Do widzenia, do jutra!
Ta skromna historyjka od zawsze poniewierała się gdzieś na marginesie universum ŻdŚ. Dowodem niech będzie obecność „Wicked" – obsesję na punkcie tego musicalu musiałam mieć dawno temu. Ba, zarys „Popular!" znajduje się w bardzo, bardzo starym zeszycie, w którym kiedyś notowałam wszelkie poboczne wątki. Zgodnie z założeniami miała to być zaledwie miniaturka, krótka wakacyjna historyjka ku uciesze, ale jak to zwykle bywa...
Rozrosła się, gdy nie patrzyłam.
Mam nadzieję, że Was ubawiłam i tylko minimalnie zmęczyłam, ale... Bez tej łatki „Żona dla Śmierciojada" nie byłaby kompletna. U jej źródeł leży moje wielce samolubne pragnienie, aby spędzić jeszcze troszkę czasu z nastoletnią szelmą.
Popular, I know about popular
It's not about who you are or your fancy car
You're only ever who you were
Popular, I know about popular
And all that you have to do is be true to you
That's all you ever need to know
(MIKA&Ariana Grande: Popular Song)
Wizyta w gabinecie McGonagall była absolutnie ostatnią rzeczą, o jakiej Yen marzyła ostatniego dnia pełnego wyzwań roku szkolnego 1976/77. Cóż jednak miała na to poradzić? Wicedyrektorka każe, grzeczna uczennica musi. O wyznaczonej godzinie stawiła się pod drzwiami, postanawiając zachowywać się wzorowo: z godnością, spokojem i klasą.
– Panno Honeydell, dziękuję, że zechciała mi pani poświęcić chwilę swojego cennego czasu – przywitała ją Żelazna Dziewica w miarę uprzejmie.
– Ależ naturalnie, pani profesor. Cała przyjemność po mojej stronie.
– Proszę usiąść. – Kurtuazyjnie wskazała Krukonce miejsce po drugiej stronie imponującego biurka.
– Dziękuję serdecznie.
Yenlla rozjarzyła się w przesłodzonym uśmiechu, od którego łupało w zębach. Zadarła wysoko głowę, zagarnęła pod siebie dziwnie długą spódniczkę, po czym elegancko przysiadła na samym brzegu niewygodnego krzesła.
– Uroczy dzisiaj mamy dzień, czyż nie? – zagadnęła konwersacyjne.
– Rzeczywiście, panno Honeydell.
– To o czym chciała pani ze mną porozmawiać, pani profesor?
Stara Kocica z Gryffindoru po swojemu zacisnęła wąskie usta, co lepiej niż cokolwiek innego ostrzegło Yen, że jej uprzejmość jest płytka i pozorna niczym cieniutka warstwa lukru na tanim pączku. Minerwa McGonagall jej nie lubiła, ale miała do niej jakiś interes... albo zwyczajnie została oddelegowana przez wyższą instancję, której nie chciało się użerać z problematycznymi studentami. Surowa nauczycielka zerknęła na rozłożone przed sobą papiery, marszcząc w zamyśleniu jasne brwi. Yenlla pomyślała przelotnie, że przydałoby im się nieco henny.
– Muszę przyznać, że jestem zadowolona z pani postępów, panno Honeydell. Udało się pani z sukcesem wykaraskać z wprost niezliczonych kłopotów, które aż nazbyt często sama pani sprowokowała. Może pani w to nie uwierzy, ale w tym semestrze szczerze martwił mnie pani los. A teraz proszę, Ravenclaw znajduje się na drugim miejscu w klasyfikacji ogólnej! Absolutne nic tego nie zapowiadało, biorąc pod uwagę wcześniejsze straty punktów.
– W Domu Roweny staramy się, jak tylko umiemy – odpowiedziała pokornie Yen, choć pewien błysk w oku budził wątpliwość, czy osobiście jest bardziej dumna z zysków czy wypomnianych mimochodem „strat".
– Widzę to i pochwalam – rzuciła łaskawie McGonagall. – Problemów z zaliczeniem niektórych przedmiotów również szczęśliwie udało się uniknąć...
– Moje końcowe stopnie są bez zarzutu, jak mniemam? Sama pani rozumie, pani profesor, że rodzicom bardzo zależy na tej informacji.
Żelazna Dziewica zgrabnie budowała napięcie, milcząc odrobinę zbyt długo.
– Owszem – wyrzuciła z siebie w końcu niechętnie, ale zamiast jak najszybciej zakończyć bolesny temat, nie darowała sobie drobnego przytyku: – O dziwo.
– Och! – westchnęła teatralnie Yenlla, która również powinna sobie już darować dodatkowe komentarze. – Obrona przed czarną magią nigdy nie była moim ulubionym przedmiotem... Szczególnie w tym roku. Ogólna atmosfera wybitnie nie sprzyjały zdobywaniu wiedzy.
– Tak – zgodziła się wicedyrektorka. – To było wielce niefortunne wydarzenie.
– Szczęśliwie już zostało zapomniane – odpowiedziała wielkodusznie Yenlla.
Zdała sobie sprawę, że przesadziła, dopiero gdy policzkiem McGonagall wstrząsnął nerwowy tik. Przecież dobrze wiedziała, co Kocica o tym wszystkim sądzi. Wewnętrznie pewnie wprost płonęła ze złości, że nie udało jej się zrzucić całej winy na dziewczynę. Niewątpliwie chętnie by to zrobiła, ale najwidoczniej nie znalazła poparcia u pozostałych członków kadry. Skoro McGonagall znów wpatrywała się w nią nieprzychylnie, Yen postanowiła ratować sytuację, spuszczając pokonie psotny wzrok i rączki na regulaminowa spódniczkę. Nauczycielka z trudem znosiła cały ten wymyślny teatrzyk.
– Skoro tę sprawę mamy załatwioną – zmieniła temat – na koniec chciałabym tylko wyrazić nadzieję, że wyciągnie pani odpowiednie wnioski z wszelkich niepokojących wydarzeń, które zdają się nieustannie krążyć wokół pani niczym chmara much, panno Honeydell. Nie brakowało ich w tym semestrze, jednak liczę, że ostatni rok postanowi pani spędzić znacznie spokojniej. Tak będzie dla pani lepiej. – McGonagall pochyliła się nieco, świdrując uczennicę przenikliwym spojrzeniem. – Wbrew pozorom, dobra opinia ma znaczenie. Nie chciałaby pani jej tak beztrosko stracić, nie mylę się?
Oczywiście, że się myliła. Niestety Yen nie mogła powiedzieć jej tego wprost, dlatego uśmiechała się i kiwała głową, jakby rzeczywiście obiecywała poprawę surowej nauczycielce, która z automatu podejrzewała ją zawsze o wszystko co najgorsze. Wszelkie obietnice były jednak równie puste jak oczy Krukonki w momencie, gdy je składała.
Yenlla Vanilla Honeydell uwielbiała życie pełne dramatycznych zwrotów akcji i ani myślała z nich rezygnować. Spodziewała się, że siódmy rok w Hogwarcie ponownie dostarczy ich więcej niż dość. Nie wspominając nawet o dorosłym życiu i wspaniałej przyszłości, której oczekiwała. Nie zamierzała się zadowolić niczym inny niż oszałamiająca kariera, wielka miłość i ekscytujące przygody.
***
Huncwoci (wyjątkowo w pełnym składzie) wylegiwali się w blasku czerwcowego słońca, co zdecydowanie stanowiło bardzo przyjemne zajęcie. Trawa była miękka niczym luksusowy dywan, kwiaty pachniały upajająco, nikt nie wołał na nudne lekcje. Czego więcej może chcieć od świata człowiek, mając szesnaście czy siedemnaście lat? Tyle się wydarzyło w ciągu minionych kilku miesięcy, kłopoty zdawały się nie mieć końca, ale jakimś cudem już było po wszystkim. I ponownie żaden z nich nie pożegnał się ze szkołą. Jak tu nie wierzyć w wyższą Opatrzność, która nad nimi czuwała?
– Na zdrowie! – Wszyscy czterej zgodnie unieśli pochodzące z przemytu butelki kremowego piwa. Szkło zalśniło w słońcu, a jednak napój okazał się kojąco chłodny. Czy magia nie jest wspaniała?
Nieco dalej, gdzieś za ich plecami rozlegały się ekstatyczne piski Lily i Dorcas, które próbowały moczyć stopy w jeziorze, nie drażniąc jednocześnie wielkiej kałamarnicy. Sądząc po okrzykach, raczej średnio im to wychodziło. James obejrzał się za siebie z uśmiechem. Miał nawet ochotę posłać dziewczynie całusa, ale kumple już dostatecznie się z niego śmiali.
– Wreszcie finito! – oświadczył z wyraźną ulgą, śledząc znaczącym spojrzeniem Syriusza.
Black wprawdzie nie zareagował, ale Lupin nie zdołał się powstrzymać. Wymownie przewrócił oczami, wyrażając tym dobitnie, co myśli o całej tej awanturze oraz jej „końcu". Nadal się fochał, chociaż przyjaciele powolutku, acz skutecznie przeciągali go na swoją stronę. Tylko Peter wciąż jeszcze nie był w stanie spojrzeć mu prosto w oczy. Gdzieś w głębi dobrze wiedział, co zrobił, choć bezpośrednio skonfrontowany wypierał się choćby cienia odpowiedzialności niczym banshee pastylki na chrypkę.
– Co znowu? – obruszył się Potter w reakcji na jego udręczoną minę. – Koniec to koniec, tak? Ja na pewno wprost umieram ze szczęścia, że mamy ten obłęd za sobą. Prawda, Łapa?
– No.
– I Dorcas pewnie też...
Nikt nie podchwycił tego subtelnego żarciku. Było na to o wiele za wcześnie, nawet jeśli na romantycznej linii Dorcas-Syriusz faktycznie coś jakby drgnęło. Przynajmniej pozornie, bo na przykład Remus miał co do tego poważne wątpliwości. Trzeba jednak przyznać, że on o wiele częściej miał okazję obserwować Łapę niż zajęty swoimi sprawami (i w związku z tym też nadmiernie optymistycznie nastawiony do świata) James. Może zmieniłby zdanie, gdyby w ciągu minionego semestru przesiedział choć chwilę na starożytnych runach.
– Ale tak serio. – Potter ponownie nabrał wiatru w żagle. – Następnym razem trzymajcie się w bezpiecznej odległości od tych dziewuch, okej?
– Ano – rzucił oględnie Black, ale Lupin dalej naciskał.
– Co masz na myśli? – zapytał tonem, który doradzał raczej ostrożny dobór słów we wrażliwym temacie.
James prychnął, fuknął i poczochrał nerwowo włosy.
– One są groźne! Mogłyby na serio wytarmosić Łapę za futro, gdyby tylko miały taką fantazję – uświadomił kumpli, nie owijając w bawełnę. – Bo to one miały w tym przypadku rację, a wy... wy z Glizdkiem zachowaliście się jak skończeni kretyni. Ba, jak Ślizgony!
– I totalne oblechy – podrzucił Luni.
– Bez kitu, aż brak mi słów! Wasze szczęście, że Yenlla i reszta też mają swoje za uszami i nie chcą nagłaśniać sprawy.
– No – zgodził się Syriusz.
– Nie chcemy powtórki z ostatniego meczu, nie?
– Nie.
– Te laski są pamiętliwe. Następnym razem się może nie udać. Widziałeś, co zrobiły z Ruskinem?!
– Aha.
– Niewiele brakowało, żebyś był następny, kumplu. Yenlla... Wiesz, to nie jest jakaś byle jaka rodzina, tak samo starzy tej całej Priscilli.
– Wiem.
– Mogli pozwać szkołę, mogli cię pociągnąć do odpowiedzialności. Gdyby chcieli zbadać, co było w piwie... Ba, one same mogły to zrobić albo wykorzystać jakiegoś pożytecznego idiotę od Slughorna
– Przecież to wszystko WIEM – zirytował się w końcu odpowiadający dotąd półsłówkami Złoty Chłopiec. – Czego jeszcze chcesz?
Potterowi nie zostało nic do dodania. Syriusz i tak był niereformowalny, przyzwyczajony do uprzywilejowania płynącego z urodzenia. Zupełnie jakby zapomniał, że sytuacja uległa zmianie – teraz cały ród Blacków z pewnością nie stanąłby za nim w przypadku grubszej afery. Nie miał przy sobie nikogo... I może właśnie to leżało u podstaw całego tego bałaganu.
Uświadomiwszy sobie to wszystko, James spojrzał na niego nieco cieplej, gdy po raz ostatni ciężko wzdychał nad jego losem:
– Słowo daję, Łapa, uniknąłeś Avady, to się teraz pilnuj.
– Dobra, jasna sprawa. Daj mi już spokój!
Potter odpuścił, z Lupinem szykowała się cięższa przeprawa – Black nie miał co do tego wątpliwości. Głos rozsądku i sumienia w osobie najbardziej kryształowego Huncwota od początku go ostrzegał, przecież już raz się o to pokłócili. Teraz Remus był naprawdę zły. Odchorował akcję na wieży bardziej niż Syriusz czy Peter, chociaż to nie on doznał fizycznych obrażeń.
Przyjaciele sprawili mu zawód... albo nawet gorzej. Od tamtej pory patrzył na nich inaczej. Podejrzliwie. Już drugi raz poważnie go zawiedli, balansując na granicy poważnego przestępstwa. Obaj okazali się niegodni zaufania i słabi. O ile za pierwszym razem zdołał jeszcze uwierzyć, że był to tylko nieszczęśliwy wypadek, to tym razem zaczął się poważnie zastanawiać, do czego jeszcze Black i Pettigrew byliby zdolni w sprzyjających okolicznościach...
***
Ostatni dzień przed powrotem do domu był niezmiernie ważny. To właśnie wtedy należało załatwić wszelkie zaległe sprawy i odnaleźć nieszczęśliwie zagubione w trakcie mijającego roku szkolnego przedmioty – porzucony w Hufflepuffie stanik, podarte w Slytherinie rajstopy, pożyczone w Gryffindorze kosmetyki... Yenlla Honeydell traktowała swoje zadanie bardzo poważnie. Nie warto było zostawiać po sobie śladów, które ktoś mógłby źle zrozumieć lub w przyszłości wykorzystać przeciwko niej. Lepiej zacząć kolejny semestr z czystym kontem.
Na sam koniec zostawiła sobie wizytę w bibliotece. Trafiła tam dopiero tuż przed zamknięciem, nawet bała się, że nie zdąży. Dlatego zdziwiła się, gdy po wyjściu ze świątyni wiedzy zauważyła, że ktoś inny jeszcze bardziej niż ona nie potrafi rozstać się na lato z książkami. A tymczasem oto z drugiego końca korytarza, z całym naręczem ciężkich tomiszczy w ramionach nadchodził przygarbiony prymus, Severus Snape. Znakomity z run i eliksirów, i... no tak, absolutnie wszystkiego, co Yenlla uświadomiła sobie z bólem oraz znacznym poślizgiem, bo do tej pory jakoś rzadko zwracała na niego uwagę.
A jeśli niesłusznie?
Pod wpływem impulsu postanowiła to naprawić. Odrzuciła do tyłu włosy, wypięła pierś do przodu i ruszyła na spotkanie kolegi z szerokim uśmiechem, gotowa uprzejmie odpowiedzieć na jego „cześć".
Zmierzali ku sobie z dwóch końców długiego korytarza, oświetlonego ciepłym, popołudniowym słońcem, dodatkowo nastrojowo przefiltrowanym przez kolorowe witraże. Drobinki kurzu wirowały w powietrzu, połyskując niczym brokat, a jaskraworóżowe włosy dziewczyny wprost raziły w oczy. Severus uginał się pod ciężarem drukowanej wiedzy, wyzwolona z jej okowów Yen stąpała lekko jak wróżka. Byli coraz bliżej, już niemal tuż-tuż, praktycznie mijali się w przejściu. Yenlla uniosła głowę, posyłając mu swoje najlepsze spojrzenie...
I napotkała nicość.
Konwencjonalne pozdrowienie, którego się spodziewała, nie padło. Chłopak się nie odezwał, chłopak na nią nie spojrzał, bardzo możliwe, że nawet jej nie zauważył. Wyminął ją idealnie obojętnie, kompletnie nie zwracając na nią uwagi, po czym zniknął za drzwiami biblioteki.
Wstrząśnięta Miss Hogwarts zatrzymała się w miejscu i z wrażenia aż za nim obejrzała. Serce biło jej dziwnie mocno, niespokojnie. Dawno nikt jej tak nie wkurzył, robiąc tak niewiele. W zasadzie... Nic.
Przeklęty Ślizgon ją zignorował! Tak po prostu przeszedł obok, jakby się w ogóle nie znali. Co za bezczelność, skoro ona właśnie tu i teraz zamierzała się zniżyć i przyznać do tej przypadkowej, luźnej znajomości. Bezczelność! No kto to widział?! Co za okropny, zarozumiały, oziębły i wredny, przemądrzały, niewychowany, obmierzły typ, który nie miał pojęcia, jak należy się zachowywać zgodnie z towarzyskim protokołem. Wstyd i hańba! Sam prosił się o nauczkę.
„Może w przyszłym roku, panie S.", pomyślała przewrotnie Yen, uśmiechając się do siebie w duchu. Miała dużo wolnego czasu i absolutnie pusty harmonogram, mogła mu poświęcić nieco uwagi.
Dokładnie w tej czujnej pozycji i z fatalnie wróżącą na przyszłość miną przyłapała przyjaciółkę Kitty.
– Co ty tu jeszcze robisz, Yenka? Czekamy na ciebie od GODZINY! Wiesz, ile jeszcze zostało do zrobienia? Trzeba się spakować i upić przed wielką ucztą. Ni chuja nie będę patrzeć na trzeźwo, jak Potter odbiera kolejny puchar! Nie po wszystkim, co się wydarzyło.
– Ja tym bardziej. Phi! – prychnęła Gwiazda nieco nieuważnie.
– A jak się nie pospieszymy, Ros wypije cały rum.
– Niech pije na zdrowie!
– I nie chcę cię martwić, ale chyba oczekuje bitwy na poduszki.
– O, serio?
– Widać tak wypada...
– Cudownie, zróbmy to!
Niespodziewana łaskawość obudziła w pannie Silverwand uzasadnioną podejrzliwość. Przyjrzała się szelmie uważnej, podczas gdy Yen wciąż jak zaklęta wpatrywała się w drzwi biblioteki. Pośród całego tego napięcia ponownie się otwarły i szybko zamknęły. Trzasnął zamek. „Khm, khm", odchrząknął nieco nerwowo młody, ale już dość głęboki i niski, mroczny głos – zapewne podrażniony stuletnim kurzem.
Piękna Yenlla zaśmiała się, przygryzając w zamyśleniu wargę. Kitty ciekawsko podążyła za jej wzrokiem.
– Na kogo ty...
– Cicho! – zgasiła ją natychmiast przyjaciółka.
Druga Krukonka zbladła.
– O nie!
– Niby dlaczego, Kit-Kat?
– Nie odważysz się!
Rozbawiona, rozochocona Yen pozbyła się już jednak resztek zahamowań, więc z rozkoszą pozwoliła się sprowokować.
– Chcesz się założyć?
***
Poranek następnego dnia niezbyt wyraźnie zapisał się w pamięci dziewcząt. Yenlla z jakiegoś powodu obudziła się owinięta w swoją kolekcję krawatów, a Rosmerta chyba... spała w jej szafie? Ale możliwe też, że zwyczajnie pomyliła drogę do łazienki, a później już nie chciało jej się wracać. Kitty przez cały czas chichotała jak wariatka i za żadne skarby nie mogła przestać, więc bardzo prawdopodobne, że znowu ćwiczyły po pijaku zaklęcia i któreś z nich ją trafiło. Priscilla tylko kręciła głową – zaskakująco silną, jak widać – pomagając nieogarniętym koleżankom dopakować się przed wyjazdem na stację.
– O Roweno i Helgo! – jęczała półprzytomna Miss Hogwarts. – Co pomaga na kaca? Tylko szybko...
– Zdrowy rozsądek – podrzuciła Priscilla.
– Za późno.
– Klin? – zaoferowała Rosmerta, rasowa barmanka.
– Za wcześnie.
– Nie, ona ma rację – ocknęła się Kitty. – Bloody Mary to podobno genialne remedium na syndrom dnia następnego. Tak czytałam. Coś skołujemy przy śniadaniu, składniki będą pod ręką.
Ta myśl zdecydowanie podniosła na duchu trzy Krukonki i jedną Gryfonkę. Plan rzeczywiście był dobry, niestety gorzej z wykonaniem – w szkockim zamku bez problemu dało się pozyskać mandragory czy wnykopieńki, ale gorzej z pomidorami. Szczęśliwie dziewczęta wykazały się kreatywnością, zastępując sok pomidorowy – dyniowym. Przynajmniej z wódką nie było problemu. Yen miała w zapasie dość podwiązek i piersiówek, żeby skutecznie walczyć z prohibicją.
– Jakim cudem nas jeszcze nie wylali? – zastanawiała się całkiem poważnie panna van der Lassenhoff, z uwagi na wysoki wzrost często służąca koleżankom za żywy parawan.
– Bo bez nas ta szkoła byłaby tragicznie smutna – odpowiedziała zarozumiale Yen, radośnie wieszając się na szyi Rosmerty. – Biedne małe Gryfonki nie miałyby pojęcia, że nie muszą zawsze i bezwzględnie nocować tylko w swoim łóżeczku.
– Kocham cię, Yenka – wyznała od serca jej najnowsza przyjaciółka.
– I pomyślcie tylko, jak ucierpiałaby edukacja seksualna!
– Yenlla... – tym razem przerwała jej Pris. – Błagam.
– No co?
– Pewnego dnia zostaniesz milusią żoneczką jakiegoś skończonego kretyna, dorobisz się gromadki dzieci i będziesz się co wieczór modlić, aby twoje pociechy nie spotkały w szkole takiej diablicy jak ty!
– O nie, nie, nie, nie, nie! – zaprotestowała żywo szelma, odruchowo niemal się przeżegnując. – Wypluj te słowa, to byłoby absolutnie strasznie! Nigdy się nie zmienię – oświadczyła, przykładając rękę do serca i dla podkreślenia dramatyzmu sceny wspinając się na krzesło, a później na stół. Niestety, nie trafiła i prawie spadła na zszokowaną Beatrycze, zanim przytrzymała się Kitty. – Uroczyście przysięgam, że już zawsze będę obłąkana.
– Ja też! – Ros naturalnie podążyła w ślad za nią.
– I ja! – zgodziła się Kitty.
– Niech wam będzie – dodała ostrożnie Priscilla. – Rozważę propozycję.
Po śniadaniu, które nieco rozciągnęło się w czasie z powodu ogólnego nieogaru wszystkich zaangażowanych, wciąż jeszcze pozostało wiele do zrobienia, a sytuacji bynajmniej nie poprawiał fakt, że Yen przez cały czas prześladował swoisty festiwal przedziwnych zdarzeń.
Po pierwsze, nie była w stanie wytropić pięknego czerwonego szala Rosmerty, który pożyczyła po pechowej potańcówce, żeby później przypadkiem go zgubić. Ostatecznie znalazł się na dziedzińcu – brutalnie potargany i powieszony na drzewie, co zapewne miało stanowić jakiś ostrzegawczy komunikat na przyszłość.
Po drugie, podczas śniadania otrzymała tajemnicy list... czy raczej kopertę z czystą, białą kartką w środku. Krukonki podejrzewały wprawdzie, że może zawierać ukryty tekst, jednak nie potrafiły go wydobyć na żaden ze znanych sobie sposobów. Yenlla nawet planowała pomyśleć o tym przez wakacje, ale – zero zaskoczenia – zgubiła i kopertę, i kartkę – jak wiele innych rzeczy wcześniej i później.
Po trzecie, miała spory problem z namierzeniem swojego kufra. Na pewno zostawiła go w sali wejściowej przed śniadaniem, a następnie namówiła jakiegoś sympatycznego kolegę, aby dostarczył go do powozu, jednak później długo nie mogła go wypatrzeć pośród zamieszania na stacji w Hogsmeade. Gdy była już bliska ataku paniki, kufer wreszcie sam się znalazł... wraz ze skromnym bukietem stokrotek, który ktoś zaczepił przy jego rączce. Była to bardzo ciekawa zagadka, której nigdy nie udało się rozwiązać.
– Myślisz, że to Rosier? – podrzuciła Kitty.
– Szczerze wątpię. – Skrzywiła się sceptycznie Yen. – Nie są czarne.
– Jego podejrzewałabym raczej o egzekucję szala – sprostowała zawsze czujna Priscilla. – No cóż, z pewnością masz jakiegoś adoratora. Co za niespodzianka.
– Jak się czegoś dowiesz, to napisz – prosiła tymczasem Ros, która nie mogła się rozstać ze swoją nową najlepszą przyjaciółką. – I jak się nie dowiesz, to też napisz. Pisz do mnie koniecznie, proooszę!
Czułe pożegnanie na stacji przeciągało się w nieskończoność, bo dla Rosmerty był to koniec drogi. Nie wybierała się pociągiem do Londynu, bo i po co? Mieszkała w magicznej wiosce, więc w zasadzie zawsze była w domu.
– Nie martw się, niedługo się zobaczymy – pocieszała ją Kitty. – To tylko dwa miesiące.
– Równie dobrze mogłaby być wieczność! Przecież wy przez cały czas będziecie się spotykać w trakcie wakacji, prawda?
– Hm, no wiesz... – zawahała się Kitty, zerkając niepewnie na Yenllę.
– Nie tyle, ile byśmy chciały – podchwyciła zaraz Gwiazdella. – Za tydzień wyjeżdżam na warsztaty, a potem na krótkie wakację z rodzicami. Cały sierpień spędzę przecież na obozie tanecznym.
– Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę!
Rozpacz po raz kolejny całkowicie opanowała nieszczęśliwą Rozmertę. Dziewczęta zaczęły się ściskać od nowa, jakby jutro miało nie nadejść, a one miałyby się więcej nie spotkać. Życie nigdy nie jest tak dramatyczne, a rozstania równie tragiczne jak w wieku nastu lat.
– Musisz mnie odwiedzić – zaproponowała przejęta Yenlla. – Co to za problem? Albo umówimy się na Pokątnej. Wybierzemy się razem po podręczniki i...
Uwięziona w Hogsmeade i niemal przykuta łańcuchem do Trzech Mioteł jedyna córka lokalnej barmanki smutno spuściła wzrok, jej pociągnięte błyszczykiem domowej produkcji wargi zadrżały i naprawdę niewiele brakowało, aby ponownie się rozpłakała.
– Przepraszam! – Łzy jak na zawołanie stanęły również w oczach Yen. – Porozmawiaj z mamą, na pewno cię puści.
Nie musiała. Wiedziała, co na podobną prośbę odpowie jej matka... Zauważy rozsądnie, że Rosmerta nie potrzebuje Pokątnej, bo wszystko ma na miejscu. Nie ma żadnego powodu, aby się włóczyć po Londynie.
– Po fiasku z potańcówką? Prędzej piekło zamarznie...
– Spróbuj. Będziemy czekać na znak!
W końcu nie dało się dłużej przeciągać nieuniknionego. Rozległ się ostrzegawczy gwizd pociągu, z lokomotywy buchnęła malownicza para. Wiadomo że tylko dla efektu, bo tajemniczą maszynerią od zawsze poruszała magia. Inaczej byłoby to skrajnie nieekologiczne.
Krukonki wskoczyły do pociągu w ostatniej chwili, ale to wcale nie znaczy, że nie czekał na nie wcześniej zarezerwowany przedział, o który zadbał najmłodszy asystent, uroczy mały Gilderoy, odpowiednio wytresowany do użytku przez pannę van der Lassenhoff. Gwiazdy Domu Roweny natychmiast przejęły przestrzeń w posiadanie, rozrzucając wokół mnóstwo rzeczy, aby zniechęcić ewentualnych towarzyszy podróży. Wolne miejsca? Jakie znowu wolne miejsca, skoro same ledwo się mieściły, a ego panny Honeydell ogólnie zasługiwało na całkiem osobny wagon.
– To był bardzo dobry rok – uznała Yen po namyśle.
– O nie, to był koszmarny rok – nie zgodziła się z przedmówczynią Priscilla. – Nie pamiętam, kiedy się ostatnio tyle stresowałam. Czy mam ci przypomnieć, ile straciłaś punktów, ile cennych godzin lekcyjnych zmarnowałaś? Ba, ściągnęłaś nam na głowę Rosiera i Huncwotów. I jeszcze świeciłaś cyckami na meczu quidditcha!
– Jeszcze raz podkreślam, że nie było żadnych cycków – odparła urażona. – Ale zawsze możemy to naprawić na ostatnim roku.
– Ani mi się waż! Sama napiszę do twojej matki, Honeydell.
– Dobrze, profesor van der Lassenhoff, niech pani będzie. Kurde, czeka nas długa droga do domu... Pokazujce, co macie.
Priscilla wyciągnęła książki, Kitty kolorowe magazyny. Yenlla zrzuciła z powrotem na podłogę ciężki kufer, który ktoś łaskawie umieścił za nią na wysokiej półce, i zaczęła w nim grzebać. Przyjaciółki nie miały pojęcia, czego znowu szuka, ale narastający bałagan wskazywał dobitnie, że prędko tego nie znajdzie.
– Na pewno gdzieś jeszcze miałam buteleczkę...
– Wszystko wylałam – rozwiała jej złudzenia Priscilla.
– COOO?!
– To ja pytam, co cię opętało? Musisz się ogarnąć i wytrzeźwieć, bo jak tak dalej pójdzie, spędzisz lato na odwyku.
– No już dobra, dobra.
Zdeprymowana Yenlla wzdychała ciężko, rozglądając się bezradnie po przedziale. Co tu zrobić, co począć z tak pięknie rozpoczętym dniem? Po pierwsze i najważniejsze – sięgnęła po grzebień i starannie rozczesała kruczoczarne włosy, które z każdym pociągnięciem stawały się dłuższe i bardziej różowe. Priscilla naturalnie przewróciła oczami, ale Kitty postanowiła się nauczyć tej sztuczki. Dzięki temu Yen nie nudziła się przez całe dziesięć minut, po czym znowu zaczęła się wiercić. Energia wprost ją roznosiła... Miała niewiele czasu, aby poszaleć przed powrotem do o wiele za spokojnego domu rodzinnego
Szczęśliwie wtedy stał się cud i pośród szumu i stukotu magicznego pociągu usłyszała coś jeszcze. Bardzo charakterystyczne kroki ewidentnego służbisty, który wciąż nie wyzbył się szkolnych nawyków i najwyraźniej patrolował korytarz. Yen uchwyciła się tej wspaniałej okazji, którą zesłał jej wszechświat.
– Cóż, wobec oczywistych braków... trzeba pomyśleć o innych rozrywkach, czyż nie?
Poruszyła się błyskawicznie i dopadła drzwi dokładnie w chwili, gdy nowa ofiara mijała ich przedział.
– Och, Jeremiah! – zaśpiewała słodko.
Nieszczęśnik wystraszył się niemal na śmierć.
– Yen? – wyjąkał.
– Cześć, Jer! – Rozjarzyła się w przymilnym uśmiechu, przeginając, wdzięcząc i niby przypadkiem opierając na jego ramieniu.
– Eee...
– Może do nas dołączysz?
Chłopak rzucił szybkie spojrzenie do wnętrza przedziału, gdzie Kitty dusiła się ze śmiechu, a Priscilla... O dziwo, Priscilla też, co nie zdarzało się znowu aż tak często. Prefekt widocznie uznał, że to dla niego zbyt wiele, bo wykręcił się od towarzystwa pod byle pretekstem i prędko umknął w siną dal.
Yen wyglądała na rozczarowaną.
– A temu co się stało?
Co zaskakujące, z wyjaśnieniem pospieszyła właśnie panna van der Lassenhoff, która zwykle trzymała się z dala od uwodzicielskich afer koleżanki. Ale nie tak łatwo i nie wprost. Zamierzała ją najpierw trochę podręczyć.
– Komu? – zapytała niewinnie.
– Temu... No, prefektowi naczelnemu Puchonów. Jer... – nagle jakby zwątpiła w to, co mówi. – Jeremiah Jakmutam. Na pewno kojarzycie...
Koleżanki wpatrywały się w nią z uprzejmym zainteresowaniem. Dość przewrotnym, złośliwy i wymownym.
– O co wam chodzi?! – zirytowała się wreszcie.
– Jeremiah Johnson ukończył szkołę w zeszłym roku – uświadomiła jej wielkodusznie Priscilla.
– Obecnie jest na stażu w ministerstwie – dodała Kitty.
– Którą to fuchę załatwił mu brat.
– Po znajomości.
– Ale... Przecież... – Yen bardzo wolno, opornie składała klocki. – Więc Jer... Więc kto to był, do ciężkiej cholery?!
Pozostałe Krukonki wymieniły wyniosłe spojrzenia, ciesząc się rzadką w naturze chwilą tryumfu nad nieznośną szelmą.
– Wstyd, Yenka! – nie wytrzymała Kitty i rozchichotała się na dobre. – Powinnaś nieco lepiej się orientować w tym, kogo aktualnie uwodzisz.
– Słucham?!
– Miło mi cię poinformować, kochanie, że przez cały merlinowy rok bezczelnie flirtowałaś z moim bratem. Rzeczywiście nowym prefektem Hufflepuffu, choć niestety nie naczelnym. Jest za młody.
– Filip? – Skrzywiła się odruchowo Yenlla.
– O tak! Jakże się cieszę, że w końcu mieliście okazję się poznać i nawet, jak wnioskuję, przypadliście sobie do gustu.
– Ja... Eee... Skąd miałam wiedzieć?! Nie jesteście ani trochę podobni!
– Cóż, nie jest to absolutnie obowiązkowy wymóg. Może w przypadku bliźniąt, a to nie jest ten przypadek. Dlatego przyjmij moje serdeczne gratulacje, Yenlla. Uwiodłaś nieletniego!
– Nie wierzę!
Zszokowana Yen z wrażenia przysiadła ciężko na swoim miejscu, załamując ręce. Oczywiście wiedziała, że Priscilla ma młodszego brata. Ich mama, kobieta niezwykle zajęta i skupiona na karierze, pragnęła jak najszyciej uporać się z udrękami macierzyństwa, więc sprawiła sobie dzieci dokładnie rok po roku. Yenlla na pewno poznała wcześniej Filipa, musiała! Problem w tym, że jakoś wypadł jej z pamięci... Dlatego tak się zdziwiła, gdy Pris w tym roku niespodziewanie zapragnęła ich zeswatać. I teraz wreszcie dowiedziała się dlaczego – bo to ona sama najwyraźniej wykonała pierwszy krok na tej grząskiej ścieżce.
– Wywarłaś na nim ogromne wrażenie – znęcała się nad nią w dalszym ciągu Priscilla. – Od miesięcy nie mówi o nikim innym. Myślę, że... Tak, tak! – ożywiła się. – Jak najbardziej ma prawo uważać, że jesteście parą. A jakie jest twoje zdanie na ten temat, moja ulubiona bratowo?
Panna Honeydell – o ile jeszcze – posłała jej złe spojrzenie spod oka. Przynajmniej w pierwszym odruchu. Bo później, gdy nieco to sobie przemyślała...
– Niech ci będzie, Pris, wygrałaś. Wpadnij do mnie w ten weekend, zanim wyjadę na warsztaty. Mama na pewno się ucieszy, uważa, że masz na mnie dobry wpływ. I weź ze sobą Filipa. Rozważę kandydaturę, ale niczego nie obiecuję.
– Łaskawa pani! – przyklasnęła pomysłowi Kitty.
– Yenlla I Dobrotliwa.
– Cesarzowa Prokrastynacji.
– I rozpusty!
***
O wyznaczonej godzinie na peron 9 i ¾ na słynnej stacji King's Cross w Londynie wysypali się roześmiani uczniowie Hogwartu, z konieczności mniej lub bardziej sprawnie poprzebierani za zwyczajnych mugoli. Niektórzy cieszyli się, że po bardzo długiej przerwie wracają do domów, niektórzy trochę mniej – jeśli nie mieli dokąd wracać. Mimo to nie tracili humoru, żegnali się czule i planowali wakacje. Byli też tacy, którzy wykorzystywali do cna ostatnie wspólne momenty, załatwiając na szybko konkretne interesy.
– Jesteśmy w kontakcie, Snape – odezwał się Rosier zimno, niemal urzędowo do szkolnego kolegi. – Jeżeli nadal interesuje cię to, o czym rozmawialiśmy, czekaj na wiadomość.
Severus nie zdążył odpowiedzieć. Gdy tylko Marisa dostrzegła, z kim rozmawia, zaraz znalazła się obok i wmieszała w konwersację.
– Co się tak czaicie? O czym rozmawiacie?
– Nie twój interes – próbował ją spacyfikować Rosier.
– Może po prostu lubię wiedzieć, hę?
– Uważaj, ciekawskie wiedźmy krótko żyją.
Niezainteresowany nużącym konfliktem znajomych Snape wycofał się na tyle subtelnie, że nawet go na tym nie przyłapali. Mistrzem nie zostaje się z dnia na dzień, jednak on miał za sobą wiele lat treningów.
Inni uczniowie Hogwartu mieli własne, bardzo poważne przemyślenia.
Syriusz Black opierał się o jeden ze wsporników, stojąc z dala od zamieszania. Po niego naturalnie nie wyszedł żaden z krewnych, więc czekał spokojnie z boku, aż James ustali wszystko ze swoimi rodzicami. Miał nadzieję, że się uda, bo jeśli nie... Do domu i tak nie mógł wrócić.
Skrzyżował ramiona na piersi i zmarszczył groźnie brwi, gdy tak przyglądał się beztrosko rozgadanym kolegom i koleżankom. Nagle w powodzi rozmaitych głów pojawiły się neonowe włosy... W tym sezonie jaskrawy odcień różu nosiła tylko jedna dziewczyna, a na samo wspomnienie o niej Black aż skulił się w sobie.
Nienawidził Yen. Pustej idiotki, puszczalskiej lafiryndy, wrednej wiedźmy! Przyjaciółki Ślizgonów i innych społecznych mętów. Przez moment dał się nabrać na jej sztuczki i teraz czuł się wyjątkowo głupio. Ale spokojnie, bez paniki – czas zemsty nadejdzie. I wtedy pożałuje... wszyscy pożałują!
Gdzieś za jego plecami, w innym cichym kącie z dala od ogólnego zamętu, Kitty subtelnie zrywała z Puchonem, który zbyt wiele sobie wyobrażał po słynnej potańcówce i o którym w ferworze zdarzeń kompletnie zapomniała.
– Nie czuję się gotowa na poważny związek. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
– Czy to przez tę twoją koleżaneczkę? – Wzgardzony kandydat zamiast pogodzić się z losem, przybrał postawę defensywną. – Uważa, że nie jestem dość dobry, żeby się przy was kręcić?
– Widzisz... Jeśli tak myślisz, to naprawdę nie jesteś. Żadna dziewczyna nie ma życzenia słuchać podobnego jojczenia. Problemy z niską samooceną musisz rozwiązać sam, przykro mi.
Panna Silverwand wzruszyła ramionami, odwróciła się na pięcie i posłała w powietrzu ostatniego całusa mijającej ją właśnie Yenlli.
– Pa, skarbie! Do zobaczenia!
Z zasięgu Kitty niemal natychmiast porwała ją stęskniona Marisa.
– Yen, królowo! Pomyśl o mnie czasem.
– Nawet codziennie, skarbie.
Ściskając się z entuzjazmem, omal nie zadeptały zaaferowanego Gilderoya Lockharta. Młody Krukon opowiadał właśnie rodzicom o swoim nowym pomyśle na życie – oszałamiającej karierze scenicznej, która bez wątpienia go czekała. Matka słuchała tego z otwartymi ustami, pilnie zastanawiając się, czy włosy syna na pewno były aż tak jasne, gdy ostatnio go widziała. A jeśli był to efekt naturalny – ach, to gorące, szkockie słońce! – to czemu wyglądały na spalone i skąd się brał ten potworny, chemiczny zapach?
Nieco dalej Priscilla strofowała brata, który bez pomocy magii nie mógł sobie poradzić z jej przeładowanym książkami kufrem podróżnym. Nic dziwnego, skoro musiał dźwigać też swój o podobnych gabarytach.
– No to się porobiło – wzdychała raz po raz. – Ale chyba jesteś zadowolony, co? Przynajmniej zwróciła na ciebie uwagę.
– Ha! Ożenię się z tą dziewczyną – oświadczył raczej nieśmiały z natury Filip z zaskakującym przekonaniem. Najwyraźniej intymne chwilę sama na sam z Miss Hogwarts w łazience prefektów dały mu nadzieję na przyszłość.
– Yenlla lubi jasnowłosych sportowców – hamowała jego zapędy siostra. – Skąd pomysł, że mogłaby nagle stracić głowę dla chuderlawego bruneta?
– Nigdy nie wiadomo. Spędzimy razem wakacje, tak?
– Taki jest plan.
– A później mam jeszcze cały rok. Kto wie, co się wydarzy?
– Optymista!
Co zabawne, przez cały ten czas w Filipa wpatrywała się intensywnie przyczajona w cieniu Beatrycze, największa przegrana wiosennego semestru. Czyżby planowała w najbliższej przyszłości odegrać się na Yen za wszelkie nieszczęścia? Musiała być zaiste szalona, jeśli liczyła, że uda jej się tego dokonać pod czujnym okiem Priscilli... albo kosztem jej brata.
– Łapy precz! – Pogroziła koleżance pięścią.
Yen jak zwykle pozostawała nieświadoma snujących się wokół niej intryg matrymonialnych. Na drugim końcu długiego peronu wypatrzyła już kogoś, kogo chciała zobaczyć najbardziej na świecie. Ruszyła do przodu i...
– Ojej, bardzo przepraszam!
Wpadła na kogoś i omal go nie staranowała. Nawet nie zauważyła, kto to konkretnie był. Chłopak natychmiast wykonał unik i pochylił się, chwytając w locie jej kufer, zanim zmiażdżył mu stopę.
– Znowu to samo – mruknął nabzdyczony, głęboki mroczny głos gdzieś z poziomu chodnika.
Yenlla nie usłyszała tego komentarza, bo w tym samym momencie jej spojrzenie skrzyżowało się ze wściekłym wzrokiem Rosiera. Nie miał dla niej więcej słodkich słówek, poezji ani tulipanów.
– Dziwka – warknął.
Panna Honeydell dumnie zadarła nos do góry i odrzuciła do tyłu włosy, nie zaszczycając go odpowiedzią. Po co? Sam najlepiej wiedział, co stracił. Zresztą, nie miała czasu na głupie przepychanki.
– Mamo! – krzyknęła, machając zawzięcie. – Tutaj!
Elizabeth Honeydell (dawniej ekscentrycznie zwana Herballą) odwróciła się, obdarzając ją uśmiechem cieplejszym niż czerwcowe słońce. Była drobną kobietą delikatnej urody, z gładko przyczesanymi włosami i świeżą twarzą bez ani grama makijażu. Dzięki temu nic nie odciągało uwagi od jej jasnych oczu w kojącym odcieniu błękitu.
– Nareszcie! – Klasnęła w dłonie. – Ile można czekać, aż się nagadacie? Przecież nie rozstajecie się na wieki.
Yenlla padła w jej ramiona, tuląc się i mrucząc jak mały kociak. Poczuła od mamy charakterystyczny zapach ziół, co oznaczało, że oderwała się od pracy tylko po to, aby osobiście odebrać ją z dworca. Elizabeth pogładziła córkę po włosach.
– Co za okropny kolor.
– Jest modny, mamo!
– A ta sukienka? Wszystko ci widać.
– Tere-fere! Wcale nie.
– Porozmawiamy o tym w domu.
– Ale... nie jesteś zła?
Herballa spojrzała na swoją idealnie śliczną (pomijając włosy), ale często zaskakująco niepokorną córkę (krew nie woda) i zaśmiała się uroczym śmiechem przypominającym dźwięk srebrzystych dzwoneczków. Nie było na świecie drugiej osoby, która śmiała się tak szczerze, nawet jeśli dość rzadko.
– Yen, głuptasie, nigdy nie mogłabym się na ciebie gniewać. Masz swój własny rozum i wiesz, co masz robić. Nie pozwól, aby ktokolwiek ci w tym przeszkadzał.
Uspokojona córka objęła ją mocno w pasie i pozwoliła poprowadzić się do wyjścia z peronu. Wiedziała, że całkiem niedaleko czeka na nią przytulny dom, kochający rodzice oraz całe tabuny krewnych, znajomych i skrzatów, gotowych spełnić każdą jej zachciankę. Czekały ją kolejne cudowne wakacje, a później...
Hm... Nie, nie miała czasu myśleć teraz o przyszłości. Wolała cieszyć się chwilą i ciepłym uściskiem delikatnej dłoni swojej mamy.
KONIEC
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro