Maj tego roku zdecydowanie zaskakiwał uczniów Hogwartu pogodną aurą i przyjazną temperaturą, która sprzyjała nocnym wycieczkom oraz przygodom nie do końca zgodnym ze szkolnym regulaminem. Jednak nawet gdyby było chłodno, Yen najprawdopodobniej wcale by tego nie odczuła. Gdy biegła w górę schodów prowadzących na Wieżą Astronomiczną, nie czuła absolutnie nic poza znajomą ekscytacją rosnącą, puchnącą powoli gdzieś w środku – i to uczucie dodawało jej skrzydeł. Nie wiedziała, co ją czeka. Nie miała pojęcia, co zrobi ani dlaczego tak naprawdę postanowiła tam pójść, ale wątpliwości ani wyrzuty sumienia jeszcze jej nie dogoniły. Na razie – jak zawsze – cieszyła się podróżą. Beztroska, bezmyślna, bez choćby cienia złych przeczuć. Na szczycie schodów zatrzymała się, przygładziła starannie włosy i skandalicznie krótką sukienkę, i dopiero wtedy wyszła na zewnątrz.
Gwiazdy świeciły jasno, podobnie jak księżyc, który wciąż jeszcze prezentował się imponująco po niedawnej pełni. To jednak nie było jedyne oświetlenie na wieży tej nocy. Wszędzie wokół, w lekkich powiewach wietrzyku dryfowały zaczarowane świetliki, nadając przestrzeni zwykle przeznaczonej do prowadzenia lekcji astronomii niezwykłego charakteru. Yenlla, która nigdy nie pozwalała rozproszyć się na tle, aby zapomnieć o obserwacji terenu, dostrzegła rozłożony na podłodze koc i rozsypane dookoła w artystycznym nieładzie stokrotki. A nieco dalej, opierając się nonszalancko o blanki wieży i spoglądając na odległy horyzont, czekał on.
– Cześć! – zawołała swoim najsłodszym, najbardziej zachęcającym tonem.
Syriusz Black odwrócił się i... pogruchotał jej serce.
***
Drzwi prowadzące na szczyt Wieży Astronomicznej otworzyły się po raz kolejny, jednak wypadła przez nie zupełnie inna Yenlla. Wystarczyło niecałe pół godziny, aby sytuacja uległa dramatycznej zmianie. W miejscu pewnej siebie Miss Hogwarts pojawiła się rozdygotana, bliska histerii dziewczyna z obłędem w oczach i zbyt wysokimi, niewygodnymi butami w dłoni. Na szczęście tuż za drzwiami wpadła prosto w troskliwe objęcia Kitty.
– Yenka, kochanie, nic ci się nie stało?
Blada jak śmierć ofiara własnej próżności z trudem łapała oddech. Oczy miała jeszcze suche, ale pewnie niezbyt długo. Dziki wybuch rozpaczy już majaczył na horyzoncie.
– To... To nie był on! On... Ja nie... O Roweno!
– Co?! O czym ty mówisz? – nie zrozumiała przyjaciółka.
Tak szczerze, nie rozumiała kompletnie nic od chwili, gdy Remus pojawił się w pokoju wspólnym Ravenclawu łaskawie wpuszczony przez którąś z Krukonek, którą poprosił o pomoc.
– Nie przyszedł – opowiadała Yen, ledwo mogąc w to uwierzyć. – Nie on. Przysłał kogoś... On...
Oczy panny Silverwand były już tak wielkie, że mogłaby przez nie wchłonąć swoją spanikowaną koleżanką i pół wieży na dokładkę. Nie zdążyła o nic więcej zapytać, bo Priscilla i Remus następowali jej na pięty. Gryfon wyrwał się na prowadzenie, po czym również spróbował podeprzeć chwiejącą się na nogach Yen.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Wiedziałeś?! – Wyrwała się i napadła na niego agresywnie, ewidentnie w zastępstwie nieobecnego winnego. – Wiedziałeś, co planują?
Lupin wycofał się zakłopotany. Nie był w stanie znieść jej palącego wzroku.
– Ja... Ja podejrzewałem...
– I nic nie zrobiłeś?!
– Już dobrze, kochanie. Nie wyżywaj się na nim – uspokajała ją Kitty. – Miał rację. Rozszyfrował ich i tylko dzięki niemu tu jesteśmy.
– Obserwowaliśmy dzisiaj Syriusza. Wiedziałem, że byliście umówieni, a potem... Cóż, znaleźliśmy go w Zakazanym Lesie. Ukrywał się.
– Ukrywał?! – powtórzyła wzięta z zaskoczenia Kitty. – To kto był z nią na górze? Duch?!
– Czego użyli? – Chłopak zignorował jej okrzyki, zwracając się bezpośrednio do Yenlli.
– Eliksiru wielosokowego – szepnęła, ledwo otwierając sine usta.
Było jej tak bardzo wstyd, że miała ochotę zapaść się pod ziemię. Zniknąć im z oczu, zamiast udzielać wyjaśnień. Sama nie mogła uwierzyć, że dała się nabrać, oszukać, w taki sposób wykorzystać.
Remusowi zabrakło słów, Priscilli wręcz przeciwnie:
– Chore skurwysyny!
Yenlla wyminęła pierwszą dwójkę i dla odmiany rzuciła się jej na szyję – najrozsądniejszej, najspokojniejszej i najbardziej chłodnej w ocenie nawet najbardziej zwariowanych sytuacji.
– Możliwe też, że coś było w piwie kremowym – zeznała.
– Nie wypiłaś?
Pokręciła głową.
– Pachniało dziwnie.
– Przynajmniej tyle dobrze. Płukanie żołądka to średnia przyjemność.
Yen miała dość. Tak serdecznie i ostatecznie dość. Było jej zimno w bose stopy, mimo że twarz paliła ją żywym ogniem (głównie z powodu upokorzenia). Wszyscy wpatrywali się w nią tępo, a ona czuła, że zaraz rozsypie się na milion kawałków.
– Ale... – zaczęła ostrożnie Kitty. – Ale nic się nie wydarzyło, prawda?
– Nie. Zorientowałam się, że coś jest nie tak. Trudno byłoby nie... Czy możemy już stąd iść? – jęknęła.
Priscilla objęła ją ramieniem, delikatnie odwracając i kierując w dół. Kitty przejęła od koleżanki buty, które Yenlla nadal ściskała mocno niczym broń. Zauważyła, że jeden obcas jest złamany, więc może porównanie nie było aż tak bardzo odległe od prawdy.
– Zwierzęta! – rzuciła wstrząśnięta.
Ostatni dołączył do zbiegowiska spóźniony James Potter. Być może koledzy sprowadzili go do pomocy lub w roli mediatora, skoro był najmniej emocjonalnie zaangażowany w całą aferę. No i ktoś przecież musiał w końcu ruszyć na wieżę i zbadać, co pozostało z drugiego uczestnika zdarzenia...
– Wszyscy cali? – zagadnął Potter, zwracając nie głównie do Remusa.
– Wygląda na to, że tak.
– Dzięki Merlinowi!
– Zostawiamy wam sprzątanie tego bałaganu – oświadczyła wyniośle Priscilla. – Ja nie zamierzam tam zaglądać, bo niechybnie dojdzie do zabójstwa w afekcie.
– Jasna sprawa – zgodził się. – Zajmiemy się wszystkim. Po cichu.
– W to nie wątpię.
Oczy panny van der Lassenhoff błysnęły groźnie, prześlizgując się po męskich facjatach, po czym zatrzymując nieco dłużej na odznace perfekta, które prężyła się dumnie na piersi Remusa. Wyraźnie poczuł się zakłopotany pod wpływem tego wszechwiedzącego spojrzenia.
– Przykro mi – szepnął.
Dziewczyna nie była jednak w najmniejszym stopniu zainteresowana jego uczuciami. Skupiła się raczej na Jamesie, który wyglądał na nieskończenie mniej przejętego żenującym wybrykiem swoich kolegów.
– Nie mam ochoty rozmawiać o tym, co tu się wydarzyło – poinformowała go na koniec. – Wiedz tylko jedno, Potter. To, co próbowali zrobić twoi kumple, to przestępstwo. I nawet jeśli nie zostaną wyciągnięte wobec nich żadne konsekwencje, bo Yen nie będzie chciała tego zgłaszać oficjalnymi kanałami...
– NIE! – krzyknęła w panice. – Nie chcę o tym nikomu opowiadać ani w ogóle o tym pamiętać. Wolę jak najszybciej zapomnieć.
– W każdym razie przemyśl sobie, do czego tacy ludzie są zdolni. I co mogą kiedyś zrobić tobie. Żegnam panów.
***
Było już dawno po północy. Yenlla siedziała całkowicie bezpieczna w fotelu przy rozpalonym kominku. Zdążyła wziąć bardzo długi prysznic – tak gorący, że jej skóra nadal była zaróżowiona, a para całkowicie nie opadła, osiadając wilgocią na szybach pokoju wspólnego. Pechowa heroina miała na sobie gruby szlafrok, została też troskliwie owinięta kocem i napojona herbatą z rumem (polanym hojną ręką Kitty), a mimo to nadal się trzęsła. Kitty i Priscilla rozsiadły się po jej bokach i powstrzymywały od komentarzy. Jedna wciąż jeszcze pochlipywała i od czasu do czasu miętosiła chusteczkę, druga najspokojniej w świecie rozwiązywała krzyżówkę. W pokoju wspólnym znajdowały się tylko one trzy i jeden ze szkolnych skrzatów, który porządkował porozrzucane na stolikach książki i pergaminy.
– Śmiało, czekam – Gwiazda w końcu przerwała ciężką ciszę.
– Na co?
– Która z was pierwsza powie: „A nie mówiłam?".
– Nie czujemy takiej potrzeby – odpowiedziała Priscilla. – Jesteś dostatecznie bystra, aby samodzielnie zauważyć, że od początku miałyśmy rację.
– Niestety.
– Opowiesz nam, co się tam wydarzyło? – Kitty powróciła do głównego wątku tego wyjątkowo dramatycznego wieczoru.
– Ugh!
– Nie musisz oczywiście, ale pewnie będzie ci lżej.
– Uważam, że powinni za to wylecieć – upierała się Priscilla.
– A ja nie mam na to siły.
Yen pozostawała nieugięta. Lubił robić wokół siebie dużo szumu, ale niekoniecznie tego rodzaju. Tak naprawdę nie miała ochoty opowiadać żadnemu z nauczycieli o tym, co ją spotkało. Podobnie jak w przypadku Ruskina, bała się, że ostatecznie wszystko skupi się na niej, bo z własnej woli tam poszła, bo zadawała się z chłopcami i w dodatku nosiła krótkie spódniczki. W ten sposób sama naraziła się na szkodę – i dobrze jej tak! Prawdopodobnie całkiem słusznie uważała, że to ona będzie miała najbardziej przechlapane, a nie „uroczy nicponie", za jakich powszechnie uchodzili Huncwoci.
Pociągnęła ostatni łyk herbaty, wstrząsnęła się i zakrztusiła.
A potem była gotowa na opowieść.
***
Syriusz Black odwrócił się i spojrzał na nią... osobliwie. Trochę tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Jego oczy się rozszerzyły, właściwie wydawały się absolutnie przerażone. Nie pasowały do niego również zaokrąglone, zgarbione ramiona, wydawał się przez to niższy niż zwykle.
– No hej – wymamrotał.
Yen wkroczyła na wieżę z typową dla siebie przebojowością, która pozwalała jej niemal nieświadomie podporządkowywać sobie przestrzeń i wszystkich na niej zgromadzonych. Roztaczała swoje uroki z nieskrępowaną swobodą. Była wesoła, była miła, była wręcz psotnie zaczepna. Nie doczekała się odzewu. Black konsekwentnie trzymała się na dystans, nie patrzył na nią ani się nie odzywał.
Obrzuciła spojrzeniem koc, światełka i dwie otwarte butelki kremowego piwa.
– Piękny wieczór, prawda? – odezwała się ponownie.
– No.
– W taki wieczór zdecydowanie chce się żyć.
– Co?
– Mówię, że fajnie tu.
– Aha.
Miała już wcześniej do czynienia z milczącym czy też obrażonym na cały świat Syriuszem, więc obronna postawa jeszcze jej nie odrzuciła. Faceci ogólnie byli nieuleczalnie dziwni, o czym zdążyła się przekonać nie raz i nie dwa. Różnie bywa i każdy ma prawo od czasu do czasu wstać lewą nogą... Po prostu randka to dosyć kiepska pora na takie humory.
Postanowiła jakoś sobie z tym poradzić. Zbliżyła się powoli, wdzięcząc w swojej najbardziej atrakcyjnej pozie – z czarującym uśmiechem, rękami grzecznie splecionymi z tyłu i sylwetką lekko przechyloną do przodu.
– To o czym chciałeś ze mną porozmawiać? – orała dalej, opierając się o blanki tuż obok niego.
Zarumienił się gwałtownie i... uciekł przed nią! Odsunął się, cofając krok po kroku w stronę koca, po czym sięgnął po piwo.
– N-napijesz się? – zaoferował.
– Chętnie.
Podał jej jedną butelkę, a drugą wychylił praktycznie na raz. Yen przyglądała się szeroko otwartymi oczami, jak je w siebie wlewa. Wtedy po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że chyba jednak się co do niego pomyliła. Z daleka nie wydawał się wprawdzie tak obleśny, ale mądrość ludowa słusznie głosiła, że wystarczy dobrze się przyjrzeć, jak ktoś je (czy w tym przypadku pije), aby dowiedzieć się o nim wszystkiego, co tak naprawdę ważne. A zdecydowanie głupio byłoby utkwić na dłużej z kimś, kto pożywia się w tak nieatrakcyjny sposób.
– WOW – wyrwało jej się. – Jeśli to miało być na odwagę, to... może warto było załatwić coś z alkoholem? Bo w kremowym nie ma go ani śladu, wiesz o tym?
Znowu nic. Chociaż jakiejś tam reakcji się doczekała, gdy Black wcisnął w jej dłoń drugą butelkę. Cokolwiek rozbawiona już, już miała się napić, ale nieoczekiwanie podrażnił ją zapach.
– Jak długo to piwo było otwarte? Chyba coś jest nie...
Gryfon złapał ją za wolną rękę i wreszcie przyciągnął bliżej. Niekoniecznie jej się to spodobało. Wszystko wydawało się coraz bardziej wymuszone, nerwowe i zwyczajnie dziwne. Z bardzo bliska patrzył na nią teraz Syriusz Black, co do tego nie mogło być wątpliwości. Ta sylwetka, ta twarz, te opadające w kontrolowanym nieładzie włosy rodem z reklamy w prasie dla mugolskich nastolatków... Łobuzerski uśmiech i przeszywające spojrzenie. Wszystko się zgadzało. Dlaczego zatem odnosiła niedające się odeprzeć wrażenie, że przez te znajome oczy patrzy na nią ktoś zupełnie inny? Ostrzegawczy alarm odezwał się gdzieś w samym środku jej jestestwa, gdy tylko weszła na wieżę, i wył nieprzerwanie aż do tej pory.
– Yen, jesteś piękna – wysapał Syriusz niewyraźnym głosem, który również do niego nie pasował.
Od tego momentu zaczęło się robić tylko straszniej i mroczniej. Yenlla najpierw miała ochotę się roześmiać, a potem... potem już niekoniecznie. Black próbował prawić jej komplementy, ale wyrzucał je z siebie w taki sposób, jakby przepraszał, że żyje. I jakby recytował je z pamięci, nie do końca pamiętając, co powinno następować po czym. Gdy uznał, że powiedział już dosyć, zaczął niezdarnie ciągnąć ją w kierunku koca. Oczywiście się opierała, więc szarpnął mocniej.
– Puszczaj! – zaprotestowała. – Co ty wyprawiasz?
– Napij się.
– Nie mam ochoty.
– Jest dobre.
– Chyba ci się nie wydaje, że problem stanowi bukiet smaków? – Yen ostatecznie straciła cierpliwość. – Jesteś dzisiaj dziwny, a ja żałuję, że tutaj przyszłam. Wychodzę!
Udało jej się wyrwać, więc czym prędzej odwróciła się do wyjścia. Wyminął ją, zastępując jej drogę.
– Chyba sobie żartujesz!
Nie żartował, wręcz przeciwnie. Wreszcie zaczął wyglądać na zdecydowanego, ba, zdeterminowanego. Zbliżył się i wyciągnął do niej ramiona, jakby chciał ją objąć. Wyśmiała go. Przysunął się jeszcze bardziej, a ona uskoczyła w bok. Ten taniec z każdą chwilą stawał się bardziej absurdalny. Niestety, droga ucieczki pozostawała odcięta, podczas gdy Syriusz z uporem maniaka spychał Yen w stronę nieszczęsnego koca. Ciekawe, co też sobie wyobrażał, skoro po takim wstępie nie miał na co liczyć. Kiedy w końcu udało mu się ją złapać, zaczęła krzyczeć.
– Zostaw mnie, kretynie! Obiło ci?!
Ponownie spojrzała mu głęboko w oczy i przeraziła się nie na żarty. Ostrzegawczy sygnał nie przestawał bić na alarm, aż miała wrażenie, że całe jej ciało niepokojąco wibruje pod jego wpływem.
To nie on. To nie on. To nie on.
To nie był Black. Teraz nie miała już najmniejszych wątpliwości, że za jego szarymi oczami krył się ktoś zupełnie inny. Nic się nie zgadzało, wszystko było nie tak. Ciało nie pasowało do gestów, twarz do mimiki, słowa do ust. Otaczał go inny zapach niż ten, który wyczuła w piwie, ale nie mniej nieprzyjemny. Cały wysiłek włożony przez tyle lat w studiowanie trudnej sztuki warzenia eliksirów, wreszcie się opłacił. Rozpoznała zapach eliksiru wielosokowego.
– Kim ty jesteś?!
Eliksir, który tak śmierdział, nie mógł być dobry ani całkowicie poprawnie wykonany. Obce oczy zaczęły się zmieniać. Z ciemnoszarych zrobiły się niebieskie – wodniste i ewidentnie przerażone rozwojem wypadków. Ktokolwiek to był, nie tylko użył eliksiru słabej jakości, ale też nie poradził sobie z doborem odpowiedniej dawki i właśnie zaczął doświadczać nieprzyjemnych sensacji, które towarzyszyły powrotowi do pierwotnej postaci. Syriusz Black gwałtownie kurczył się na oczach wstrząśniętej Yen, a jego włosy pojaśniały do świńskiego blondu.
– Pettigrew?!
Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że ten niepozorny chłopak może okazać się takim oblechem. W dodatku na pewno nie działał sam, nie dałby sobie rady. To Black... Black musiał wymyślić ten chory plan, a następnie wcielić go w życie. Podły, podstępny, wyrachowany... Pozbawiony wszelkich skrupułów uwodziciel. Pieprzony sutener! Ba, oszust... matrymonialny!
Yen poczuła, jak wrze w niej słuszny gniew. Wykorzystała moment transfiguracji, gdy napastnik był skonfundowany i słaby, aby kopnąć go dokładnie w to miejsce, gdzie zaboli najbardziej. Zdecydowanie zbyt delikatny na takie zabawy obcas trzasnął z hukiem, a chłopak zawył przejmująco, nie budząc w niej jednak ani grama litości. Ponieważ Yen wciąż nie czuła się dostatecznie pomszczona, gdy odwrócił się w jej stronę, rzuciła się z pazurami na jego twarz. Dopiero gdy dostatecznie sobie ulżyła, czym prędzej uciekła z nieszczęsnej wieży.
***
– Kiedy tak o tym myślę – kończyła swoją opowieść Yenlla, bezpiecznie opatulona kocami i usadzona przy kominku, tak bardzo, jak to tylko możliwe, odległa od wszelkich zboczeńców czy innych życiowych niebezpieczeństw – to było bardziej śmieszne niż straszne.
– O nie, Yenka. – Kitty gwałtownie pokręciła głową, podając jej karmelowy batonik na pocieszenie. – To było okropne i dziękuj miłościwej Rowenie, że nic ci się nie stało.
– Masz więcej szczęścia niż rozumu, to pewne – dodała nieoceniona Priscilla.
– Nic mi nie groziło, naprawdę!
– Skąd miałyśmy to wiedzieć?! – napadła na nią o wiele bardziej emocjonalna panna Silverwand. – Uciekłaś nam. Nie wiedziałyśmy, gdzie się podziewasz ani co się z tobą dzieje. Potem wpadł tu Remus, blady jak śmierć.
– A warto zaznaczyć, że nie był zbyt komunikatywny.
– Był kompletnie spanikowany! Plótł coś od rzeczy, nie mogłyśmy go zrozumieć przez dobry kwadrans. Trochę czasu nam zajęło, zanim poskładałyśmy to wszystko do kupy.
– I wciąż brzmiało jak idiotyczny żart.
– Cóż... – Podniesiona na duchu Yenlla po swojemu beztrosko wzruszyła ramionami. – Black postanowił przekazać mnie w inne ręce. Bywa.
– Sukinkot!
– Co z tym zrobisz? – Priscilla powróciła do meritum tej długiej i trudnej rozmowy. – Coś musisz zrobić.
Yen odgryzła kawałek batonika, spojrzała w ciemne okno.
– Nic.
– Jak to nic? Chyba nie zamierzasz puścić im tego płazem?
– Sądziłam, że to już ustalone. Nie zamierzam się skarżyć nauczycielom. Może jeszcze McGonagall na dodatek, co? Wyobrażacie sobie tę scenę? Umarłabym ze wstydu, a i tak nic by to nie zmieniło. Myślicie, że Black wyleciałby ze szkoły? Dobre sobie! Wiecie, że robili znacznie gorsze rzeczy. Szlaban czy kilka ujemnych punktów to za mało. Gra nie jest warta kolejnej afery, fali plotek i hejtu.
– Mogłybyśmy im to udowodnić – naciskała najrozsądniejsza z Krukonek. – Jeśli sprowadzili do szkoły nielegalne eliksiry, będzie po tym ślad. Fiolka, zamówienie, cokolwiek.
– Szkoda czasu. Cała wina i tak spadnie na mnie.
– Remus o wszystkim wie – przypomniała Kitty. – Jestem pewna, że stanie po twojej stronie. Przecież on... – Spojrzała na Yenllę nieco inaczej, dziwnie domyślnym wzrokiem, jednak postanowiła na wszelki wypadek nie powoływać się na koronny argument, o którym właśnie pomyślała. – To prefekt, jego zdanie się liczy.
– I dobrze zna swoich kolegów. Wie, do czego są zdolni.
– No właśnie! – prychnęła nieugięta Miss Hogwarts. – Nie zdradzi przyjaciół, a już na pewno nie dla mnie. Nie stawiałabym na niego aż tak bardzo.
– Źle go oceniasz, to uczciwy chłopak.
– Być może, ale jest jednym z nich. Nie doceniacie siły solidarności penisów.
– YENLLA!
– Mówię prawdę. Zobaczycie, że jutro cała czwórka będzie siedzieć razem przy stole Gryffindoru w najlepszej komitywie. Wszystko wróci do normy. I niech sobie wracam, mam to gdzieś!
– Yenka... – odezwała się ponownie Kitty zatroskanym tonem. – Nie mów takich rzeczy...
– Wiecie, że mam rację. Nie ma sensu walczyć z systemem, na pewno nie w szkole z internetem, a mimo to chcecie mnie zmusić, żebym się wychylała zupełnie bez potrzeby. Nie, nie i jeszcze raz nie. Koniec! Jestem naprawdę zmęczona i chciałabym już iść spać. Ani mi się śni po tym wszystkim męczyć jutro na obronie. Nawet mnie nie budźcie.
– Musisz iść. Chyba nie chcesz jeszcze bardziej rozdrażnić Ruskina?
– Jebać Ruskina i jebać OPCM! Dopiero co udowodniłam, że potrafię się obronić i wcale nie potrzebuję do tego czarów. Dobranoc!
***
W piątek Yen przebywała na samowolnym zwolnieniu chorobowym, więc nie miała okazji uczestniczyć w radosnym przedstawieniu podczas śniadania w Wielkiej Sali. Dla odmiany odbywało się po stronie Gryfonów. Peter Pettigrew pojawił się rano z podrapaną twarzą, Syriusz Black z podbitym okiem. Obaj nie byli zbyt skłonni do dzielenia się szczegółami historii otrzymanych obrażeń. Siedzieli w odległym końcu stołu, rozdzielenie przez Jamesa i Remusa, a dodatkowo odwróceni do nich bokiem. Gołym okiem było widać, że atmosfera w gronie Huncwotów pozostaje napięta. Lily zerkała w ich stronę z ustami zaciśniętymi w zezłoszczoną kreskę oraz zarumienionymi z emocji policzkami (widocznie została wtajemniczona w aferę na Wieży Astronomicznej bez pytania o zgodę osoby najbardziej zainteresowanej rozprzestrzenianiem plotek), a siedząca obok niej, sztywna niczym kij od miotły Dorcas sprawiała wrażenie osobiście urażonej. Krukonki pilnie obserwowały rozwój wydarzeń, jednak nic bardziej ekscytującego się nie wydarzyło. Trochę przykro, ale przynajmniej Yen niczego nie przegapiła.
Uparte międzydomowe gapienie stało się na tyle intensywne, że Lupin poczuł się w końcu zobligowany, aby podjeść do (aktualnie wyjątkowo wrogiego) stołu Ravenclawu. Z dwóch bardzo złych opcji wybrał znacznie łagodniejszą Kitty zamiast Priscilli, która zawsze go przerażała.
– Jak ona się czuje? – zapytał, a na jego czole pojawiła się pionowa kreska, wymowna oznaka zmartwienia.
Kitty ledwo zdążyła zaczerpnąć tchu, gdy Pris zaatakowała go w odpowiedzi:
– Kiepsko, a jak ci się wydaje? Nie zeszła na śniadanie, opuści dzisiaj lekcje, bo nie jest w stanie się skupić. I to wszystko wasza wina. Jesteś zadowolony?
– Oczywiście, że nie!
– To Yen musi siedzieć zamknięta w sypialni, odchorowując ten nieszczęsny wieczór, a tymczasem oni paradują sobie po szkole, jakby nic się nie stało. Kto na tym bardziej traci? W ich przypadku nie ma znaczenia, ile zajęć opuszczą, i tak nic z nich nie wynoszą! A Yenlla...
– Wiem. Rozumiem. Ale...
– Po prostu sobie to przemyśl, okej? – rzuciła, po czym szybko wstała i demonstracyjnie go wyminęła.
Kitty posłała mu współczujące spojrzenie, jednak również jakoś nie miała ochoty z nim rozmawiać. Yenlla miała rację – siedział z nimi przy stole i nawet jeśli nie wyglądało to jakby „nic się nie stało", to rzeczywiście niewiele to zmieniało. Nie odezwała się, co chłopak uznał za znaczące, po czym podążyła za przyjaciółką.
Tuż przy drzwiach dogoniła je Rosmerta.
– Ale akcja, co? – zagadnęła energicznie, najwyraźniej mając ochotę wymienić się plotkami, czym wprawiła je w zdumienie.
Szybko porozumiały się wzrokiem, zastanawiając się, ile wie oraz co zrobią osobnikowi, który postanowił się tym z nią podzielić (jeśli nie była to Yen, jedyna uprawniona do dzielenia się swoimi sekretami). Przy uważniejszym spojrzeniu Ros wydała im się jednak tradycyjnie niewinna i nieuświadomiona.
– No... – dodała lekko spłoszona brakiem reakcji. – Huncwoci mieli ciężką noc, jak widać, chociaż nie mam pojęcia, o co im znowu poszło. Myślałam, że wy coś wiecie, skoro Remus z wami rozmawiał...
– Nie, nic nie wiemy – ucięła błyskawicznie panna van der Lassenhoff.
– Pytał tylko o zadanie z run – złagodziła nieco Kitty.
– A Yenka? – Rosmerta rozejrzała się ciekawie, jakby spodziewała się znaleźć Gwiazdę ukrytą gdzieś za plecami koleżanek. – Nie ma jej dzisiaj?
Krukonki ponownie spojrzały na siebie wymownie, unikając odpowiedzi. Bo co miały powiedzieć biednej Gryfonce, która nie miała pojęcia o wszystkim, co się wydarzyło, gdy tylko na moment spuściła „przyjaciółkę" z oczu?
– Jest bardzo zajęta – odpowiedziała wreszcie Kitty. – Ona... – Zerknęła na towarzyszkę w niemej prośbie o pomoc. Priscilla zwykle się nie patyczkowała, bo nie miała żadnych zahamowań, ale tym razem nawet jej zrobiło się trochę żal Ros.
– Słuchaj, będę z tobą szczera – westchnęła. – Nałożyłam na Yen coś w rodzaju aresztu domowego, bo... opuściła się w nauce i musi to nadrobić. Będzie miała teraz mniej czasu, więc proszę, żebyś jej nie rozpraszała, w porządku?
– Jasne, pewnie – zgodziła się natychmiast nieco oszołomiona Rosmerta. Nie po raz pierwszy przemknęło jej przez głowę, jak poważnie podchodzi się w Krukolandzie do zagadnień akademickich.
– Dzięki. – Priscilla zdobyła się na cień uśmiechu. – Jak się podciągnie, wszystko wróci do normy. Daj jej nieco czasu.
Pożegnały się uprzejmie, nawet jeśli nieco chłodno z koleżanką, która zerkała za nimi ze smutkiem aż zbyt jasno wypisanym na twarzy. Trudno, co mogły zrobić? Wprawdzie często zdarzało im się sprzątać po Yenlii, ale tym razem namieszała tak bardzo, że tylko ona mogła uporządkować swoje sprawy.
Pod wpływem nagłego przypływu uczuć postanowiły jeszcze przed lekcjami zajrzeć do nieznośnej szelmy, podrzucić jej coś do jedzenia i zobaczyć, jak sobie radzi.
Naturalnie nie zastały jej w sypialni.
***
Pozostawiona samej sobie Yen wyspała się za wszystkie czasy, co skutecznie poprawiło jej humor, płosząc wszelkie ewentualne traumy. A gdy wreszcie wstała, uznała, że nie po to idzie się na wagary, aby je zmarnować na bezproduktywne użalanie się nad sobą. Zmotywowana tą myślą ubrała się po cywilnemu – w zwyczajną spódniczkę w szkocką kratkę (tyle że fioletową) i w miarę grzeczny sweterek z dekoltem w serek – i przemknęła do kuchni, gdzie skrzaty powitały ją z otwartymi ramionami. Zawsze były usłużne i chętne do pomocy, dlatego dziwiła się, że w kuchni nie gromadzą się regularnie całe tabuny uczniów. Wizyta u źródła zapewniała bowiem o wiele bogatszy wybór opcji żywieniowych niż to, co lądowało na stole. Menu zatwierdzone przez pozbawioną wyobraźni i zapewne schorowaną, podstarzałą kadrę dydaktyczną nie oferowało wielu rozkoszy dla podniebienia.
Yenlla zamówiła zatem naleśniki z sosem pomarańczowym oraz wielki kubek gorącej czekolady dla rozgrzania skołatanej duszy.
– O ile to nie kłopot – zaznaczyła słodko i skromnie.
– Żaden kłopot, panienko – odpowiedziała drobna skrzatka odziana w szkolną liberię. – Mamy czekoladę do picia, mimo że nie cieszy się popularnością.
– Niemożliwe!
– Z tego, co mi wiadomo, w całym zamku prosi o nią tylko jedna osoba.
– Ach, tak? Może profesor? – zapytała zaciekawiona.
– Uczeń. – Skrzatka nie widziała powodu, by ukrywać przed nią tę informację. – Ale taka nie smakowałaby panience.
– Dlaczego?
– Jest doprawiona płatkami chili.
– Mmm. Ekscentrycznie! Chcę spróbować.
– Jak sobie panienka życzy.
Panienka sobie życzyła i dostała. A gdy już uzupełniła braki cukru, przyszedł jej do głowy kolejny pomysł. Wyszukała skrzata, który wyglądał najbardziej pokornie i najmniej asertywnie, a następnie zmusiła go, aby stalkował prefekta Hufflepuffu. Po jakimś czasie biedak zjawił się z informacją, że chłopak wrócił do pokoju wspólnego, dzięki czemu mogła przypuścić kolejny atak. Ponieważ szczęście sprzyja odważnym (i bezczelnym), tym razem ukryte wejście do dormitorium stanęło przed nią otworem. Przemknęła do środka wraz z młodym narybkiem, który nie ośmielił się zatrzymać starszej uczennicy, która zawsze i wszędzie sprawiała wrażenie, jakby miała wszelkie prawo tam się znajdować.
– Och, Jeremiah! – zawołała, rozpływając się w uśmiechach i momentalnie ściągając na siebie całą uwagę otoczenia.
Prefekt zbladł jak ściana, ale nie na długo, bo już po chwili dla odmiany płonął niczym pochodnia. Yen chwyciła go za rękę, bezceremonialnie wciągnęła za kotarę przy wysokim oknie i całowała zawzięcie, dopóki nie zabrakło mu tchu. A gdy tylko go odzyskał, wyciągnęła z niego hasło do łazienki dla wybrańców.
– Na razie, Jer! – Posłała mu na do widzenia całusa. – Myśl o mnie ciepło.
– Dziwna dziewczyna – oceniła Siobhan O'Sullivan, pracowicie przepisując podczas przerwy notatki z transmutacji. Na czwartym roku lubiła ten przedmiot jeszcze mniej niż wcześniej i często po prostu wyłączała się na lekcjach.
– Szalona! – Pokiwała głową druga Puchonka. – Słyszałam, że nocami śpiewa roślinom w szklarni.
– To musi być intrygująca jednostka chorobowa. Ciekawe, czy ktoś ją kiedyś zdiagnozuje?
***
Krótka wizyta w przyjaznym Pucholandzie skutecznie podniosła Yen na duchu, a chwila sam na sam z jeszcze bardziej przyjaznym prefektem odpowiednio podziałała także na jej podupadłą samoocenę. Ostatecznie nie tylko na wieżach działy się interesujące rzeczy, wnętrza łazienek miały w tym względzie równie wiele atrakcji do zaoferowania...
Gwiazda niezwłocznie ruszyła właśnie tam – jak na razie samotnie – by skorzystać z luksusów, które teoretycznie jej nie przysługiwały, jednak tylko skończeni nudziarze przestrzegają reguł, szczególnie tak niesprawiedliwych. Zabawniej (nawet nie wspominając o tym, że korzystniej) jest je ignorować.
Yenlla wędrowała beztrosko korytarzem, podczas gdy reszta uczniów męczyła się na lekcjach. Podrygiwała i nuciła pod nosem, powtarzając słowa piosenki, której chciała się nauczyć. Trzeba przyznać, że szybko podnosiła się do pionu po nieciekawych doświadczeniach minionej nocy. I pewnie równie szybko dokonałaby pełnej regeneracji, gdyby nie czysty przypadek. Drzwi jednej z sal otworzyły się tuż przed jej nosem i wysunął się z nich profesor Ruskin. Zupełnie zapomniała, że na tym piętrze znajduje się jego gabinet.
– No, no, panno Honeydell. Wcale nie wygląda pani na obłożnie chorą.
Wszystko w jednej chwili wzięło w łeb. Światło zgasło, kolory całkiem zbladły, muzyka ucichła. Yen spadła z obłoków, aby zaraz potem roztrzaskać się o beton. Ten śliski ton, ten obrzydliwy wzrok, ten mokry język, który wyskoczył spoza zębów i nieświadomie prześlizgnął się po mięsistych wargach. Biedna dziewczyna spuściła głowę, twardo wpatrując się w kamienną podłogę i zaciskając dłonie w pięści. W ciągu kilku sekund skurczyła się o dobre pięć cali.
– Jest dokładnie tak, jak się obawiałem. Nie traktuje pani mojego przedmiotu poważnie, panno Honeydell. Pani postawa bardzo, ale to bardzo mi się nie podoba.
Nauczyciela nie przejął się doskonale wyczuwalnym strachem, który z niej wręcz promieniował. Pewnie nawet mu się to podobało. Podszedł bliżej, kładąc dłoń na jej ramieniu. Gdy chciała się uchylić, posunął się dalej. Chwycił ją pod brodę i zmusił, aby na niego spojrzała. Jeżeli wcześniej czuła się spetryfikowana, to w tej chwili jej dusza na moment opuściła ciało. Nie była w stanie znieść ogromu obrzydzenia.
– Bardzo nieładnie, panno Honeydell. Obawiam się, że będziemy musieli to przedyskutować podczas moich konsultacji.
Na samą myśl o spotkaniu sam na sam z Ruskinem w Yen wstąpiły nowe siły. Odsunęła się od niego, odruchowo wycierając twarz rękawem.
– Zapraszam w dogodnym dla pani terminie – dokończył niewzruszony. – Szczerze radzę, aby pani z tym nie zwlekała. Zegar tyka, panno Honeydell.
Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, zanim w końcu zostawił w spokoju. Ruszył wzdłuż korytarza, chowając dłonie w kieszeniach i pogwizdując pod nosem. Yenlla oddychała ciężko, blada i wściekła. Nie rozumiała, dlaczego tak na nią działał, dlaczego sam jego widok tak ją paraliżował. Nie była lękliwa z natury, a jednak... Jednak nic nie mogła na to poradzić.
Wyostrzone zmysły pozwoliły jej z wyprzedzeniem usłyszeć zbliżające się kroki. Przez jedną straszną chwilę pomyślała, że nauczyciel zawrócił, by nadal ją dręczyć, być może nawet siłą zaciągnąć do swojego gabinetu.
Na szczęście była to tylko Marisa.
– O kurwa! – wykrzyknęła autentycznie zszokowana. – To ty jesteś ofiarą?!
Yenlla była wycieńczona, zagubiona i emocjonalnie wyczerpana, ale tego nie mogła znieść. Wybuchła niczym fajerwerk na środku szkolnego korytarza.
– Nie jestem żadną pieprzoną ofiarą! Jestem silną, niezależną, pewną siebie dziewczyną! Nigdy nie byłam ofiarą, nie ja!
– No pewnie. Już, już. Już dobrze, cicho. – Marisa objęła ją pocieszająco i odciągnęła nieco dalej od przeklętego gabinetu. – Nie miałam nic złego na myśli.
– Wiem, ale to i tak nie było miłe określenie.
– Po prostu się zdziwiłam, bo...
– Wiem, wiem, wszystko wiem! Nie mówmy o tym więcej, dobrze?
– Źle – przerwała jej buntowniczo Marisa. – Powinnyśmy o tym porozmawiać. Tego nie można tak zostawić, z tym zboczeńcem trzeba coś zrobić. Koniecznie!
Yenlla uparcie kręciła głową, podczas gdy jej oczy robiły się coraz bardziej okrągłe z przerażenia, a twarz pokrywała się kolejno wszystkimi kolorami tęczy.
– Nie ma mowy!
– Zdajesz sobie sprawę, że on się nigdy nie zmieni? Gdy przestanie dręczyć ciebie, zabierze się za jakąś inną owcę. Nie ma innej rady, musimy przerwać cykl. Raz na zawsze.
– To się nie uda. Ruskin nie jest idiotą, nie przekroczy granicy. Do tej pory tego nie zrobił, więc widać, że jest cwany. Albo jakoś udaje mu się wyłgać. Bo doszło do nieporozumienia, bo przypadkiem źle się wyraził, bo dziewczęta są teraz takie histeryczne, nie potrafią zrozumieć subtelnego żartu. Na pewno znasz te wszystkie wymówki równie dobrze jak ja.
– Owszem, ale...
Wędrowały razem korytarzem, gdy Marisa nagle zatrzymała się w miejscu. Obejrzała się przez ramię, a potem ponownie zerknęła na śmiertelnie bladą Yen. Zmrużyła oczy, uśmiechnęła się.
– No co? – niepokoiła się Miss Hogwarts. Ze Ślizgonami nigdy nie było wiadomo, ich umysły zwyczajnie pracowały inaczej.
– Wiem, co musimy zrobić.
– My?
– W porządku – co TY musisz zrobić.
– Zmieniam się w słuch.
– Musisz go sprowokować.
– CO PROSZĘ?
– Tylko ty możesz to zrobić, Yenlla! – Marisa uwiesiła się na jej rękawie i spojrzeniem niemal przewierciła na wylot. – Rozepniesz ze dwa guzki, popatrzysz na niego słodziutko spod oka i zmusisz, żeby wykonał ten dodatkowy krok.
– Nigdy w życiu! – zaprotestowała gwałtownie. – Mam dość! Dość zaczepek, dość końskich zalotów i dość debilnych podchodów. Nie jestem rzeczą ani instrumentem, żeby... żeby na mnie grać w ten sposób! Mam dość facetów na resztę życia. Koniec z tym!
– Więc walcz, Yenlla – zmieniła front szczwana przedstawicielka Domu Węża, kusząc umiejętnie. – Chcesz być aktorką, tak? To ćwicz. Potraktuj Ruskina jak jedną wielką próbę generalną. Kiedy, jak nie teraz?
Oburzona Yenlla wciąż się krzywiła i buntowniczo zagryzała usta, a jednak... Gdy tak zerkała na swoją koleżankę, na jej przewrotny uśmiech i błyszczące z ekscytacji oczy, coś się w niej zmieniło. To dzikie coś, co od zawsze tkwiło w jej naturze, odważnie podniosło łeb. Nie znalazło zaspokojenie ani w Trzech Miotłach, ani na Wieży Astronomicznej. Było znudzone i było głodne. Należało je nakramić jeszcze przynajmniej jeden raz przed wakacjami, zanim panna Honeydell wróci do domu i przez pewien czas znowu będzie (mniej więcej) grzeczną dziewczynką.
Bo panna Honeydell nigdy nie była ofiarę. W zasadzie... było jej do tego bardzo daleko i najwyższy czas, aby pewne osoby przekonały się o tym na własnej skórze. Nikt nie będzie jej rozstawiał po kątach, o nie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro