Rozdział 18
-Jak to. Co. Dlaczego kurde.
Takie właśnie słowa wydusił z siebie Nathro, gdy Zan powiadomił go o dołączeniu jego brata do załogi. Żeby nie było, że się nie cieszył. Był wniebowzięty wizją towarzystwa starszego brata, ale zarazem się niepokoił. Czy aby na pewno wszystko będzie w porządku? Czy Rov nie zrobi sobie krzywdy? A co jeśli się pochoruje? Tak wiele rzeczy mogło pójść nie tak, że aż mu się robiło niedobrze gdy o tym myślał.
-Jego się pytaj.
Chłopiec przeniósł wzrok na starszego brata. Wyglądał... Strasznie słabo. Sam był dość chorowity, lecz było to nic w porównaniu ze stojącym obok krewnym.
-Rov... Jesteś tego pewien? Dasz sobie radę?
Znał odpowiedź. On nigdy nie zmieni decyzji. Nie ma nawet sensu się awanturować. Z dziwnym poczuciem bezsilności patrzył, jak Rovu skinął głową potwierdzając. Cały był w nerwach. Kochał go, nie chciał, żeby cierpiał. W końcu był jego bratem. Do tego kompletnie sobie nie radził. Z niczym.
Jego starszy brat podszedł do niego i położył dłoń na jego głowie.
-Nathro... Mały, ja wiem, że się martwisz, a moja obecność pewnie zbyt komfortowa nie jest, ale... Postaraj się zrozumieć, że chcę jeszcze chociaż raz zrobić coś zgodnie z własną wolą...
Chłopiec niemal instynktownie się uśmiechnął. Lekko bo lekko, ale jednak. Nie był w stanie zachować powagi w jego obecności.
-Ale obiecaj, że nie będziesz się nadwyrężać.
-Jasne.
Rozległ się ponury śmiech. Przenieśli wzrok na Zana, który zwijał się ze śmiechu. Takiego wisielczego.
-Dobra, widzę, że nie macie problemu z dogadaniem się ze sobą. Teraz tylko wymyślcie, jak poinformować o tym resztę załogi.
Chłopcy spojrzeli po sobie.
-A może by tak...
-...nic im nie mówić?
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Arleta usiadła na ławce, czekając na obiad. Razem z resztą dziewczyn w kuchni pracowały na zmiany, a dzisiaj akurat to jej przypadło wolne na obiad. Rzuciła dyskretne spojrzenie w stronę stołu, przy którym zwykle siadała "mafijna familia" Albatrosa, to jest Zan, Nathro i Rethu. No, jeszcze czasami Zulear, ale gość rzadko kiedy był obecny. Demony nie jedzą. Pierwszy przyszedł kapitan, drugi Rethu. Zaczęli rozmawiać, a po około kwadransie dołączył do nich ktoś... kogo w sumie nie znała. Zakapturzony, dość wysoki osobnik, zdaje się, że facet. Nie widziała ani skrawka jego twarzy. Skóry też, bo nosił rękawiczki. Usiadł niedaleko Zana, zostawiając jedno wolne miejsce, które po kolejnych kilku minutach zajął Nathro.
Zaledwie parę chwil po tym zaczęli się schodzić inni członkowie załogi. Nie minął kwadrans, a reszta dziewczyn z kuchni zaczęła roznosić jedzenie. Sama nie przepadała za ganianiem w tą i z powrotem z obciążonymi tacami, więc za każdym razem, gdy miała wolne czerpała dziwną satyswakcję ze swojego nieróbstwa.
Podczas jedzenia dalej obserwowała nieznajomego. Była pewna, że pod koniec obiadu kapitan go przedstawi, jak to miał w zwyczaju, ale i tak chciała zobaczyć, jak się zachowuje.
Prawie w ogóle nie jadł. Nie robił również nic, co przyciągałoby uwagę. Dużo bardziej niecodzienne było zachowanie Nathro, który chyba nie mógł się zdecydować czy jest szczęśliwy, przerażony czy smutny. Z niepewnym uśmiechem wymachiwał dłońmi, co jakiś czas przerywając i spuszczając wzrok, zakrywając twarz czy kręcąc głową, jakby chciał się rozbudzić. Zachowanie stanowczo nie pasujące do nieśmiałego, opanowanego nastolatka którym przecież był.
Obiad się skończył, a Kapitan nie powiedział ani słowa w sprawie nowego załoganta. Zakapturzony mężczyzna poszedł od razu na niższe piętra w asyście Nathro. Minęli ją, lecz nawet z bliska nie zdołała dojrzeć niczego, co pozwoliłoby jej zorientować się w wyglądzie nieznajomego, lecz łatwiej było jej rozpoznać emocje miotające mechanikiem. Chorobliwą wręcz ekscytację połączoną z niepokojem.
Zaczynała się o niego bać. Nie wiedziała, czemu się tak zachowuje, ale to nie było normalne. Czy ten koleś zrobił Nathro jakąś krzywdę? A jeśli tak, to czemu wydawał się być tak bardzo radosny? Zaraz... Poczuła, że się rumieni. Nie, nie może być! Chociaż... Parę razy wspominał, że 'nie interesują go dziewczyny'... Poczuła lekki niepokój. A co jeśli dlatego dał jej kosza?
Dobra, dla własnego zdrowia psychicznego i resztek niewinności postanowiła o tym nie myśleć.
A w tym postanowieniu wytrwała do wieczora.
Na jej piętrze było najwięcej wolnych kajut, więc właściwie mieszkała z nim niemalże po sąsiedzku. Około dwudziestej usłyszała cichutkie kroki. Pewnie normalnie nie usłyszałaby tak cichego dźwięku, ale poniekąd kumplowała się z dwoma typami którzy lubią wyskakiwać jak Filip z Konopii. Wyjrzała powoli przez szparę w drzwiach i ujrzała za nimi owego zakapturzonego osobnika kierującego się w stronę klatki schodowej. Zarzuciła na ramiona kurtkę i poszła za nim. Skierował się na najniższy poziom, po czym poszedł w stronę schowanych za skrzyniami drzwi do kanciapy Nathro. Odsunął jedną ze skrzyń i wszystko wskazywało na to, że chce zapukać, lecz drzwi otworzyły się, a za nimi pokazał się lokator niewielkiego pomieszczania.
Nieznajomy skłonił się delikatnie i wszedł do środka, a podejrzenia Arlety zaczęły powracać. Odczekała chwilę po czym podeszła do drzwi i je uchyliła zaglądając do pomieszczenia. Zarówno Nathro jak i nieznajomy siedzieli na łóżku. Chłopiec spuścił wzrok, po czym uniósł dłonie i zdjął kaptur z głowy siedzącego obok mężczyzny. I tak, teraz była pewna w stu procentach, że to mężczyzna. Gdy tylko zobaczyła twarz nieznajomego zrobiło jej się przykro. Jego skóra wyglądała na poparzoną, a oczy były wyjątkowo zamglone i nieobecne. I był kolejnym elfem.
-Rov...
Głos Nathro był roztrzęsiony. Mężczyzna w reakcji na najwyraźniej własne imię uścisnął dłoń chłopca, zaś drugą dłoń położył na jego głowie.
-Spokojnie. Czym się martwisz, mały?
-Tobą...
Nathro przytulił wyższego mężczyznę, dalej ściskając jego dłoń, na co tamten delikatnie się uśmiechnął i znowu pogłaskał jego głowę, a Arleta czuła się dziwnie nieswojo.
-Bez potrzeby. Nic się nie stało, prawda?
-A jesteś w stanie mi obiecać, że nic się nie stanie? To będzie jeszcze prawie pięć miesięcy. Pięć miesięcy, Rov. Jeszcze Pięć miesięcy. Jesteś w stanie mi obiecać, że twój stan się nie pogorszy? Boję się, boję się i to strasznie!
Mężczyzna znowu pogłaskał go po głowie. Widziała, jak usta Nathro poruszają się, prawdopodobnie szepcząc. Towarzyszący mu elf jedynie się uśmiechnął.
-Przecież wiem.
Dziewczyna poczuła jeszcze większy wstyd. Czuła, że nie powinna być tego świadkiem.
A przecież nie mogła wiedzieć, że wyszeptanymi przez chłopca słowami były "Jesteś moim bratem".
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rovu delikatnie przytulił brata. Nie ważne, ile razy słyszał od Nathro o tym, że chłopiec się o niego martwi, za każdym razem robiło mu się cieplej na sercu. Ten dzieciak miał w sobie niewiarygodną siłę, pozwalającą mu wytrzymać aż tyle nerwów. Powoli zaczynał nabierać wątpliwości, kto tutaj jest tym starszym bratem. Pamiętał jak to jeszcze on pełnił tą rolę i wyciągał małego braciszka z rużnych tarapatów. Głównie biorąc winę na siebie. Teraz był jedynie w stanie siedzieć tutaj i usiłować dodać mu otuchy.
-Rov...
Cichy szept chłopca nie miał w sobie chyba zbytniego przesłania. Po chwili usłyszał jak oddech Nathro zwalnia i wyrównuje tępo. Zasnął. Dalej gładził jego głowę w lekkiej obawie, iż gdy przestanie jego młodszy brat się obudzi. Po paru minutach uznał, iż najwyższy czas się zbierać. Wstał z łóżka kładąc przy tym chłopca na posłaniu. Nie miał siły dźwignąć go do góry i przebrać, więc zostawił go w stanie zastanym. Przykrył go kocem i już miał wychodzić, gdy usłyszał ciche westchnięcie. Odwrócił się i zobaczył jak chłopiec szuka czegoś przez sen. Sam westchnął po czym cofnął się, by poszukać owego "czegoś". Po dosłownie minucie natrafił na schowaną pod łóżkiem wypchaną zabawkę. Ze zdziwieniem rozpoznał w niej własne dzieło.
-Czyli ją zachowałeś, tak?
Położył pluszaka w zamyśle mającego być kotem w zasięgu dłoni Nathro. Chłopiec niemal natychmiast przyciągną ją do siebie i się uśmiechnął. Delikatnie, ale jednak. Rovu również się uśmiechnął po czym opuścił pomieszczenie. Ruszył w stronę swojej kajuty, zakładając po drodze kaptur. Nie chciał by ktokolwiek zobaczył jego skórę. Niektórzy uznaliby go za potwora, może w lepszych przypadkach zrobiło by się im po prostu przykro. Nie wiedział już nawet czy bardziej nie znosił tych pogardliwych spojrzeń czy też tych współczujących. Cicho ziewnął. Idąc w stronę swojej kajuty zauważył światło wydostające się przez szparę w drzwiach sąsiedniego pomieszczenia. Dość szybko skojarzył, że pokój należy do tej dziewczyny, która wpatrywała się w niego przez całą kolację. Zapamiętał to, bo Nath wspominał mu o niej. Nie omieszkał wspomnieć, że będą sąsiadami. Musiał się powstrzymać przed zapukaniem do drzwi i uświadomieniu dziewczyny o tym, iż jest już naprawdę późno. Instynkt najstarszego brata znowu wdawał się we znaki. Przypomniał sobie, że przez jego cichy głos i tak pewnie musiałby wejść do pomieszczenia by go usłyszała, co mu się nie uśmiechało. Pewnie i tak się jutro jakkolwiek przedstawi. Miał nadzieję, że jego brat nie wspominał o nim znajomym. W przeciwieństwie do niego nie umiał wymyślać fałszywych tożsamości od ręki.
Już osiemnasty rozdział! Jeszcze dwa i dotrzemy do połowy. To chyba dobrze, nie? No. Tak.
To ja jeszcze podziękuję za tysiąc odsłon. Ponad. OwO
Nie no, serio. Jak na moje to jest naprawdę mnóstwo.
Moje pierwsze podrygi na wtt miały po jednym na rozdział.
Serio, dzięki!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro