Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Arleta siedziała na dachu raz po raz spoglądając na karteczkę. Ktoś kazał jej przekazać ten skrawek papieru.

"Chciałbym się z tobą spotkać. Bądź na dachu o osiemnastej."

Nie wiedziała, od kogo to. Miała nadzieję, że ów nieznajomy nie okaże się jakimś psychopatą.

-Sorry, że musiałaś czekać...

Zamrugała słysząc znajomy głos. Odwróciła się w stronę chłopaka, który rozsiadł się obok niej.

-Ładna pogoda, co?

Nathro lekko się uśmiechał. Nie zważał na to, że jeszcze przed chwilą tańczył z tamtą dziewczyną. Rozmarzonym wzrokiem spoglądał przed siebie.

-Nie chcę owijać w bawełnę. Chociaż, w sumie to jest zimno... Przydało by się coś cieplejszego... Nie ważne.

Przeniósł wzrok w jej stronę. Był poważny.

-Arleta. Chciałbym zadać ci kilka pytań. Tylko kilka. Mam nadzieję na szczere odpowiedzi...

Dziewczyna patrzyła na niego ze zdziwieniem. Wyglądał zarazem inaczej, jak i tak samo. Nie wiedziała czemu odnosi takie wrażenie...

-dobra.

-Dzięki. Więc, ten... Po pierwsze...

Wziął głęboki oddech.

-Czy ja ci się podobam czy coś? Bo wiesz, czasami odnoszę takie wrażenie i nie wiem, co z nim zrobić...

Dziewczyna lekko pobladła. Bała się odpowiedzieć. Cokolwiek powie on i tak uzna to za kłamstwo lub głupotę...

-Jeżeli tak, to... przepraszam za to, że tego nie odwzajemniam. Chciałbym, serio. Po prostu w moim przypadku jest jeszcze trochę za wcześnie o mówienie o jakichkolwiek uczuciach. Serio, głupio mówić o takich rzeczach... A jeśli jednak się pomyliłem w ocenie...

-Nie pomyliłeś się.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Zauważyła, że jego oczy są naprawdę duże. Zwykle je mrużył...

-I to ja powinnam przepraszać. Postawiłam cię w niekomfortowej sytuacji... Wiem, że nie uważacie związków mieszanych za jakkolwiek pozytywne...

Chłopak uśmiechnął się do niej.

-Nie martw się, akurat ja mam do nich neutralne podejście. Wychowałem się w Kapitolu, nie?

Spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem. Rzeczywiście, zdążyła już zauważyć, że Nathro był w pełni ludzki. W każdym razie z charakteru. Uśmiechnęła się.

-Okej, znam pierwszą odpowiedź. Teraz pora na drugie pytanie... Pomożesz mi zwiać z domu?

Zaczęła się śmiać z niewiadomego powodu.

-Nie, ja jestem poważny. Mój stary to psychol, a matka jest nadopiekuńcza. I raczej mnie nie puszczą... A nie chcę zostawiać załogi, zwłaszcza Zana. Jest dla mnie jak prawdziwy ojciec...

Arleta uspokoiła się i uśmiechnęła do niego. Czyli się nie myliła, naprawdę ich relacja była relacją rodzic-dziecko. Od początku odnosiła takie wrażenie. Zaraz po dołączeniu do załogi myślała, że Zan jest po prostu figurą ojca dla młodszych członków załogi. I rzeczywiście, był. Po prostu Nathro nie był "Młodszą częścią załogi".

-Pomogę. Serio. I to chętnie. Nie chcemy cię stracić.

Uśmiechnął się. Na jego twarzy zagościła ulga.

-Dzięki.

Poczuła delikatny dotyk na dłoni. Spojrzała na chłopaka, który pozostanie jedynie jej przyjacielem. Wyglądał naprawdę uroczo.

-A... gdzie mieszasz

-W sumie tutaj.

-Na dachu?

Zaczął się śmiać.

-No co ty. Chodzi o budynek sam w sobie.

Zaraz... Co?

-Sorry, nie przedstawiłem ci się chyba nigdy tak właściwie...

Wstał i postawił kilka kroków lekko się oddalając. Mimo skosu dachu nie tracił równowagi.

-Nathro Helaandrius, najmłodszy syn rodu tego nazwiska, usunięty z kolejki o tron ze względu na śmierć w skutek wypadku w dzieciństwie... Tak brzmi oficjalna wersja.

Uśmiechnął się zadziornie. Wyglądał jak on. Po prostu.

-W sensie... Książę?

-Poniekąd. Nienawidzę tego tytułu. Nigdy nie czułem się kimś wyjątkowym czy coś. Wolę być po prostu sierotą przygarniętą przez kapitana okrętu i tej wersji się trzymajmy, okej?

Zamrugała. Rzeczywiście, wyglądał jak książę. Ale... Nawet teraz miał spierzchnięte i popękane od słonego powietrza usta i poranione dłonie tak bardzo niepasujące do szlachty. Nathro był chyba po prostu sobą. I strasznie się z tego cieszyła. Wyciągnęła dłoń w jego stronę. Podszedł do niej i usiadł obok. Spoglądał na nią z lekkim zdziwieniem. Ona po prostu przytuliła go delikatnie, a on delikatnie odwzajemnił uścisk.

Wiedziała, że nie odwzajemni jej uczuć, w każdym razie nie teraz, ale nie miała chwilowo z tym problemów.

Wystarczało jej, że nie miał do niej żalu o to wszystko. Oraz fakt, że nie chce opuścić załogi. Wtuliła się w jego ramię. Poczuła lekki zapach metalu i wosku. Pewnie znowu pracował nad jakąś maszyną.
-Zimno. Może byśmy zeszli na dół?
Skinęła głową. Jej też zaczynało robić się chłodno. Zeszli po drabince i wrócili na salę...

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Nathro ze spokojem opierał się plecami o ścianę. Cieszył się, że jako tako wyjaśnił całą sprawę z Arletą. Na prawdę zależało mu na niej jako przyjaciółce... Ale tylko przyjaciółce. Cieszył się, że nie załamała się gdy jej o tym powiedział. Wyglądała na nieco zawiedzioną, ale i tak przyjęła to dość... Dobrze. Miał ochotę się czegoś napić, ale już parę lat temu obiecał sobie, że nie będzie pił alkoholu więcej niż dwa razy rocznie, a wolał zostawić sobie prawo do wychylenia kieliszka w nowy rok. Westchnął i nalał sobie wody. Błądził wzrokiem po tłumie dla zabicia czasu. Nie chciało mu się tańczyć ani nic z tych rzeczy.

-Leń dopadł, co?

Odwrócił wzrok w stronę osoby, która go zagadnęła.

-Wasza wysokość.

Delikatnie skłonił głowę. Jakikolwiek szacunek wypada okazać.

-Daruj se, Nathro. Wystarczy, że ci wszyscy idioci mnie tak nazywają.

Zamrugał. Rozpoznała go czy też matka się wygadała? Patrzył na starszą siostrę z lekkim zdziwieniem, na co ona uśmiechnęła się złośliwie.

-Jaką byłabym niby siostrą gdybym nie rozpoznała takiego małego pierda jak ty?

-Em... Okej... Myślałem, że kazali ci ograniczyć wulgaryzmy?

-Pierd to wulgaryzm? Od kiedy?

Zaczęli się śmiać. Dziewczyna wyciągnęła dłoń i roztrzepała włosy brata.

-I co? Dwie godziny poszły w pizdu?

-Nope. Może i dwie, ale minuty.

Zapanowała niezręczna cisza. Nathro nie wiedział, jaki temat poruszyć, Micris tak samo. Po prostu stal jak kołki.

-Ej... Młody, może zapomnimy że właśnie się spotkaliśmy i ogarniemy to wszystko jutro?
-Dobry plan...
...o ile jutro dalej tu będzie. Poczuł dziwny smutek. Tak naprawdę z całej biologicznej rodziny zależało mu tylko na Rovu, Isuli i Micris. W dzieciństwie zawsze trzymali się razem.
Spuścił wzrok, zupełnie jak gdyby nagle czubki jego oficerek nagle stały się bardzo ciekawe. Jeszcze przez chwilę stał w miejscu, po czym zaczął szukać ojca. To znaczy Zana. Ani myślał nazywać tego biologicznego "ojcem".
---------------------------------------------------
Rethu siedział bez ruchu w swojej kajucie. Był zmęczony. Stres związany z przebywaniem w tym przeklętym mieście doprowadzał go do białej gorączki. Miał szczerze dość. Gdyby ktoś z tej wiernej części straży go rozpoznał prawdopodobnie by zawisł na stryczku. Jakoś ta wizja się mu nie uśmiechała. Zdecydował się Jednakowoż ruszyć zad i pójść w stronę kambuzu. Miał ochotę na kawę, bo tak.

Miał nadzieję, że nikt nie zdecyduje się wleźć na pokład Albatrosa. Zaczął powoli wchodzić po schodach. W połowie drogi poczuł niepokój. Miał złe przeczucie. Skręcił i wszedł do umywalni i spokojnie przysiadł obok drzwi. Nie minęła chwila a usłyszał kroki. Powoli wyjrzał przez szparę w drzwiach. Zauważył idącego po korytarzu strażnika miejskiego. Schował się w pomieszczeniu i przylgnął do ściany. Zdał sobie sprawę z tego, że cały się trzęsie. Zamknął oczy i zaczął się modlić. Co z tego, że był ateistą. W tej chwili był w stanie uwierzyć w każde bóstwo, o ile nikt go nie znajdzie.

Gdyby jednak to się stało... No cóż, najpewniej został by powieszony. Albo rozstrzelany. Ewentualnie skrócony o głowę. Jednym słowem, egzekucja by go nie ominęła. Wiedział zbyt wiele, a król ślepo wierzy gościowi, któremu Rethu jest w stanie zaszkodzić i to solidnie. Przyłapał Nadwornego "maga" na nekromancji. W każdym razie tak mu się wydawało, bo gościu wykopywał zwłoki po nocy. Od razu uciekł, lecz staruch zdążył go zauważyć. Zatrząsł się na samo wspomnienie. Nie wiedział wtedy z kim ma do czynienia. Następnego dnia zaciągnęli go przed jakże szpetne oblicze władcy, który puścił go wolno. Pod jednym warunkiem. Warunkiem, którego Bugrethu nie miał najmniejszego zamiaru wypełnić. A mianowicie odebranie komuś życia. Osobie, która młodemu zielarzowi była bliska jak członek rodziny... A mianowicie najmłodszemu synowi dyktatora. Małemu elfikowi obarczonemu klątwą, która odebrała mu szansę na normalne życie. To przecież nie moralne. Nie zrobiłby tego nawet gdyby nie znał chłopca. A w ten sposób... No cóż. Wolał zginąć.
Oparł się o ścianę i zmrużył oczy. Zostało mu tylko czekać na rozwój akcji...

Witam, z tej strony Polsat :') A tak na serio. Strasznie się namęczyłam pisząc ten rozdział. Po prostu ciężko mi szło. Z tą moje pytanie: czy godzinie się na jeden krótszy rozdział kończący "ark" i timeskip o ok. tydzień? Tylko tak pytam.
Przy okazji mam napad weny, cieszcie się.
Błędy mogą się pojawić, kiedyś poprawię.
Do kiedyś, pozdrawiam!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro