Rozdział 15
Arleta siedziała na dachu raz po raz spoglądając na karteczkę. Ktoś kazał jej przekazać ten skrawek papieru.
"Chciałbym się z tobą spotkać. Bądź na dachu o osiemnastej."
Nie wiedziała, od kogo to. Miała nadzieję, że ów nieznajomy nie okaże się jakimś psychopatą.
-Sorry, że musiałaś czekać...
Zamrugała słysząc znajomy głos. Odwróciła się w stronę chłopaka, który rozsiadł się obok niej.
-Ładna pogoda, co?
Nathro lekko się uśmiechał. Nie zważał na to, że jeszcze przed chwilą tańczył z tamtą dziewczyną. Rozmarzonym wzrokiem spoglądał przed siebie.
-Nie chcę owijać w bawełnę. Chociaż, w sumie to jest zimno... Przydało by się coś cieplejszego... Nie ważne.
Przeniósł wzrok w jej stronę. Był poważny.
-Arleta. Chciałbym zadać ci kilka pytań. Tylko kilka. Mam nadzieję na szczere odpowiedzi...
Dziewczyna patrzyła na niego ze zdziwieniem. Wyglądał zarazem inaczej, jak i tak samo. Nie wiedziała czemu odnosi takie wrażenie...
-dobra.
-Dzięki. Więc, ten... Po pierwsze...
Wziął głęboki oddech.
-Czy ja ci się podobam czy coś? Bo wiesz, czasami odnoszę takie wrażenie i nie wiem, co z nim zrobić...
Dziewczyna lekko pobladła. Bała się odpowiedzieć. Cokolwiek powie on i tak uzna to za kłamstwo lub głupotę...
-Jeżeli tak, to... przepraszam za to, że tego nie odwzajemniam. Chciałbym, serio. Po prostu w moim przypadku jest jeszcze trochę za wcześnie o mówienie o jakichkolwiek uczuciach. Serio, głupio mówić o takich rzeczach... A jeśli jednak się pomyliłem w ocenie...
-Nie pomyliłeś się.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Zauważyła, że jego oczy są naprawdę duże. Zwykle je mrużył...
-I to ja powinnam przepraszać. Postawiłam cię w niekomfortowej sytuacji... Wiem, że nie uważacie związków mieszanych za jakkolwiek pozytywne...
Chłopak uśmiechnął się do niej.
-Nie martw się, akurat ja mam do nich neutralne podejście. Wychowałem się w Kapitolu, nie?
Spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem. Rzeczywiście, zdążyła już zauważyć, że Nathro był w pełni ludzki. W każdym razie z charakteru. Uśmiechnęła się.
-Okej, znam pierwszą odpowiedź. Teraz pora na drugie pytanie... Pomożesz mi zwiać z domu?
Zaczęła się śmiać z niewiadomego powodu.
-Nie, ja jestem poważny. Mój stary to psychol, a matka jest nadopiekuńcza. I raczej mnie nie puszczą... A nie chcę zostawiać załogi, zwłaszcza Zana. Jest dla mnie jak prawdziwy ojciec...
Arleta uspokoiła się i uśmiechnęła do niego. Czyli się nie myliła, naprawdę ich relacja była relacją rodzic-dziecko. Od początku odnosiła takie wrażenie. Zaraz po dołączeniu do załogi myślała, że Zan jest po prostu figurą ojca dla młodszych członków załogi. I rzeczywiście, był. Po prostu Nathro nie był "Młodszą częścią załogi".
-Pomogę. Serio. I to chętnie. Nie chcemy cię stracić.
Uśmiechnął się. Na jego twarzy zagościła ulga.
-Dzięki.
Poczuła delikatny dotyk na dłoni. Spojrzała na chłopaka, który pozostanie jedynie jej przyjacielem. Wyglądał naprawdę uroczo.
-A... gdzie mieszasz
-W sumie tutaj.
-Na dachu?
Zaczął się śmiać.
-No co ty. Chodzi o budynek sam w sobie.
Zaraz... Co?
-Sorry, nie przedstawiłem ci się chyba nigdy tak właściwie...
Wstał i postawił kilka kroków lekko się oddalając. Mimo skosu dachu nie tracił równowagi.
-Nathro Helaandrius, najmłodszy syn rodu tego nazwiska, usunięty z kolejki o tron ze względu na śmierć w skutek wypadku w dzieciństwie... Tak brzmi oficjalna wersja.
Uśmiechnął się zadziornie. Wyglądał jak on. Po prostu.
-W sensie... Książę?
-Poniekąd. Nienawidzę tego tytułu. Nigdy nie czułem się kimś wyjątkowym czy coś. Wolę być po prostu sierotą przygarniętą przez kapitana okrętu i tej wersji się trzymajmy, okej?
Zamrugała. Rzeczywiście, wyglądał jak książę. Ale... Nawet teraz miał spierzchnięte i popękane od słonego powietrza usta i poranione dłonie tak bardzo niepasujące do szlachty. Nathro był chyba po prostu sobą. I strasznie się z tego cieszyła. Wyciągnęła dłoń w jego stronę. Podszedł do niej i usiadł obok. Spoglądał na nią z lekkim zdziwieniem. Ona po prostu przytuliła go delikatnie, a on delikatnie odwzajemnił uścisk.
Wiedziała, że nie odwzajemni jej uczuć, w każdym razie nie teraz, ale nie miała chwilowo z tym problemów.
Wystarczało jej, że nie miał do niej żalu o to wszystko. Oraz fakt, że nie chce opuścić załogi. Wtuliła się w jego ramię. Poczuła lekki zapach metalu i wosku. Pewnie znowu pracował nad jakąś maszyną.
-Zimno. Może byśmy zeszli na dół?
Skinęła głową. Jej też zaczynało robić się chłodno. Zeszli po drabince i wrócili na salę...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nathro ze spokojem opierał się plecami o ścianę. Cieszył się, że jako tako wyjaśnił całą sprawę z Arletą. Na prawdę zależało mu na niej jako przyjaciółce... Ale tylko przyjaciółce. Cieszył się, że nie załamała się gdy jej o tym powiedział. Wyglądała na nieco zawiedzioną, ale i tak przyjęła to dość... Dobrze. Miał ochotę się czegoś napić, ale już parę lat temu obiecał sobie, że nie będzie pił alkoholu więcej niż dwa razy rocznie, a wolał zostawić sobie prawo do wychylenia kieliszka w nowy rok. Westchnął i nalał sobie wody. Błądził wzrokiem po tłumie dla zabicia czasu. Nie chciało mu się tańczyć ani nic z tych rzeczy.
-Leń dopadł, co?
Odwrócił wzrok w stronę osoby, która go zagadnęła.
-Wasza wysokość.
Delikatnie skłonił głowę. Jakikolwiek szacunek wypada okazać.
-Daruj se, Nathro. Wystarczy, że ci wszyscy idioci mnie tak nazywają.
Zamrugał. Rozpoznała go czy też matka się wygadała? Patrzył na starszą siostrę z lekkim zdziwieniem, na co ona uśmiechnęła się złośliwie.
-Jaką byłabym niby siostrą gdybym nie rozpoznała takiego małego pierda jak ty?
-Em... Okej... Myślałem, że kazali ci ograniczyć wulgaryzmy?
-Pierd to wulgaryzm? Od kiedy?
Zaczęli się śmiać. Dziewczyna wyciągnęła dłoń i roztrzepała włosy brata.
-I co? Dwie godziny poszły w pizdu?
-Nope. Może i dwie, ale minuty.
Zapanowała niezręczna cisza. Nathro nie wiedział, jaki temat poruszyć, Micris tak samo. Po prostu stal jak kołki.
-Ej... Młody, może zapomnimy że właśnie się spotkaliśmy i ogarniemy to wszystko jutro?
-Dobry plan...
...o ile jutro dalej tu będzie. Poczuł dziwny smutek. Tak naprawdę z całej biologicznej rodziny zależało mu tylko na Rovu, Isuli i Micris. W dzieciństwie zawsze trzymali się razem.
Spuścił wzrok, zupełnie jak gdyby nagle czubki jego oficerek nagle stały się bardzo ciekawe. Jeszcze przez chwilę stał w miejscu, po czym zaczął szukać ojca. To znaczy Zana. Ani myślał nazywać tego biologicznego "ojcem".
---------------------------------------------------
Rethu siedział bez ruchu w swojej kajucie. Był zmęczony. Stres związany z przebywaniem w tym przeklętym mieście doprowadzał go do białej gorączki. Miał szczerze dość. Gdyby ktoś z tej wiernej części straży go rozpoznał prawdopodobnie by zawisł na stryczku. Jakoś ta wizja się mu nie uśmiechała. Zdecydował się Jednakowoż ruszyć zad i pójść w stronę kambuzu. Miał ochotę na kawę, bo tak.
Miał nadzieję, że nikt nie zdecyduje się wleźć na pokład Albatrosa. Zaczął powoli wchodzić po schodach. W połowie drogi poczuł niepokój. Miał złe przeczucie. Skręcił i wszedł do umywalni i spokojnie przysiadł obok drzwi. Nie minęła chwila a usłyszał kroki. Powoli wyjrzał przez szparę w drzwiach. Zauważył idącego po korytarzu strażnika miejskiego. Schował się w pomieszczeniu i przylgnął do ściany. Zdał sobie sprawę z tego, że cały się trzęsie. Zamknął oczy i zaczął się modlić. Co z tego, że był ateistą. W tej chwili był w stanie uwierzyć w każde bóstwo, o ile nikt go nie znajdzie.
Gdyby jednak to się stało... No cóż, najpewniej został by powieszony. Albo rozstrzelany. Ewentualnie skrócony o głowę. Jednym słowem, egzekucja by go nie ominęła. Wiedział zbyt wiele, a król ślepo wierzy gościowi, któremu Rethu jest w stanie zaszkodzić i to solidnie. Przyłapał Nadwornego "maga" na nekromancji. W każdym razie tak mu się wydawało, bo gościu wykopywał zwłoki po nocy. Od razu uciekł, lecz staruch zdążył go zauważyć. Zatrząsł się na samo wspomnienie. Nie wiedział wtedy z kim ma do czynienia. Następnego dnia zaciągnęli go przed jakże szpetne oblicze władcy, który puścił go wolno. Pod jednym warunkiem. Warunkiem, którego Bugrethu nie miał najmniejszego zamiaru wypełnić. A mianowicie odebranie komuś życia. Osobie, która młodemu zielarzowi była bliska jak członek rodziny... A mianowicie najmłodszemu synowi dyktatora. Małemu elfikowi obarczonemu klątwą, która odebrała mu szansę na normalne życie. To przecież nie moralne. Nie zrobiłby tego nawet gdyby nie znał chłopca. A w ten sposób... No cóż. Wolał zginąć.
Oparł się o ścianę i zmrużył oczy. Zostało mu tylko czekać na rozwój akcji...
Witam, z tej strony Polsat :') A tak na serio. Strasznie się namęczyłam pisząc ten rozdział. Po prostu ciężko mi szło. Z tą moje pytanie: czy godzinie się na jeden krótszy rozdział kończący "ark" i timeskip o ok. tydzień? Tylko tak pytam.
Przy okazji mam napad weny, cieszcie się.
Błędy mogą się pojawić, kiedyś poprawię.
Do kiedyś, pozdrawiam!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro