Rozdział 24
Port opuścili około trzech dni temu, lecz na nieszczęście nie oznaczało to bezproblemowego powrotu do domu. Czekała ich między innymi kolejna konfrontacja z pewną szaloną arystokratką, co Arlety nie cieszyło, a i pogoda nie dopisywała. I od wczoraj nie mogła nawet pogadać z Nathro przez fakt, iż nonstop był zajęty. Całkiem spora część załogi postanowiła w końcu go odwiedzić. Kiedy zaś nikogo nie było w pobliżu zazwyczaj spał... Chociaż parę razy wydawało jej się, że widzi jak pokazuje jej język mrużąc przy tym oczy. Sama nie wiedziała co o tym myśleć, w końcu to nie pasuje do jego charakteru, a zarazem tak jakoś... Pasuje. Od Rovu usłyszała, że im bardziej jest bezsilny tym bardziej wredny się staje.
No właśnie, Rovu. Pomyśleć, że kiedyś go o cokolwiek osądzała. Okazał się być nieludzko wręcz miły. w sumie, nie do końca był człowiekiem...
Postanowiła raz jeszcze podjąć próbę odwiedzenia mechanika. Wyszła z pokoju i ruszyła w stronę pracowni medycznej. Gdy dotarła na miejsce, zastała, kto się tego spodziewał, Nathro rozmawiającego z Beth i Rethu.
-Dobra. Wyjaśnijcie mi to jeszcze raz...
-No dobra, a więc tutaj... Oh!
Elf zamrugał, spoglądając na dziewczynę.
-Ummm... Cześć?
Pozostała dwójka również na nią spojrzała. Było to... dość niezręczne.
Arleta poczuła się nagle strasznie nie na miejscu. Odniosła wrażenie, że przerwała im pracę nad czymś straszliwie ważnym. Nie miała pojęcia, co zrobić. Przeprosiła jedynie za to, że im przeszkodziła i błyskawicznie się wycofała. Żałowała, że nie mogła z nim pogadać. Ale cóż zrobić? Powinna rozumieć, że Nathro nie zrezygnuje ze swojej pracy, nie ważne co się stanie. Po prostu taki był. Znała go niecały rok, ale zdążyła się o tym przekonać...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
[ten sam dzień, 6:00 AM]
Nathro spokojnie podniósł się do pozycji siedzącej. Mimo tego, iż był uziemiony, wciąż nie chciał tracić ani chwili na zbytnie lenienie się. Musiał znaleźć rozwiązanie.Nie miał zamiaru się poddawać. Niemożność przemieszczania się o własnych siłach była wielkim utrudnieniem i utratą czasu, środków oraz możliwości, na którą nie mógł sobie pozwolić. Wyciągnął dłoń w kierunku pobliskiej szafki, usiłując dosięgnąć do spoczywającego tam zeszytu. Na próżno. Upadł zrezygnowany na poduszkę. To... Było cięższe niż mu się z początku zdawało. W ciszy wpatrywał się w drewniany sufit kajuty. Po chwili z nudów zaczął liczyć sęki i gwoździe. Nie zarejestrował, ile konkretnie minęło czasu, ale był pewien, że dość długo tak leżał.
-Nathro...
-Trzysta pięćdziesiąt sześć.
-Co?
-...co?
Spojrzał w stronę drzwi, w których stał Rethu. Mina zielonowłosego była bezcenna. Przez chwilę zastanawiał się, co mogło ją wywołać, a gdy zrozumiał zechciał zapaść się pod ziemię ze wstydu. Problem w tym, że był na statku. A na statku nie było ziemi pod którą mógłby się zapaść.
-Nath...- Rethu zaśmiał się cicho siadając na skraju łóżka. Wyjął z przerzuconej przez ramię torby jakąś fiolkę z dziwnym płynem i gazę. Gestem nakazał mu się położyć, po czym otworzył butelkę. Niemal w tej samej chwili do nozdrzy elfa dostała się nieprzyjemna, intensywna i niemożliwa do zidentyfikowania woń.
-Ugh...
-Nie marudź. I nie mrugaj.
Pochylił się nad nim i delikatnie przetarł gazą jego lewe oko, po czym wyjął jakieś kolejne świństwo i mu je zakroplił.
Chłopak nawet nie wiedział jakim cudem wytrzymał bez mrugnięcia.
-Co to było?!
-O co ci tym razem chodzi?
-Waliło jak... Jak... No, nie mam pojęcia jak co waliło, ale waliło!
-A, to?- Delikatnie uniósł fiolkę. -Nie chcesz wiedzieć.
-Czemu?
-Bo jest skuteczne, ale gdybyś poznał skład prawdopodobnie puściłbyś pawia.
-To może nie mów...
Rethu zabrał się za oględziny reszty obrażeń, a Nathro w milczeniu zastanawiał się czym to cholerstwo mogło być. Poważnie, po lekarstwach produkowanych przez jego kumpla można było się spodziewać dosłownie wszystkiego. Nie zdziwiłby się gdyby...
Nie, jednak nie chciał o tym myśleć.
Bugrethu skończył zakładać mu nowe opatrunki, po czym zaczął się zbierać do siebie. Gdy już miał wychodzić, Nath sobie o czymś przypomniał.
-Ej, Reth!
-Hmm?
-Mógłbyś mi podać tamten zeszyt? I jakiś ołówek?
Zielonowłosy uśmiechnął się delikatnie, po czym podał mu to, o co poprosił.
-Chcesz coś napisać?
-Raczej... Hmm, coś jakby... Wymyślić?
-Oh?
Nathro wskazał dłonią na swój kark.
-Rozwiązanie.
W oczach jego przyjaciela pojawił się lekki błysk
-Czyżbyś miał jakiś pomysł?
-Po części tak... Po części nie. Podstawy znam...
Zielonowłosy delikatnie się uśmiechnął.
-Racja... Czyli... Jest nadzieja.
-Nom.
-O czym se tak gaworzycie?
Obydwaj odwrócili głowy w stronę drzwi, w których stała Elizabeth.
-Hej?
-Help needed!
Nathro poklepał dłonią zeszyt. Gdy jego koleżanka po fachu wysłuchała jego planu razem uznali, że nie jest zbyt... Głupi. Co więcej, wykonalny i wręcz prawdopodobny. Po jakichś dwóch, może trzech godzinach mieli już jakiekolwiek pojęcie na czym stoją.
Na twarz chłopca wpełzł delikatny uśmiech. Coś, co jeszcze poprzedniego dnia było zaledwie gasnącym płomykiem nadziei stało się wykonalne.
W tej samej chwili usłyszał dość nieregularne kroki. Ktoś szedł w stronę pokoju. I, sądząc po częstotliwości ich stawiania, była to Arleta. To znaczy, kto to właściwie poza nią mógł być? Rovu był od niej stanowczo cichszy, Zan zawsze nosił buty z podbitymi metalem podeszwami, Rethu i Beth byli tutaj. Reszty załogi zbytnio nie obchodził, a i tak wszyscy mu się wczoraj na głowę zwalili i nie spodziewał się powtórki.
I jak się spodziewał, był to kto? Arleta.
-Ummm... Cześć?
Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek więcej, jej już nie było.
-Oo... okej?
Jej jakże krótka wizyta zaskutkowała jedna czymś pożytecznym. Zwrócił mianowicie uwagę na zegar. Zaraz zaczynało się śniadanie. Wygonił więc z pokoju Elizabeth i Bugrethu, a sam ponownie rozłożył się na płask na łóżku.
Nie minął kwadrans nim usłyszał pukanie do drzwi. Tym razem był zbity z tropu. Nie miał pojęcia kto to mógł być.
-Proszę!
-Czołem, Nath...
Do pokoju wszedł jego starszy brat. I nie był on sam- wraz z nim przybyło śniadanie. Rovu postawił tacę z jedzeniem na szafce, sam zaś usiadł na skraju łóżka. Wydawał się być trochę zakłopotany.
-Coś... się stało?
-Ach? Nie, nic takiego. Pomyślałem tylko, że może dotrzymam ci trochę towarzystwa...
Starszy elf cicho westchnął
-...i przeproszę za to, że przychodzę dopiero teraz...
-Rov...
-Przepraszam. Po... Po prostu nie mogłem patrzeć jak... jak cierpisz i...
Po policzkach Rovu spłynęła łza. Wyglądał tak, jak gdyby miał zaraz wybuchnąć płaczem. Na sam ten widok do oczu Nathro również napłynęły łzy. Poczuł dziwną bezsilność, silniejszą niż do tej pory. Mimo tego, że wiedział iż w chwili w której się rozpłacze Rov również nie będzie w stanie utrzymać emocji na wodzy, sam nie był w stanie wytrzymać. Z jego ust wydobył się cichy szloch, a zaledwie chwilę później, jak gdyby czekający na zgodę, jego brat do niego dołączył. Ale nie było to nic złego. Czasami wylanie z siebie łez pomagało się uspokoić.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
[w tym samym czasie, stołówka]
-Emm... Kapitanie? Proszę pana?
Zan spojrzał na dziewczynę która stanęła przy jego stole.
-Słucham, Arleto?
-Ja... Chciałam zadać takie... głupie pytanie.
-Hmm?
-Gdyby miał pan opisać Nathro jednym słowem... Jakie by to było słowo?
Kapitan delikatnie się zaśmiał. Dobre pytanie. Chociaż rzeczywiście, głupie i dziwne.
-Ciężko powiedzieć... To chyba byłoby... Niezwyciężony.
Poczuł na sobie spojrzenie tak przesiąknięte emocjami, że niemal namacalne. Dziewczyna wydawała się zdziwiona.
-Niezwyciężony... Czemu?
-No cóż, moja droga... Czy widziałaś żeby kiedykolwiek się poddał? Wiem, że nie znasz go nawet rok, ale powiedz, widziałaś?
-Nie...
-Bo widzisz, ja też nie. A tak się składa, że go wychowałem. Jego nie obchodzi, ile razy upadnie i ile łez wyleje. Zawsze prze na przód...
Zauważył lekki błysk nadziei w jej oczach.
-... Więc cóż, nie wydaje mi się żeby akurat teraz się poddał, prawda?
Dziewczyna skinęła głową. Gdy wracała na swoje miejsce wyglądała jakgdyby wstąpiło w nią nowe życie. Cicho westchnął. Miał nadzieję, że miał rację. Że jego podopieczny się nie podda.
-Ah, do diabła...
Do diabła z "podopiecznym", skarcił się w myślach. Syn, do cholery.
Waaah!
Nawet nie wiecie jak ciężko pisać takie statyczne rozdziały.
Odpowiem- BARDZO!
Co widać po jakości tego bytu... Abominacji kurdę.
No, więc. Jahu, jeszcze tylko...
16 rozdziałów.
16 rozdziałów do planowanego końca.
16 rozdziałów do wprowadzenia nowych postaci, lokacji i wątków.
GAAH!
Ten uczuć kiedy chcesz się zabrać za drugi tom tak bardzo...
A teraz, dwa szkice:
Ten uznałam z śmieszny, i udało mi się wcisnąć tu aż cztery postaci
+plus przyjazne przypomnienie jak wysocy są Retu i Rovu(dla porównania Nath ma 167cm):
A tutaj lekkie wyjaśnienie jak wygląda i działa Rethu(z za dużą głową) :
Do kiedyś
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro