Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Flirty nocną porą

ŻdŚ

Popular!
albo
Letnia szkoła podrywu dla opornych

rozdział 1
Flirty nocną porą

Popular!
You're gonna be popular!

I'll teach you the proper poise
When you talk to boys
Little ways to flirt and flounce
Ooh!
I'll show you what shoes to wear!
How to fix your hair!
Everything that really counts to be
Popular!
(Wicked: Popular!)

Nastoletnia Rosmerta była dziewczyną wielce nieszczęśliwą. Już we wczesnym dzieciństwie czuła się niesprawiedliwie ograbiona z wielu doświadczeń życiowych, bo jak tu niecierpliwie oczekiwać na list z Hogwartu, gdy tajemnicza szkoła magii znajduje się praktycznie tuż za płotem? Całe życie mieszkała w cieniu zamku, więc nie był on dla niej właściwie żadną atrakcją. Widywała go tak często, że zdążył jej się znudzić. Odkąd tylko pamiętała, matka wysyłała ją tam z rozmaitymi zamówieniami z Trzech Mioteł, bo tak to właśnie jest, gdy ma się za rodziców zapracowanych właścicieli prywatnego biznesu. Co gorsza, Ros nie była nawet pewna, czy uda jej się dostać miejsce w dormitorium. Nieznośna rodzicielka osobiście złożyła na ręce dyrektora wniosek, aby córka mogła nadal mieszkać w domu, a na lekcje docierać na piechotę – przecież to zaledwie krótki spacerek! Szczęśliwie Dumbledore odrzucił podanie z adnotacją, że „w ten sposób pozbawiłby młodą panienkę wielu uciech", za co uradowana Rosmerta była gotowa wystawić mu dziękczynny ołtarzyk. Została cudownie ocalona!

Niestety, szkolne życie Rosmerty mocno odbiegało od jej wyobrażeń. Na przykład tylko ona dostała specjalną dyspensę – ponownie wyproszoną przez matkę – aby co weekend (o ile nie będzie to kolidować z nauką i/lub innymi szkolnymi obowiązkami) wracać do domu i pomagać w prowadzeniu interesu. W gorącym sezonie musiała tam nawet czasem zaglądać wieczorami. Serdecznie tego nienawidziła. Wszyscy w Hogwarcie ją kojarzyli, wiedzieli, że jest tą dziewczyną z karczmy. I chociaż naturalnie cenili sobie tamtejsze kremowe piwo (szczególnie gratisowe, po znajomości), to jednak nastoletnia dusza Rosmerty cierpiała katusze, uważając swoje związki z Trzema Miotłami za ostateczny obciach.

Do tego dochodziła jeszcze rzecz najgorsza z możliwych: mimo że skończyła już piętnaście lat, nadal nie miała chłopaka. Co za rozczarowanie i skandal! I nie dość nawet na tym, że nigdy się nie całowała ani nawet nie trzymała nikogo za rękę. Chociaż nie miała z tego wcześniej żadnej przyjemności, jej serce już dawno zostało brutalnie złamane – i to nie przez byle kogo, bo samego Syriusza Blacka. Najprzystojniejszego chłopaka w całej szkole, rasowego chuligana i nicponia.

Od blisko roku, gdy hormony uderzyły po raz pierwszy, Ros wodziła tęsknym wzrokiem za kolegą z Gryffindoru, wzdychała ciężko i nie spała całe noce. Jednak wszystkie te powszechnie znane zabiegi miłosne nie przynosiły skutku – Syriusz nadal nie wiedział o jej istnieniu. Co za tragedia!

Prawdopodobnie to właśnie stan zakochania stanowił główną przyczynę, dla której Rosmerta snuła się pewnej nocy korytarzami Hogwartu grubo po ciszy nocnej, nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić. Akurat tego dnia zmieniło się hasło do dormitorium Gryfonów, a ona albo nie zdążyła go poznać, albo zwyczajnie nie zarejestrowała, permanentnie zajęta swoimi dramatycznymi rozmyślaniami. Gdy próbowała dostać się do wieży, odbiła się od portretu Grubej Damy i od tamtej pory spacerowała, licząc, że w końcu natrafi na kogoś znajomego (gdzie podziewali się Huncwoci, gdy byli potrzebni?!) albo chociaż na woźnego Filcha. Pewnie zarobiłaby szlaban, ale na jego polecenie Gruba Dama musiałaby już się ugiąć i ją wpuścić (ewentualnie zrobiłaby to na życzenie profesor McGonagall, którą dozorca z pewnością by o wszystkim poinformował).

Niestety, dumała w duchu rozczarowana życiem Rosmerta, atakowana napadami przewrotnego, czarnego humoru, nawet woźny Filch jej nie chciał, więc była skazana wyłącznie na własne, smętne towarzystwo.

A może jednak nie...?

Gdzieś w rozciągającej się przed nią ciemności ktoś nagle zachichotał. Psotnie, zalotnie i kusząco. Głosem dźwięcznym i wesolutkim niczym tysiąc słowików. Rosmerta usłyszała przyspieszone kroki, a później – i o wiele bliżej – rozległ się kolejny wybuch śmiechu.

– Powiedziałam ci, żebyś przestał – polecił ten sam sopranik, jednak było w nim tak mało przekonania, że Rosmerta też pewnie nie wzięłaby tego komunikatu na poważnie. Dosłuchała się w nim raczej flirciarskiej przekory. – Ktoś nas zobaczy.

– Niech patrzy – odezwał się drugi, głębszy głos. – Może się czegoś nauczy.

Rozchichotana, zajęta sobą parka dotarła w końcu do miejsca oświetlonego pojedynczą lampą, więc Ros mogła się im lepiej przyjrzeć. Dziewczyna miała długie niemal do pasa, jasnoróżowe włosy i spódniczkę tak krótką, że już te włosy skuteczniej ją zasłaniały. Nie nosiła na sobie mundurka ani żadnych domowych emblematów, a mimo to Rosmerta od razu ją rozpoznała. To była słynna Yen z Ravenclawu, najpopularniejsza dziewczyna w szkole. Towarzyszył jej Evan Rosier, ponury Ślizgon z tego samego rocznika, kapitan drużyny quidditcha, a zatem odpowiednio wysoki i dobrze zbudowany. Podążał krok w krok za Yenllą niczym ciągnięty na pasku, pochłaniając ją głodnym wzrokiem. Przy pierwszej okazji chwycił ją wpół i obrócił ku sobie. Zachichotała zachęcająco, ale nie pozwoliła się pocałować. W ostatniej chwili przyłożyła dłoń do jego ust i delikatnie go odsunęła.

– Nie tutaj.

– Niedaleko jest klasa z zepsutą klamką. Możemy tam wejść i...

– I co? – zaświergotała Yen prowokacyjnie.

– Dobrze wiesz co!

Rosier popchnął ją nieco dalej w kierunku okna, po czym bezceremonialnie podniósł i posadził na parapecie. Zapiszczała i na nowo się rozchichotała. Chłopak znalazł się między jej nogami, jego dłonie sunęły wzdłuż jej kształtnych ud, podciągając jeszcze wyżej spódniczkę, która i tak niewiele pozostawiała wyobraźni.

– To jak? – zapytał niecierpliwie.

– No nie wiem, nie wiem...

– Nie baw się ze mną, Yen. Czekam już dostatecznie długo.

– Skąd pomysł, że w ogóle coś dostaniesz?

Ton głosu dziewczyny nagle się zmienił. Zacisnęła palce na jego dłoniach, przerywając tę ciekawską wędrówkę. Jej wielkie chabrowe oczy i czerwone usta połyskiwały w nikłym świetle, gdy się z nim droczyła.

– Myślałem, że tego chcesz.

– Może zmieniłam zdanie. Kobieta zmienną jest, nie słyszałeś?

Uśmiechnęła się z satysfakcją, widząc rozczarowanie na twarzy Rosiera. Gładko wyplątała się z jego ramion, poprawiła spódniczkę i płynnym ruchem odrzuciła do tyłu długie włosy.

– Och! – krzyknęła na widok Rosmerty, niespodziewanego świadka całej tej sceny. – Cześć! – rzuciła zaraz wesoło.

– Ummm – wymruczała inteligentnie Rosmerta.

Ślizgon był naprawdę niezadowolony. Jeszcze chwilę wcześniej skradał się za Yen, wpatrzony w jej długie nogi, licząc, że tylko się z nim drażni i za moment ponownie zmieni zdanie. Niedoczekanie. Teraz już wiedział, że nic z tego nie będzie.

– Ty jesteś Ros z Trzech Mioteł, prawda? – kontynuowała tymczasem Yen z wyraźną sympatią. Zeskoczyła z okna, zbliżyła się i chwyciła koleżankę pod ramię. – Świetnie się składa, akurat chciałam z tobą porozmawiać.

– Eee... – Gryfonka została daleko z tyłu w tej konwersacji. – Ze mną?

– Pewnie! Mamy sprawy do omówienia.

– Hmm... Sprawy?

– No tak, głuptasie! – zaśmiała się dźwięcznie Yen. Przycisnęła się do niej mocniej i pociągnęła za sobą. – Chodź, pójdziemy do mnie.

Beztrosko ruszyła przed siebie, kołysząc biodrami i dopiero po paru krokach jakby o czymś sobie przypomniała. Rzuciła przez ramię powłóczyste spojrzenie w stronę Rosiera.

– Dobranoc, Evan. Kolorowych snów.

Nie raczył odpowiedzieć. Był zły i wcale tego nie ukrywał. To on chciał być dzisiaj na miejscu Ros. Yenlla zdawała się wcale tym nie przejmować. Odeszła lekkim krokiem, ani na moment nie przestając wyrzucać z siebie radosnych nonsensów, za którymi Ros kompletnie nie nadążała. Dopiero gdy zniknęły za zakrętem korytarza, w końcu się od niej odkleiła i zaśmiała niewesoło, teatralnym gestem przykładając dłoń do czoła.

– Dzięki za ratunek, skarbie. On jest taki namolny. Już sama nie wiem, co mam z nim zrobić. Może masz jakąś radę?

Rosmerta wpatrywała się w nią okrągłymi ze zdumienia oczami. Tak szczerze, bardzo chciałaby mieć właśnie takie problemy. Choćby i ze Ślizgonami, trudno. W takich przypadkach nie należy być wybrednym.

– To twój chłopak? – zainteresowała się.

Krukonka obojętnie machnęła ręką.

– A gdzie tam! Po prostu miałam dobry humor i powiedziałam o dwa słowa za dużo, a on teraz wyobraża sobie nie wiadomo co. Trzeba bardzo uważać, gdy flirtuje się ze Ślizgonami. Ach, ciężki jest los dziewczyn, co nie? Wszyscy chcą tylko jednego – westchnęła dramatycznie.

Rosmerta nie bardzo potrafiła odnaleźć się w sytuacji, skoro większość jej rozterek wynikała z tego, że od niej nikt nic nie chciał, ale mimo to gorliwie pokiwała głową.

– Ale powiedz, co ty tu robisz o tak późnej porze? – Yen wreszcie bliżej zainteresowała się nową koleżanką. – Też wracasz ze schadzki?

Gryfonka miała ochotę wybuchnąć śmiechem, ale jakoś się powstrzymała.

– Nie znam hasła, nie mogę wrócić do dormitorium.

– Kurde, pech – rzuciła Yen wesoło, a ponieważ wolała rozwiązywać problemy, zamiast je tworzyć, natychmiast dodała: – Spoko, przekimasz się u nas. Chcesz?

– Cooo?! Serio?

Rosmerta nie potrafiła ocenić, czy to żart czy poważna propozycja. Co bardzo wiele mówiło na temat niej samej oraz jej wcześniejszych doświadczeń w szkole. Nie potrafiła tak łatwo uwierzyć w swoje szczęście.

– Uratowałaś mnie przed tym oblechem, Ros, jestem ci coś winna.

– Ja nic nie zrobiłam – broniła się prostodusznie. – Ja tylko przechodziłam...

– Oj tam, oj tam. Musimy sobie pomagać. Chodź!

Roześmiana i beztroska, piękna dziewczyna z Ravenclawu chwyciła ją za rękę i pociągnęła za sobą. Stąpała bardzo lekko i cicho jak kot. Prawie wcale nie było jej słychać, podczas gdy Ros w porównaniu odnosiła wrażenie, jakby tupała niczym hipogryf. Jak ona to robiła?

– Już dawno po ciszy nocnej – mówiła tymczasem Yen. – Musimy się spieszyć, zanim nas ktoś przyłapie.

Rosmerta nie wierzyła w swoje szczęście. Czy to naprawdę najprawdziwsza prawda? Czy spacerowała właśnie po szkole z największą Gwiazdą? I to wcale nie przypadkiem, tylko na wystosowane przez nią osobiście zaproszenie. Czy to był tylko piękny sen? Czy Yen rzeczywiście była taka wesoła, sympatyczna i przyjaźnie nastawiona? Z krążących o niej plotek można było wywnioskować coś zupełnie przeciwnego. Ros nie miała jednak siły analizować tego na bieżąco, za bardzo cieszyła się samym doświadczaniem. Skoro po raz pierwszy spotkała ją jakaś przygoda, dała się jej ponieść bez najmniejszego oporu. Nie tyle wędrowała u boku panny Honeydell, ile radośnie podskakiwała. Ba, istniało całkiem realne ryzyko, że w końcu uniesie się na tyle wysoko, żeby wyrżnąć czołem w sufit. Przez cały czas też szczypała się w rękę, żeby sobie udowodnić, że wcale nie śni ani nie lunatykuje. Sama Yen zwróciła uwagę na jej zaczerwienioną skórę.

– Ojej, masz uczulenie? Biedactwo – przejęła się. – To pewnie ta paskudna woda. Nie martw się, mam w pokoju najlepszy na świecie balsam. Według przepisu mojej babci. Usuwa wszelkie niedoskonałości i rano budzisz się o pięć tygodni młodsza.

– Tylko tygodni? – zdziwiła się Ros.

– No, teoretycznie lat, ale jesteśmy przecież młode i piękne, więc trzeba dopasować skalę.

Plotkując radośnie, dotarły do wieży Ravenclawu. Rosmerta nigdy wcześniej tam nie była, nie miała pojęcia, gdzie dokładnie znajduje się pokój wspólny Krukonów. Yenlla swobodnie dzieliła się domowymi tajemnicami. Zbliżyła się do drewnianych drzwi bez klamki i śpiewnym głosem podała hasło: „Pulchra in rosae". Gdy zamek szczęknął, zaprosiła koleżankę do środka.

– O! – Rosmertę wyraźnie wytrąciła z równowagi ta prostota. – Słyszałam, że żeby wejść do Ravenclawu, trzeba rozwiązać zagadkę.

– Kiedyś tak było. – Kiwnęła głową Yen. – Zanim złożyłam oficjalny protest przeciwko dyskryminacji – pochwaliła się. – Niby z jakiej racji utrudnia się nam życie? Przecież każdy może mieć gorszy dzień i po lekcjach marzyć tylko o ciepłym łóżku, a nie zastanawiać się, co w ciągu życia chodzi na dwóch, czterech i trzech łapach jednocześnie. Co za brednie! – prychnęła oburzona. – Poza tym zgadywajki wcale nie były dostosowane do wieku czy poziomu edukacji, skoro wymyślała je głupia kołatka. – Krukonka poufale trąciła rzeczoną palcem. – Mieliśmy z tego powodu różne problemy, włącznie z drugoklasistką, która musiała spędzić noc na korytarzu... Zupełnie jak ty teraz! A w zamku jest pełno przeciągów – paplała dalej, stojąc w otwartych drzwiach, podczas gdy Ros utkwiła tuż za progiem, wciąż niepewna i nieprzekonana.

– I ja... naprawdę mogę wejść?

– Pewnie! – zaśmiała się. – Jesteś moim gościem, kto ci zabroni?

– Sporo masz tych gości, nie da się ukryć – przerwał im nieoczekiwanie nowy, bardzo złośliwy głos.

Zamieszanie przy wejściu ściągnęło widownię w osobie wysokiej dziewczyny w mundurku w barwach domu Roweny. Była bez wątpienia ładna, miała długie włosy w ciepłym odcieniu czekolady i jasne, błękitne oczy. Obecnie wyjątkowo lodowate, gdy patrzyła na koleżankę z pogardą.

– Och, Yen, znowu się puszczasz na boku? – rzuciła brutalnie. – Co za odmiana.

Panna Honeydell bynajmniej nie pozostała jej dłużna. Jedną rękę oparła na biodrze, drugą odrzuciła do tyłu różowe włosy, po czym zmierzyła ją wymownym spojrzeniem od stóp do głów.

– A co? Boisz się, że robię to z twoim chłopakiem?

– Chciałabyś! – Druga piękność niemal stanęła w płomieniach z powodu zdradzieckiego rumieńca.

– I on też. Wiadomo, że jest z tobą wyłącznie z braku lepszych ofert. Wystarczy, że pstryknę palcami i...

Oburzona dziewczyn prychnęła, ale nie zdobyła się na ripostę. Po prostu uciekła – widać dobrze wiedziała, że nie ma najmniejszych szans z wygadaną szelmą. Yenlla tylko ją wyśmiała, chwytając Ros pod rękę i w dalszym ciągu uparcie holując w kierunku pokoju wspólnego.

– Nie przejmuj się Beatrycze. Świat jest pełen wrednych żmij, a ona jest najgorsza z nich wszystkich. Ważne, żeby się nie dać i zawsze mieć ostatnie słowo.

– Zapamiętam sobie – obiecała.

– Możesz nawet zapisać. To jedna z najważniejszych życiowych lekcji.

– Nie mam na czym – zmartwiła się Rosmerta, która każde słowo rozgadanej gwiazdy traktowała zdecydowanie zbyt poważnie.

– Zaraz coś znajdziemy – uspokoiła ją Yen. – Pergaminów nam nie brakuje.

Przewędrowały jeszcze kawałek wąskim i raczej ponurym korytarzykiem, po czym wreszcie dotarły do celu. Rosmerta wprost oniemiała i po raz kolejny zamarła na progu. Owszem, pokój wspólny Gryffindoru wyglądał dość podobnie – też był okrągły i obszerny, przecież znajdował się w wieży. Panował w nim jednak o wiele większy bałagan z powodu nieustannych rozrób Huncwotów. Z kolei pokój w Krukolandzie czarował połączeniem wszelkich możliwych odcieni niebieskiego: od radosnego błękitu letniego popołudnia po mroczny granat bezgwiezdnej, zimowej nocy. Złociste gwiazdy tłoczyły się na suficie i odbijały we wzorze na puszystej wykładzinie, która pokrywała całą podłogę, skutecznie tłumiąc zbędne hałasy. Wokół ścian ciągnęły się idealnie wpasowane w dostępną przestrzeń regały z książkami i półki, na których znajdowały się nie tylko zwoje pergaminu, ale również zwyczajne skoroszyty i notatniki, pióra i atrament oraz ołówki, kolorowe kredki i flamastry, a nawet zestawy farb i pasteli. Mieszkańcy domu Roweny widocznie uwielbiali przybory biurowe i chętnie się nimi dzielili, bo trudno byłoby uwierzyć, że to wszystko znajdowało się na szkolnym wyposażeniu. Niektóre gadżety wyglądały bardzo mugolsko, szczególnie długopis z puszystymi pomponami.

– O, to moje! – Yen sięgnęła po wspomniane pisadło, które wpadło w oko Rosmercie. – A tam siedzą moje koleżanki. Cześć, matołki! Poznajcie się.

Oczarowana Rosmerta przeżywała właśnie skrajne przebodźcowanie, więc ledwo zauważyła, że nie są z Yen same. O tej porze w pokoju wspólnym nie spodziewała się tłumów, a jednak nie był też całkiem pusty. Przy rozrzuconych tu i tam stolikach kilkoro uczniów nadal karnie odrabiało zadania domowe. Yenlla wskazywała akurat bardzo konkretny sektor tuż przy oknie. Dwa stolika stały tam zsunięte razem, tworząc profesjonalne stanowisko pracy. Rozłożono na nim wielki pergamin, nad którym pracowały właśnie dwie dziewczyny, kłócąc się zawzięcie. Dopiero w reakcji na kolejny okrzyk Yen odwróciły się jak na komendę. Jedna miała jasne włosy uczesane w dwie wesołe kitki i najbardziej sympatyczny uśmiech, z jakim Ros się kiedykolwiek spotkała. Druga mogła się poszczycić urodą mniej więcej w typie Yen (przed farbowaniem włosów, naturalnie), tylko o bardziej ostrych, surowych rysach, pociągłej twarzy i ciemnych oczach.

– Któż to nas nawiedził? – skomentował ta ciemniejsza. – Gwiazdella we własnej osobie.

– I znowu kogoś uprowadziła! – zaśmiała się ta druga. – Witaj, moja droga. Wiedz, że nie jesteś zakładniczką i możesz swobodnie wyjść, kiedy tylko zechcesz.

Ros po raz kolejny poczuła się skołowana.

– Przyszłam z własnej woli.

– Tak ci się tylko wydaje.

– Oj, przestańcie ją straszyć, wiedźmy! – wtrąciła swoje trzy grosze Yenlla. – Nie słuchaj ich, Ros, one tylko tak żartują. To jest Kitty. – Kitty Silverwand dygnęła uroczo. – A to Pris. – Priscilla van der Lassenhoff wymownie przewróciła oczami. – Mieszkamy razem w pokoju.

– I nawet razem robimy pewien ważny projekt na astronomię, o którym ktoś zapomniał – zaznaczyła z wyrzutem Priscilla. – Gdzie byłaś? Nie zamierzamy wszystkiego odwalać za ciebie, nie myśl sobie.

– Tere-fere – skomentowała beztrosko Yen, rzucając się na fotel i nawijając od niechcenia pasmo włosów na palec. – Musiałam coś załatwić.

– Chyba kogoś!

– Bardzo zabawne. Nie zaczynaj znowu. Pris. I nie marudź. Nie widzisz, że mamy gościa? Został jeszcze ajerkoniak?

– Yenlla – jęknęła udręczona koleżanka. – Przystopuj trochę, gadasz jak nakręcona.

– Poza tym to ty miałaś iść po prowiant – przypomniała Kitty.

– Coś mi przeszkodziło.

– Jak się nazywa?

– Muszą nam wystarczyć żelazne racje – nieznośna Gwiazda zignorowała pytanie, szybko zmieniając temat. Pokręciła się chwilę i w końcu wyciągnęła czekoladę zza oparcia fotela. – O, karmelowa. Chcecie?

Kitty rzuciła na stół żelki i resztę opakowania musów-świstusów, a Priscilla po namyśle wyciągnęła z kieszeni orzechy nerkowca, których zgromadzone wokół dziewczyny nie powitały z entuzjazmem.

– Fuj! – Skrzywiła się Yenlla.

– Są dobre dla mózgu – broniła się panna van der Lassenhoff. – Ale tobie to i tak już nie pomoże.

Wokół działo się dużo i szybko, więc Rosmerta ledwo to wszystko ogarniała, ale... Podobało jej się! Krukonki były miłe i wesołe, przekomarzały się też nieustannie w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości, że znają się długo i bardzo dobrze.

– Z kim się spotykasz? – kontynuowała przesłuchanie Kitty. – Nie chcesz nam nic powiedzieć.

– Bo to moja słodka tajemnica.

– A niby od kiedy jesteś taka tajemnicza?

– Po prostu jeszcze się nie zdecydowałam. To poważny wybór i wymaga czasu – wykręcała się Yen z niewinną miną, jednocześnie dając subtelne znaki Ros, żeby ta się przypadkiem nie wygadała.

– Czy ten wielce poważny życiowy wybór ma coś wspólnego z faktem, że Beatrycze od kilku dni krąży po Hogwarcie niczym chmura gradowa? – zauważyła przytomnie panna Silverwand. – Była tu wcześniej i miała sporo do powiedzenia na twój temat...

– Wydra! – prychnęła Yen. – Wpadłyśmy na nią przy wejściu. Czego może ode mnie chcieć?

– Uuu, problemy w raju? – ocknęła się Priscilla. – Po raz kolejny?

– Yen i Bea były do niedawna najlepszymi przyjaciółkami – wyjaśniła usłużnie Kitty, zwracając się ku Ros. – Twardo i stabilnie. Przerwały cały pierwszy semestr.

– Przyjaciółkami? – zdziwiła się nowa, nieuświadomiona Gryfonka. – A co z wami?

– Och, my jesteśmy tu na stałe, ale Yen potrzebuje co najmniej trzech skrzydłowych, żeby czuć się szczęśliwa. No i ceni sobie płodozmian.

– Phi, nic mnie nie interesuje, co ma mi do zarzucenia ta zołza – gardłowała w tym czasie panna Honeydell, unosząc wysoko już z natury zadarty nosek. – Jest po prostu zazdrosna. Każdy wie, że jej chłopak wodzi oczami za inną.

– Myślę, że twoje życie byłoby prostsze, Yenka, gdybyś przestała sama rozpuszczać te plotki – pouczyła ją weselsza z dwóch przybocznych. – Może wtedy ludzie lubiliby cię nieco bardziej.

– Och, kochają mnie. W tym problem. – Mrugnęła zawadiacko.

– Lustereczko, powiedz nam, jak się należy, kto jest najpiękniejszy w Kruka wieży? – zanuciła melodyjnie rozbawiona Kitty.

– I to niekoniecznie bez odzieży – dodała od siebie Priscilla.

– Bo już na pewno nie Beatrycze – dokończyła z sentymentalnym westchnieniem panna Silverwand. – Skoro była na tyle bezczelna, żeby wypaść z łask. Czy w tych okolicznościach to za jej faceta zamierzasz się zabrać, hm?

– Daj spokój, za bardzo przechodzony.

– Oj tam! – nie wytrzymała znowu panna van der Lassenhoff. – I tak zmieniasz ich jak pierwszoroczniak kociołki. Wszystkie prędzej czy później wybuchają ci w twarz.

Plotkowały i dogryzały sobie nieustannie. Nigdy nie brakowało im ciętych ripost, a tempo wymiany myśli było wręcz zawrotne. Jednak jakoś nie przeszkadzało im to w dalszym ciągu zajmować się zadaniem na astronomię. Kitty staranie kolorowała pewien fragment mapy nieba, Priscilla sprawdzała dane w trzech różnych książkach i nawet Yenlla w końcu podniosła się z fotela, żeby zerknąć na efekty. Ani na moment nie przerywając opowieści o jakimś „nieszczęsnym prefekcie od łazienek" (czego Rosmerta akurat nie zrozumiała), chwyciła pióro i niemal bezwiednie naniosła poprawki. Ros spodziewała się zobaczyć wychodzącą spod jej ręki elegancką kaligrafię, a tymczasem bardzo się rozczarowała. Piękna Yen pisała szybko i niestarannie, żeby nie powiedzieć, że bazgrała jak hipogryf. Priscilla zerknęła na te krótkie notatki i niemal puściła dym uszami.

– Co?! Jesteś pewna? – Zaczęła nerwowo przerzucać strony atlasu. – Ślęczymy nad tym od godziny... Niech to, chyba się zgadza.

Yenlla obojętnie wzruszyła ramionami.

– Mam fotograficzną pamięć. Czy to znaczy, że możemy iść spać? Dosłownie padam z nóg!

Ziewnęła szeroko, co oczywiście okazało się zaraźliwe. Rosmerta gorliwie pokiwała głową, zgadzając się z przedmówczynią. Rzadko wytrzymywała do tak późnych godzin nocnych. W Gryffindorze panowały nieco inne zwyczaje. W wieży Ravenclawu wybiła pierwsza, gdy niedobitki uczniów wreszcie zaczęły zbierać się do sypialni. Gang Yenlli był prawie ostatni.

– Czy widziałyście gdzieś mój podręcznik do run? – Cofnęła się jeszcze na moment roztrzepana Miss Hogwarts. – Potrzebuję go na jutro!

Gdy w końcu wyszły, w pokoju wspólnym, przy stoliku oświetlonym dogasającym blaskiem kominka, została tylko Sybilla Trelawney. Rozkładała karty i mamrotała coś do siebie. Kitty zostawiła jej na dobranoc żelki, po czym ruszyła na górę za podrygującą tanecznie Yenką i dźwigającą naręcze ciężkich książek Priscillą.

– Pomóc ci? – zaoferowała.

Rosmerta wykazała się lepszym refleksem. Chciała się wykazać, żeby zasłużyć sobie na miejsce w grupie.

– Czy wy zawsze tyle się uczycie? – zapytała zszokowana.

– Różnie bywa – odpowiedziała usłużnie Kitty. – Ale to już szósty rok, więc roboty mamy całkiem sporo, a przedmiotów nie ubywa.

– Nawet po SUM-ach?

Wszystkie trzy popatrzyły na nią w taki sposób, że w końcu całkiem realnie poczuła się głupiutkim, bezbronnym lwiątkiem w stadzie kruków i wron. Panował tutaj zupełnie inny klimat. Dla uczniów Ravenclawu egzaminy nie były aż takim wyzwaniem. Zapewne bez trudu zdawali wszystko, jak leci, a potem mieli w czym wybierać. Nie odpadali z automatu, tylko kontynuowali te lekcje, na które akurat mieli ochotę.

– Priscilla jest ambitna. Chciała zdawać wszystkie OWTM-y, ale ostatecznie nie wytrzymała na wróżbiarstwie.

– Rzuciłam w tym semestrze – wyjaśniła, marszcząc brwi. – Wiele jestem w stanie znieść, ale nie takie pierdoły. Szkoda na to życia.

– Ja też nie znoszę wróżenia – zgodziła się z koleżanką Yenlla. – I zwierzaków. Te zapachy i... wydzieliny. Bleee! To był absolutny horror.

Kitty nieoczekiwanie wybuchła śmiechem.

– Po prostu masz uraz, odkąd uciekł przed tobą jednorożec.

– Głupie przesądy!

– Ale miał rację, praaawda? – zaśpiewała słodko, umykając przed Yen, która zmierzyła się na nią podręcznikiem do run. Nagle stała się jakby bardziej rumiana, ale wyraźnie z siebie zadowolona.

Sypialnia dziewcząt szóstego roku okazała się bardzo przytulna i ładnie urządzona. Z fantazją, co od razu dawało się zauważyć po strategicznie rozmieszczonych ozdobach, czyli na przykład zaczarowanych kwiatach, które reagowały na ruch w pokoju, czy girlandach podwieszanych pod sufitem, kolorowych słoików, w których znajdowały się błędne ogniki. Dwa łóżka były już zajęte, a ich kotary zasunięte.

– Marta i Peggy. – Yen kiwnęła głową w tamtą stronę. – Wcześnie chodzą spać. Niestety...

– Ciii! – zrugała ją Priscilla. – Nie chcę znowu kłótni.

– Dobra, dobra. – Machnęła na nią Yen, po czym złapała Rosmertę za ręką. – Przenocujesz ze mną, okej?

– Jak pół szkoły – zachichotała Kitty.

– Zaraz tam pół!

Rosmerta słyszała plotki, ale nie była pewna, czy w nie wierzyć. Przebieg licznika, jaki przewidywano w wypadku Miss Hogwarts, nie był chyba fizycznie możliwy w szkole – przy wszystkich tych ograniczeniach, czuwających nauczycielach i wspólnych sypialniach. A jednak pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, były powiewające nad łóżkiem Yenlli krawaty w kolorach wszystkich domów. Zdecydowanie dominowały niebieskie i zielone, ale na ramie znalazło się też miejsce dla kilku żółtych i ze dwóch czerwonych. Ros wpatrywała się w tę wystawkę z fascynacją, gdy Yen ogarniała łóżko. Kwiecista pościel była świeża i czysta, ale walało się w niej sporo książek, pluszowych maskotek i porzuconych od niechcenia kosmetyków.

– Przepraszam za to, akurat dzisiaj nie spodziewałam się gości.

– Wyjątkowo – skomentowała zaraz Kitty. – Piękna kolekcja, co? – Podążyła za ciekawskim wzrokiem Rosmerty.

– Skąd się tu wzięły te krawaty? – zapytała.

– To wojenne trofea Yenki. Zdobycze zdarte z każdego nieszczęśnika, który...

– Od razu zdarte! – prychnęła Gwiazda, biorąc się buntowniczo pod boki. – Ofiarowane dobrowolnie dowody oddania i miłości.

Rosmercie wprost zatamowało oddech. Policzyła szybko krawaty. Było ich sporo. NAPRAWDĘ sporo.

– I ty tak... z każdym?!

– Oczywiście, że nie! – oburzyła się zaraz uroczo zarumieniona Yenlla. – W większości przypadków to tylko niewinne flirty. – Ale ogólnie... Wiesz, jak to jest. – Rozmarzyła się nagle, wyciągając rękę i dotykając czule pewnego szczególnego niebieskiego krawata. – To był mój pierwszy. W zeszłym roku, w czerwcu. Kapitan drużyny quidditcha. Skończył już szkołę, teraz studiuje w Walii i właśnie dostał się do reprezentacji. Nadal utrzymujemy kontakt. Zobacz, na święta przysłał mi wisiorek. – Pochwaliła się emaliowanym krukiem, którego nosiła na szyi. – Ładny, prawda?

Biednej Gryfonce aż zakręciło się w głowie. Za dużo było tego wszystkiego! Zaskoczyła ją też szczerość i otwartość nowej koleżanki. Tak łatwo się z nią rozmawiało. Swobodnie odpowiadała na wszystkie pytania. Niczego nie ukrywała. Skupiona na tej ostatniej myśli Rosmerta jeszcze raz obrzuciła uważnym spojrzeniem krawaty, szczególnie te czerwone. Coś ją nagle uderzyło.

– A te... – zawahała się. – A te z Gryffindoru?

– Hm? – rzuciła Yen nieuważnie. – Co z nimi?

– Czy to może... któryś z Huncwotów? – zapytała o wiele ciszej.

Atmosfera lekko się zmieniła. Wszystkie trzy Krukonki wymieniły wymowne spojrzenia. Wydawały się raczej ubarwione tym pytaniem, może z wyjątkiem Priscilli, która wyglądała na lekko urażoną.

– Wybryki Pottera i jego spółki interesują wyłącznie Pottera i jego spółkę. Tutaj nie cieszą się wielkim wzięciem.

– No tak. Wam jakby bliżej do Slytherinu.

Nawet jeśli miał to być zarzut, to nie trafił na podatny grunt. Dziewczyny zgodnie pokiwały głowami.

– Cóż, inteligencja i spryt to dobre połączenie, taka prawda – zaznaczyła wyniośle Priscilla. – Ale dość już tego. Idziemy spać, bo z samego rana mamy transmutację. McGonagall nie znosi spóźnień.

Yenlla wręczyła Ros swoją zapasową piżamę i wskazała drogę do łazienki. Szczotkowały zęby, uśmiechając się do siebie, a Krukonka wskazywała kolejne kosmetyki i próbowała coś tłumaczyć na migi. Rosmerta jeszcze nigdy w życiu nie widziała ich tyle na oczy, a już na pewno nie w szkole. Na honorowym miejscu przy lustrze stał słynny balsam babci Yen.

– Spróbuj – zachęcała. – Wetrzyj w uda, świetnie ujędrnia.

Bezpruderyjna szelma chyba rzeczywiście była przyzwyczajona do tego, że nie zawsze śpi sama, bo obecność Ros na wąskim łóżku w niczym jej nie przeszkadzała. Najzwyczajniej w świecie zwinęła się w kłębek, nakryła kołdrą – i już! Swobodnie i zupełnie zwyczajnie. Rosmerta gorzej radziła sobie w tej nietypowej sytuacji. Leżała sztywno i szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w niebieski baldachim. Nowe miejsce, nowi ludzie, niepokojąco krótka góra od piżamy, która ciągle podjeżdżała jej niemal pod szyję... Wszystko było takie niezwykłe i... fascynujące!

A najbardziej Yenlla Honeydell. Piękna Yen otoczona aurą skandalu i tajemnicy. Bystra, sympatyczna, śliczna, wesoła i pachnąca niczym perfumeria. Stworzenie z jakiejś innej planety.

Ech, i jeszcze te krawaty! Jakoś tak się nieszczęśliwie złożyło, że jeden z czerwonych znajdował się tuż nad głową Rosmerty. Jakby chciał z niej zakpić, tuż przed snem malując przed oczami wizje rzeczy, których nigdy nie mogła mieć. Bo nie była taka jak Yen i najzwyczajniej w świecie sobie w tych sprawach nie radziła. Co miała zrobić? Gdzie szukać pomocy?!

Mózg Rosmerty dosłownie pękał w szwach, próbując to wszystko jakoś ogarnąć. Sądziła, że Yen dawno śpi – najlepszy dowód, że nie znała jej zbyt dobrze. Koleżanka musiała jednak w jakiś sposób wyczuć, że za jej plecami toczą się jakieś ciężkie przemyślenia, bo odwróciła się nagle i w panującej wokół ciemności spojrzała bystro prosto w oczy Ros.

– Ktoś ci się podoba, prawda? – szepnęła zaciekawiona, jednak sądząc po szerokim uśmiechu, chyba przeczuwała odpowiedź. – Któryś z Huncwotów?

– Który? – rozległ się tuż obok sceniczny szept Kitty.

Zaciągnięte wokół łóżka zasłony zafalowały delikatnie i jasnowłosa Krukonka ostrożnie wsunęła się do łóżka, lądując po drugiej stronie Yen.

– Oby nie Potter – analizowała. – To od dawna przegrana sprawa. Może Remus? – zgadywała dalej.

– Ma piękne oczy – oceniła fachowo Yen. – Ale chyba nie... – Zamyśliła się głęboko, uważnie przypatrując się Rosmercie wzrokiem, który wprost przewiercał ją na wylot. – Obstawiam niegrzecznego chłopca, a ty, Kit-Kat?

– Panicz Black? O tak! – zaśmiała się. – Ktoś jeszcze został? Mam wrażenie, że powinno być czterech, ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć...

– Peter – odezwała się Ros bez większego entuzjazmu, dołączając do konwersacji po przerwie. Ton jej głosu nie pozostawiał wątpliwości, że nie jest aż tak zdesperowana, żeby interesować się najsłabszym ogniwem.

– A więc Syriusz! – rozchichotała się na dobre Kitty. – Masz dobry gust, Ros.

– Czy ja wiem? – westchnęła marudnie Yen. – Nie bardzo w moim typie...

Na te słowa Rosmerta poczuła wprawdzie wyraźną ulgę, ale to i tak było za mało. Teraz – wśród miliona zdobycznych krawatów, w powodzi kosmetyków Yen i jej wystudiowanych uśmiechów – wreszcie w pełni uświadomiła sobie swoje położenie. Atakowi nagłej depresji z pewnością sprzyjała też przyjazna ciemność i wyrozumiałe towarzystwo innych dziewczyn.

– To bez sensu – wyrzuciła z siebie z żalem, który od dawna rozrywał na strzępy jej serce. – Nie mam żadnych szans. Jestem dla niego niewidzialna. Taka nijaka... Zwyczajnie zwyczajna!

Yenlla z oburzenia aż uniosła się do pionu.

– Bzdura! – krzyknęła. – Jesteś piękną dziewczyną, Ros.

Gryfonka skrzywiła się rozpaczliwie. Nie był to jednak grymas pogardliwy czy ironiczny. Chciała jeszcze coś dodać, ale nie mogła. Poczuła, jak jej gardło odmawia posłuszeństwa. Schowała twarz w dłoniach.

– Ros? – Yen usiadła na łóżku i otoczyła ją ramieniem. – Co się stało?

– Jestem brzydka! – pożaliła się głosem zniekształconym przez zdradzieckie łzy. – Tragicznie brzydka!

– Nie opowiadaj głupot.

Zaczerwieniona i zapłakana Rosmerta w tym momencie rzeczywiście nie wyglądała najlepiej. Yen, która najwyraźniej w swoim łóżku trzymała absolutnie wszystko, wyciągnęła skądś jednorazowe chusteczki. Jedną podała koleżance, drugą zaczęła troskliwie ocierać jej twarz. Później jeszcze bardziej się zbliżyła i przyjrzała jej uważnie. Odgarnęła włosy do tyłu, po czym przerzuciła je na jedną stronę. Uniosła jej twarz i obejrzała jeden profil, potem drugi. Ros cierpliwie poddawała się tym zabiegom, zajęta spoglądaniem w otchłań nastoletniej rozpaczy.

– Jesteś śliczna – zawyrokowała szczerze Yenlla. – Musisz tylko w to uwierzyć.

– Wcale nie! Jestem okropna.

Panna Honeydell wcale jej nie słuchała. Na jej twarzy pojawił się intrygujący wyraz, którego Rosmerta nie potrafiła jeszcze zinterpretować, ale z czasem miała się nauczyć, że właśnie ta mina stanowi bezpośredni początek wielu przedziwnych i mniej lub bardziej niebezpiecznych przygód.

– Trzeba to i owo wyszlifować, wiadomo – ciągnęła swoje Yen. – Nic w życiu nie przychodzi łatwo. Ale to żaden problem, przecież masz mnie!

– N-naprawdę? – wzruszyła się Rosmerta.

– Pomogę ci tak, jak ty pomogłaś mnie – zadeklarowała Krukonka z ręką na sercu. – A gdy skończymy, cała szkoła o nas usłyszy. Nie tylko jakiś tam Syriusz Black, ale absolutnie WSZYSCY! To ci gwarantuję.

– Wyciągnąć kosmetyki? – zapytała czujnie Kitty.

– Ani mi się waż! – rzuciła Priscilla z łóżka obok. – Jest późno! Idźcie wreszcie spać, do cholery!

– A zatem wrócimy do tego wkrótce – obiecała Yen. – Nic się nie martw, sklepik z marzeniami będzie czynny i gotowy na każde twoje skinienie, Ros. Nauczymy cię wszystkiego i odstawiamy tak, że sama siebie nie poznasz. Zaufaj mi! Niegrzeczny chłopiec Gryffindoru oszaleje na twoim punkcie.

– A zapewne też tak ogólnie – narzekała Priscilla. – Tu nikt nie jest normalny.

– Witaj w klubie! – śmiała się niezmordowana Kitty.

– Zobaczysz, zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami! – Rozentuzjazmowana Yen rzuciła się Ros na szyję i z nadmiaru emocji lekko ja przydusiła. – I będziemy się świetnie bawić!

– Chociaż możesz tego pożałować – ostrzegła lojalnie Priscilla.

Jednak Rosmerta nigdy, przenigdy nie żałowała tego, że pewnej nocy przypadkiem wpadła w ciemnym korytarzu na piękną i popularną Yen Honeydell. Tak rozpoczęła się najwspanialsza przygoda w jej dotąd dość nudnym i smętnym nastoletnim życiu w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro