Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Nathro siedział na niewielkim balkonie zawieszonym pod balonem. Był tu od czasów jego poprzednika, lecz jakoś nigdy nie miał jak się tu dostać. Dalej cieszył się ze zmiany w swojej fizjonomii, lecz już się w pełni przyzwyczaił. Położył się na plecach i obrócił głowę tak, że mógł zobaczyć co dzieje się na pokładzie. Włóczyła się po nim dość mocno przybita Arleta. Westchnął. Czemu ona nie może się pogodzić z jego zniknięciem? Zmrużył oczy. Mimo zbliżającej się zimy było dzisiaj wyjątkowo ciepło... A on był zmęczony. Ziewnął przeciągle, na tyle głośno, że na pokładzie powinno dać się go usłyszeć. I rzeczywiście, dało. Brązowowłosa dziewczyna zaczęła się rozglądać. Po jakimś czasie spojrzała również w górę.

-Zulear, nie obijaj się!

Nathro ledwo się powstrzymał się od śmiechu. Rzeczywiście, dalej chodził w pożyczonej szacie, jednak czy naprawdę go przypominał? Uniósł dłoń w geście zbycia słów kucharki i znowu oddał się błogiemu lenistwu. Gdy Arleta wróciła pod pokład wstał i ruszył w stronę liny. Delikatnie wsunął stopę w skórzaną pętlę przymocowaną do niej i pozwolił grawitacji działać. Co chwilę hamował ściskając linę dłońmi. Po zaledwie paru minutach znalazł się na pokładzie. Zeskoczył z barierki i udał się do kajuty kapitańskiej. Po drodze związał włosy w niedbały węzeł. Zauważył, że wpadające na twarz kosmyki coraz bardziej go irytują. Chyba będzie musiał je w najbliższym czasie skrócić... Zapukał do drzwi i bez czekania na odpowiedź wszedł do środka. Zastał Zana przy biurku. Mimo iż nie odzyskał jeszcze władzy w nogach dalej pracował. Chłopiec westchnął i usiadł na łóżko, jasno dając opiekunowi do zrozumienia, że ma do niego sprawę. Minęło parę minut zanim zwrócił w końcu uwagę na podopiecznego.

-Coś się stało?

-Nieee, po prostu przyszedłem ci pozawracać głowę...

Zan spiorunował chłopca wzrokiem. Nathro jedynie westchnął, po czym wstał i podszedł do kapitana.

-Żartuję. Mam sprawę. A mianowicie zapracowujesz się na śmierć... - Podniósł z biurka jeden z formularzy.

-Wydaje się, że mógł bym się tym zająć... Idź spać, staruszku. Przejmę robotę papierkową...

Zan nie miał zbytniego wyboru. Oparł się o ramię chłopca i pozwolił mu odprowadzić się do łóżka. Nathro uśmiechnął się. Nic nie mówił, lecz był wyjątkowo szczęśliwy.

W końcu nie był już tylko ciężarem.

Posadził opiekuna na posłaniu a sam zajął miejsce przy biurku. Wziął do ręki wieczne pióro i zabrał się za wyliczanie rachunków...

Po paru godzinach najwyraźniej sam zasnął. Poczuł na ramieniu dotyk czyjejś dłoni. Otworzył oczy i podniósł wzrok. Na przeciwko niego stała Elizabeth uśmiechając się w nieco złośliwy sposób.

-Pozbawiłeś staruszka posady, śpiąca królewno? I co, ja mam sama te cholerstwo zwane statkiem utrzymywać w stanie używalności?

Nathro spiorunował ją wzrokiem. Burknął jedynie coś o tym, że nie powinna wtykać nosa w nie swoje sprawy. Elizabeth spoważniała. Może i Nathro rzeczywiście zaraz po obudzeniu robił się chamski, ale... zwykle nie aż tak. Najczęściej jego "chamskość" ograniczała się do paru wrednych odzywek kiedy wymaga się od niego jakichś działań, ale jakoś nigdy nie pyskował bez większego powodu.

-Nathro, to był żart. Nie musisz się denerwować...

-Um... Masz rację, sorry. Po prostu...

Chłopiec spojrzał na mapę wiszącą na ścianie. Była zaznaczona na niej przewidywana trasa wyprawy. Elizabeth również się jej przyjrzała. Wszystko stało się jasne... Naprawdę nie wierzyła, że ich władczyni, mająca nad Zanem całkowitą niemal kontrolę, mogła być tak... okrutna. Kazała mianowicie przybyć do łącznie trzech wysp władanych przez elfy. Nathro najwyraźniej pochodził z jednej z nich.

"Nie bez powodu opuścił swoją rodzinę"

Poczuła jak przeszywa ją dreszcz. Nie wiedziała, jaki konkretnie był powód, lecz jasnym było, że młody elf nie chce wracać w rodzinne strony. Nathro westchnął i znów pochylił się nad papierami. Mimo że to kapitan powinien je wypełniać nie miała problemów z tym, że to młody mechanik przejął to zadanie. Czasami patrząc na nich wydawało jej się iż patrzy na ojca i syna a nie kapitana i załoganta. Uśmiechnęła się.

-Chciałam spytać o coś kapitana, lecz zdaje się, że śpi. Nie będę ci dalej zwracać głowy. Ogarnij się i do roboty!

-Przecież pracuję...

-Żart, Nathro... to znowu był żart...

-Niezbyt śmieszny...

Westchnęła i wyszła. Dopiero poza kajutą pozwoliła sobie na chichot. On tak bardzo starał się być poważny... Inna sprawa, że kompletnie mu to nie wychodziło. Może to przez dziecięcy wygląd?

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Rethu leżał spokojnie na łóżku. Jako że dołączył do załogi już po rozpoczęciu wyprawy przez co nie miał stałego rozkładu zadań. Po prostu pomagał kiedy był potrzebny. Niestety, zwykle nie był. A nawet kiedy mógł się na coś przydać rzadko był proszony o pomoc. Westchnął. Dobra, może przymałe tęczówki i gadzie źrenice sprawiały, że wyglądał jak psychopata, ale naprawdę... Ziewnął i przeturlał się na drugi bok. Jeszcze tylko kilka dni i dotrą do kolejnego portu... To miało być w Ichorton, nie? Znowu ziewnął. Nie lubił elfich miast, zwłaszcza tych zachodnich. Były takie... Czyste. Wschodnia cywilizacja elficka była zupełnym przeciwieństwem, tam każdy dzień był walką o przetrwanie. Ciekawe jakim cudem Nathro wytrzymał tam sześć lat... Na myśl o młodym przyjacielu uśmiechnął się delikatnie. Gdy dotrą na miejsce będzie miał niemało problemów... Westchnął. Nie ma sensu się teraz zadręczać. Będzie robił to jutro. Albo pojutrze. Zamknął oczy. Po chwili całkowicie odpłynął.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Nathro z niepokojem wpatrywał się w niebezpiecznie zbliżający się obraz miasta. To nie tak, że nie lubił Ichorton, wręcz przeciwnie. Miasto miało swój niepowtarzalny urok. Problemem było to, że mieszkała tu osoba, której wolał nie znać.

Ziggan.

Na myśl o narzeczonej wzdrygnął się. Nie chciał brać ślubu, najlepiej nigdy. Wiedział, że ze względu na zaburzenie psychiczne miał trudności z rozpoznawaniem pozytywnych uczuć. Znaczyło to, że raczej nigdy nie zakocha się, a już na pewno nie w obcej sobie osobie. Niestety, Ziggan uznała to za zezwolenie. "W końcu z koro nikogo nie pokochasz to co ci szkodzi związek ze mną?". Oczywiście, nigdy tak nie powiedziała, ale łatwo dało się to wyczytać z jej zachowań. Jęknął cicho. Na wspomnienie szantażu w skutek którego musiał się zgodzić na zaręczyny zalała go fala różnych uczuć. Rozpacz. Bezradność. Złość. Gdyby wtedy odmówił Zan zostałby pozbawiony środków do życia i tytułu oraz, prawdopodobnie, wolności lub nawet życia. Owszem, parał się kiedyś przemytnictwem, ale większość władców przymykała na to oko ze względu na pochodzenie kapitana i niewielkie straty. Zwyczajnie pozwalali mu pływać po świecie i dostarczać zamówienia. Niestety, gdyby prośba o aresztowanie wyszła od córki króla... Zacisnął pięści na materiale szaty. Znowu przyłapał się na życzeniu jej śmierci. Była jedną z dwóch osób na świecie do których żywił aż tak silną niechęć...

Wziął parę głębokich wdechów w celu uspokojenia się. Nic się nie stanie, ona nawet nie zauważy że tu jest...

Czemu ja się okłamuję?

Oparł czoło o barierkę balkonu. Miał na tyle dobry słuch, że usłyszy rozmowy z dołu. Cała załoga została poproszona o udawanie, że go tu nie ma. Jeszcze kilka minut...

Ze strony portu usłyszał nienaturalnie pozytywny pisk. To ona. Spojrzał na stojącą na "wdowim balkonie" dziewczynę o krótkich, białych włosach. Przesunął się trochę do tyłu i naciągnął kaptur mocniej na twarz. Upewnił się, że żaden kosmyk włosów nie pozostał na zewnątrz i czekał. Czekał na chwilę prawdy.

-Hej! Zan! Zan!

Dziewczyna zbiegła z balkonu w chwili w której Rethu i Tom zeskoczyli na pomost by zawiązać cumy. Kapitan zignorował ją i zapalił fajkę. Nathro uśmiechnął się. Nigdy nie palił w jego obecności. Chciał jasno pokazać, że go tu nie ma. Puszczając kółka z dymu czekał aż rozłożą trap. Nawet gdy zostało to zrobione pozostał na pokładzie. Ziggan zirytowała się faktem, że musi sama się fatygować.

-Hej, Zan! Gdzie jest Nathroś? Gdzieeeee?

Zan westchnął. Dalej zwracał więcej uwagi na fajkę niż rozmowę z młodą królewną. Po minucie odpowiedział ledwie kilkoma słowami.

-Nie ma go tutaj.

-Jak to?!

-Normalnie. A teraz prosiłbym cię o zejście z pokładu stanowiącego część terytorium imperium Kapitolskiego.

Dziewczyna zamrugała. Nathro był pewien, że ojciec wspomniał jej o tym, że Albatros stał się jednym z okrętów Kapitolskiej Floty Badawczej, lecz prawdopodobnie to olała. Ziggan z urażoną miną obróciła się na pięcie i zeszła do swoich strażników. Gdy już oddaliła się na znaczną odległość do Zana podeszła Arleta.

-Kto to był?

-Narzeczona Nathro.

Arleta zamrugała ze zdziwieniem.

-Naprawdę?

Nathro zaśmiał się cicho i zawołał z góry.

-Niestety, naprawdę.

Dziewczyna zaczęła się rozglądać ze zdziwieniem. Chłopiec znowu się zaśmiał i zsunął się po linie na pokład. Wylądował tuż za młodą kucharką.

-Z tyłu.

Odwróciła się. Do jej oczu napłynęły łzy.

-Żyjesz!

-Ta, a powiedział ci ktoś, że jestem martwy?

-I... Co się z tobą stało?!

Nathro przywołał na swoją twarz wyraz niezrozumienia, po czym z udawanym zdziwieniem spojrzał w dół.

-O to chodzi? Jak tak to powiem jedno - Też nie ogarniam.

Dziewczyna zaśmiała się i rzuciła mu na szyję.

-Żyjesz!

-Zan! Ona jest głupia czy jak? Skoro ktoś mówi, oddycha...

chłopiec z impetem postawił bosą stopę na nodze dziewczyny, na co ona zareagowała syknięciem i pełnym wyrzutu spojrzeniem skierowanym w w jego stronę

-...i Nokautuje bezbronnych w swoim otoczeniu to chyba jasne, że żyje, nie?

Zan zaśmiał się.

-Nathro, ja naprawdę rozumiem, że masz zły humor, ale nie wyładowuj złości na osobach trzecich, dobrze?

-Jasna sprawa.

-A teraz do kajuty zanim ta mała wiedźma postanowi tu wrócić.

Nathro stanął na baczność i zasalutował, po czym pognał w stronę swojej kajuty.

-Arleto, mam dla ciebie zadanie...

Dziewczyna spojrzała na kapitana ze zdziwieniem. Jej oczy zdawały się pytać, o co chodzi. Jednak odpowiedzi nie udzielił kapitan, lecz ktoś kto właśnie zaszedł ją od tyłu.

-Idziemy młoda na zakupy!

Odwróciła się w stronę Elizabeth. Kobieta trzymała w ręku kartkę z listą. W każdym razie dziewczyna myślała, że to lista.

-Czemu?

-A co, elfik ma dalej funkcjonować bez ubrań? 





Jeeej, nowy rozdział! Cieszmy się! A co za okazja, że minęły tylko dwa/trzy dni od poprzedniego rozdziału?

...

Wena twórcza? Załóżmy, że to to. 

Bonusowy Nathro, zgodnie z tradycją:

Skaczę ze stylami jak porypana. O pracy powiem jedno: piegi są upośledzone. Tyle. 

Do kiedyś!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro