Co się wydarzyło na wieży?
Loving you
Isn't the right thing to do
How can I ever change things
That I feel?
If I could
Baby, I'd give you my world
How can I
When you won't take it from me?
(Fleetwood Mac: Go Your Own Way)
– Nic z tego nie będzie, Yenka.
– Próbowałaś... I może Merlin ci to w dzieciach wynagrodzi, kto wie...
– Tfu! Tfu!
– W każdym razie dałaś z siebie wszystko. Przychodzi jednak taki moment, kiedy trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. To się nie uda.
– Przegrana sprawa.
Krukonki rozsiadły się na dziedzińcu Wieży Zegarowej i cieszyły chwilą przerwy między zajęciami. Lekcje stawały się coraz cięższe, nauczyciele bardziej nerwowi, a prace domowe dłuższe. Dzięki temu łatwo dawało się poznać, że kolejny rok szkolny powoli dobiega końca. Nawet prymuski miały mniej czasu na głupoty. Znacznie rzadziej rozmyślały o zbliżającej się wielkimi krokmi potańcówce. Zresztą, cała akcja nagle straciła na uroku, gdy okazało się, że...
– Nie ma szans – westchnęła Kitty.
– Nie zaprosi jej – zawyrokowała Priscilla.
Rosmerta właśnie przemknęła zacienionym przejściem pod arkadami po drugiej stronie dziedzińca. Krukonki zgodnie (i całkiem odruchowo) skuliły się, żeby nie mogła ich dostrzec, a potem obejrzały się za nią smutno. Możliwe, że sama zainteresowana nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego, jak bardzo jest źle. Jej koleżanki już jakiś czas temu straciły nadzieję. Do pewnego momentu intryga snuła się znakomicie, bez wyraźnych oporów żadnej ze stron, aż tu nagle wszystko wzięło w łeb. Niemrawy romans wrócił do punktu wyjścia, gdy Syriusz Black zapadł się pod ziemię. Po słynnym szlabanie musiało się coś wydarzyć, bo teraz praktycznie go nie widywały. Być może nawet on musiał w końcu zasiąść do książek albo... miotły. Treningi quidditcha również zyskały na intensywności. Kolejne mecze – Krukonki gubiły się w tym, ile ich jeszcze zostało – miały zdecydować o wszystkim. Yen najbardziej niepokoiło to, że przestał chodzić na runy. Gdy próbowała podpytać o to Lupina, ten tylko wzruszył ramionami i szybko zmienił temat. Męska solidarność!
Rozczarowana życiem Miss Hogwarts z ponurą miną opierała głowę na zabrudzonej atramentem dłoni. W głębi duszy zgadzała się z koleżankami. Nie widziała żadnego sensownego wyjścia z sytuacji.
– Tak dobrze szło – mruknęła.
– I zdechło.
– Nie rozumiem, co się stało?
– Może wolał tę Dorcas? – podrzuciła Priscilla.
– Nie, jej też nie zaprosił. Wypytałam Remusa.
– Chłopcy! – Kitty wzniosła oczy do nieba. – Kto ich zrozumie?
– À propos – wtrąciła złośliwie, ale też nieco tryumfalnie panna van der Lassenhoff. – Jak tam Rosier?
Yenlla jęknęła, chowając twarz w dłoniach.
– Chcecie usłyszeć, że miałyście rację? No więc dobrze: MIAŁYŚCIE RACJĘ! To palant i zwierzak, nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
– Yenlla w końcu przejrzała na oczy? Chwalmy Pana!
– Nigdy więcej Ślizgonów – oświadczyła poważnie.
– To z kim pójdziesz na tańce? – podchwyciła Kitty.
Nie wiedziała. Mimo powodzi mniej lub bardziej atrakcyjnych ofert nie miała pojęcia, kogo powinna wybrać. Kompletnie tego nie czuła. Tak bardzo zaangażowała się w perypetie Rosmerty i Syriusza, że nie miała czasu pomyśleć o sobie.
– To się nie może tak skończyć – odpowiedziała nie na temat.
– O nie – jęknęła żałośnie panna Silverwand.
– Daj im spokój – poradziła Priscilla.
– Nie! – zbuntowała się Yen. – Muszę wiedzieć, dlaczego to nie wypaliło. Inaczej będzie mnie to dręczyć do końca życia.
– I niby jak zamierzasz tego dokonać?
– Sama go zapytam!
– Taaa... Może mu się jeszcze oświadczysz w jej imieniu? Nie wtrącaj się, Yenlla. Zrobiłaś swoje, zabawiłaś się i wystarczy.
– Nie ma mowy – upierała się. – Obiecałam Ros, że pójdzie na tańce z Syriuszem, i tak właśnie będzie. Choćbym miała ich związać sznurkiem i osobiście tam zaciągnąć.
– Nic ci to nie da – oceniły sceptycznie jej przyjaciółki.
– Jeszcze zobaczymy!
***
Pełen niespodzianek, wzlotów i upadków kwiecień powoli końca. Wycieczka do Hogsmeade – wyjątkowo wyznaczona na świąteczną niedzielę 1 maja, co stanowiło kompletny przypadek i Yenlla nie miała z tym absolutnie nic wspólnego – oraz słynna potańcówka zbliżały się wielkimi krokami.
Emocje rosły. Yen już ze trzy razy wykradała się wraz z Ros z Hogwartu, żeby jeszcze raz obejrzeć salę i dopilnować wszystkiego na miejscu. Wciąż otrzymywała też całe mnóstwo korespondencji, którą ignorowała. Od pewnego czasu przestała też poruszać się samotnie szkolnymi korytarzami. Nie mogła znieść widoku zawodu w oczach kolejnych chłopców, którym odmawiała. No i jeden z nich całkiem niedawno próbował rzucić na nią Imperiusa. Szczęśliwie niezdarnie i nieskutecznie, za to o mało nie odstrzelił jej ucha, gdy w nerwach pomylił zaklęcia. Od tamtej pory postanowiła bardziej na siebie uważać i zapobiegawczo trzymać się z daleka od Ślizgonów. Przecież to właśnie oni powszechnie słynęli z ułańskiej fantazji.
Morale w Slytherinie dość mocno spadły. Radosne czasy ogólnodomowego konkursu poetyckiego bezpowrotnie minęły, powróciła szara, smętna oraz pełna ukrytych intencji codzienność. Pewnego wieczoru Evan Rosier przyczaił się w najdalszym kącie pokoju wspólnego. Wściekły jak demony obracał w dłoniach list, który nie trafił do adresatki. Nie otworzyła go, tylko wykaligrafowała na kopercie prześmiewczy tekst: „Panna Honeydell nie może w tej chwili odebrać poczty. Zmarła tragicznie z powodu złamanego serduszka". I to nawet nie było jej pismo! Zbyt kształtne i czytelne jak na jej możliwości.
Przeklęta żmija! Miesiącami wodziła go za nos, po czym kompletnie olała, a teraz jeszcze się z niego śmiała. Rosier był bardzo ciekawy, kim go zastąpiła. Jakiś pożyteczny istota musiał jej w międzyczasie wpaść w oko – albo i gdzie indziej – skoro tak go wystawiła. Miał nawet roboczą teorię na ten temat...
– Black! – wrzasnął na młodszego przedstawiciela tego ginącego (niestety zbyt wolno) gatunku. – Czy twój brat bierze na tańce Honeydell?
Regulus wydawał się szczerze zdziwiony pytaniem, które, jego zdaniem, Rosier zaczerpnął prosto z jakichś chorych urojeń.
– Wątpię – odpowiedział oszczędnie.
– Podobno świetnie się dogadują.
– Nawet jeśli, to nie wróżę lasce powodzenia. Syriusz jest tak tępy, że nie rozpoznałby flirtu, nawet gdyby nasrał mu na głowę. No chyba że w pobliżu znajdzie się jakiś jego kumpel, który wyjaśni biedakowi co i jak.
– A któryś z tych... kumpli?
Black wzruszył ramionami.
– Szczerze? Mam to w dupie. Mnie odrzuciła już dawno temu, możesz być spokojny.
– Zaprosiłeś ją?
– Czemu nie? To wolny kraj, każdy może spróbować szczęścia.
– I co ona na to?
– Była bardzo miła, dała mi cukierka.
Oczy Rosiera zwęziły się niebezpiecznie.
– Dla twojego własnego dobra, Black, mam nadzieję, że chodzi o cukierka-cukierka, nie jakąś poetycką metaforę.
Regulus nieoczekiwanie poczuł przewagę nad zgnębionym kolegą, a wtedy odezwały się w nim uśpione geny Blacków. Wyprostował się jak struna i wyszczerzył zawadiacko. Idealne zęby błysnęły w półmroku lochów, cała twarz nabrała łobuzerskiego uroku. Gdyby Yen zobaczyła go tej postaci, może zmieniłaby zdanie.
– Tylko ja to wiem, ty możesz się co najwyżej domyślać – odparował. – Ale cię wzięło, chłopie.
Mroczny Ślizgon wymruczał tylko coś pod nosem, uznając, że rzeczywiście musi być z nim źle, skoro przegrał pyskówkę z gówniarzem. Postanowił się wyładować na kimś innym i w tym celu przewędrował na drugi koniec rozległego pokoju wspólnego.
– Wszystko gotowe, Snape? – zaczepił następnego kolegę.
Severus jak zwykle ślęczał nad książkami, z plamami atramentu na palcach i widocznymi poparzeniami na dłoniach. Subtelna sztuka warzenia eliksirów umiała boleśnie bronić swoich sekretów przed młodymi adeptami. Nawet nie podniósł wzroku znad notatek, nie odłożył pióra. Przynajmniej z tej strony Rosier nie musiał obawiać się zagrożenia. Prędzej Marisa uwiodłaby dziewczynę niż zimnokrwisty Smarkerus. Smętny kujon nie potrafił korzystać z życia, ale bywał przydatny.
– Jeszcze nie, ale będzie na czas – rzucił zgryźliwie.
– Lepiej, żeby było!
– I będzie. Nigdy dotąd nie zawiodłem, prawda?
Rosier prychnął z frustracji. Znowu nie miał się do czego przyczepić, bo Snape za każdym razem wywiązywał się z umowy. Szkoda, że przy okazji tak go wkurzał. Rzucił koledze ostatnie groźne spojrzenie, po czym odszedł szukać zaczepki gdzie indziej, tym razem wśród najmłodszych roczników. Do trzech razy sztuka.
– Z czym on znowu ma problem? – Zaintrygowana Maria przysunęła się bliżej i trąciła kumpla ramieniem.
– Tradycyjnie z quidditchem. Bez niespodzianek.
– Dlaczego jesteś jego chłopcem na posyłki? Nie wstyd ci?
– Płaci. A ja jestem spłukany.
– Kurde. – Ślizgonka spuściła nieco z tonu. – Współczuję.
– Mam wydatki. Książki kosztują. Potrzebuję nowego podręcznika do transmutacji, skoro banda Pottera postanowiła spuścić poprzedni w kiblu. Zawsze wybierają te najdroższe, skurwysyny.
– Może napisz do domu? – poszukała alternatywnego rozwiązania.
– Nie mogę znowu prosić matki, i tak wszystko powtórzy ojcu. Poradzę sobie.
– Pożyczę ci kasę, jak chcesz.
– To nic nie zmieni, długi trzeba później spłacać.
Marisa smutno pokiwała głową. Dobrze wiedziała, że duma potrafi być kulą u nogi, a Snape miał jej w sobie więcej niż mogło mu wyjść na zdrowie.
– Następnym razem po prostu zamień okładki. Oddam ci mój stary podręcznik do wróżbiarstwa, to ich na pewno nie skusi.
– Cholerni debile. A co zrobić?
Dziewczyna nie miała więcej nic mądrego do powiedzenia. Westchnęła i poklepała go pocieszająco po ramieniu. Odsunął się odruchowo, nie lubił fizycznego kontaktu.
Wkrótce w pokoju wspólnym wybuchła kolejna awantura. Rosier wreszcie znalazł godnego siebie przeciwnika i wydzierał się teraz na jakiegoś nieszczęśnika z trzeciego roku. Gargulki, które wyszarpnął mu z ręki, rozsypały się po całej podłodze. Na to wszystko wpadł prefekt Pataszon, tylko pogarszając sprawę, gdy próbował odjąć punkty i sprawcy, i ofierze. Wtedy Evan w końcu wyszedł z siebie i wyszarpał go za kołnierz, zyskując tak pożądane zaspokojenie.
– Co go ugryzło? – zastanawiał się głośno Snape. – Ostatnio jest jakoś bardziej wkurwiony niż normalnie.
– Zadarł z niewłaściwą niewiastą – wyjaśniła usłużnie Marisa, a jej kolega błyskawicznie stracił zainteresowanie.
– Ech, pierdoły.
– Twoja ulubiona koleżanka z run zalazła mu za skórę.
– Wypraszam sobie. Nie znam jej. I nie znoszę.
– Nie wiesz, ile tracisz, Sev.
– Jak mi przykro, że już się nie przekonam.
– Nie wybierasz się do Hogsmeade?
– Mam robotę – stwierdził oględnie. – Ale potrzebuję kilku rzeczy. Dam ci listę i... może jednak zaciągnę ten dług.
– Spoko, ale nie czekaj na mnie. Nie wiem, o której wrócę.
Mrugnęła do niego zawadiacko, narażając się na kolejne pogardliwe uniesienie brwi. Zachichotała, nie pozwalając zepsuć sobie humoru. Ona zamierzała się bardzo dobrze bawić, oczywiście z Yen u boku.
***
To była piękna noc. Stosunkowo ciepła jak na koniec kwietnia, a do tego bezchmurna i bez ani jednej chmurki na horyzoncie. Idealna do obserwacji gwiazd. Szybko dojrzewający do pełni Księżyc zapewniał niezwykłe oświetlenie. Sprawiał, że kruczoczarne włosy czekającej na Wieży Astronomicznej Yenlli otoczyła niebieskawa poświata, a jej chabrowe oczy niemal fosforyzowały pośród przełamanej fantastycznym światłem ciemności. Taką właśnie ujrzał ją Syriusz Black – migotliwą figurkę na tle nocy. Zapatrzoną w gwiazdy i z delikatnym uśmiechem błąkającym się na ustach.
– Cześć – rzucił niemrawo. Zatrzymał się w drzwiach, jakby nie miał najmniejszej ochoty wchodzić dalej.
– Dzięki, że przyszedłeś. – Wyrwana z marzeń Yen natychmiast się ożywiła.
– Przysłała mnie... Ta gadatliwa.
– Kitty – podpowiedziała, subtelnie przewracając oczami. Spotykali się tyle razy, że mógłby się wysilić i zapamiętać jej imię.
– Martwiła się o ciebie. Nie chciała, żebyś była tu sama.
– Przesada!
Black, o dziwo, się z nią nie zgodził. Wreszcie się przełamał – zadarł do góry głowę i odważnie ruszył krok do przodu.
– Ma rację. Słyszałem, że wiele się ostatnio działo.
– Oj tam, oj tam!
Beztrosko wzruszyła ramionami, odrzucając do tyłu włosy. Być może dopiero teraz przypomniała sobie, że nie znalazła się na wieży bez powodu. Zakasała rękawy i zaczęła skręcać ustawioną pod dziwnym kątem lunetę. Na podłodze walały się porzucone przez nią sprzęty: obciążona randomowymi przedmiotami (w tym dwoma flakonikami perfum) mapa nieba z naniesionymi odręcznie notatkami, atlasy i podręczniki (w tym również ten do run), zwykły mugolski zeszyt w kratkę zapisany do połowy oraz zaczarowany, wirujący samodzielnie globus, który jednak zamiast lądów pokazywał konstelacje.
– Co tu się działo? – zapytał skołowany Gryfon.
– Och, zajmuję się własnym projektem dla zaawansowanych. Muszę poprawić stopnie i... hm, reputację – wyjaśniła szczerze i wesoło. – A skoro już tu jesteś, możesz się na coś przydać. Sięgniesz do schowka po pokrowiec? Może na to nie wygląda, ale nad ranem ma padać.
Posłuchał prośby, z tym że bez entuzjazmu. Trzymał się na dystans i nie był specjalnie rozmowny. Yenlla nie rozumiała jego osobliwego zachowania, bardzo odbiegało od ich dotychczasowych kontaktów. Nie zniechęcała się jednak łatwo, bo nie byłaby sobą.
– Jak tam Rem? Wszystko u niego w porządku? – zagadnęła, gdy Syriusz wrócił do niej z pokrowcem. Postawiła na sprawdzony temat, który powinien go z miejsca rozczulić. Przecież chodziło o jego kumpla.
– Ostatnio znowu gorzej się czuje.
– Ojej, przykro mi...
– Bez obaw, wyliże się. – Mimo że Black bardzo się bronił, jego twarz wreszcie trochę pojaśniała. – Nic mu nie będzie.
– A... ty? – ciągnęła zachęcona tym przebłyskiem Yen. – Dawno cię nie widziałam na...
– Runy to strata czasu – uciął temat, doprowadzając tym Krukonkę do szału. Przygryzła wargi, myśląc gorączkowo, czego jeszcze mogłaby się uchwycić.
– Być może tak, ale chyba nie da się zrezygnować z przedmiotu pod koniec semestru. Nie przepiszą cię na nic innego.
– Mam to gdzieś.
Wyglądał, jakby ledwo się powstrzymywał przed kopnięciem stojącego obok teleskopu. Był wybitnie nie w humorze i nie potrafił tego ukryć, nawet się nie starał. Yenlla niewiele z tego rozumiała, więc nie miała pojęcia, z której strony wbić teraz zęby w to trudne zagadnienie. Ostatecznie uznała, że milczenie otwiera wiele drzwi. Niech kapryśny Black sam kombinuje, jak udźwignąć ciężar konwersacji.
Yen najspokojniej w świecie odwróciła się od niego, poświęcając całą uwagę rozrzuconemu na wieży majdanowi. Zaczęła metodycznie pakować sprzęty, porządkować notatki i twardo ignorować towarzystwo. Podziałało. Nawet do niezbyt lotnego z natury Syriusza błyskawicznie dotarło, że cicha Yen to zjawisko nienaturalne. Zakłopotał się.
– Sorry – wymamrotał pod nosem. – Miałem teraz ciężki czas.
– Nic nie szkodzi.
Powiedziała tylko tyle i aż tyle. Nastoletnia Yen już doskonale potrafiła grać w tę grę. Przychodziło jej to tak naturalnie jak oddychanie. Black jakby się przebudził i bardziej zainteresował się tym, co działo się tu i teraz. Gdy zobaczył, że Yen sama dźwiga ciężkie tomiszcza, próbując je zapakować do zdecydowanie zbyt małej torby, ruszył do pomocy. Miewał dżentelmeńskie odruchy, jeśli włożył w to serce.
– Jak stoją sprawy z Rosierem? – przypomniał sobie. – Nie narzucał się więcej?
– Na szczęście nie.
– Lepiej trzymajcie się od niego z daleka. To szemrany typ.
– Dobrze, przekażę Ros – wtrąciła Yenlla mimochodem.
Naturalnie Rosmerta nie miała nic wspólnego ze Ślizgonem, jednak zależało jej na tym, aby jak najszybciej zmienić temat i gładko przejść do rzeczy. A skoro nie wiedziała, w jaki sposób to osiągnąć, postawiła na terapię szokową.
– Ros to piękna dziewczyna – uzupełniła dla porządku. – Może być następna na liście, prawda?
– Nie wydaje mi się.
– Myślałam, że się przyjaźnicie.
– Co? A nie, niespecjalnie.
Znowu klops! Ależ ten koleś był oporny! Panna Honeydell czuła wielką pokusę, żeby najzwyczajniej świecie przyłożyć mu w łeb – najlepiej jakąś mądrą książką, może wtedy czegoś by się nauczył. Nie potrafił pociągnąć rozmowy, wszystkie tematy dusił w zarodku. Yen nie spodobała się też ta kompletna obojętność wobec Rosmerty. Czy naprawdę tak o niej myślał? Nie wróżyło to dobrze...
– Więc nie chcesz iść na tańce? – drążyła uparcie w dobrej wierze.
– Ja... Nie.
Zawahał się, a to już było coś. Chyba sam zdawał sobie z tego sprawę, bo jego ruchy stały się nerwowe. Chwycił w ręce podręczniki Yen oraz wielki globus, po czym szybko wstał. O wiele za szybko. Nieporęczna pomoc naukowa wysunęła się z jego niezgrabnych palców.
– Uważaj! – krzyknęła Yen, również zrywając się na nogi.
Znaleźli się bardzo blisko siebie, ich palce zetknęły się przypadkiem na delikatnym globusie. Żadne z nich nie odskoczyło w reakcji na niespodziewany dotyk. Yen przygryzła usta i spuściła wzrok... Przynajmniej pozornie, bo nie mogła się powstrzymać, żeby przypadkiem nie zerknąć na zakłopotanego Gryfona.
Spanikowany umysł Blacka galopował w zupełnie obcym dla niego tempie. Patrzył na Yenllę. Na jej ładny profil i uroczo zadarty nos. Na niepozapinane guziki przy dekolcie, który aż się prosił, żeby go bardziej rozchylić. Podobno w ogóle nie nosiła bielizny. Tak mówili. I mówili też, że wszystkim odmawia. Dziewczyna, która wymyśliła całe to pierdolondo z tańcami, z jakiegoś powodu nie chciała z nikim iść. Czy to przypadek, że odrzuciła wszystkie zaproszenia, a jego zapytała... Więcej niż raz. Posyłała mu powłóczyste spojrzenia zza zasłony rzęs i pytała, pytała, pytała. Nie chciała się odczepić.
„Oj, Luniaczku", myślał gorączkowo Syriusz. „Gdybyś tylko tu był, bo... bo..."
Sam nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć i co z tym fantem zrobić.
Ponownie dotknął palcami jej dłoni. Nie wiedział, czy zrobił to przez przypadek czy celowo. Nic już nie wiedział.
Zadrżała.
– Robi się chłodno – zauważyła, obejmując się ramionami.
Odsunęła się nieco i stanęła przy kamiennym obramowaniu wieży, zerkając na gwiazdy oraz skąpane w ich blasku błonia. Syriusz bez zastanowienia porzucił cały naukowy bałagan, a zaraz potem podążył za nią odruchowo, ledwo zdając sobie sprawę z tego, co robi. Krukonka działała na niego z magnetyczną siłą, mimo że tak uparcie się tego wypierał. Stanął blisko niej i wykonał jakiś niezborny, niezdecydowany ruch. Można by pomyśleć, że planował ją objąć, jednak niemal natychmiast zmienił zdanie. W końcu było jej zimno, tak? Chciał na rozgrzewkę potrzeć jej ramiona, ale znowu coś nie wyszło. Wydało mu się to głupie. Ostatecznie... poklepał ją niezdecydowanie. Jak psa.
Yen patrzyła na niego uważnie, niemal nie mrugając. Co ona miała w tym dzikim wzroku? Oczy o niespotykanym kolorze migotały, wilgotne usta błyszczały. Cała dziewczyna świeciła się jak latarnia.
W natłoku rozbieganych myśli Blacka nagle narodziła się decyzja. Przesunął nieśmiałe dłonie z ramion Yen na jej biodra. Tak jak w tańcu. Tak jak go uczyła. Dzięki temu wszystko prezentowało się jakoś naturalniej. Może i narzekała na chłód, jednak pod palcami jej skóra wydawała się ciepła, wręcz gorąca. Oczy, usta, oddech. Przyzywała go do siebie w tej przedziwnej, księżycowej scenerii. Pochylił się lekko w jej stronę, ona uniosła ku niemu twarz...
Cała sprawa stała się nagle tak oczywista i prosta.
Wtem gdzieś za ich plecami rozległ się gwałtowny trzask, który poniósł się echem nad uśpioną okolicą. Odskoczyli od siebie jak oparzeni.
– Jejku, jak zimno! – zaszczękała zębami wyraźnie wstrząśnięta Yen. – I jak późno! To ja już... Do zobaczenia, cześć!
W jednej chwili stała otoczona jego ramionami, w następnej już jej nie było. Odwróciła się na pięcie i uciekł z Wieży Astronomicznej, jakby goniło ją całe stado Rosierów. Nawet się nie obejrzała. Syriusz został sam – z głupią miną i mocno bijącym sercem, które boleśnie uderzało o żebra.
Gdy tylko Yen zniknęła, z głębokiego cienia przy wejściu na wieżę wysunął się Peter Pettigrew. Nic nie mówił, tylko patrzył na Syriusza z wyrzutem.
***
Yenlla dotarła do pokoju wspólnego na miękkich nogach. Wyglądała przy tym jak lunatyczka – nie było z nią kontaktu. Blada i oszołomiona przewędrowała przez pomieszczenie, patrząc w jeden punkt, po czym ciężko padła na fotel obok kominka.
– Jak ci poszło? – zapytała Priscilla, nie podnosząc oczu znad czytanej książki. – Zgarnęłaś dla nas punkty od babki z astro?
– Ja... Hm...
– Yenka, miałaś to ogarnąć! To przecież ty pozbawiłaś swój własnym dom tylu cennych punktów.
– Aha.
Półsłówka zaniepokoiły czujną Krukonkę. Oderwała się wreszcie od słowa pisanego i spojrzała na koleżankę. A potem upuściła książkę.
– Co ci się stało?! – zawołała.
– Och!
– Yenlla!
– Yhm.
Nic do niej nie docierało. Odpowiadała niemrawo i tylko coraz mocniej się rumieniła. Priscilla westchnęła w udręczeniu, kiwając ręką na pierwszą lepszą czwartoklasistkę.
– Leć na Wieżę Astronomiczną, poskładaj sprzęty i posprzątaj po lekcji. Usuń też wszelkie ślady... tego, cokolwiek się tam odbyło.
Dziewczynka nie była w ciemię bita.
– Co za to dostanę? – zapytała od razu.
– Dwa lakiery z najnowszej produkcji – odpowiedziała Priscilla bez namysłu.
– I szminkę – targowała się wytrwale. – Tę brzoskwiniową, którą Yen miała na sobie przedwczoraj.
– Niech ci będzie. A teraz do roboty!
Młodej nie trzeba było powtarzać. Okazja na dobicie interesu ze starszymi dziewczynami rzadko się zdarzała, ale zawsze się opłacała. Dzięki niej Priscilli udało się ugasić niespodziewany pożar, więc mogła spokojnie wrócić do swojego głównego problemu – przyjaciółki, która najwyraźniej oszalała.
– Co tam się wydarzyło? – kontynuowała przesłuchanie.
– Och, ja mam pewne podejrzenia.
Do rozmowy dołączyła Kitty. Jakimś dodatkowym zmysłem wyczuła zamieszanie, więc przybiegła z sypialni z powrotem do pokoju wspólnego. Błyskawicznie znalazła się przy koleżankach, po czym wbiła oskarżycielskie spojrzenie w Miss Hogwarts.
W międzyczasie szelma zdołała się nieco zregenerować. Zamrugała oczami, odchrząknęła kilka razy, a później zaczęła strannie przygładzać włosy i ubranie, żeby w ten sposób zyskać nieco czasu na wymyślenie odpowiedniej historyjki.
– Udało ci się przycisnąć Blacka? – dopytywała Kitty.
– Nie do końca – rzuciła wymijająco.
– Co ci powiedział?
– Nic ciekawego.
– Idzie na tańce z Rosmertą?
Pauza w rozmowie trwała odrobinę za długo, a Yenlla uparcie uciekała przed koleżankami wzrokiem.
– Nie.
– Bo idzie z tobą?
Zdumiona Priscilla, która nie spodziewała się tego zwrotu akcji, tak gwałtownie zaczerpnęła oddech, że aż się zakrztusiła. Kitty splotła ramiona na piersi i nieświadomie zaczęła nerwowo przytupywać.
– Tak? – naciskała.
– Oczywiście, że nie! – oburzyła się najniewinniejsza z lilii Ravenclawu. – Co to za idiotyczny pomysł?
– Oj, nie bądź taka skromna, Yenka. Już nie takie rzeczy ci się zdarzały. Spójrzmy prawdzie w oczy: jesteś okropną przyjaciółką.
W reakcji na te słowa panna Honeydell zerwała się z miejsca i najwyraźniej zmierzała przed nimi uciec, ale jej się nie udało. Koleżanki przytrzymały ją za ręce i ponownie usadziły na tyłku.
– Albo powiesz nam wszystko jak na spowiedzi, albo... i tak się wszystkiego dowiemy. Na potańcówce.
Dopiero gdy emocje sięgnęły zenitu, Yen zrzuciła prawdziwą bombę:
– Nie idę!
Kitty z wrażenia aż przysiadła na oparciu fotela, omal nie zgniatają Yen ręki. Żmija syknęła zgodnie ze swoim przezwiskiem, po czym odwróciła się do niej bokiem i otoczyła fochem jak tarczą ochronną.
– Co? Nie idziesz na własną imprezę?
– Która całkowitym zbiegiem przypadkowych okoliczności wypada akurat w twoje urodziny? – przypomniała Priscilla, przysiadając z drugiej strony.
– Nie idę, i już! Zmieniłam zdanie.
– Co on ci zrobił?
– Nic –warknęła. – Jestem zmęczona. Dobranoc.
Yen, której humory zmieniały się jak w kalejdoskopie, straciła cierpliwość. Zawzięła się i nie miała zamiaru niczego wyjaśniać. Była zła. Była zakłopotana. Była... No właśnie. Największy problem w tym, że sama nie wiedziała, co się z nią dzieje.
Bo za każdym razem, gdy tylko zamykała oczy, widziała nad sobą niebo usiane gwiazdami, a pośród nich najjaśniejszą była Psia Gwiazda.
To wyjątkowo komplikowało sprawy.
***
Koleżanki naturalnie nie potraktowały deklaracji Yen poważnie. Osobliwe zachowanie minionego wieczoru zrzuciły na karb kolejnego kaprysu, do których przez tyle lat zdążyły się przyzwyczaić. Bardziej ciekawiło je, co doprowadziło Gwiazdę do takiego stanu, jednak nigdy nie dało się z niej wyciągnąć niczego, o czym sama nie miała ochoty opowiedzieć. Mimo wszystko nie unikała towarzystwa Rosmerty, co stanowiło pozytywny objaw. Przelotne przyjaźnie Yen często kończyły się gwałtowną eksplozją. Był to zatem dostateczny dowód, że nie zrobiła – jeszcze! – czegoś, czego należało się wstydzić. Wstyd prowadził zwykle do palenia mostów.
Tymczasem do potańcówki zostały całe trzy dni, a panna Honeydell nie wspomniała o niej ani razu. Nie szykowała sukienki, nie rozrzucała po sypialni kolekcji butów na każdą okazję, nie farbowała włosów, a ostatnia porcja lakierów wykipiała, ponieważ wcale się nią nie interesowała. Miss Hogwarts odrzuciła wszystkie zaproszenie, nie zostawiając sobie otwartej furtki. Żadnej. Kitty i Pris czuły już na karku oddech katastrofy, tylko niewtajemniczona Ros niczego nie przeczuwała, gdy w czwartek siedziały razem przy stole podczas drugiego śniadania.
Sama Ros również nie wyglądała na przesadnie szczęśliwą. Może dlatego nie przeszkadzało jej tabu, jakim nagle obłożono imprezę. Ostatecznie Syriusz jej nie zaprosił – ba, nikt tego nie zrobił – i nic aktualnie nie zapowiadało, że jej los się odmieni. Huncwoci zresztą całkowicie zbojkotowali imprezę, na która tłumnie szykował się Slytherin. Bez niespodzianek.
Klęska. Totalna klęska!
Yen czuła, że poniosła porażkę na wszystkich frontach. Zawiodła nadzieje Ros, nie wywiązała się z obietnicy. Nie mogła szczerze się radować z tańców, które zorganizowała niemal od A do Z. Do tego musiała dusić w sobie brzydką tajemnicę dotyczącą tego, co wydarzyło się (a raczej nie wydarzyło) pamiętnego wieczoru na Wieży Astronomicznej. Jakby tego wszystkiego było mało, gdy drugie śniadanie w Wielkiej Sali dobiegało końca, postanowił sobie o niej przypomnieć jeszcze jeden demon z nieodległej przeszłości.
– Witaj, skarbie.
Rosier zakradł się do niej od tyłu, cicho jak duch. Stół Ravenclawu zdążył się w miarę wyludnić, gdy pilni uczniowie wędrowali na kolejne lekcje. Yen, Kitty i Ros zostały same, bo akurat tym razem niezbyt im się spieszyło.
– Nie rozmawiam z tobą, nieokrzesany bydlaku. – Yenlla nie bawiła się w subtelności. – Zostaw mnie w spokoju.
Ślizgon ani trochę nie przejął się agresywnymi słowami. Sprawiał raczej wrażenie rozbawionego. Trochę jakby drażnił się z ulubionym zwierzątkiem.
– Schowaj pazurki, Yenlla. Wiem, że tylko ze mną pogrywasz.
– Bynajmniej – prychnęła oburzona.
Rosier bez zaproszenia przysunął sobie krzesło i zajął miejsce obok. Yen natychmiast się od niego odsunęła, odwróciła głowę i zagryzła usta w wąską kreskę. Chłopak przyglądał się jej uparcie, nieważne, jak usilnie próbowała go do tego zniechęcić wyniosłymi minami.
– Odrzuciłaś wszystkie zaproszenia – przemawiał powoli, jakby odkrył jakiś niesamowity sekret, którym właśnie się z nią dzielił. – Nikt ci nie został, jestem twoją ostatnią deską ratunku. Czy nie o to ci chodziło? Straszna z ciebie kokietka, to nic, że przy okazji też wiedźma.
Zmierzyła go pogardliwym wzrokiem, nic nie odpowiedziała. Miała za to szczerą ochotę szturchnąć Kitty, której oczy rozszerzyły się do rozmiaru spodeczków. Najwidoczniej uznała argumenty Rosiera za przekonujące. Właśnie takich przewrotnych gierek należało się spodziewać po miłującej dramatyzm szelmie.
– Widzisz, rozszyfrowałem cię – triumfował napuszony Evan. – A teraz bądź grzeczną dziewczynką i gdy zaproszę cię ponownie, pokornie odpowiedz: „Tak, panie" i zapomnijmy o wszystkim.
– Chyba ci się w głowie poprzewracało! – krzyknęła autentycznie wstrząśnięta Yen. – Nie mam pojęcia, co sobie ubzdurałeś, ale to się leczy, ty pusty tłuczku! Nie wysyłam ci żadnych zakodowanych wiadomości, wypraszam sobie. Po prostu cię nie lubię i nie chcę. Nie wiem, jak to jaśniej przekazać.
Odtrącony tak brutalnie Ślizgon zdecydowanie się tego nie spodziewał. Wpatrywał się teraz w swoją księżniczkę z otwartymi ustami niczym wyciągnięty z sadzawki karp. Ewidentnie uwierzył w swoją zwariowaną teorię i przeżywał obecnie ciężkie zderzenie z rzeczywistością. Urażona w miłości własnej Yenlla nie powiedziała jednak ostatniego słowa. Złość – jak to zwykle bywa – podziałała na nią mobilizująco.
– Zresztą, i tak nie mogę z tobą pójść – oświadczyła pod wpływem natchnienia, bo nagle wszystko wydało jej się oczywiste. Od początku ta historia miała się potoczyć właśnie w ten sposób. – Jestem już z kimś umówiona.
– Z kim?! – Doprowadzony na skraj wytrzymałości absztyfikant z całej siły walnął pięścią w stół. Zapewne był gotowy natychmiast biec i mordować wybranego przez szelmę nieszczęśnika, skutecznie pozbywając się konkurencji.
Yenlla nie przejmowała się ani nim, ani jego idiotycznymi okrzykami. Wstała, dumnie zadzierając nos do sufitu i poprawiając na sobie kusy mundurek, jakby właśnie tu i teraz szykowała się na randkę marzeń. Koleżanki z wielką uwagą śledziły każdy jej ruch. Miss Hogwarts jak zwykle nie zawiodła oczekiwań, bo chwilę później zrobiła coś najmniej spodziewanego. Padła na kolana przed zszokowaną Ros.
– Rosmerto – zaczęła z emfazą, po czym ściągnęła swój domowy krawat i podała go jej gestem rycerza (na białym koniu, naturalnie) prezentującego miecz. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się pójść ze mną na bal?
Refleks Gryfonki przez ostatnie tygodnie znacznie się wyrobił, dlatego potrzebowała tylko kilku uderzeń serca, żeby się ogarnąć i nadążyć za pędzącą w zawrotnym tempie fabułą. Przyjęła ofiarowany krawat w barwach Krukolandu i zaraz zarzuciła go sobie na szyję.
– Z przyjemnością – odpowiedziała.
Jak mogłaby odmówić, skoro trafiła jej się najbardziej pożądana partia w całej szkole magii?
Ros pomogła Yen wstać i rozchichotane dziewczęta uściskały się serdecznie pod ostrzałem spojrzeń. Rozległy się nawet pojedyncze gwizdy i nieśmiałe oklaski od strony stołu Puchonów. Rosier wyglądał, jakby ktoś nie tylko zwinął mu sprzed nosa cukierka, ale i całą fabrykę.
Dziewczęta nie czekały jednak na jego recenzję czy jakąkolwiek inną reakcję. Śmiejąc się i przekomarzając, jak najszybciej uciekły z Wielkiej Sali. Kitty chwyciła cukiernicę i niezwłocznie ruszyła za nimi, rozsypując nad ich głowami cukier niczym ryż podczas tradycyjnych zaślubin. Przecież dzień, w którym Yen nie zrobiła z siebie widowiska, był dniem straconym. Fakt, że przypadkiem dzięki temu odzyskała też kontrolę nad beznadziejną sytuacją, stanowił tylko przyjemny bonus.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro