Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dziewczyna dla Huncwota


I've done a lot of foolish things
That I really didn't mean, didn't I?
Seen a lot of things in this old world
When I touch them, they mean nothing, girl
Oo, baby, here I am, signed, sealed, delivered, I'm yours!

(Stevie Wonder: Signed, Sealed and Delivered)


Sobotni poranek w Wieży Gryffindoru okazał się burzliwy. Ośrodek zamieszania tradycyjnie stanowili Huncwoci, tego dnia szczególnie niewyspani i nerwowi. Połowa zespołu wróciła późno ze szlabanu, budząc drugą połowę – bardzo z tego powodu niezadowoloną. W dormitorium wybuchła karczemna awantura, która – po krótkiej przerwie na sen – trwała aż do tej pory. Było jeszcze wcześnie. Większość uczniów smacznie spała, odsypiając ciężki tydzień, gdy Potter i Black szykowali się do treningu. Pozostała dwójka towarzyszyła im z przyzwyczajenia, przy czym Remus dodatkowo próbował przeglądać notatki ze starożytnych run.

– Wiedziałem, że tak będzie! – krzyczał Peter, celując oskarżycielsko palcem w Syriusza. – Miałeś mi pomóc, a chcesz ją dla siebie!

– Słucham?! – oburzył się Black. – O co ci znowu chodzi?

– Łazisz za nią wszędzie. Flirtujesz z nią. Remus mówi, że przetańczyłeś z nią całą noc!

– Nie z własnej woli! – bronił się. – Ktoś musiał, skoro jak zwykle stchórzyłeś i nie raczyłeś do nas przyjść. Sam osobiście po ciebie posłałem!

– Miałem iść na cudzy szlaban? Niby po co?

– Jaki tam szlaban... To tylko Filch – stwierdził pogardliwie zaprawiony w bojach chuligan Black. Nawet się nie spodziewał, że w ten sposób daje koledze broń do ręki.

– No właśnie! Znaleźli go rano pod drzwiami Izby Pamięci. Slughorn dostarczył go do skrzydła szpitalnego. Podobno nie mogli go dobudzić.

– Ha! Wydajesz się podejrzanie dobrze poinformowany. Szpiegowałeś nas? – zarzucił mu bystro kumpel i chyba trafił w dziesiątkę, bo twarz Glizdogona z miejsca pokryła się purpurą.

– To nie ma nic do rzeczy!

– Znowu pakujesz się w kłopoty, Łapa – wtrącił James z ponurą miną. Siedział nieco z boku, bawiąc się od niechcenia złotym zniczem. Marszczył przy tym brwi i wyglądał na poważnie zmartwionego. Tym razem chyba nie udawał.

– Święty się znalazł! – prychnął Syriusz, któremu nie spodobał się nadmiar atencji i niechcianej troski.

– Są pewne granice, kumplu. Już zapomniałeś, co odwaliłeś w zeszłym roku? To cud, że cię nie wylali.

– A jednak tego nie zrobili.

– Wystarczy, że cię zawiesili. Dopiero wróciłeś do drużyny i od razu wdałeś się w bójkę – wytknął mu wyraźnie wściekły Potter. – Niczym się nie przejmujesz, nie myślisz o sobie ani o swoim Domu. To prawda, że ktoś otruł Filcha?

Syriusz wzruszył obojętnie ramionami.

– Nie mam pojęcia. Przecież ja tego nie zrobiłem!

Co jak co, ale w tym wypadku mówił prawdę. Black od zawsze był na bakier z eliksirami. Nie miał cierpliwości do siekania, marynowania i mieszania, a potem długiego oczekiwania na (wątpliwe!) efekty.

– Słyszałem też ciekawe rzeczy na temat tej waszej nowej koleżanki – nie opuszczał Potter.

Black wydawał się szczerze zdziwiony tym zwrotem w konwersacji, zupełnie jakby nie ciągnęła się od późnych godzin nocnych. Za to milczącemu do tej pory Lupinowi od razu poróżowiały uszy.

– Łapa – westchnął nad przyjacielem James. – Lily mówi, że to nie jest miła dziewczyna.

– No, skoro Liluś tak twierdzi...

– Koleguje się z taką jedną Beatrycze z Ravenclawu, więc ma informacje z pierwszej ręki. Ta Yenlla przewodzi całemu gangowi wrednych dziewuch. Są puste, złośliwe i nikt nie jest godny, żeby dołączyć do ich kółka wzajemnej adoracji.

– Masz nieaktualne dane – wytknął mu Black, zadowolony, że może rzucić jakikolwiek kontrargument w ten rwący potok oskarżeń. – Właśnie otworzyły rekrutację i przyjęły Ros.

– Kogo?

– Rosmertę z piątego roku.

– Z Gryffindoru?!

– A dlaczego nie?

– Proszę bardzo! – rzucił tryumfalnie James, jakby to czegokolwiek dowodziło. – Ewidentnie jesteś lepiej niż ja poinformowany w babskich aferach.

– Poza tym sam najwyraźniej zapomniałeś, że pewnego pięknego dnia obleciałeś z Yen na miotle cały zamek, żeby zrobić na złość Evans – Syriusz nie pozostał mu dłużny.

– To było dawno i nieprawda! – zaprotestował zakłopotany James, który albo rzeczywiście o tym zapomniał, albo miał nadzieję, że temat nie wypłynie. – Zresztą, to nie ma znaczenia. Wszyscy wiedzą, że z tą dziewczyną są same kłopoty. Nie bez powodu nazywają ją Zabójczynią Prefektów!

– Bzdura! Remusowi jakoś nic się nie stało.

Uszy Lupina pociemniały o kolejny ton, gdy cała uwaga Huncwotów nieoczekiwanie skupiła się na nim.

– Ja tam uważam, że jest całkiem sympatyczna – wymamrotał pod naciskiem natrętnych spojrzeń.

Potter z powodu frustracji aż pacnął się dłonią w czoło.

– Przecież nie chodzi o to, że ona ich naprawdę morduje. Po prostu miesza im w głowach i od tego głupieją.

W odpowiedzi na podobny idiotyzm Syriusz niemal zmiażdżył swojego najlepszego kumpla wzrokiem.

– O taaak! Wiemy coś na ten temat.

– Co masz na myśli? – rzucił kpiąco James, wyraźnie szykując się do obrony.

– Wystawiłeś nas, kumplu – stwierdził brutalnie Black. – Odkąd Liluś spojrzała na ciebie łaskawym okiem, nigdy nie masz dla nas czasu. Latasz za nią jak pies. Więcej czasu spędzasz w bibliotece – W BIBLIOTECE, na litość! – niż na boisku.

– Biblioteki nie są złe – zauważył cichutko Remus. – Nie mogą cię skrzywdzić, Łapa, uwierz mi.

– Nieważne! – pieklił się dalej Potter, teraz równie rumiany jak Lunatyk. – Nie mówimy teraz o mnie. Nie chcecie mnie słuchać, to nie. Wasza wola. Ale ona chodzi z Rosierem, do cholery! To najlepszy dowód, że ta dziewczyna jest stuknięta!

– Yen nie ma chłopaka – odpowiedzieli Lupin i Black w idealnej synchronizacji.

Podobna reakcja zatrzymała Jamesa, zanim zdążył coś więcej powiedzieć. I wyraźnie dała mu do myślenia. Przyjrzał się przyjaciołom po kolei, bardzo uważnie, nie omijając również przyczajonego w kącie Glizdogona. Niech to! Rzeczywiście został nieco z tyłu, jeśli chodzi o najświeższe wydarzenia i gorące plotki.

– Wszyscy powariowaliście, tyle wam powiem. I będą z tego kłopoty – ostrzegł lojalnie. – Zawsze są.

***

W kolejnych dniach Yen postanowiła sobie odpuścić prowadzenie ciekawego życia szkolnego i dla odmiany skupić się na tym, co naprawdę ważne – nauce i sprawianiu dobrego wrażenia. Uznała, że przyczai się nieco aż do momentu, gdy afera wokół na dobre przycichnie. Nie chodziło o mecz ani o potańcówkę. Większy problem stanowiło „otrucie" woźnego i chociaż nie miała z tym wyjątkowo nic wspólnego, to nigdy nie wiadomo. Odpowiedzialność była w Hogwarcie równie ślepa jak sprawiedliwość. Nie dało się przewidzieć, na kogo trafi... Poza tym, że rzadko na Gryffindor, naturalnie.

Yenlla pilnie odrabiała lekcje, pisała wypracowania i ćwiczyła zaklęcia. Zgłosiła się na ochotniczkę do przesadzania dojrzewających mandragor. Było to wprawdzie zajęcie mozolne, ale do pewnego stopnia ekscytujące, zwłaszcza odkąd odkryła, że rośliny uspokajają się, gdy im śpiewa. Dzięki temu mogła połączyć przyjemne z pożytecznym i ćwiczyć do woli w pustej szklarni ze świetną akustyką i idealnym wygłuszeniem (z uwagi na obecność mandragor).

W ramach wolontariatu pomagała również profesorce od astronomii. Zamiennie z koleżanką z roku, Aurorą, asystowały nauczycielce podczas zajęć z młodszymi rocznikami. Ktoś musiał pomóc dzieciakom z ciężkim sprzętem, a później doprowadzić wszystko do porządku. Pozwalało to Yen spędzać więcej czasu na Wieży Astronomicznej poza z góry ustalonymi godzinami i bez skrępowania czy kontroli do woli gapić się w gwiazdy. Idealnie!

Znacznie więcej czasu spędzała też z wiecznie tonącą w podręcznikach Priscillą – jak za starych, dobrych czasów. Razem zakuwały po nocach, kłóciły się od rana w pokoju wspólnym albo przesiadywały w bibliotece, gdzie panna van der Lassenhoff udzielała korepetycji z numerologii. Nie tylko z dobroci serca, ale też dla punktów oraz aby uzyskać kolejną kartę przetargową podczas rekrutacji na wyższą uczelnię. Podchodziła do sprawy bardzo przezornie i strategicznie. Priscilla była ambitna, zamierzała zajść w życiu bardzo daleko. Interesowała ją prominentna, dobrze opłacana posada, najlepiej ministerialna. Yen miała podobne plany, tyle że obejmowały śpiew, taniec i bogatego męża – najchętniej również na dobrze płatnej, ministerialnej posadzie.

– Ugh, mam już tego dość! – zawołała rozpaczliwie panna Honeydell (scenicznym szeptem, bo jednak biblioteka rządziła się swoimi prawami). – Nigdy tego nie skończę.

Priscilla uciszyła ją jednym gestem, bo prawiła właśnie długi i przemądrzały wykład na potrzeby zasłuchanych czwartoklasistów. Zainteresowała się przyjaciółką dopiero po chwili, gdy dobrnęła do końca wątku i w nagrodę za cierpliwość zadała dzieciakom specjalny zestaw zadań, który przebił nawet listę ćwiczeń do wykonania w ramach pracy domowej.

– Dużo ci jeszcze zostało?

– A ja wiem? – Całkowicie pokonana Yenlla bezradnie załamała ręce.

Temat kolejnego wypracowania dla Ruskina wyjątkowo ją brzydził: „Dlaczego Zaklęcia Niewybaczalne są niewybaczalne?". Nie znosiła przemocy i zdecydowanie nie miała ochoty zagłębiać się w tak mroczne zagadnienia. Postanowiła jednak wykonać karkołomną pracę badawczą, aby wreszcie się popisać i odbić od dna. Nie, żeby wierzyła, że jej się to uda, ale musiała spróbować. Co innego jej pozostało? Priscilla godnie ją wspierała. Wierzyła w siłę akademickiej nauki. Nawet Ruskin nie mógł uwalić dobrej pracy na podstawie solidnych źródeł... Prawda?

– Poruszyłam aspekt historyczny, etyczny, a nawet... hm, środowiskowy i ekonomiczny, jeśli można tak to określić – zreferowała Yen. – Wolałabym jednak wiedzieć, o co konkretnie mu chodzi, żeby idealnie trafić w jakiś mityczny klucz. Nie mam czasu, żeby strzelać w ciemno.

– Nie może być też za długie, bo nie będzie mu się chciało tego czytać.

– Tyle sama wiem – westchnęła, wracając do wertowania książek w poszukiwaniu oświecenia.

Kilka stolików dalej Marisa dyskutowała z ponurakiem z run na temat głośnej afery z Filchem w roli głównej. Dziewczyna była po swojemu nadmiernie energiczna i głośna, on – znudzony.

– Wpakowałbyś mnie w niezłą kabałę. Eliksir był za mocny – zarzuciła go pretensjami.

– Nie moja wina, nie jestem profesjonalistą.

– Nie bądź taki skromny.

– To prawda. Zresztą, odniosłem wrażenie, że środek miał być skuteczny i niewykrywalny. Dawkowanie to już nie moja sprawa.

– Przynajmniej to ci się udało, Sev. Ostatecznie uznali, że naprawdę zasnął na służbie, w końcu jest tylko jeden woźny na całą szkołę, a jego zmiana trwa po dwadzieścia cztery godziny na dobę. Może dzięki temu podniosą mu pensję, kto wie? Ale mało brakowało. Naprawdę malutko – podkreśliła z naciskiem.

– Następnym razem proponuję nie dać się złapać. To najlepszy sposób, aby uniknąć szlabanów.

„Tere-fere", pomyślała podsłuchująca ze swojego miejsca Yen. „Gdyby to było takie proste". W jej oczach szlabany mały jednak pewien urok. Ten konkretny wspominała bardzo dobrze. Błyskotka została w ich dormitorium na noc, a rano przygotowała domowe śniadanie – dzięki konszachtom w kuchni – i zaplotła wszystkim dziewczętom warkocze.

Na to przyjemne wspomnienie pannie Honeydell udało się złapać wiatr w żagle, więc przez kolejne pół godziny pisała jak szalona. W tym czasie Priscilla rozwiązywała swoje zadania i sprawdzała niezdarne prace swoich ofiar, jednak gdy tylko znalazła chwilę, zerkała ciekawie przez ramię przyjaciółki. Czuła cień lęku, że teraz jej własne wypracowanie wypadnie blado, chociaż to Yenlla rozpaczliwie potrzebowała sukcesu. Przerwała notowanie, dopiero gdy z przejęcia złamała pióro.

– Długofalowe skutki uboczne Cruciatusa to nie jest coś, co koniecznie musiałam znać... – pożaliła się.

– Wiesz, nigdy nie wiadomo, kiedy ci się to przyda.

– Fuj, nienawidzę obrony!

– Już nic z tym nie zrobisz. Trzeba to zakuć i zapomnieć.

Yenlla wciąż pilnie poszukiwała pomocy z każdej możliwej (czy też niemożliwej) strony i w końcu los się do niej uśmiechnął. Drzwi biblioteki otworzyły się cichutko i do środka wszedł Remus. Krukonka nie dała mu nawet szansy się rozgościć, od razu do niego pomachała.

– Rem, tutaj!

Pokornie przybył na wezwanie.

– Co się dzieje?

– Mieliście już OPCM? W jakim nastroju był Ruskin?

– Bez szału, ale chyba czuł się trochę zmęczony, bo nawet specjalnie nie pytał. Zapisałem dla was kilka zagadnień. Z akceptowalnymi odpowiedziami, bo przynajmniej w jednej kwestii się pomylił, ale przecież nie będziesz się z nim kłócić.

– Ja mogę się kłócić – zgłosiła się z miejsca Priscilla. – Cała przyjemność po mojej stronie, przy okazji odciągnę uwagę od Yenki.

Lupin rzucił jej zdezorientowane spojrzenie. Dlaczego ktoś miałby się tak narażać, zamiast powiedzieć nauczycielowi dokładnie to, co chciał usłyszeć? W tym samym momencie coś skojarzył.

– Ruskin ma dość dziwne podejście do dziewczyn, nie? – zauważył odkrywczo.

Krukonki zgodnie przewróciły oczami. Serio? Dopiero teraz się zorientował? Łaskawie postanowiły tego nie komentować. W zastępstwie wyrwała się do odpowiedzi Marisa, która od pewnego czasu bardziej interesowała się ich stolikiem niż własnym. Zasłonięty podręcznikiem do zaklęć Snape kompletnie ją ignorował.

– To stary zbok i ktoś powinien dać mu nauczkę – oświadczyła głośno i wyraźnie.

– Ciii! – Próby uciszenia posypały się na nią ze wszystkich stron, bo nikomu nie zależało na tym, aby ściągnąć na siebie uwagę pani Pince. Była zbyt ciekawską wiedźmą, w dodatku wyposażoną w niebezpieczną broń, nieodłączną miotełkę do kurzu.

– Więc to prawda? – ocknął się prefekt Lupin. – Składał wam jakieś... dziwne propozycje?

– Nie chcę o tym rozmawiać – ucięła Yen, mocno zaciskając usta.

– Ale jeśli tak...

– To nie twoja sprawa – rzuciła nieco brutalniej niż zamierzała i od razu poczuła się z tym źle, gdy zobaczyła jego zakłopotaną minę. – Poradzę sobie, Rem – dodała łagodniej. – Naprawdę doceniam twoją pomoc, ale myślę, że dla własnego dobra nie powinieneś się w to mieszać. To tyle.

Lupin wyraźnie się rozluźnił i przekazał im notatki. Nie znalazły w nich nic skomplikowanego, same oczywistości, ale Yen musiała być dobrze przygotowana na każdą okoliczność. Mając to na uwadze, zwróciła się do Remusa z kolejnym ujmującym uśmiechem.

– Zerkniesz na moje wypracowanie? Każda uwaga jest na wagę złota.

***

Niestety, nikt i nic nie pomogło Yen, która była z góry skazana na porażkę. Jej dopieszczony pod każdym względem esej został odrzucony, a zadanie domowe niezaliczone. Jeśli do tej pory miała choć cień wątpliwości co do intencji nauczyciela obrony przed czarną magią, to teraz ostatnie złudzenia prysły niczym bańka mydlana. Ruskin naturalnie nie wyjaśnił na forum klasy, co dokładnie mu się nie podobało. Zaprosił ją za to na konsultacje, podczas których będą mogli szczegółowo omówić to zagadnienie. Yenlla do końca lekcji siedziała jak spetryfikowana, ze wzrokiem utkwionym w ławkę. Nie poruszyła się ani nie odezwała – nawet wywołana do odpowiedzi. Przygnieciona ogromem niesprawiedliwości ledwo mogła oddychać.

– Nie pójdę tam – oświadczyła przyjaciółkom, gdy znalazły się w bezpiecznym pokoju wspólnym. – Pierdolę to!

– Nie idź, to nie ma sensu – poparła ją Priscilla. – Lepiej poczekać, aż McGonagall straci cierpliwość. Przynajmniej wtedy nie będziesz się szarpać solo.

– Nie możesz z nim zostać sama – podkreśliła Kitty. – A stara Kocica to jednak bystra babka. Kiedyś w końcu zorientuje się, co jest na rzeczy, więc jemu też nie będzie zależeć na bezpośredniej konfrontacji.

Yenlla wciąż była zła jak osa. Tyle wysiłku poszło na marne! Próbowała, naprawdę się starała – tym razem całkowicie uczciwie! I poniosła sromotną klęskę. Nic dziwnego, że straciła resztki zahamowań. Było pewne jak Kedavra po Avadzie, że jeśli Ruskin jeszcze raz ją sprowokuje, rozpęta piekło, którego nic nie będzie w stanie powstrzymać. Oblech sam nie wiedział, z kim przez nieostrożność zadarł.

Tymczasem w końcu był piątek. Kolejny tydzień dociągnął do finiszu, a wraz z nim do mety dobiegły bieżące zmartwienia. Yen miała swoje plany i nie mogła pozwolić, żeby ktokolwiek je popsuł, zwłaszcza taki podły gad jak Ruskin. Przebrała się w kusy szlafroczek, zarzuciła na ramię ręcznik i śmiało ruszyła do łazienki prefektów. Niestety, wszechświat tego dnia najwyraźniej się na nią uwziął, bo nic nie poszło tak gładko, jak w dowolny inny piątek. Gdy schodziła z Wieży Ravenclawu, ktoś zastąpił jej drogę w ciemnym korytarzu.

– O! Witaj, Evan. Dawno się nie widzieliśmy – przywitała Ślizgona ze zwykłym uśmiechem. – Co słychać?

Wysunął się z cienia, krzyżując ramiona na piersi. Nie wydawał się zadowolony ze spotkania, które zainicjował, raczej osobliwie naburmuszony. Yenlla nieopatrznie to zignorowała, szczebiocząc po swojemu:

– Żadnych kwiatów ani liścików tym razem? Cóż to się stało?

– Może zginęły w powodzi korespondencji – rzucił kwaśno w odpowiedzi.

Uśmiech dziewczyny zbladł, jedna brew uniosła się kpiąco. Nie miała ochoty słuchać wyrzutów, nie lubiła zazdrości ani podobnych demonstracji złego humoru. Nudziło ją to wszystko.

– Być może – zgodziła się. – Jestem dość popularna.

– Oby tylko nie uderzyło ci to do głowy.

– Co masz na myśli?

Rosier zbliżył się do niej pozornie leniwym krokiem. Nie zatrzymał się obok, tylko zaczął ją okrążać niczym rekin, ani na moment nie zdejmując z niej uważnego spojrzenia. Trochę ją to zaniepokoiło.

– Unikasz mnie – stwierdził.

– Bynajmniej, byłam zajęta.

– Aż tak bardzo?

– Zbliżają się egzaminy.

– Na pewno znasz lepsze sposoby, aby je szybko i bezboleśnie zdać.

– Nie pozwalaj sobie!

Rosier przysunął się bliżej i wreszcie stanął z nią twarzą w twarz. Yen musiała zadrzeć głowę, aby wytrzymać to natrętne spojrzenie. Ślizgon z jakiegoś powodu był na nią zły, jednak zamiast powiedzieć o tym wprost, postawił na okrężną drogę i focha. Bardzo nieskuteczna strategia.

– Pójdziesz ze mną na tańce.

– Zastanowię się.

– To nie była prośba.

– Zauważyłam. Co cię nagle ugryzło, Evan? Wiesz, że nie możesz mi rozkazywać. To nic nie da.

– Zaczynasz mi działać na nerwy, Yenlla.

– Nic na to nie poradzę.

Wyraźnie stracił cierpliwość. Nie spodobały mu się te słowa ani kpiący ton. Złapał ją za ramię, Yen błyskawicznie odtrąciła jego rękę.

– Łapy przy sobie! O co ci chodzi?

– Już ty dobrze wiesz! – wybuchł bez ostrzeżenia. – Nie udawaj cnotki! Całuję twój tyłek od pół roku, najwyższa pora, żebym coś z tego miał.

– Cóż, sądziłam, że po prostu to lubisz.

Nieważne, jak groźnie Rosier wyglądał w mroku pustego korytarza, Yen nie zamierzała ustąpić ani o milimetr. Nie było łatwo jej przestraszyć, upór zawsze brał górę nad zdrowym rozsądkiem. Dlatego stała przed nim wyprostowana jak struna i twardo patrzyła mu prosto w oczy.

– Nie zaczynaj ze mną, Yenlla, nie chcesz mieć we mnie wroga. Głowa by ci wybuchła, gdybyś wiedziała choć połowę tego, co ja. Nie masz pojęcia, kim jestem poza tą śmieszna szkołą. Jak wysoko postawionych mam przyjaciół.

– Tere-fere! – Dumna Krukonka zadarła nos do samego sufitu. – I właśnie tym chcesz mi zaimponować? Przechwałkami bez pokrycia? Nie mam wprawdzie pojęcia, co to za wysoko postawieni przyjaciele, ale wiem, że jedna rzecz na pewno dzisiaj nie stanie!

Trafiła w punkt. Rosier na moment zaniemówił, a na jego twarz wystąpiły ceglaste plamy.

– Właśnie o tym mówiłem. Nagle uważasz się za taką ważną, tak?

Yen kompletnie straciła zainteresowanie. Wymownie przewróciła oczami i odwróciła się, żeby odejść. To był błąd. Ludzi pokroju Rosiera nie należało mieć za plecami, nawet gdy byli jeszcze młodzi i pozornie nieszkodliwi. Ślizgon chwycił ją za rękę i tym razem przytrzymał mocniej – aż zabolało. Yen wyrywała się nerwowo, chociaż nieskutecznie.

– Puszczaj! Odbiło ci?!

– Przestań mnie ignorować! – wydarł się na nią. – Nie pozwolę się tak traktować, głupia krowo! Nie zapominaj, do kogo należysz!

– Co, proszę? Chyba coś ci się poprzestawiało w głowie, Rosier. Jesteś dla mnie nikim i teraz to już na pewno się nie zmieni.

Chłopak stopniowo zwiększał nacisk, łudząc się, że w ten sposób da jej do myślenia. Jednocześnie próbował chwycić jej drugą rękę i do siebie przyciągnąć. Yenlla nie poddawała się, okładając go wolną pięścią i bez litości kopiąc po kostkach. Szarpali się dłuższą chwilę.

– Nie będziesz mnie ośmieszać. Wiem, co mi się należy.

– Nic ci się nie należy, idioto!

– Puszczasz się z każdym!

– Najwyraźniej jednak jestem wybredna!

Położenie Yen stawało się coraz bardziej żałosne. Rosier wciąż na nią napierał, a ona odpychała go zawzięcie, mimo że wcale się nie zniechęcał. Zaczynała czuć się nieswojo, bo niezależnie od jej wyniosłych min i długich pazurów, Ślizgon zdobywał przewagę. Był większy i silniejszy, wydawał się też wyjątkowo zdeterminowany. Na szczęście pomoc nadciągnęła z nieoczekiwanej – choć może już nie tak bardzo – strony. W nocy zawsze można było liczyć na grasujących po zamku Huncwotów.

– A co to za końskie zaloty? Widać, że wiosna w powietrzu.

Panna Honeydell nigdy wcześniej ani później nie poczuła takiej radości na dźwięk głosu Syriusza Blacka. Zdwoiła wysiłki i w końcu wyrwała się Rosierowi, któremu świadkowie zdarzenia byli wybitnie nie w smak. Krukonce ulżyło jeszcze bardziej, gdy tuż za Blackiem zza zakrętu wynurzył się Lupin. To właśnie do niego podbiegła w pierwszej kolejności.

– Remmy, jesteś prefektem, prawda? Zrób coś!

– Co się stało?

– Rosier chyba za długo siedział na słońcu. Przyśniło mu się, że ma do mnie jakieś prawa – wyjaśniła szybko i niezbyt jasno, dlatego teraz trzej chłopcy patrzyli na nią, jakby spadła z księżyca.

Odetchnęła, zbierając rozproszone myśli.

– Dowalał się do mnie, cholerny zboczeniec!

– A to świnia! – podchwycił Black, któremu los koleżanki nie leżał tak bardzo na sercu, jak tęsknił za pretekstem, żeby przyłożyć jakiemuś Ślizgonowi.

Remusowi nie zależało jednak na eskalacji starego konfliktu.

– Nie znaczy nie – oświadczył pewnie, gdy Yen chowała się za jego plecami. Odznaka prefekta zalśniła dumnie na jego piersi. – Mam nadzieję, że się rozumiemy?

– Szkoda, że w niektórych przypadkach tak nie zawsze znaczy tak – mruknął Rosier pod nosem, wciąż świdrując wzrokiem dziewczynę, która (przynajmniej jego zdaniem) sprytnie go nakręciła, po czym bezczelnie umknęła. Stracił jednak impet, a dwóch nadprogramowych Gryfonów tylko pogorszyło sprawę. Musiał odpuścić. Omiótł ich wszystkich groźnym spojrzeniem, zanim szybko odszedł, wciąż mamrocząc coś pod nosem.

– Co za typ! – prychnęłą oburzona Yenlla.

– Nic ci nie jest? – zatroskał się Remus.

– Nie, tylko... To było takie okropne!

– Po co się zadajesz z takim mętami? – Syriusz miał dla niej mniej zrozumienia czy choćby litości. – Życie ci niemiłe? Wszyscy wiedzą, że cały Slytherin to mroczne gnoje.

– Mrok bywa całkiem przyjemny. – Gdy zagrożenie minęło, Yenlla błyskawicznie się zregenerowała i ocknęły się w niej flirciarskie instynkty. – Wszystko zależy od ilości i towarzystwa.

Gryfoni dopiero teraz lepiej jej się przyjrzeli. W kusym szlafroczku i z prowokacyjnym uśmiechem wcale nie wyglądała na ofiarę – raczej jakby przypadkiem przerwali jej dobrze zaplanowaną schadzkę. Musiała to zauważyć, bo skuliła się skromnie i zakryła włosami.

– Takie towarzystwo na pewno nie jest najlepsze – ocenił Lupin. – Może lepiej to komuś zgłosić?

– Nie, nie! – powstrzymała go. – Wtedy będzie tylko gorzej. Dzięki wielkie, ale jakoś sobie poradzę.

– Potrzebujesz eskorty? Odprowadzić cię?

– Nie, dziękuję. Szłam na Wieżę Astronomiczną, żeby pogapić się w gwiazdy – skłamała, gładko przechodząc do porządku dziennego nad kwestią kusego wdzianka. Gwiazdy sprawiały jednak, że brzmiała bardzo romantycznie. – Ale po namyśle sobie odpuszczę. Nie będę kusić losu.

– Pewnie, nie chodź tam sama – stwierdził Syriusz. – Najwyżej daj znać, pomożemy.

– Oczywiście, zawsze jesteście mile widziani. – Uśmiechnęła się zachęcająco, strzelając oczami raczej w stronę Lupina niż Blacka. – Do następnego razu! Oby w przyjemniejszych okolicznościach.

Syriusz długo oglądał się za zgrabną Krukonką, a coś w jego wzroku bardzo nie spodobało się przyjacielowi. Zatroskany Lupin marszczył brwi, aż na jego czole pojawiła się pionowa kreska. Może James miał rację? Może rzeczywiście działo się coś, czego nie rozumiał? I chyba było już za późno, żeby to zatrzymać.

– No, Luniaczku! – Łapa w końcu nieco oprzytomniał, ale to wcale nie znaczyło, że sprawiał mniej niepokojące wrażenie. Zatarł ręce, jakby powiódł mu się jakiś wspaniały interes. – Wszystko idzie zgodnie z planem.

– Czyli co konkretnie? – zapytał Remus, który nawet nie musiał udawać, że nic z tej wymyślnej intrygi do niego nie dotarło.

– Dobra nasza, Yenka pokłóciła się z Rosierem. To znaczy, że nie pójdzie z nim na te durne tańce. Sam słyszałeś.

– Tak, ale... Co to ma do rzeczy?

– Pójdzie z Glizdkiem – dokończył wyraźnie z siebie zadowolony Łapa.

Remus zdecydowanie nie tego się spodziewał. Wpatrywał się w kumpla, jakby ten stracił rozum. Pamiętał, co dostrzegł w jego oczach wcześniej i czego przez cały czas się obawiał. I to wcale nie było TO.

***

– Zwariowałeś! – powtórzył Remus jak zacięta płyta, czym zaczynał już działać Syriuszowi na nerwy.

– Daj mi spokój!

– Upadłeś na głowę.

– Skończ już, dobra?!

– Przemyślałeś to sobie dobrze?

– Spadaj!

– Albo chociaż... trochę?

Ożywiona dyskusja trwała przez całą drogę do dormitorium i nic nie zapowiadało, że szybko się skończy. Na szczęście było już późno, a przynajmniej w pokoju wspólnym nie pozostał nikt znajomy. Żadnemu z Huncwotów nie zależało, aby ktoś podsłuchał ich rozmowę. Temat był zbyt absurdalny.

– Nawet mi przez myśl nie przeszło, że naprawdę chcesz to zrobić – ciągnął swoje Lunatyk.

– Przecież obiecałem.

– Byłem pewien, że żartujesz.

– Nigdy nie żartuję w tak poważnych sprawach.

– To czysta głupota!

– Dałem słowo.

– Glizdogon...

– Jest naszym kumplem – uciął Black.

Jeszcze niedawno się z tego śmiał i próbował udawać wyluzowanego, ale im bardziej Remus naciskał, tym szybciej z jego twarzy spadała maska. Black był zdenerwowany, wręcz wściekły, a każde kolejne pytanie ze strony przyjaciela tylko pogłębiało ten stan. Remus odetchnął głęboko kilka razy, próbował wyrównać oddech. Tylko spokój mógł go uratować, gdy porywczy Łapa znajdował się w takim bojowym nastroju.

– Yen jest bystra – odezwał się ponownie. – Szybko myśli, szybko mówi. A Peter...

– Uważasz, że czegoś mu brakuje? – zaatakował go agresywnie Syriusz.

– Chciałem tylko zaznaczyć, że...

– Nie docenisz go! Nikt go nigdy nie docenia.

– Łapa, zejdź na ziemię. – Lupin wreszcie stracił cierpliwość. – On nie potrafi się przy niej odezwać słowem!

– Jest nieśmiały, musi więcej ćwiczyć.

– JAK, Łapa?! Niby jak ma tego dokonać?!

Nic do niego nie docierało, zupełnie nic. Jak pufkiem o ścianę Zawziął się i koniec. Nieważne, że sam pewnie nie wierzył w to, co mówił. Syriusz się uparł i był gotowy zginąć za swoje zwariowane przekonania.

Teraz to Lupin nie wytrzymał.

– Oni nie mają ze sobą nic wspólnego. Nawet ty musiałeś to zauważyć. Jak chcesz ich zeswatać? Są jak ogień i... Ogień i plazma... Flegma. Sam już nie wiem!

Black prychnął. Miał dość tej rozmowy, nie spodziewał się, że Remus zareaguje w taki sposób ani tym bardziej, że w taki sposób na niego napadnie. Może James miał rację? Ta laska była jak zaraza. W jakiś sposób dostawała się do mózgu – przez nos, oczy i uszy – a potem zżerała go od środka.

– To nieważne szczegóły – stwierdził. – Glizdek ją lubi i to się liczy.

– Ach, taaak? Tylko Glizdek? – powtórzył Lupin tonem, który bardzo nie spodobał się jego koledze.

Black spiorunował go wzrokiem, jednak postępując w ten sposób, jedynie bardziej się odsłonił. Teraz Remus miał już pewność.

– Przyznaj się, Syriuszu. TY ją lubisz.

– Nigdy w życiu!

– Lubisz ją. Wpadła ci w oko i lepiej, żebyś się z tym pogodził.

– Bzdury! Nie znoszę takich pustych, głupich...

– Nie obrażaj jej – rzucił Remus ostrzegawczo. – Wiesz, że taka nie jest. Nie tego się spodziewałeś i wpadłeś. Po uszy!

– Zejdź ze mnie, okej? Może to ty się zakochałeś, co? Ona podobno ma słabość do prefektów, może wzięła cię na cel?

– Nie odwracaj kota ogonem, bardzo cię proszę. – Lupin starał się przemawiać spokojnie, mimo uderzeń gorąca, które czuł na twarzy. – Nie rozumiem, dlaczego tak się bronisz. Nie ma nic złego w tym, że spodobała ci się atrakcyjna, inteligentna dziewczyna. Zdarza się.

Black jednak uparcie kręcił głową – coraz szybciej i gwałtowniej, więc istniało całkiem realne ryzyko, że w końcu ją zgubi. Unikał przy tym przenikliwego wzroku Remusa jak ognia, rozglądając się nerwowo po całym pokoju wspólnym, jakby szukał tam ratunku. Ewentualnie odpowiedzi na pytanie, której nikt poza nim samym nie potrafiłby udzielić.

– Nie. Nie ma mowy. Coś sobie ubzdurałeś.

– Przestań wciskać jej Petera. Dobrze wiesz, że to tak nie działa. Nie jesteś mu nic winien. Ta głupia umowa nie ma żadnej mocy.

– Dla mnie ma.

– Nie zachowuj się jak dziecko.

– Obiecałem mu pomóc. I tak właśnie zrobię. Sam słyszałeś, że Yen spędza sporo czasu na Wieży Astronomicznej. Samotnie. To nasza szansa. Doskonała okazja do działania.

– Syri...

– Gdyby tylko Glizdogon...

– Syriuszu!

– Zamknij się wreszcie, Luni! Próbuję pomyśleć.

Remus posłuchał, ale tylko dlatego, że zaczął się poważnie obawiać, co jego kumpel może jeszcze zrobić. Zaparł się tak mocno, że w razie kolejnego nacisku mógłby najzwyczajniej w świecie pęknąć. Lupin postanowił tymczasowo odpuścić i wrócić do tematu, gdy emocje nieco opadną. Nie darował sobie jednak ostatniego komentarza.

– Lubisz ją, Łapa. To cię przeraża i doprowadzi do katastrofy. Wspomnisz moje słowa.

Usiłował do niego dotrzeć, ale za każdym razem napotykał ścianę. Black nie chciał słuchać. Uznał, że jego przyjaciołom odbiło, skoro uważali, że może mu się podobać taka skończona idiotka. Spędzał z nią czas wyłącznie po to, aby nieco ją poznać i wytropić słabości, które później mógłby wykorzystać. Dla dobra Glizdogona. Gładko przekazać dziewuchę w jego ręce, tak jak obiecał.

Nic więcej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro