Do boju, Gryfoni!
Hey, hey, you, you, I don't like your girlfriend
No way, no way, I think you need a new one
Hey, hey, you, you, I could be your girlfriend
Hey, hey, you, you, I know that you like me
No way, no way, you know it's not a secret
Hey, hey, you, you, I want to be your girlfriend
(Avril Lavigne: Girlfriend)
Pogoda w sobotę nie zawiodła. Dzień wstał rześki i świeży, wiał lekki, przyjemny wiaterek i mimo że o poranku było nieco pochmurno, spodziewano się, że wkrótce wyjdzie słońce i widoczność znacznie się poprawi. Odziana w maskujący trencz Yenlla opychała się grzankami z cynamonem. Obok niej siedziały równie szczelnie zakryte koleżanki – tyle że odziały się bardziej konserwatywnie, w przepisowe, szkolne szaty wierzchnie. Kitty odświętnie nastroszyła swoje firmowe kucyki, a Yen odważyła się zostawić kilka różowych pasemek. Priscilla nie zajmowała się aż tak bardzo swoim wyglądem, zamiast tego ślęczała nad egzemplarzem „Quidditcha przez wieki".
– To naprawdę nie ma sensu – narzekała. – I te tłuczki... Dziwne, że ktokolwiek dożywa do końca gry.
– Kogo to obchodzi? – Wzruszyła beztrosko ramionami Yen. – Nie zamierzamy w to grać ani pisać doktoratu. To tylko niewinna rozrywka.
W Wielkiej Sali aż wrzało. Sezon quidditcha zaczynał się na nowo po zimowej przerwie, więc pierwszy mecz budził olbrzymie emocje. Po zeszłorocznym sukcesie morale w Ravenclawie wciąż były wysokie, podobnie jak oczekiwania. Krukoni przodowali w tabeli pomimo znacznie słabszej drużyny, odkąd zniknęła niekwestionowana gwiazda – Conor Byrne. Gryfonów tymczasem prześladował ciągły pech i wypadki, dlatego po ostatnich rozgrywkach zostali w tyle. Planowali jednak jak najszybciej odrobić straty – temu miał służyć między innymi powrót zawieszonego Blacka. Ślizgoni wykazywali zbliżony apetyt na sukces, dlatego nic dziwnego, że starcie tytanów zapowiadało się krwawo. Podczas śniadania wystąpiły pierwsze incydenty i przynajmniej jedna bezpośrednia bójka, a były to wyłącznie te zauważalne podchody. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że jeszcze więcej dzieje się za kulisami, z dala od profesorskich oczu.
Drużyna Gryffindoru unikała spożywania czegokolwiek przy stole, odkąd rozeszła się plotka, że Ślizgoni jakimś pokątnym sposobem uzyskali dostęp do wielu nieprzyjemnych substancji – głównie eksperymentalnego, eliksirycznego rękodzieła – których bynajmniej nie wahali się stosować. Wcześniejsze przypadki pokazały, że trutkę ciężko było wykryć i wprost udowodnić działanie na szkodę przeciwnika. Jak to robili i skąd brali szkodliwe eliksiry? Nikt nie wiedział i nikt nie chciał ryzykować. Śliskie węże zdecydowanie urastały do swojej przebiegłej legendy.
– Cześć! – Rosmerta ominęła stół Gryfonów i dołączyła do swoich koleżanek. Nie było trudno się domyślić, dlaczego spóźniła się na śniadanie. Do meczu przygotowała się bardzo starannie. Jej oczy i paznokcie połyskiwały brokatem, a bujny kucyk chwiał się malowniczo na czubku głowy.
– Ślicznie wyglądasz – pochwaliła Kitty.
– Dzięki! – Zadowolona z komplementu Ros cała się rozjarzyła, po czym przycupnęła u boku Yen. – Starałam się.
– Wszystkie jesteśmy piękne i będziemy się świetnie bawić. Czego chcieć więcej od życia? – Wczesna pobudka wyjątkowo nie zaszkodziła pannie Honeydell, która była tego dnia w świetnym nastroju. Miała swoje własne plany i drobne intrygi, które należało wprowadzić w czyn, więc zdecydowanie była aktualnie zadowolona z siebie, życia i świata.
– No nie wiem... – zmartwiła się Rosmerta, sięgając po owsiane ciasteczko. – Chodzą słuchy, że w nocy ktoś podrzucił Potterowi do łóżka węża. Może być ostro.
– Bez przesady! – prychnęła Priscilla. – Równie dobrze Gryfoni mogli to sami zrobić. W tym Domu uwielbiają dramę.
– Tak czy siak, będą się mścić. Syri... Syriusz chodzi cały nakręcony, a on nie może znowu podpaść. W końcu go wyleją.
Yen zerknęła w stronę stołu Gryffindoru i poszukała wzrokiem Huncwotów. Siedzieli w rogu stołu, dość blisko siebie. O ile James nie sprawiał wrażenia, że domniemany wąż w jakikolwiek sposób go uszkodził (objadał się wszystkim dookoła, aż mu się uszy trzęsły, i cały czas szczerzył się do rudej Lilki), o tyle Syriusza ewidentnie nosiło z wściekłości. Obok niego siedział Remus, który już wrócił na zajęcia, mimo że nadal wyglądał bardzo źle. Blady, z cieniami pod oczami... Musiał rzeczywiście być ciężko chory.
„Biedak", rozczuliła się odruchowo Yen. Polubiła Lupina i zastanawiała się, co też taki sympatyczny chłopak porabia z naczelnymi chuliganami Hogwartu.
Napięta atmosfera przy stole Gryfonów miała konkretne przełożenie na nastroje w Domu Slytherina, którego przedstawiciele wydawali się wybitnie z siebie zadowoleni. Nic dziwnego, jeśli naprawdę udało im się dokonać włamu do Wieży Gryffindoru, bo to jednak był spory sukces. Znacznie większy niż posypanie szat przeciwnika swędzącym proszkiem, co stanowiło największe osiągnięcie minionego sezonu. Gdzieś tam w tłumie uczniów znajdował się też Rosier. Rozłożył wokół siebie jakieś papiery, być może strategiczne notatki i rysunki, ale nie bardzo miał czas się nimi zajmować, skoro próbował łowić wzrokiem Yen. Krukonka uśmiechnęła się do niego łaskawie i puściła oko.
– Słowo daję, zacznę ci dosypywać bromu do jedzenia, dopóki się nie otrząśniesz – odgrażała się Priscilla, gdy przyłapała ją na tym akcie łaskawości.
– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. – Wzruszyła ramionami szelma. – Lepiej się zbierajmy, musimy zająć najlepsze miejsca. Na górnych trybunach i daleko od nauczycieli.
– Nie zamierzasz chyba zrobić nic głupiego? – zapytała podejrzliwie jej koleżanka.
– To zależy. – Jak zwykle nie ani jej się śniło czegokolwiek tłumaczyć. – Ale lepiej zabezpieczcie tyły... i ewentualny odwrót.
***
Wczesne przybycie na stadion gwarantowało dobre miejsca, ale też całe morze nudy, gdy wokół dobiegały końca ostatnie przygotowania, a pani Hooch i Żelazna Dziewica kłóciły się zawzięcie o zaakres i definicję fauli – zapewne nieco odmienną dla Huncwotów i reszty świata. Młodociani ochotnicy pod wodzą profesor Sprout poprawiali wygląd idealnego trawnika na boisku, a ci, którzy mieli więcej szczęścia, oblatywali szkolne miotły, sprawdzając stan techniczny. Niewyspana Yenlla ziewała szeroko, Priscilla w dalszym ciągu maltretowała przewodnik po tajnikach quidditcha, a Kitty i Ros grały w karty.
– Myślę, że następnym razem zgłoszę się na komentatorkę, jeśli Yen znowu zamierza nas tu ciągać – rozważała całkiem poważnie panna van der Lassenhoff. – To będzie dobrze wyglądać w papierach. Znaczy, że się udzielam w społeczności studenckiej i wykazuję zdrowe podejście do aktywności fizycznych.
– No ba, można by wręcz rzec, że kwalifikujesz się na stypendium sportowe – zaśmiała się Gwiazda.
– Gdyby wyliczali je na podstawie dupogodzin wysiedzianych na stadionie, wszystkim nam coś by skapnęło – zgodziła się Kitty. – Mogłoby się to już zacząć. I skończyć.
– Gracze dopiero się przebierają – zauważyła Rosmerta, która prowadziła pilną obserwację otoczenia. – Już niedługo. O! Ojoj... – zapowietrzyła się nagle i spłonęła rumieńcem, a karty wypadły jej z rąk.
Pozostałe dziewczyny zerwały się z miejsc i ciekawsko zawisły na barierkach, gapiąc się w dół.
– Co jest? Co się stało? – dopytywała Kitty.
Najlepiej przygotowane na każdą okoliczność panny Honeydell i van der Lassenhoff wyciągnęły operowe lornetki, po czym w idealnej synchronizacji przyłożyły je do oczu.
– No tak – westchnęła Priscilla. – Black.
– Bez koszulki – dodała Yen. – No, no, Ros. Zaczynam dostrzegać w koledze z Gryffindoru pewne uroki.
– Obie potrzebujecie bromu, jak Rowenę kocham...
– Tylko co on tam robi. Hmm... – zastanawiała się na głos Yen. – I co to za lafirynda?
– Gdzie? Gdzie?
Rosmerta niemal wyrwała z jej rąk lornetkę. Syriusz wyszedł z szatni, żeby się przewietrzyć, bo wciąż wyglądał na wzburzonego. Cokolwiek się tam działo, musiało go nieźle wkurzyć, skoro wypadł tak, jak stał. Nieopodal szatni czekali jego kumple, z którymi teraz dyskutował, a kawałek dalej mignęły przelotnie marchewkowe włosy i...
– Rudą kojarzę – rzuciła Yen niezbyt pochlebnym tonem. – A ta druga?
– Dorcas – zgrzytnęła zębami Rosmerta.
Zdecydowanie miała powody do zazdrości. Ładna dziewczyna o brązowych włosach nie znalazła się tam bez powodu. Wdzięczyła się do Syriusza, próbując go zagadać, a jemu wyraźnie nie było to niemiłe.
– Oho, konkurencja – skomentowała Priscilla.
– Kłopoty – poprawiła Kitty.
– Chyba panna Dorcas również życzy sobie znaleźć węża pod kołdrą – oświadczyła chłodno Yen. – Nie zagwarantujemy jej może tego, o którego naprawdę chodzi, ale możemy zapewnić ciekawą alternatywę.
– Nie no, co wy? – stropiła się Ros. – Żartujecie, prawda?
– Oczywiście, kochanie – pospieszyła z zapewnieniem Kitty. – To tylko w ostateczności. Yenka zna wiele prostszych sposób, aby zmienić czyjeś życie w piekło.
– Aha, jednym z nich jest quidditch – mruknęła Pris.
– Oj tam, za bardzo się tym przejmujesz. – Yenlla odrzuciła do tyłu włosy i elegancko rozsiadła się z powrotem na swoim miejscu. – Po prostu zasady gry nie mają sensu, wszystko dzieje się przypadkiem i wystarczy tylko dożyć do końca.
Wesołe i rozgadane dziewczęta nie przestały paplać aż do momentu, gdy mecz wreszcie się rozpoczął. Zawodnicy obu drużyn wyszli na boisko i wokół podniósł się szum, który skutecznie uniemożliwił dalsze rozmowy.
Nowy komentator, który wcześniej był pechowym pałkarzem Gryfonów, przedstawiał zawodników. Mówił przy tym na tyle niewyraźnie, że Priscilla z powodzeniem mogłaby go zastąpić nawet zaraz. Profesor McGonagall stała za jego plecami i nieustannie go poprawiała. Kapitanowie drużyn z oporami podali sobie dłonie i ścięli. Sądząc po minie Lwa – zabolało! Pani Hooch gwizdnęła... I w końcu zawodnicy poszybowali wysoko w górę.
Yenlla i spółka tylko czekały na ten moment – naturalnie z wyjątkiem Priscilli, która tylko w udręczeniu przewracała oczami. Pozostałe dziewczyny jak na komendę poderwały się z siedzeń, zrzucając wierzchnie okrycia. Pod spodem miały identyczne mundurki, nie mające absolutnie nic wspólnego z oficjalnymi szkolnymi strojami. Składały się z obcisłych koszulek oraz bardzo krótkich, zwiewnych plisowanych spódniczek w kolorach trzech różnych domów. Yenlla występowała – w drodze wyjątku – w barwach Slytherinu, a Kitty i Ros patriotycznie, czyli w swoich własnych. Na koszulkach znajdowały się pasujące herby Hogwartu z odpowiednim zwierzęciem, a stylizację dopełniały wielkie pompony, również w dopasowanej kolorystyce. Trzy niepoważne kibicki podskakiwały teraz w najwyższym rzędzie i wymachiwały nimi ochoczo, ściągając na siebie całą uwagę. Kibicowanie było wszak jak najbardziej dozwolone, a jego forma nie została jednoznacznie określona w regulaminie Hogwartu – co na wszelki wypadek skontrolowała Priscilla. Inspirowanie się sprawdzonymi metodami mugoli nie stanowiło żadnego problemu.
– Do boju, Gryfoni! – wydarła się Rosmerta, której wymyślny anturaż dodał nieco charyzmy.
– HOG-WART, HOG-WART – skanowały rytmicznie (i dyplomatycznie) Yen i Kitty. – Pieprzo-wieprzy HOG-WART!
– Ten hymn ma jeszcze mniej sensu niż ta gra – narzekała po swojemu panna van der Lassenhoff, której nikt nie miał szans usłyszeć.
Cheerleaderki zdobyły sobie uwagę graczy. Rosier przefrunął niemal tuż nad głową Yenlli i tak spuchł z dumy, że pewnie unosiłby się w powietrzu i bez miotły.
– Teraz nie mogą przegrać – rzuciła z satysfakcją, nie bardzo przejmując się tym, że rodzi to pewien konflikt interesów z Rosmertą.
– Nie masz wstydu – strofowała ją Priscilla. – Powinnyśmy cię oblać smołą, otoczyć w pierzu i eksmitować za rogatki Ravenclawu.
– To tylko zabawa – nie rozumiała problemu. – Poza tym wygrana Ślizgonów bardziej nam się opłaca, bo łatwiej będzie ich później pokonać. Gryfoni i tak mają już sporo punktów, jeśli skoczą wyżej w tabeli, to może być dla nas kłopot. – Umilkła zasztyletowana kompletem zszokowanych spojrzeń. – No co? Odrobiłam zadanie domowe.
– I matematykę – zauważyła Pris.
– Skoro już przytaszczyłaś tę książkę o quidditchu do dormitorium, to co się miała kurzyć? Przejrzałam ją w wolnej chwili, to chyba nie grzech?
– Yenlla... Jesteś jedyna w swoim rodzaju.
– Och, dziękuję!
Mecz okazał się brutalny, czyli bez niespodzianek. Wszystkie fruwające w tę i nazad piłki stawały się zbędne, gdy zawodnikom obu drużyn bardziej zależało na pozrzucaniu siebie nawzajem z mioteł. Gwizdek profesor Hooch rozlegał się niemal nieustannie, świdrując do bólu uszy, wokół latały wyzwiska i naprawdę niewiele brakowało, żeby poszybowały też klątwy. Za pierwszą próbę rzucenia złośliwego zaklęcia zdjęto z boiska szukającego Slytherinu, zastępując go rezerwowym. Black wydawał się następny w kolejce, ale jakoś mu się upiekło.
– Nawet je widzę, że to był faul – oburzyła się Kitty.
– Evan się uchylił. Mówiłam, że jest całkiem sprawny!
– Yenka... Aż tak sprawny?
– Tego nie wiem. Jeszcze nie sprawdzałam.
Chwilę później Rosier jednak wpadł w tarapaty. Odbił wprawdzie rzuconego przez Pottera kafla, ale zamiast podać go któremuś z własnych zawodników, z rozmachem cisnął piłkę z powrotem we wroga. Niewiele brakowało, żeby trafił go w głowę, ale ostatecznie tylko otarł się o jego ramię. Teraz cała drużyna Gryffindoru ruszyła wziąć odwet i ponownie się zakotłowało.
– Znicz! – krzyknął ktoś z tłumu. – ZŁOTY ZNICZ!
Bystry obserwator bardzo się przydał, bo pośród zamieszania nikt już nie zwracał uwagi na grę. Szukający ruszyli do ataku, a reszta rozleciała się chaotycznie na wszystkie strony. Mieli dobre intencje, pewnie planowali oczyścić im pole, ale tylko spotęgowali ogólny nieogar.
Właśnie ten moment wybrała Yen na swój wielki finał. Wskoczyła na ławkę i zadarła do góry bluzkę.
– Do boju... Eee... KTO-KOL-WIEK! – zawahała się na sekundę, jednak jej przenikliwy głos zawibrował, przebijając się przez zamęt.
O dziwo, nie była to nieprzyzwoita demonstracja. Panna Honeydell na szczęście miała na sobie bieliznę, w dodatku dość przyzwoitą, i chodziło jej raczej o to, aby zaprezentować wielkiego, wijącego się węża, którego wyczarowała sobie na brzuchu. Z tak dużej odległości nikt jednak nie mógł tego dostrzec. Zresztą, na zbiorową wyobraźnię podziałał sam ten gest i uniesiona koszulka.
Rosier tym razem naprawdę zleciał z miotły. Nie patrzył, gdzie leci, więc zderzył się czołowo z największą bramką i nie utrzymał się na kiju. Ratowało go rozpaczliwie dwóch ścigających Slytherinu. Rozkojarzeni szukający obu drużyn zderzyli się ze sobą w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się znicz – nawet nie spostrzegli, że już go tam nie ma. Żaden nie wyhamował na czas. Z kolei pałkarz Black, wpatrujący się w najwyższe trybuny z otwartymi ustami, omal nie oberwał tłuczkiem w sam środek czoła. Życie i zdrowie zawdzięczał wyłącznie czujności Pottera, który pozostał nieczuły na podobne demonstracje. Ba, gdyby chociaż spojrzał w kierunku Krukonek, pewnie narobiłby sobie problemów na kolejne trzy tygodnie.
– Czas! Przerwa! – wydzierali się zaskakująco zgodnie zawodnicy obu drużyn.
Profesor Hooch gwizdała jak szalona, aż sam gwizdek zdawał się chrypnąć i słabnąć z wysiłku. Komentator kompletnie oniemiał, zatem na arenę wkroczyła Żelazna Dziewica, zdecydowanym ruchem odsuwając go od mikrofonu.
– Panno Honeydell, Ravenclaw traci sto punktów – oświadczyła ozięble. – Zapraszam do mojego gabinetu, omówimy kwestię szlabanu.
– Kurwa! – wybuchła Priscilla. – Aż sto?! Do końca roku będziemy charytatywnie harować w szklarni, żeby to nadrobić.
– Skandal! – poparła koleżankę Yen. – Nawet nie pokazałam cycków!
– Myślisz, że ktokolwiek w dole widział, czym świeciłaś?!
Szelma zgrabnie zeskoczyła z ławki i skuliła się poniżej, umykając przed ciekawskim wzrokiem. W ogólnym rozrachunku była całkiem zadowolona ze swojego popisu. Dumna, zarumieniona i roześmiana od ucha do ucha.
– Punkt kulminacyjny za nami, czas spadać – zakomenderowała.
– Gdzie? – zdziwił się jej gang.
– Idziemy do Hogsmeade – oświadczyła zupełnie spokojnie.
– COOO?!
– To idealny moment, żeby niepostrzeżenie się wymknąć i omówić z rodzicami Ros kwestię potańcówki. No już, idziemy! Musimy się tylko przebrać w cywilne ciuchy, a Pris będzie osłaniać tyłu.
Yen chwyciła Ros i Kitty za ręce, po czym pociągnęła za sobą. Ruszyły szybko do wyjścia, przedzierając się przez tłum, który wył, rzucał się i buczał, nie zwracając na nie uwagi. Mecz trwał jeszcze ponad dwie godziny i przeszedł do historii jako całkiem spoko. Mimo że nie było ofiar w ludziach (zawsze szkoda), to jednak zapewnił dość atrakcji, aby wciąż o nim rozmawiano, a z czasem wspominano z sentymentem.
***
– O, przyprowadziłaś koleżanki?
Rodzicielka Rosmerty należała do tego wcale nie tak rzadko występującego gatunku matek, które nigdy nie wydają się usatysfakcjonowane. Nawet w tej chwili siłą powstrzymywała się, żeby nie dodać: „Ale po co?". Gdy Ros stanęła na progu Trzech Mioteł w towarzystwie Krukonek, od razu poczuła, że sprawia kłopot. Jak zwykle. Matka pewnie nawet nie podejrzewała jej o to, że potrafi nawiązywać przyjaźnie. Przecież stanowiła tylko jedno wielkie, wieczne rozczarowanie.
Na szczęście Yenlla w naturalny sposób przejęła pałeczkę.
– Ojej, jak tu uroczo! – zaświergotała. – Niesamowite, co udało się pani osiągnąć w tym lokalu. Zawsze powtarzam, że to moje ulubione miejsce na ziemi. Kremowe piwo smakuje wybornie.
Matka Rosmerty nie wiedziała jeszcze, co ma myśleć o tej przemowie, jednak spojrzała na dziewczyny nieco przychylniej.
– Dzień dobry – przywitała się uprzejmie Yenlla, po swojemu promieniując urokiem i sympatią. – Ja nazywam się Yen, a to moja koleżanka Kitty. – Kitty dygnęła z gracją. – Jesteśmy z Ravenclawu.
Kolejny punkt w tabeli panny Honeydell. Nazwa hogwarckiego Domu, który cieszył się znakomitą opinią, podziałała niczym magiczne zaklęcie.
– Krukonki, tak? Pewnie dobrze się uczycie.
Rosmerta westchnęła ciężko, czując, że w konwersacji lada moment wypłynie na wierzch temat jej kiepskich stopni. Wówczas – oprócz potencjalnych kłopotów – dostrzegła w tym również swoją szansę.
– Mamo, to są najlepsze uczennice w całej szkole – zakomunikowała z dumą. – Sumy zbliżają się wielkimi krokami, więc pomyślałam, że przyda mi się pomoc.
– Której my chętnie udzielimy – zapewniła gorąco Kitty.
– Jesteśmy na szóstym roku, więc mamy te trudne egzaminy za sobą i wiemy, czego się spodziewać. Nauczymy Ros wszystkiego, co powinna umieć – obiecywała Yenlla z anielskim uśmiechem.
Właścicielka Trzech Mioteł została udobruchana. W zupełnie inny sposób patrzyła teraz na swoje nastoletnie skaranie boskie. Zastanawiała się, czy Rosmerta rzeczywiście poszła wreszcie po rozum do głowy i postanowiła się ogarnąć. Z przyjemnością przyglądała się też grzecznym, dobrze ułożonym dziewczętom, które niespodziewanie znalazły się pod jej dachem. Sprawiały bardzo pozytywne wrażenie. W końcu uznała, że towarzystwo pilnych uczennic z Ravenclawu może mieć zbawienny wpływ na rozkojarzoną Ros.
– Czyli... udzielacie mojej córce korepetycji, tak? – zapytała czujnie. Wszystko to brzmiało zbyt pięknie, aby było prawdziwe, więc w każdej chwili spodziewała się, że wygadane Krukonki wręczą jej rachunek za swoje usługi.
– Przyjaźnimy się i pomagamy sobie nawzajem – wyjaśniła gładko Yen. – A skoro Ros i tak wybierała się do wioski, postanowiłyśmy jej towarzyszyć i zobaczyć trochę jej świata.
– Oczywiście wcześniej oficjalnie poprosiłyśmy o pozwolenie – zastrzegła Kitty, aby kobieta (całkiem słusznie!) nie podejrzewała ich o niesubordynację.
– Tak, tak. – Kiwała głową uspokojona karczmrka. – Skoro tak, to może... napijecie się herbaty? Upiekłam świeże ciastka.
– Bardzo chętnie. – Yenlla ponownie rozpłynęła się w uśmiechach.
Dziewczęta osiągnęły swój cel – wprosiły się na podwieczorek do Trzech Mioteł. Teraz siedziały w kameralnym saloniku, zwykle zarezerwowanym dla nauczycieli Hogwartu, którzy chowali się tam przed zmieszaniem podczas szkolnych wycieczek. Krukonki snuły swoją pajęczą sieć, uprzejmie konwersując z dorosłą czarownicą i zawsze śmiejąc się we właściwych momentach. Z w miarę neutralnymi wyrazami twarzy wysłuchały długiej tyrady o tym, jak nieodpowiedzialną, leniwą i niedojrzałą istota jest Rosmerta, zgodnie kiwając głowami nad tą dzisiejszą młodzieżą. Przecież one były zupełnie inne – spokojne, poukładane, gotowe służyć za wzór wszelkich cnót. Z zadziwiającą dla Ros lekkością rozprawiały o szkolnych przedmiotach i faktycznie potrafiły udzielić przydatnych rad, które matka kazała jej notować, jak zwykle wprawiając ją w zakłopotanie. Rodzicielka była oczarowana nowymi koleżankami, podobnie jak jej córka. Nie miała bladego pojęcia, że zmierza prosto w zastawioną pułapkę.
– Ros jest bardzo zdolna i ma olbrzymi potencjał – słodziła w najlepsze Yenlla, elegancko obracając w długich palcach delikatną filiżankę. – Niestety, brakuje jej ukierunkowania. Metody nauczania w Hogwarcie są przestarzałe, uczniowie nie mogą liczyć na indywidualne podejście, a każdy przyswaja wiedzę w innym tempie.
– Dlatego tak ważna jest praca własna – dodała mądrze Kitty.
– Jak również te wszystkie inicjatywy, z którymi możemy wystąpić sami. Taka samopomoc uczniowska.
– Kółka zainteresowań.
– Grupy wsparcia.
– I to wszystko działa w Hogwarcie? – zdziwiła się szczerze matka Ros, patrząc na nią ze zdumieniem. Córka uśmiechnęła się ciut sztucznie.
– Lepiej lub gorzej – wymamrotała.
– Trzeba też zaznaczyć, że program Hogwartu jest ograniczony i nie zawsze przystaje do współczesności. Na pewno brakuje nam wiedzy o kulturze, o sztuce...
– I pozytywnego socjalizowania – podkreśliła Kitty.
– W tych czasach odpowiednie kontakty są wszystkim, prawda?
Kroczek po kroczku, aluzja za aluzją Krukonki naprowadzały swoją rozmówczynię na właściwy trop. Słowo „potańcówka" wciąż nie padło wprost, ale te wszystkie kółka naukowe i zebrania towarzyskie malowały obraz pełen ukrytych możliwości. Matka Rosmerty, która nie miała dobrego zdania o swojej latorośli, nagle dowiedziała się, że jest ona bardzo ważną częścią szkolnej społeczności, obraca się w ciekawych kręgach i buduje swoją pozycję na przyszłość. Markę mogącą przynieść konkretne profity – również dla Trzech Mioteł.
Herbata została wypita, ciastka spożyte. Yenlla uznała, że czas przejść do rzeczy.
– Ostatnio wpadłyśmy na pewien pomysł i chętnie poznamy pani opinię.
Uprzejmości i żarty się skończyły, w ruch poszły tabelki oraz biznesplany. Krukonki były zdeterminowane, aby zorganizować swój wieczorek taneczny za wszelką cenę. Rosmerta była zdumiona tym, jak klimat w saloniku nagle się zmienił. Jej matka nie wyśmiała Krukonek ani nie odesłała ich do mycia naczyń. Rozmawiała z nimi całkiem poważnie i nawet wydawała się zainteresowana. Bo Yen i Kitty nie bez powodu zaczęły od finansowej strony całego przedsięwzięcia, nie przypadkiem wcześniej plotły tyle o nawiązywaniu korzystnych relacji (na przykład z uczniami należącymi do Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki) ani nie mimochodem wspomniały, że rozważają jeszcze alternatywną lokalizację, jaką stanowi „intrygujący" Świński Łeb. Gdyby Ros sama przyszła do matki z takim pomysłem, pewnie usłyszałaby: NIE. A teraz wszystkie razem układały orientacyjny plan dekoracji i rozstawienia stolików.
– Na pewno pani tego nie pożałuje – świergotała dalej w najlepsze Yen. – To będzie wieczorek, jakiego nikt nie zapomni.
***
Mecz dawno się skończył i nad szkolnymi błoniami powoli zapadał zmrok, gdy roześmiane dziewczyny wracały do Hogwartu. Matka Rosmerty zatrzymała je na kolację i nie wypuściła, dopóki plan działania w pełni się nie ukształtował. Zdecydowanie połknęła bakcyla, a potańcówka nabrała realnych kształtów.
– Możemy zacząć myśleć o kieckach – uznała Yen.
– I promocji – przypomniała Kitty.
– Do poniedziałku wieść rozniesie się pocztą pantoflową po całym zamku, więc o to bym się nie martwiła. Ale mama Ros słusznie zauważyła, że pewnie i tak musi się zwrócić o pozwolenie do dyrektora, żeby później nie było kwasu. Tak na wszelki wypadek.
– A jak się nie zgodzi? – zmartwiła się Rosmerta.
– Zgodzi się. Przecież ten człowiek jest zupełnie niepoważny – stwierdziła Yen, która nie znosiła dyrektora i wcale tego nie ukrywała. – Tańce to coś całkiem w jego guście, nie uważacie?
– Zbliżamy się do szkoły, trzeba zachować ostrożność – pouczyła koleżanki Kitty. – Proponuję nadłożyć drogi i przejść koło boiska, dzięki temu możemy udawać, że stamtąd wracamy. Chociaż o tej porze to i tak mocno naciągana historyjka.
– Jak nas złapią, to złapią. Trudno. – Yenlla beztrosko wzruszyła ramionami. – Będziemy łgać jak najęte. Raczej nikt nie będzie nas podejrzewać o wycieczkę do Hogsmeade. To zbyt absurdalne.
– Pamiętaj, że zrobiłaś już dzisiaj jeden szlaban, Yenka. McGonagall ci tego nie daruje.
– Oj tam, oj tam.
Przekomarzając się i śmieją, dotarły do szkoły. Sobota po meczu zawsze stanowiła dość szczególny czas, gdy kwestia dyscypliny stawała się bardziej elastyczna, nawet nauczyciele luzowali nieco gorsety. Być może pozwalali sobie wówczas na świąteczny kieliszek czegoś mocniejszego i dla odmiany zajmowali później własnymi sprawami. W końcu weekendy były też dla nich.
Kolacja dawno się skończyła, szkolne korytarze powitały je ciszą (jeszcze nie nocną) i spokojem. Żadnych uczniów, profesorów czy duchów – ideał! W sali wejściowej wyraźnie było jednak słychać hałasy dochodzące z lochów. W Slytherinie albo trwała impreza, albo awantura – tam nigdy nic nie było pewne.
– Ciekawe, czy wygrali? – zastanawiała się Kitty. Jak na wielkie fanki sportu okazały się wyjątkowo niepoinformowane.
– Pris nam wszystko opowie.
– Bardziej prawdopodobne, że zagoni do nauki. Skoczę do kuchni, może uda mi się wytargować od skrzatów coś na wieczór.
– Super! Odprowadzę Ros i spotkamy się w pokoju.
Dziewczyny rozdzieliły się, ruszając w przeciwnych kierunkach. Yen jak zwykle uśmiechała się do siebie i lekko podrygiwała.
– To był udany dzień. Możemy oficjalnie ogłosić sukces. Black na pewno cię zauważył, ta Dorcas nie ma żadnych szans.
– Jest ładna – westchnęła Ros.
– Umiarkowanie – oceniła Yen. W pewnych okolicznościach wolała być lojalna niż szczera. – Bardzo pospolita uroda, moim zdaniem. Ale muszę ci oddać sprawiedliwość, Ros. Black bez koszulki wygląda... Mniam!
Nastrój uległ kolejnej zmianie i koleżanki powróciły do najważniejszych spraw – beztroskiego plotkowania o chłopcach. Akurat z Yen rozmawiało się bardzo przyjemnie, bo była otwarta, ale nie ciągnęła przy tym za język i na pewno nie zamierzała wykorzystać informacji na szkodę Ros. Opowiadając swoje wyuzdane anegdotki, sama wręczała jej znacznie groźniejszą broń do ręki. Inna sprawa, że ani trochę nie martwiła się swoją reputacją.
Yen i Ros wędrowały przed siebie, wciąż się śmiejąc, gdy przerwał im podejrzany rumor w ciemnym kącie za najbliższą klasą.
– Filch? – przeraziła się Gryfonka.
– Spokojnie, nic nam nie zrobi.
Rwetes dochodził zza wyjątkowo brzydkiego posągu garbatej wiedźmy. Dziewczęta na wszelki wypadek przyczaiły się za pobliską zbroją i obserwowały rozwój sytuacji. Uspokoiły się jednak, gdy do szurania i stukania dołączyły znajome głosy. Yen rozpoznała je szybciej niż wystraszona Ros. Mrugnęła zawadiacko do koleżanki, po czym odważnie wyskoczyła z kryjówki.
– Przyłapani!
Obładowany tajemniczymi tobołami Syriusz stał już obiema nogami na ziemi i wyszczerzył się do niej łobuzersko, podczas gdy Remus nadal gramolił się niezdarnie z ukrytej w garbie dziury. Nastoletni Huncwoci byli już nieco zbyt wyrośnięci na takie zabawy. Powoli nie mieścili się w przejściu.
– Ano, witamy, witamy! Popatrz, Rem, kogo można spotkać w tak uroczy wieczór, jak się człowiek postara.
Yen rozpoznała torby, które dźwigał w ramionach.
– Skąd macie cukierki? – chciała wiedzieć.
– Miodowe Królestwo? – Rosmerta również wyjrzała zza zbroi. – Zakradacie się nocami do wioski?
– Ciii! – Spanikował na moment Black. – Jeśli potraficie dochować tajemnicy, to się z wami podzielimy.
– Najdłużej milczą usta zaklejone wyśmienitym toffi – zauważyła bystro Yenlla. – Ale kremowe piwo też może być. Pasuje do rumu.
– Ha! Twarda negocjatorka z ciebie. Tylko rumu brak.
– Spokojnie, mam własnego dostawcę.
Remus wygrzebał się wreszcie z tajnego przejścia i cała czwórka przesunęła się strategicznie w dalszą część ciemnego korytarza, gdzie mogli przejrzeć łupy.
– Wiedziałam, że się wymykacie – ciągnęła z satysfakcją Ros. – Nikt nie mógłby trzymać tylu słodyczy w dormitorium bez regularnego uzupełniania zapasów. Sufit by się zawalił!
Yen znacząco szturchnęła koleżankę łokciem w bok.
– To bardzo sprytne, prawda, Ros? Lubimy i podziwiam zaradnych chłopców, czyż nie?
Rosmerta zrozumiała aluzję i zamiast się czepiać, rozjarzyła się w wyćwiczonych uśmiechach, zalotnie trzepocząc rzęsami. Yen w nagrodę wręczyła jej wielkiego lizaka, którego bez skrępowania wydobyła z torby Syriusza.
Przypadkiem zetknięte ze sobą przez los towarzystwo było sobą nawzajem wielce zaintrygowane. W korytarzu niby spotkały się tylko cztery osoby, ale łączyło je tyle zakulisowych intryg, że zdarzenie musiało okazać się intrygujące. Zakłopotana i zarumieniona Rosmerta nie wiedziała, gdzie oczy podziać, bo zwykle głupiała przy Blacku. Yen z wrodzonym urokiem osobistym pokierowała sprawami po swojemu, planując pchnąć nieco tę opowieść do przodu. Chłopcy byli głównie podekscytowani. Ostatecznie Yenlla miała swoją renomę i wydawała się bardzo odległa od ich naturalnego środowiska. Zresztą, Syriusz miał wobec niej niecne plany. Remus żywił tylko płonną nadzieję, że to wszystko nie skończy się źle. A w duchu wolałby, żeby się w ogóle nie zaczęło. Miał złe przeczucia.
– Mamy wam pogratulować? – zagadnęła zaciekawiona Yen. – Rozumiem, że świętujecie zwycięstwo.
– Ładne zwycięstwo, skoro skradłaś nam całe szoł – prychnął Black.
– Niespecjalnie, zapewniem. Poniósł mnie epicki rozmach.
– Aha, wszyscy widzieli!
Syriusz świdrował ją wzrokiem, oczekując, że się chociaż zarumieni, jednak Yen śmiała się wesoło i twardo utrzymywała kontakt wzrokowy. Ani jej się śniło nieśmiało patrzeć w podłogę. Była z siebie dumna. Poza tym dobrze wiedziała, że nikt nie widział niczego ważnego – a wyobrażać sobie mogli, co tylko chcieli. Ich prawo.
– I to był zaledwie godny remis – skorygował Lupin. – Nikt nie wygrał.
– Ale nadal mamy szansę na puchar – dodał optymistycznie Black. – Jest git, więc w sumie dzięki za pomoc.
Ku zdumieniu Yen, która już i tak ochoczo częstowała się ich zdobycznymi smakołykami, Black wyciągnął wielkie opakowanie fasolek wszystkich smaków, po czym wręczył jej z głębokim ukłonem.
– To za zrzucenie Rosiera z miotły – wyjaśnił. – Należało mu się jak mało komu.
– Och! – pisnęła zadowolona Yen. – Dzięki!
Ponownie na siebie spojrzeli, ale tym razem było jakby inaczej. Syriusz uśmiechał się do niej, a zaiste miał uśmiech wart milion dolarów. Yen całkiem podobał się ten niepokorny urok i bezczelny wzrok, jakim ją obrzucał. No i – jakby nie było – należał do drużyny, a to był ważny argument. Nie mogła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek umawiała się z pałkarzem... Ale też zawodnicy nieustannie jej się mylili. Ostatecznie uśmiechnęła się i przyjęła fasolki, pomijając milczeniem istotny fakt, że w zasadzie kibicowała przeciwnej drużynie.
– Nie będziesz mieć przez to kłopotów? – zatroskał się Remus.
– Nie bardziej niż zwykle. Jakoś przeżyję ten szlaban.
– Taaak. Syriusz też jeden zarobił.
– Co się stało?
– Powiedzmy, że... Po meczu wdał się w żywiołową dyskusję z pałkarzem Ślizgonów.
– Kretyn! – szczeknął Black. – Prawie nam skasował szukającego.
– A czy nie o to w tym chodzi? – rzuciła zaczepnie Yen, a w odpowiedzi otrzymała komplet oburzonych spojrzeń. Postanowiła to wykorzystać. – Oj, jesteśmy tylko dziewczynami, nie znamy tych wszystkich skomplikowanych zasad, co nie, Ros? Byłoby cudownie, gdyby ktoś nam to w końcu wytłumaczył, prawda? – Wypchnęła koleżankę nieco do przodu. – Jak się nazywa ta największa piłka? KUFEL? Chyba dopiero co mnie o to pytałaś, Ros...
Przynęta została chętnie pożarta. Na te słowa Black, wytrawny gracz quidditcha, cały aż się zapowietrzył. Jak mogły tego nie wiedzieć?! A niby pozowały na takie inteligentne i uczone. Natychmiast się rozgadał, a ponieważ w wypadku Syriusza ekscytacja koncentrowała się głównie w nogach, zaraz zaczął się wiercić i w końcu intuicyjnie ruszył do przodu, znajdując się na czele pochodu. Yenlla bez żalu puściła przodem zauroczoną Rosmertę, zatrzymując przy sobie Remusa.
– Ojej, sznurówka mi się rozwiązała – oznajmiła nieco teatralnie, schylając się i jednocześnie przytrzymując prefekta za ramię. – Przepraszam, mogę się o ciebie na moment oprzeć? – zapytała słodko. – Dziękuję, ratujesz mi życie!
Panna Honeydell odgrywała komedię, czekając, aż Ros i Black znikną za zakrętem korytarza. Dystans się zwiększył, a podział na pary ostatecznie usankcjonował. Z jednej strony chciała, aby Rosmerta dostała swoją szansę, a z drugiej – towarzystwo Remusa absolutnie jej nie przeszkadzało. Musiała tylko w jakiś sposób zająć jego uwagę.
– Wiesz, ostatnio na runach natrafiliśmy na ciekawy problem – zagadnęła, wymyślając idealną dystrakcję. – Jakoś nie mogę sobie z nim poradzić...
Uporała się ze „sznurowadłem", podniosła i otrzepała z kurzu. Potem stanęła bardzo blisko Remusa i uśmiechnęła się wesoło, przyszpilając go wzrokiem. Poczuł się co najmniej dziwnie. Dziewczyny rzadko zwracały na niego uwagę, skoro tuż obok znajdował się James lub Syriusz, a najczęściej obaj jednocześnie. W takim otoczeniu czuł się równie niewidzialny jak Glizdogon, z tym że koleżanki czasem jeszcze potrzebowały spisać zadanie domowe. Wtedy Lupin był jak znalazł.
Wykrzywił się gorzko na tę myśl.
– Wiem, że nie chodzi o runy – powiedział wprost. – Znasz się na nich lepiej niż ja, co przyznaję ze smutkiem. Ale domyślam się, co próbujesz zrobić. – Kiwnął głową w kierunku, w którym zniknęli Syriusz z Rosmertą.
– Czy to źle? – zaśmiała się Yen. Była zadowolona, że w końcu trafiła na mózg grupy i nie musi się tyle męczyć. – Mam klientkę zainteresowaną pana zawodnikiem, panie Lupin. Możemy w spokoju omówić warunki transferu, co pan na to?
Nie miał nic przeciwko, a ona z pewnością wyczuła sprzyjający klimat. Odrzuciła do tyłu długie włosy, po czym swobodnie (i bez pytania) chwyciła go pod ramię. Bardzo poważnie i dorośle, przecież on również był bardzo poważnym chłopcem. W tym momencie też ciut zesztywniałym.
– Proponuję, żebyśmy przedyskutowali swoje sprawy spokojnie i bez pośpiechu – czarowała kolegę Yenlla. – Nie chcemy im przeszkadzać, prawda?
– Nie robiłbym sobie wielkich nadziei – zastrzegł na wszelki wypadek. – Syriusz jest... dość specyficzny.
– W sensie niezbyt domyślny? Tak, to już zauważyłam.
Zaskoczyła go i rozbawiła. Podobnie przenikliwe uwagi sprawiały, że ciężko było jej udawać słodką idiotkę, nawet jeśli większość targetu – w tym Syriusz, naturalnie – się na to nabierała. Remus przyglądał jej się uważnie, dostrzegając coraz więcej intrygujących cech. Takich, które na pewno umknęły uwadze Blacka.
– Ale dosyć o twoim kumplu. Jak pewnie się domyślasz, i tak słyszę o nim bez przerwy – gładko zmieniła temat. – Opowiedz mi coś o sobie.
Zadała najgorsze pytanie we wszechświecie. Jak miał z tego wybrnąć?
– Naprawdę nie ma o czym – westchnął.
– Byłeś ostatnio nieobecny.
– Chorowałem – uciął krótko.
– Aha, tak słyszałam.
Szli wolno korytarzem – zgodnie z życzeniem Yen. – i traf chciał, że akurat mijali okno, przez które ciekawsko zaglądał do wnętrza ubywający księżyc. Yenlla zerknęła na niego przelotnie, marszcząc w zamyśleniu brwi.
– Może czegoś potrzebujesz? – zainteresowała się. – Na przykład notatek? Syri nie robi żadnych.
– To bardzo miło z twojej strony.
– Nie ma sprawy, po prostu użyję Ros jako posłańca. – Uśmiechnęła się niecnie. – Idealny pretekst do krótkiej rozmowy, prawda? Poza tym... Kto wie? Jeśli wszystko dobrze pójdzie, może będziemy spędzać razem sporo czasu. Przyzwoitki muszą w jakiś sposób zabijać czas, nie uważasz?
Lupin poczuł kolejne tajemnicze ukłucie gdzieś w środku. Ta ładna dziewczyna... uśmiechała się do niego, ofiarowywała pomoc, może nawet flirtowała. I o dziwo nie interesowała się Syriuszem, skoro bawiła się w swatkę. A teraz patrzyła na niego, jakby spodziewała się odpowiedzi. Tylko jakiej, na Godryka?!
– Ej, co wy tam robicie?
Black, który zawędrował już dość daleko, zawrócił zatroskany losem zagubionego ogona. Zza jego ramienia wychylała się rozanielona, a jednak również dość przerażona Ros. Yenlla uznała, że jej zadanie na dzisiaj zostało wykonane, więc resztę musi zostawić losowi. Była zmęczona, a do tego zbliżała się cisza nocna. Zresztą, właśnie usłyszała w korytarzu kroki, a ponieważ znajdowali się na piątym piętrze, całkiem niedaleko łazienki prefektów, mogła to być tylko jedna osoba. Najwyraźniej zmieniła piątek na sobotę w nieudanej próbie uniknięcia jej zakusów. Niedoczekanie!
– Czas na mnie – pożegnała się ze wszystkimi Yenlla, dodatkowo posyłając Ros w powietrzu całusa. Black, który znajdował się na linii strzału, obejrzał się na nią niepewnie. – Było mi naprawdę bardzo miło i liczę na powtórkę z rozrywki.
– Odprowadzić cię? – zaoferował rycersko Lupin.
– Nie, nie. Jeśli będziemy się tak wzajemnie odprowadzać, żadne z nas nie trafi do łóżka do rana.
– Niebezpiecznie jest chodzić samotnie po zamku.
– Och, myślę, że złapie jakiś transport. Nie martwcie się.
Jak na zawołanie, w polu widzenia pojawił się prefekt Hufflepuffu. Jak zawsze zamyślony, zatopiony w swoim własnym świecie. Dlatego w pierwszej chwili nawet nie zauważył, że ma towarzystwo.
– Jer! – zawołała za nim Yen. – Poczekaj na mnie!
Porzuciła Remusa i spółkę na rzecz starego-nowego celu. Dzień był długi i ciężki. Naturalną koleją rzeczy uznała, że idealnym jego zakończeniem będzie kąpiel w bąbelkach. A ktoś musiał jej ją zapewnić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro