Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Godziny konsultacji


And if I'm flying solo
At least I'm flying free
To those who ground me
Take a message back from me


Tell them how I am defying gravity
I'm flying high, defying gravity
And soon, I'll match them in renown

And nobody in all of Oz
No wizard that there is or was
Is ever gonna bring me down

(Wicked: Defying Gravity)


W sobotę odbył się ostatni mecz całkiem udanego sezonu quidditcha. Jak przystało na finał, miał on również dość intrygujący przebieg. Nikt nie potrafił wyjaśnić, jak ani dlaczego miotła znajdująca się pod tyłkiem pałkarza, Syriusza Blacka, stanęła nagle w płomieniach. Stało się to mniej więcej w połowie rozgrywki, wysoko pod niebiosami. Gdy kapitan Potter nieskutecznie próbował ratować kolegę, pożoga rozniosła się niczym smocza ospa i jego miotła również błyskawicznie zajęła się ogniem. Obaj ledwo wylądowali na boisku, przy aktywnym wsparciu reszty drużyny, pani Hooch oraz obdarzonych co lepszym okiem i refleksem nauczycieli. To cud, że podczas upadku z wysoka nie rozsmarowali się na murawie.

Dorcas Meadowes nader chętnie zaopiekowała się pokiereszowanym Blackiem (chociaż to jego duma ucierpiała bardziej niż ciało), podczas gdy Lily dopadła Pottera i długo między sobą szeptali. Ostatecznie – po zbiorowej naradzie – Gryfoni poddali mecz walkowerem. Nie chcieli powtórki rozgrywki ani nowego terminu. Dobrowolnie wycofali się z wyścigu o puchar, który w związku z tym automatycznie przypadł Krukonom. Radości w Domu Roweny nie było końca!

Naturalnie nikt w całej szkole nie miał bladości pojęcia, w jaki sposób doszło do tego mrożącego krew w żyłach wypadku, a winnych nigdy nie znaleziono. Kończący się semestr obfitował w tak wiele ekscytujących wydarzeń, afer i skandali, że dwie spalone miotły jakoś utonęły w ich powodzi, nie zdobywając powszechnego zainteresowania. Gryffindor nie mógł też liczyć na falę współczucia, ponieważ narobił sobie kilku niespodziewanych, a potężnych wrogów, a to z kolei pociągnęło za sobą – w drodze machlojek oraz zgrabnych zakulisowych zagrywek – solidny spadek w rankingu popularności.

Yenlla nie oglądała meczu, który w najmniejszym stopniu jej nie obchodził. Podobnie jak los Blacka czy innych Huncwotów. Straciła zainteresowanie, wyłączyła się z narracji, zobojętniała. Choć nie tak od razu...

Pomijając wszystko inne, najbardziej dotkliwa dla niej okazała się... niewidzialność. Po tym, co wydarzyło się między nimi w ciągu ostatnich kilku miesięcy (rozmowach, podchodach i flirtach), nagle stała się dla Syriusza całkowicie przezroczysta. Natykali się czasem na siebie w korytarzu czy na lekcjach, nie było innego wyjścia, ale on nigdy na nią nie patrzył. Zupełnie jakby jej tam nie było. Szare oczy wiecznie wbijał w sufit, ławkę czy ścianę. W wyjątkowych przypadkach udawało jej się dostrzec, jak marszczą się jego brwi lub nerwowo drga kącik ust, lekko odsłaniając zęby, ale to tyle. Black nie poczuwał się do winy ani przeprosin, po prostu przestał ją widzieć. W ten sposób problem zniknął wraz z nią.

Black oślepł, Pettigrew zapadł się pod ziemię, Potter uznał sprawę za zakończoną (wreszcie!). Tylko Lupin nadal się do niej uśmiechał, pozdrawiał na przerwach i od czasu do czasu zamieniał z nią kilka słów. Na starożytnych runach bardzo chętnie przeniósłby się do jej ławki, która znowu stała pusta, ale coś mu mówiło (a konkretniej Priscilla – jasno, wyraźnie i wielokrotnie), że nie jest to dobry pomysł. Jego towarzystwo przypominałoby Yenlli o przykrych wydarzeniach, na nowo jątrząc zabliźniającą się ranę. Zresztą, Gwiazda wcale go nie potrzebowała.

Runy pozostały jej ulubionym przedmiotem, więc radziła sobie świetnie, nawet jeśli nie czuła potrzeby, żeby się odzywać. Nie odbierała czasu antenowego ponuremu Ślizgonowi w pierwszej ławce, któremu nieustanne wymądrzanie się sprawiało nieporównywalnie więcej frajdy.

Problemem o epickich proporcjach pozostawała jeszcze Rosmerta. Mimo że Krukonki nie miały najlepszego zdania o jej bystrości, nawet ona musiała się w końcu zorientować, że coś jest na rzeczy. Wyczuć napięcie między Huncwotami i zauważyć, że Yen i Syriusz, pozostający dotąd w jakiej takiej komitywie, serdecznie się nie znoszą i unikają siebie nawzajem jak ognia. Nie był to przecież stan naturalny.

Oficjalnie Yenlla pozostawała nieuchwytna, gdyż pilnie się uczyła. Kłamstwa nie dało się jednak ciągnąć w nieskończoność, szczególnie że zbliżały się sumy, a koleżanki obiecały pomóc Gryfonce w nauce. Jedynie Kitty zdawała się o tym pamiętać i z poświęceniem zastępowała Yen u jej boku, próbując zamydlić oczy, odwrócić uwagę i przy okazji nalać nieco oleju do głowy. Musiała jakoś przepchnąć Ros przez egzaminy, przynajmniej na tym gruncie nie mogła jej zawieść. Zwyczajnie nie wypadało postąpić inaczej.

Czas gonił też pannę Honeydell. Miała go coraz mniej, aby nadrobić wszelkie zaległości, których sobie narobiła. Otwartą kwestią pozostawały również konsultacje u nauczyciela obrony przed czarną magią...

Pewnego wieczoru, gdy Yen wracała z dyżuru w szklarni, miała wyjątkowego pecha i w sali wejściowej nadziała się na nich wszystkich. Ruskin chyba jako ostatni przedstawiciel kadry wychodził z Wielkiej Sali po skończonej kolacji, Black właśnie rozpoczynał wędrówkę schodami w górę do Wieży Gryffindoru, a Rosier nagle i niespodziewanie wychynął z lochów niczym diabeł z pudełka. Imponujące wrota Hogwartu trzasnęły za plecami Yen i wtem obrócili się ku niej wszyscy.

Trzy komplety płomiennych spojrzeń, które niemal obróciły ją w pył.

Trzech obrażonych chłopców.

Trzy gigantyczne problemy, których pośrednio sama sobie narobiła.

I gdy tak stała sama jedna w ciemnej sali naprzeciw nadąsanych przeciwników, wreszcie i ostatecznie poczuła, jak bardzo ma tego dość. Stanęła nad brzegiem przepaści. Nie mogła dłużej unikać kłopotów, które ścigały ją niczym wściekłe erynie. Nie było mostu, bezpiecznej przeprawy ani drogi dookoła.

Musiała skoczyć.

***

W przypadku Yen słowa nigdy nie leżały daleko od czynów... Co różnie się kończyło, ale tym razem miała dobre przeczucia. Dlatego gdy tylko podjęła decyzję, natychmiast pobiegła do lochów w poszukiwaniu wspólniczki. Nie miała wątpliwości, kogo tym razem powinna wybrać. O ile zawsze mogła liczyć, że Kitty i Pris staną po jej stronie, o tyle teraz niekoniecznie mogły jej się przydać. Krukonkom zależało bowiem, aby Yen pokonała Ruskina w tradycyjny sposób – dzięki swojej wiedzy akademickiej, zgodnie z obowiązującym regulaminem oraz zachowując moralną wyższość. Nie zrozumiałyby, że dla niej to o wiele za mało. Aby wcielić w życie nowy plan, potrzebowała wsparcia innego rodzaju. Jednym słowem – śliskiego wsparcia.

Pobudzona i rozemocjonowana nie bardzo patrzyła, dokąd idzie, więc tuż przed wejściem do pokoju wspólnego Slytherinu niemal staranowała jednego z jego mieszkańców. Ponury chłopak zmierzył ją pogardliwym wzrokiem, wymownie unosząc brew, która zaginęła w powodzi dość tragicznej, przetłuszczonej grzywki. Panna Honeydell nie zdążyła nawet tego przeanalizować, nie wspominając o reakcji, bo gdy tylko się odwróciła, natychmiast wpadła na kogoś innego.

– Niech mnie, dziewczyno! – Kolejny przedstawiciel Domu Węża, dla odmiany, wyraźnie ucieszył się na jej widok. – Czy ty wiesz, że masz najpiękniejszą bieliznę, jaką kiedykolwiek widziałem?

Yenlla stanęła jak wryta, z ustami otwartymi szeroko w kształtne „O".

– Ja... CO?!

– Pff! Widać, że niewiele w życiu widziałeś. – Zza drzwi pokoju wspólnego (i jednocześnie zza niezdrowo poruszonego wielbiciela bielizny) wysunęła się Marisa, po czym bezceremonialnie palnęła go w łeb. – Nie zwracaj uwagi na Avery'ego, znowu się uchlał. Nie żeby na trzeźwo był mądrzejszy.

– Och! – Przypomniała sobie Yen. – My się chyba znamy.

– Taa. Avery był z nami w Świńskim Łbie. Nomen omen. Podziwiam, że go pamiętasz, szacun.

– Ej! – oburzył się z miejsca chłopak, prostując na pełną, niezbyt imponującą wysokość. – Zapadam kobietom w pamięć. To dzięki moim charakterystycznym... eee... Marisa, co ja mam charakterystyczne?

– Puste oczy tęskniące za rozumem. – Ślizgonka wzniosła swoje własne do sufitu w niemej prośbie o zmiłowanie za to, co musi codziennie znosić.

Yen jednak wykazała klasę, wyciągając do Ślizgona dłoń na przywitanie.

– Wprawdzie rzeczywiście niewiele pamiętam ze wspomnianego wieczoru, ale zawsze miło poznać tak... charakterystycznego kolegę.

– Cała przyjemność po mojej stronie. – Skłonił się przed nią z chwiejną kurtuazją. – Co tu sprowadza koleżankę?

– Misterna intryga, czego innego można szukać w Slytherinie? – Mrugnęła do niego zawadiacko najbardziej zwariowana spośród całych pokoleń zrównoważonych Krukonek, co bardzo przypadło mu do gustu.

– Czy to to, o czym myślę? – Marisie aż zaświeciły się oczy. – Zgadzasz się na mój szatański plan?

– Rok szkolny się kończy. Czas, żeby niektórzy odrobili lekcje, czyż nie?

– Czyli... zdobyli wszystkie zaliczenia? – podrzuciła Marisa.

– O nie, nie będzie żadnego zaliczania. Słyszałam, że profesor Honeydell jest wielce wymagająca.

***

Wbrew pozorom, nad którymi sama sumienne pracowała, nastoletnia Yen była wciąż bardzo naiwną i niewinną dziewczyną. Znakomicie radziła sobie z chłopcami, ale nie miała pojęcia, jak powinna się zabrać do uwiedzenia dorosłego mężczyzny, w dodatku będącego profesjonalnym drapieżnikiem. Marisa miała w tym temacie jeszcze mniej doświadczenia, a wybrana grupa testowa – Avery i Wilkes – prezentowała zdecydowanie zbyt niebezpieczną wyobraźnię. Z kolei aktualny ulubieniec Yenlli, Jeremiah, do eksperymentu nie nadawał się wcale. Zwyczajnie się wystraszył i przed nią uciekł. Yen pozostały zatem łatwe do przewidzenia materiały źródłowe, z przewagą wyuzdanej literatury i musicalowych piosenek. A te z kolei malowały niespecjalnie strawny obraz...

Nikt tak naprawdę nie wie i pewnie nigdy się nie dowie, co konkretnie wydarzyło się w gabinecie profesora Ruskina na początku czerwca 1977 roku. Marisa zgodnie z umową odstawiła tam pannę Honeydell w wyznaczonych godzinach trwania konsultacji, a gdy kwadrans później wróciła z posiłkami, rozpętało się piekło, długo i z wielką fantazją opiewane w szkolnych opowieściach. Cokolwiek Yen zrobiła, okazało się nad wyraz skuteczne, bo oto wstrząśniętej ekipie ratunkowej ukazał się następujący obrazek rodzajowy:

Nauczyciel obrony przed czarną magią – niezdrowo zarumieniony i widocznie spocony – stał przed swoim biurkiem ze zdezorientowaną miną. Jego szata wierzchnia poniewierała się po podłodze, spuszczone spodnie utkwiły gdzieś na wysokości kolan.

– To nie tak... – jąkał. – Ja wcale nie...

Nie doczekał się posłuchu, bo uwagę przybyłych przyciągnęła raczej śliczna Yenlla, która nieco dalej zamarła niczym żywy posąg śmiertelnej grozy. Stanęła w niemal tanecznej pozie – na miękko ugiętych kolanach, otwartych stopach i mocno osadzona na jednym biodrze, żeby było jej wygodniej. Szkolna spódniczka (regulaminowej długości) była zmięta z jednej strony, odsłaniając wykończoną koronką zakolanówkę, jeden rękaw koszuli naderwany, a dekolt pozbawiony kilku guzików w kluczowych miejscach. Uniesione dłonie tworzyły wokół twarzy piękną ramę dla okrągłych z przerażenia oczu i otwartych do krzyku ust. Dwa ugrzecznione warkoczyki i odrobina rozmazanego pod okiem tuszu nadały dramatyzmu scenie, która w ogólnym zarysie przypominała kadr z niemego filmu.

– Pomocy – szepnęła Yen słabym głosem w kierunku cudownie, dosłownie w ostatnim momencie wyważonych drzwi gabinetu. – Ratunku!

Marisa rozpłakała się jak na zawołanie, ale głównie dlatego, aby ukryć zdradziecki napad chichotu. Przyskoczyła do koleżanki, obejmując ją ciasno i osłaniając własnym ciałem, podczas gdy oskarżycielsko wskazywała palcem Ruskina.

– On ją tu zwabił! – oświadczyła pewnym siebie głosem płynącym wprost z przepony, aby każdy z obecnych świadków dobrze ją usłyszał. – Wszystko widziałam. Zwabił ją tutaj, żeby niby porozmawiać o kiepskich ocenach, ale widać, co naprawdę miał na myśli. Zboczeniec!

Chwilę później płakały i piszczały już obie, chcąc wzbudzić tyle litości, ile tylko się dało. Nie musiały się wprawdzie aż tak bardzo wysilać, ponieważ Marisa z doskonałym wyczuciem dobrała brygadę ratunkową, dbając o to, aby znaleźli się w niej nauczyciele różni wiekiem, doświadczeniem i płcią, jednak posiadający jedną bardzo ważną, wspólną cechę. Wszyscy lubili, a przynajmniej cenili panną Honeydell za jej piękny umysł.

Dlatego profesor Slughorn czule klepał ją po dłoni, gdy profesor Sprout wrzeszczała na Ruskina, aż wibrowały szyby w oknach, a profesor Flitwick, obowiązkowy służbista, naciskał, aby dyrektor Dumbledore został jak najszybciej powiadomiony o niepokojącym zajściu. Minerwa McGonagall nie znajdowała się nigdzie w pobliżu, więc nie mogła im tego zepsuć, nawet gdyby bardzo chciała.

I pomyśleć, że dopóki nie zadarł z Yenllą Honeydell, profesor Ruskin był pierwszym od niemal dziesięciu lat nauczycielem OPCM, który omal nie podpisał umowy na kolejny rok nauczania niezmiernie pechowego przedmiotu...

***

– Nie wierzę! – mówiła zaaferowana Kitty do Yen, gdy niedługo później razem odbywały wolontariat w szklarni, przycinając nadmiernie rozrośnięte w tym sezonie tentakule. – Po prostu nie wierzę, że tam poszłaś i...

– Zasłużył sobie, Kit-Kat.

– Wiem. Pewnie, że wiem o tym, ale... Nic nam nie powiedziałaś!

– Próbowałybyście mnie powstrzymać.

– No ba! To był idiotyczny pomysł. Do tego bardzo niebezpieczny.

– Ale skuteczny!

Kitty brutalnie odepchnęła namolne pnącze, które pchało się jej do twarzy, a Yenlla interweniowała z sekatorem.

– Zbierz kolce – poleciła. – Rozcieńczony jad działa cuda na zmarszczki.

– Przecież nie masz żadnych!

– Myślę perspektywicznie. Tentakula kosztuje krocie na wolnym rynku, a my mamy ją całkowicie za darmo. Nie może się zmarnować, prawda?

Przez dłuższą chwilę zajmowały się pracą, trochę też szabrem, zanim Kitty ponownie przerwała ciszę.

– Będziesz mieć kłopoty?

– Nie, dlaczego? Jestem ofiarą.

– Ale mimo wszystko...

– WSZYSTKO zostało już wyjaśnione. Dumbledore wezwał mnie do siebie na rozmowę. O dziwo, był poważny i nawet miły.

– Co mu powiedziałaś?

– Hm, mówił głównie profesor Slughorn. A raczej krzyczał. Koniec końców, sami się jakoś dogadali. Długo się znają, do tego to jednak faceci. Nie potrzebowali mnie tam. W każdym razie otrzymałam oficjalne przeprosiny, a dyrektor osobiście zrewiduje moje szokująco złe stopnie z OPCM, które, jak się wszyscy jednomyślnie zgodziliśmy, absolutnie nie przystają do pozostałych „osiągnięć akademickiej natury", jakimi mogę się w tym roku pochwalić. Może nawet obejdzie się bez komisa, jeśli dobrze to rozegram i uda mi się zrzucić całą winę na karb „nieobyczajnego zachowania" nauczyciela.

– Uff – odetchnęła z ulgą panna Silverwand. – Priscilla twierdzi, że to dlatego, że boją się pozwu. Bo twoi rodzice mogliby ich pozwać za brak opieki czy czujności.

Yenlla wydawała się absolutnie przerażona taką wizją.

– Mam nadzieję, że jednak na to nie wpadną. Szkoda zachodu... I wstydu. Wolałabym, aby w ogóle nie informowali o tym mamy, bo gotowa mnie natychmiast porwać ze szkoły. Już pisze do mnie niemal codziennie... Oby się uspokoiła do wyjazdu na obóz, bo nie wiem, jak to będzie.

– Na pewno uda ci się ją zagadać. Jesteś mistrzynią, Yenka.

– Być może. – Gwiazda wyraźnie poweselała. – W każdym razie, najważniejsze, że wszystko jakoś się ułożyło.

– Nie tak do końca wszystko...

Kitty miała na myśli przynajmniej jeden poważny problem, który zamierzała przedyskutować z Yen. Wiedziała, że Rosmerta niewiele rozumie z brutalnego odstawienia, któremu została poddana, i rozpaczliwie szuka odpowiedzi... czyli kontaktu z nieuchwytną Miss Hogwarts. Ponieważ nieostrożnie wygadała się przed Gryfonką z dzisiejszego dyżuru w szklarni, miała przeczucie, że Ros może już czekać tuż za drzwiami.

Gdy podzieliła się tą obawą z przyjaciółką, Yenlla westchnęła ciężko.

– Porozmawiam z nią.

– Nie możesz jej dłużej unikać – naciskała Kitty w dobrej wierze. – Wóz albo przewóz, kochanie. Zrobisz, co uważasz, bylebyś zrobiła cokolwiek.

Yen odłożyła sekator, zebrała jeszcze kilka kolców tentakuli, po czym schowała je do kieszeni. Wyprostowała się, przetarła spocone czoło i odrzuciła do tyłu niesforne włosy. Wycierając w zamyśleniu dłonie w fartuch, podeszła do okna. Zgodnie z przewidywaniami, Ros kręciła się w pobliżu cieplarni, krążąc nerwowo w tę i nazad, załamując ręce i coś do siebie mamrocząc. Ewidentnie szykowała dla koleżanki jakąś otwierającą oczy i budzącą litość przemowę.

– Biedna – wzruszyła się Kitty, która w mig znalazła się za plecami Yen. – Ona naprawdę cię lubi.

– Wiem... Najgorsze, że ja ją też.

– Zatem decyzja jest prosta, Yenka. Zrób to, co słuszne.

Yenlla pokornie kiwnęła głową. Odwiesiła fartuch na hak przy drzwiach i jeszcze raz zaczerpnęła solidny oddech, zanim była gotowa na spotkanie z konsekwencjami swoich własnych działań. Wyszła prosto w objęcia jaskrawego, czerwcowego słońca, które wciąż grzało mocno, mimo że powoli chyliło się ku zachodowi. Yen musiała zasłonić oczy, gdy światło kompletnie ją oślepiło.

– Czy zrobiłam coś nie tak?

Nie musiała szukać Rosmerty, dziewczyna sama ją znalazła, wykorzystując pierwszą nadarzającą się okazję. Była bezpośrednia i nieskomplikowana jak przystało na Gryfonkę, od razu przeszła do rzeczy. Yen wciąż nie była na to gotowa. Pomimo postanowienia poprawy odruchowo zaczęła się wkręcać.

– Nie rozumiem.

– Nigdy nie masz dla mnie czasu, Yenka. Kitty i Pris nieustannie mnie zbywają. Mówią, że się uczysz, ale ja wiem, że to nieprawda.

– Uczę się – broniła się niezdarnie. – Muszę. Semestr się kończy i...

– Nie udawaj! Nie siedzisz w książkach non stop, przecież mam oczy i widzę. Popatrz na siebie!

Yen była przyzwyczajona do dramy. Do kłamstwa, odwracania kota ogonem i porzucania zbędnego balastu. Potrafiła być bezlitosna i brutalna, gdy traciła zainteresowanie. Nigdy nie przejmowała się zranionymi uczuciami, o ile nie były jej własne. Nie miała skłonności do sentymentalizmu ani oglądania się wstecz. Bo po co? Nie była lojalna, nie licząc kilku wyjątkowo wyjątkowych wyjątków. Ale teraz, gdy tak patrzyła w oczy Rosmerty, coś zakuło ją w środku.

Kitty jak zwykle miała rację. To nie była taka dziewczyna.

– Czym cię tak bardzo uraziłam? – zapytała bezradnie Ros, naturalnie szukając winy w sobie.

Wyrzuty sumienia zaatakowały Yenllę niczym stado wygłodniałych sępów. Gryfonka nie zasłużyła sobie na to wszystko. Miała pecha, że trafiła na orbitę Miss Hogwarts, która z natury nie była dobrą przyjaciółką.

– Powiedz mi – naciskała, gdy Yen uparcie milczała. – Wszystko da się naprawić. Mogę się zmienić, zobaczysz.

– Nie musisz niczego zmieniać. Jesteś doskonała taka, jaka jesteś.

I nagle panna Honeydell już wiedziała, co powinna zrobić. Tym razem nie mogła dłużej kręcić ani uciekać. Musiała powiedzieć prawdę. Była jej to winna.

– Ty nie zrobiłaś nic złego, Ros... Ale ja owszem – wyznała.

– Yenka... Ty?! Niemożliwe! O czym ty mówisz?

– Obiecałam, że pomogę ci z Blackiem. Nie zrobiłam tego.

Na twarzy Rosmerty odmalowała się niewyobrażalna ulga. A zatem tylko o to chodziło? Miała ochotę się roześmiać, tak nieważne i śmieszne wydały jej się w tym momencie słowa przyjaciółki.

– Daj spokój! To nie twoja wina.

– To wszystko moja wina! – oświadczyła Yen poruszającym tonem przeznaczonym bardziej dla teatralnych scen niż szkolnego podwórka.

Młodsza i o wiele bardziej naiwna dziewczyna uśmiechała się smutno i kręciła głową niczym w transie.

– Nie, nie. Nie da się nikogo zmusić, żeby... Gdyby chciał... Nie no! Po prostu mnie nie chciał. Trudno.

– Nie, Ros, nie słuchasz mnie. – W porywie uczuć Yen chwyciła ją za ręce i mocno ścisnęła. – Daj mi skończyć, proszę. Zaczepiałam go, rozmawiałam z nim... Myślałam, że robię to dla ciebie, naprawdę! Wcale tak nie było. Gdy poznałam go bliżej, ja... Polubiłam go.

Rosmerta nie chciała jej wierzyć. Zdecydowanie nie tego się spodziewała. Jako niewinna Gryfoka od samego początku znalazła się na straconej pozycji, nawet bardziej niż inne koleżanki, które Yen dawno porzuciła w odmętach czarnej i durnej przeszłości. Cios spadł nieoczekiwanie, mimo że inne Krukonki wielokrotnie ją ostrzegały, mimo że sama na własne oczy wiedziała, do czego Yenlla jest zdolna. Do samego końca bezgranicznie jej ufała.

– Przepraszam, Ros – szepnęła winowajczyni z niespotykaną u niej pokorą, nadal ciasno trzymając jej dłonie w swoich, jakby się bała, że ucieknie. Nie miała odwagi spojrzeć jej w oczy, a to już było coś.

– Ale... Nie jesteście razem?

– Nigdy w życiu!

– To dziwne – oceniła Rosmerta z zaskakującym spokojem. – Widziałam, że znowu kręci z Dorcas, choć nie mam pojęcia, dlaczego ktokolwiek miałby wybrać ją zamiast ciebie. Ona ma takie małe, wredne oczka i chodzi za Lilką jak cień, odkąd zrobiła się popularna. Czy... – Zaświtała jej w głowie całkiem nowa i całkiem szokująca myśl. – Czy to dlatego jesteś na mnie zła, Yenka?

Panna Honeydell ledwo powstrzymała naciągający napad histerii. Ona zła? Ona obrażona?! Jak można było tak źle to wszystko zinterpretować? Kompletnie bez sensu! Nie pojmowała, jakim cudem konwersacja mogła wykonać tak gwałtowny zwrot prosto na manowce.

– Nie jestem na ciebie zła, na litość boską! To ty powinnaś być zła, nie słyszałaś, co powiedziałam? – tłumaczyła jak dziecku. – Flirtowałam z facetem, który ci się podobał. Umówiłam się z nim za twoimi plecami. Nieważne, jak żenująco się to wszystko skończyło ani że dostałam nauczkę na wieczne czasy. Ważne jest to, że zrobiłam ci wielkie świństwo. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Jestem złą przyjaciółką, wredną zołzą i zwyczajną zdrajczynią. Rozumiesz?!

Jednak Rosmerta jak zwykle skupiła się nie na tym, co trzeba.

– Jaką nauczkę? – zaniepokoiła się. – Coś się stało?

Nagle to Yen zabrakło słów, a był to przypadek na tyle nieprawdopodobny, że zawsze wart odnotowania. Zbladła, poczuła, że nie może oddychać. Sądziła, że już jest lepiej, że się z tym pogodziła. Niestety, była w błędzie. Nadal nie czuła się na siłach, żeby spokojnie o tym rozmawiać. Gdy przypomniała sobie o Wieży Astronomicznej, od razu zrobiło jej się słabo. Wszystko szło nie tak! Zamiast się na nią złościć, Rosmerta przyglądała jej się z nieznośną troską.

– O Boże, Yenka! Czy on coś ci zrobił?

Próbowała odpowiedzieć, ale nie zdołała wydobyć z siebie głosu, co jeszcze bardziej zszokowało Rosmertę. Nigdy dotąd nie widziała pewnej siebie, zadziornej Miss Hogwarts w takim stanie.

– To dlatego nie chodziłaś na zajęcia? Dlatego między Huncwotami panuje taki kwas? O Boże, o Boże! Yenka, powiedz coś! Nic z tego nie rozumiem.

Sama Yenlla również całkiem się pogubiła. Nie mogła utrzymać się na drżących nogach. Musiała natychmiast usiąść, jeśli nie chciała upaść Rosmercie wprost do nóg. Masakra! Kotłowało się w niej zbyt wiele emocji – i to już od dawna. Musiały w końcu znaleźć gdzieś ujście. Poczuła coś mokrego pod nosem. Odruchowo przetarła go ręką i zobaczyła krew. Rosmerta krzyknęła.

– Ojej! Czekaj, dam ci chusteczkę.

Próbowała zrobić kilka rzeczy jednocześnie: przytrzymać Yen za rękę, podeprzeć ją i znaleźć coś, aby zatamować krwotok. Podprowadziła przyjaciółkę do okalającego szklarnię murku i pomogła wygodnie usiąść. Yenlla trzęsła się już cała, a od tego zaczęły jej szczękać zęby.

– Ros...

– Spokojnie, nic nie mów. Zaraz ci przejdzie. Tylko nie odchylaj głowy do tyłu, bo jeszcze się udusisz. Gdzie ta przeklęta chusteczka?! Na pewno ją tu miałam...

– Zamknij się wreszcie, Ros, i przestań się tak ciągle kręcić! – straciła cierpliwość pokonana, rozhisteryzowana i dręczona przez sumienie Yen. – Chcę cię w końcu przeprosić, do jasnej cholery!

– Nie musisz przepraszać.

– Muszę!

– Po prostu powiedz mi, co się stało.

Yenlla przewróciła oczami, zaczerpnęła głęboki oddech i... tak właśnie zrobiła. Od początku do końca i szczerze jak na spowiedzi. Wykonana przez Rosmertę tamponada trochę jej w tym przeszkadzała, jednak trzeba przyznać, że potoki krwi dodawały jej słowom powagi oraz nieco malowniczego, upiornego dramatyzmu.

– Popełniłam błąd – zakończyła bardzo cicho, niemal szeptem. – Jest mi przykro z tego powodu, ale czasu nie cofnę. Okłamałam cię i zdradziłam, a później w dodatku celowo unikałam. Przepraszam.

Rosmerta siedziała obok niej dziwnie milcząca. Z ponurą miną, spuszczoną głową i rękami zaciśniętymi na spódnicy. Słońce dawno schowało się za drzewami w Zakazanym Lesie, od strony dzikiej puszczy powiał chłodniejszy wiatr. Obie dziewczyny skuliły się odruchowo, a Yen znowu zaczęła się trząść.

– Myślałam, że on cię lubi – odezwała się po dłuższej przerwie Gryfonka.

– Hm? – Nie zrozumiała zatopiona we własnych myślach Yenlla.

– Black. Widziałam, jak na ciebie patrzył. Nie mówiłam nic wcześniej, bo... Niby w jakim celu? Spodobałaś mu się, wiem to na pewno. I Luni... Słyszałam, że Remus też mu to wytknął. Więc dlaczego? Dlaczego miałby cię tak potraktować?

Yen też nie wiedziała. Może zresztą nie było na to dobrej odpowiedzi? Cała ta psychodrama była dla niej dość trudna, ale wreszcie pociągnęła za sobą pewien przełom. Przegadana trauma bolała mniej i łatwiej było dostrzec komiczne aspekty. Nastoletni chłopcy, o bogowie! Czego innego miała się po nich spodziewać?

– Co za idiota! – prychnęła niespodziewane autentycznie oburzona Ros. – Jeszcze tego pożałuje, przecież nie znajdzie nikogo lepszego!

Nastrój uległ kolejnej zmianie. Rosmerta nie raz i nie dwa udowodniła, że jest lepszą osobą niż Yen, a jej pełen niemal osobistej urazy atak na Blacka tylko to potwierdził. Yenlla rzuciła jej szybkie spojrzenie i... wybuchła śmiechem. Tak po prostu. Nie musiała długo czekać, aż koleżanka do niej dołączyła. To wszystko wydawało się teraz takie absurdalne. Można było się tylko śmiać.

Co też dziewczęta zrobiły, siedząc na zimnym szkolnym murku w zapadających ciemnościach, trącając się wzajemnie ramionami i z uciechy klepiąc po kolanach. Tyle tragedii, tyle stresu i zmartwień. I po co, na co? Syriusz Black zdecydowanie nie stanowił dostatecznie dobrego powodu, aby zepsuć tak pięknie kiełkującą przyjaźń.

Niedoczekanie!

***

Następnego dnia podczas śniadania Yen i Ros siedziały razem przy stole Krukonów. Nadal bardzo blisko siebie, nadal rozgadane, jakby nie mogły się rozstać, co zresztą nie było tak bardzo odległe od prawdy. Przegadały całą noc, naprzemiennie ściskając się, płacząc i planując krwawą zemstę na wszystkich obrzydliwcach. Dlatego obie były teraz dość blade i prezentowały imponujące cienie pod oczami. No i dlatego Priscilla okazała się tego ranka wyjątkowo drażliwa.

– Bardzo się cieszę, że się pogodziłyście, naprawdę. Ale nie musiałyście z tego powodu szaleć do rana. Ludzie chcą spać.

– Oj tam, Pris! – zaśmiała się lekko Yenlla. – Szkoda życia na spanie, wyśpisz się po śmierci.

– A Ros powinna się uczyć – wytknęła koleżance.

– Po co? Przecież wszystko umie? Ros jest inteligentna i mądra, i bystra, i zdolna... Poradzi sobie śpiewająco!

Panna van der Lassenhoff westchnęła w udręczeniu. Yenlla nie znała umiaru, wiecznie miotając się pomiędzy skrajnościami. Jednego dnia najchętniej uciekłaby przed Rosmertą aż na Księżyc, kolejnego kochała swoją najświeższą przyjaciółkę nad życie. Nic się z tym jednak nie dało zrobić, bo w obu przypadkach była absolutnie szczera i pewna swoich chwiejnych uczuć. Niereformowalna zołza.

– Nie wygrasz, Pris – rzuciła nie bez sympatii Kitty, ziewając szeroko. – Wiesz, jak jest. Ja tam doceniam, że Ros zostanie z nami na dłużej.

– O ile zda sumy – podkreśliła najbardziej zasadnicza z Krukonek, która zawsze skupiała się na najpilniejszym problemie. – Inaczej pożegnamy się z nią bardzo szybko.

– Na pewno coś wymyślimy. – W taki dzień nic na świecie nie mogło zepsuć humoru pięknej Yen. – W ostateczności napiszemy egzaminy za nią, co to za problem? Wystarczy zapytać Blacka, czy przypadkiem nie zostało mu nieco eliksiru wielosokowego. Niech go podaruje na szczytny cel.

– Yenlla – jęknęła Kitty. – Co ty wygadujesz?

– Radzę sobie z traumą. – Beztrosko wzruszyła ramionami. – Patrzę na jasną stronę życia, buduje na zgliszczach – nakręcała się coraz bardziej. – Trudne przeżycia sprawiają, że jestem bardziej zabawna. Same plusy!

– Jesteś totalnie obłąkana.

– Tak! – Wyszczerzyła się radośnie. – To też! A nawet jeśli panicz Black zawiedzie, to Marisa ma własnego dostawcę.

Dziewczęta wybuchły śmiechem i cały świat znów stał się piękny. Bez Ruskina, którego wyprowadził z zamku specjalny oddział aurorski przeznaczony do reagowania w sprawach – tak zwanych – obyczajowych, bez Rosiera, który przy każdej okazji schodził Yen z drogi, i bez Blacka, który siedział gdzieś tam, w odległym kącie Wielkiej Sali, smutając i w dalszym ciągu się fochając, jakby to on sam był ofiarą. Chociaż kto wie? Może naprawdę nią był.

Bo gdy wesołe i beztroskie dziewczyny tak dobrze bawiły się w swoim towarzystwie, on mógł je tylko obserwować z daleka. Wszystko zapewne potoczyłoby się zupełnie inaczej, gdyby tylko był szczery sam ze sobą. Gdyby potrafił przyznać, że Yen naprawdę wpadła mu w oko, że lubił z nią rozmawiać i... i obserwować gwiazdy ze szczytu Wieży Astronomicznej. A teraz żadna z nich już nigdy się do niego nie odezwie. Nawet Rosmerta, która w sumie nie była taka zła...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro