Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

Arleta zaczynała zastanawiać się czy na tym statku aby na pewno nie ciąży jakaś klątwa. Dzień zaczął się zupełnie normalnie. No, prawie. Dalej rozpamiętywała to, co usłyszała poprzedniego wieczora. Dalej nie rozumiała, co się dzieje, lecz zamiast rezygnować z każdą chwilą chciała dowiedzieć się czegoś więcej o tej sprawie. I chciała, żeby Nathro był szczęśliwy, a dopóki nie zrozumie co się dzieje nie będzie w stanie mu pomóc. Gdy zobaczyła go na śniadaniu wyglądał tak smutno, że chciała podbiec i  go przytulić. Mocno przytulić, przykryć kocykiem i nie puszczać puki humor mu się nie poprawi. Nieraz sama chciała żeby ktoś ją przytulił i odnosiła wrażenie, że Nathro też tego potrzebuje. Został trochę dłużej, nie jedząc zbyt wiele, więc Arleta też zaczekała. Gdy kambuz niemal w pełni opustoszał chłopiec zignorował resztę ludzi i objął zakapturzonego mężczyznę. Arleta znowu poczuła ukłucie w sercu. Miała szczerą nadzieję, że się myli. Przyjrzała się bliżej dwójce chłopców, a raczej chłopcu i mężczyźnie. Ze zdumieniem zauważyła, że chłopiec płacze. Uznała, że czas najwyższy jakoś zaingerować w sytuację. Podeszła bliżej.

-Coś się stało?

Siedzący dalej przy stole Zan westchnął. 

-To sprawa prywatna, moja droga...

-Nic się nie stało.

Ostatnie zdanie wypowiedział Nathro, po czym spojrzał na wyższego elfa, na co ten skinął głową. 

-Arleta... Wyjaśnimy ci to. Po prostu... Nie teraz i gdzie indziej, dobrze? 

Dziewczyna starała się ukryć rozczarowanie i irytację. Chciała wiedzieć. Bardzo. Z trudem powstrzymywała się przed naleganiem. Nie powinna tego robić, a w każdym razie nie w obecności kapitana. Zamiast tego spojrzała na nieznajomego oczami szczeniaczka.

-A mogę chociaż się dowiedzieć jak się nazywasz?

Mężczyzna spuścił głowę i coś wyszeptał. Nie usłyszała co. Chciała poprosić o powtórzenie, lecz ubiegł go Zan. 

-Mówił, że ma na imię Rovu. 

Arleta spojrzała na mężczyznę, na co ten skinął głową. Imię wydało się dziewczynie znajome, lecz nie wiedziała czemu. Wciąż niemal nic o nim nie wiedziała, lecz był jakiś postęp. Chciała się jeszcze o coś spytać, lecz kapitan dość dosadnie zasugerował jej, iż powinna wracać do pracy. Tak też zrobiła. 

W kuchni nie miała bliskich przyjaciółek. Większość z jej współpracowniczek stanowiły rozchichotane panienki które chciały zaznać emocji i zdobyć ukochanego z którym mogłyby bawić się w związek na odległość.  To znaczy, część z nich była poważna. Ale większość nie. Cały personel kuchenny liczył sobie łącznie trzydzieści osób, z czego przygotowywaniem posiłków zajmowała się maksymalnie dziesiątka na raz. Pozostała dwudziestka miała poniekąd wolne, lecz w trakcie posiłków roznosiła jedzenie, wtedy zmiana kuchenna odpoczywała. Ten system był dość efektywny, więc nikt nie narzekał.

Dziewczyna zabrała się za pracę gdy tylko przydzielono jej zadanie. Im szybciej skończy tym lepiej. Chciała jeszcze dzisiaj sprawdzić pewną rzecz... 
Gdy tylko uporała się z mięsem i innymi kartoflami po cichu zakradła się do pokoju Rovu. Miała przeczucie, że jest tam coś co rzuci nowe światło na tą sprawę. Niby obiecali, że jej to wszystko wyjaśnią ale... Jaka byłaby wtedy zabawa? Pomieszczenie było skromne, nieco podobne do tego zajmowanego przez Nathro, ale mniej przestronne. Wzrok dziewczyny przykuło stare tomiszcze spoczywające na stoliku nocnym.

Modląc się w duchu o to, by lokator kajuty nie zjawił się w najbliższym czasie, sięgnęła po książkę i otworzyła ostrożnie na pierwszej stronie. Z trudem była w stanie rozczytać niewyraźne, ugryzione zębem czasu i roztrzęsione pismo. Najwyraźniej był to dziennik. Dziennik prowadzony przez tajemniczego elfa. Nie mogła lepiej trafić! Zabrała się z świeżym zapałem za lekturę...
"Wczoraj Isu spytał mnie, czy mogę zacząć zapisywać co się dzieje w naszej rodzinie. To chyba nie jest zły pomysł, w końcu nawet matka mówi że powinienem trochę poćwiczyć. A więc piszę. Jest nas na chwilę obecną jest nas ósemka rodzeństwa i rodzice. Chociaż tak naprawę tylko mama, bo ojciec nie chce na nas patrzeć. Mama mówi, że to dlatego że jest zajęty, ale ja w to nie wierzę. On nami po prostu gardzi bo jesteśmy dziwni. Mama mówi też, że niedługo pojawi się kolejny członek rodziny. Tak naprawdę to nie mogę się doczekać, im nas więcej tym lepiej. Bo nie możemy bawić się z innymi dziećmi. Mam tylko nadzieję, że nasz nowy braciszek będzie zdrowy..."

Arleta zmrużyła oczy. Ile on mógł mieć lat kiedy to pisał? Dwanaście? Mniej? Z początku chciała przejść do nowszych wpisów, lecz coś kazało jej trwać przy kolejności chronologicznej. Po parunastu kolejnych, dla niej bezwartościowych stronach opisujących perypetie grupki rodzeństwa trafiła na wpis, którego szukała.

"Dzisiaj są moje urodziny. Dziesiąte. Jeden ze służących powiedział, że mama ma dla mnie specjalny prezent. Okazało się, że dzisiaj urodził się również mój braciszek. Mama powiedziała, że mogę wymyślić mu imię, bo ona nie ma pomysłu. Nazwałem go Nathro. Tak miał na imię mój ulubiony pisarz.
Niestety, moje nadzieje nic nie dały. Tak naprawdę boję się, że będzie miał gorzej ode mnie jak urośnie. Cały czas płakał, ale doktor mówi, że to dobrze, bo ma silne płuca. Mówił też, że ja byłem na tyle cicho, że myśleli że nie żyję. Czasami zastanawiam się, czy tak nie byłoby lepiej dla rodziców, ale dzisiaj mnie to nie obchodzi. Teraz jestem po prostu szczęśliwy. "

Dziewczyna zamrugała ze zdziwieniem. Spoglądała raz na tekst, raz na umieszczone pod nim wyblakłe zdjęcie przedstawiające bliskiego łez chłopca o poparzonej skórze trzymającego na rękach niemowlę. Niemowlę o nogach zastąpionych przez groteskowo przyrośnięty tłuw pająka. Zamrugała  ponownie. A więc byli braćmi. To było... Takie logiczne. Co ona miała w głowie? Czemu do jasnej anielki podejrzewała, że są... Parą? Zaczęła poważnie zastanawiać się co jest nie tak z jej głową. Opuściła kajutę Rovu i udała się do swojej. Gdy miała już położyć dłoń na klamce całym statkiem zatrzęsło. Dziewczyna rozpaczliwie sięgnęła drzwi, usiłując dostać się do kajuty. Gdy osiągnęła swój cel podczołgała się do okna.

Sztorm.

Nigdy żadnego na oczy nie widziała, nie mówiąc już o przetrwaniu takowego jako załoganta. Zacisnęła powieki, tuląc się do nogi przywierconego do podłogi łóżka, modląc się by to wszystko się skończyło.
Po około półgodzinie wiatr ustał. Kierowana przeczuciem wybiegła na pokład. Czuła w głębi serca, że coś jest nie tak. Zatroskane twarze reszty załogi, a zwłaszcza kapitana i Rethu. Obydwaj wydawali się odchodzić od zmysłów... Podeszła do nich i z lekkim niepokojem rozejrzała się dookoła.
-Coś... Coś się stało?
Zan spojrzał na nią, ze smutkiem i rezygnacją jakiej nigdy nie widziała na jego twarzy.
-Mała, to chyba nie czas na to...
-Co? Co się...?
Poczuła delikatny dotyk na ramieniu. Rethu. Wyglądał tak jak gdyby za chwilę miał się rozpłakać.
-Nie możemy znaleźć części załogi. Nie wykluczamy... Ech, nie możemy wykluczyć...
Ze smutkiem zerknął w stronę burty. Przekaz był jasny. Kilku załogantów zginęło po tym jak zwiało ich z pokładu... Patrząc po minach Kapitana i medyka imiona były jasne. Do oczu dziewczyny napłynęła wilgoć. To niemożliwe...


Hej wam, rozdział miał być przedwczoraj ale nie miałam czasu go dokończyć, więc jest dzisiaj.
Nie mam co dodawać, zabieram się za kolejny. Bayo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro