Rozdział 12
Arleta spoglądała w stronę Nathro. Chłopak naprawdę zmienił się w ciągu tych dwóch miesięcy od opuszczenia pokładu Albatrosa... Po pierwsze zmienił styl ubioru. Przerzucił się na te dziwne, elfickie bluzki ze stójką i luźniejsze spodnie wsunięte do przylegających, wysokich butów. Jego przedramiona zawsze były owinięte bandażami, co niepokoiło dziewczynę. Czesał się również inaczej. Zamiast pojedynczego kucyka lub rozpuszczonych włosów nosił luźne niskie koki lub zbierał górną część włosów gumką, zwykle w postaci kucyka lub koka. Zmieniło się również jego zachowanie. Wydawał się być nieco śmielszy i tak trochę... Tajemniczy? Mroczny? Z pewnością dojrzalszy. Westchnęła dalej wpatrując się w elfa czyszczącego ostrze krótkiego miecza. Mówił, że to wakazashi czy coś w tym stylu... Nie znała się na broni, więc niewiele jej to mówiło. Dziewczyna westchnęła. Nathro zawsze był jakiś nieobecny, lecz teraz ten czynnik zniknął. Wyglądał jak gdyby w końcu odnalazł swoje miejsce... Jakoś jej się to nie podobało. Chłopak z dnia na dzień robił się coraz bardziej śmiały, nierzadko wręcz pyskaty. Wydawał się być przy tym nieco przestraszony. Nie wiedziała dlaczego. Dalej nie znała jego przeszłości, jedyne, co o nim wiedziała to to, że ma upiornego starszego brata i jakieś siostry...
-Ey, Arlet... Mam coś na twarzy czy co?
Zamrugała. Ze wstydem zdała sobie sprawę, że cały czas dość intensywnie się w niego wpatrywała... Chłopak jedynie westchnął. Zamiast powiedzieć cokolwiek więcej zwyczajnie wrócił do przerwanego zajęcia. Arleta poczuła lekkie ukłucie w sercu. Najwyraźniej zaczął ją ignorować... Chłopiec podniósł wzrok znad ostrza sztyletu. Uśmiechnął się delikatnie, powstrzymując się od śmiechu. Arleta zareagowała zdziwieniem. Najwyraźniej nieświadomie zrobiła dziwną minę... Poczuła się jak się rumieni. Gdy podniosła wzrok chłopak już zniknął. Uśmiechnęła się delikatnie. No, może i zmienił się dość radykalnie, lecz chyba nie aż tak bardzo...
-----------------------------------------------------------------
Nathro odetchnął głęboko. Z jakiegoś powodu czuł się niepewnie w pobliżu dziewczyny. To nie tak, że się w niej zakochał czy co. Nie miał jak. Ale ona miała... Od początku wyprawy gapiła się na niego jak na jakiś obrazek. Z początku tłumaczył sobie ten fakt swoim wyglądem, lecz teraz nie miał dla niej żadnej wymówki. Westchnął idąc wąską alejką. Nie miał określonego kierunku podróży, po prostu miał ochotę się powłóczyć. Szedł przed siebie nie zwracając zbytniej uwagi na otoczenie. Nie chciał się bardziej zdołować... W pewnej chwili poczuł lekkie uderzenie. Podniósł wzrok na zamaskowanego mężczyznę na którego wpadł.
-Przepraszam!
Z lekkim zawstydzeniem skłonił głowę. Nie znał pozycji przechodnia a wolał nie pakować się w kłopoty. Podniósł wzrok na twarz nieznajomego. Nie zasłonięta część twarzy była pokryta niepokojąco wyglądającymi bąblami... Które wydały się mu być dziwnie znajome.
-Rov...?
Mężczyzna skinął głową i delikatnie zsunął maskę odsłaniając twarz. Nie dało się go z nikim pomylić... Nathro nie wiedział jak zareagować. Jego rodzeństwo było trzymane pod kluczem, z jednym wyjątkiem którym była Micris. No, z tego co widać dwoma wyjątkami. Rovu uśmiechając się delikatnie wyciągnął rękę w stronę brata. Chłopiec delikatnie się uśmiechnął i złapał skrawek rękawa, na co starszy z braci się jedynie uśmiechnął.
-Chyba... nie powinniśmy rozmawiać na ulicy... prawda?
Głos starszego z braci był dość cichy. Nathro nie zdziwił ten fakt, Rovu od zawsze miał słaby głos. Wielu ludzi go nie słyszało. Skinął więc jedynie głową i podążył za bratem. Po pewnym czasie dotarli do zewnętrznego muru. Znalezienie wyrwy nie zajęło im wiele czasu. Już po chwili siedzieli na wolnym od władzy ojca terenie. Dzikie wzgórza miały być nawiedzone, przez co ich zabobonny ojciec unikał ich jak ognia, co czyniło je ulubionym miejscem tej niepokornej części rodzeństwa. Nathro uśmiechnął się do starszego brata. Starszy elf westchnął delikatnie i spojrzał na młodszego braciszka, po czym go delikatnie objął.
-Przepraszam... Naprawdę przepraszam, mały...
Nathro ze zdumieniem spojrzał na najstarszego brata.
-Rovu...
Chłopiec był w pełni świadom bólu który jego brat musiał odczuwać w tej chwili. Kiedy byli dziećmi nie był w stanie go wytrzymać, przez co ciągle płakał... tak jak teraz. Jednak tym razem powód był inny. uśmiechnął się delikatnie i odwzajemnił uścisk, robiąc to najdelikatniej jak mógł. Nie widział go od lat, lecz nie zmienił się ani trochę...
------------------------------------------------------------------
Mały elfik spojrzał przez okno na idące w stronę jego domu osoby. Jedną z nich bez trudu rozpoznał, lecz ta druga była mu obca, a zarazem... Dziwnie znajoma. Podbiegł do drzwi i stanął na palcach by otworzyć zasuwę. Usiadł na podłodze i czekał aż goście wejdą. Po zaledwie paru minutach drzwi się otworzyły. Obydwaj mężczyźni weszli do środka. Chłopiec się do nich uśmiechnął.
-On czeka.
Wyższy z mężczyzn skinął głową, po czym obaj poszli w stronę drugiego pomieszczenia odgrodzonego od głównej izby materiałową zasłoną. W niewielkim pokoju znajdowało się jedynie łóżko, na którym siedział drobny chłopak, mroczny elf o ciemnych włosach. Była to jedyna rzecz odróżniająca go od niższego z przybyszy. Najstarszy z ludzi znajdujących się w budynku przykucnął obok ciemnowłosego.
-Sirith. Chciałbym, żebyś kogoś poznał...
Chłopak podniósł wzrok. W milczeniu czekał na rozwinięcie wątku przez starszego elfa.
-Nathro, twój brat...
Chłopiec lekko się skłonił, z kolei drugi chłopak spuścił wzrok.
-Jaki brat? Mówiłem ci to setki razy... Jesteście uparci jak osły...
Starszy chłopak westchnął. Nathro spojrzał na ciemnowłosego. Uśmiechnął się i delikatnie się zaśmiał.
-Powiedz to patrząc w lustro...
-Widzę wtedy jedynie bękarta, wynik błędu ojca...
Nathro uśmiechnął się i usiadł obok niego. Położył dłoń na ramieniu Siritha. Rozmawiał z nim już kiedyś, kiedy byli dziećmi... Mimo, że tak uparcie nazywał się bękartem, słusznie zresztą, mówił tak tylko ze względu na wyrzuty sumienia. Przez fakt, że był z nieprawego łoża ominęły go skutki klątwy. Nathro się delikatnie uśmiechnął. Miał pewien pomysł, jak przekonać go do opuszczenia gardy...
-Ej, umiesz ty walczyć?
Sirith spojrzał na niego ze zdziwieniem.
-Co?
-To, co słyszysz. To co, umiesz się bić? Od jakiegoś czasu ćwiczę fechtunek. Pojedynek z kimś innym niż Amon był by... miłą odmianą.
Chłopak uśmiechnął się, po raz pierwszy tego dnia. Rovu wspominał, że wygląd nie był jedyną ich wspólną cechą. Kolejną z nich była pasja do szermierki. Wymienili się przebiegłymi spojrzeniami.
-Bękartom nie wypada okładać książąt bronią...
-A czy ja się księciem nazwałem? Koleś traktował mnie przez całe życie gorzej jak bękarta. Wiesz, nie bez powodu jedyną osobą o której jestem w stanie myśleć jak o ojcu jest pewien przemytnik...
Wstali w dokładnie tej samej chwili i ruszyli do ściany, na której wisiały dwa miecze o stępionych klingach. Z iście szatańskimi uśmiechami opuścili budynek, po czym stanęli naprzeciwko siebie gotowi do walki. Z niewielkiej chaty wyszedł również starszy elf. Zdawał sobie sprawę, że gdyby tego nie zrobił chłopcy i tak by wyciągnęli siłą. Znał ich, w końcu byli jego braćmi. Co z tego, że jeden był przyrodni, zaś drugiego nie widział od niemal dziesięciu lat. I tak ich znał, niewykluczone, że lepiej od nich samych. Delikatnie usiadł na trawie i naciągnął kaptur na głowę.
-Rovu, weź sędziuj!
Mężczyzna zaśmiał się nieobecnie.
-Tak, tak. Po to właśnie wyszedłem.
Jak gdyby w reakcji na te słowa dwie niskie sylwetki ruszyły na siebie dzikim pędem. Po zaledwie chwili ich miecze skrzyżowały się z głośnym szczękiem. Obydwaj chłopcy odskoczyli od siebie i zaczęli krążyć wokół polany niczym dwa dzikie zwierzęta szukające okazji do ataku.
Po chwili Sirith lekko się skulił napinając mięśnie i ruszył w stronę przyrodniego brata. Żelazo starło się z żelazem, zaś drobne elfy nie miały w sobie już niemal nic ludzkiego. Ich spojrzenia były spojrzeniami dzikich bestii walczących jedynie dla walki, niczym nie uzasadnione okrucieństwo czaiło się w ich oczach.
Rovu wiedział, że się nie pozabijają. Zbyt dobrze rozumieli się nawzajem. Wiedział również, że był to najlepszy sposób na zbudowanie więzi między nimi. Obydwaj nie mogli nie szanować silnego oponenta tak długo, jak ten nie został pozbawiony honoru. Uśmiechnął się i postarał się znaleźć wygodniejszą pozycję. Ostrożnie rozsiadł się i czekał na wyniki.
Doprowadzenie się nawzajem do kompletnego wyczerpania zajęło im prawie dwie godziny. Obydwaj chłopcy upadli na ziemię ledwo przytomni. Mały elf który wcześniej otworzył Rovu i Nathro drzwi podbiegł do nich z dwoma glinianymi kubkami z wodą. Dwaj padnięci młodzieńcy podnieśli się do pionu i z wdzięcznością przyjęli przyniesione przez chłopca naczynia.
-Ey, stary.
Nathro spojrzał na Siritha
-Co jest?
-My chyba serio jesteśmy braćmi...
-A co ja mówiłem!?
Parsknęli śmiechem znowu upadając na trawę. Rovu jedynie pokręcił głową. Nie rozumiał tej dwójki. Jeszcze godzinę temu byli co do siebie opryskliwi, a teraz gdy ponabijali sobie kilka sińców nagle stali się najlepszymi kumplami... Ech, młodość. Starszy elf z delikatnym uśmiechem dźwignął się z ziemi i powoli ruszył w stronę murów. Poradzą sobie sami, on był już totalnie wykończony. Po drodze wpadł na królewskiego posłańca. Dzięki bogom go nie rozpoznał przez kaptur i maskę, jedynie pognał dalej.
Rovu niemal od razu zrozumiał jaki był jego cel. Z obawą spojrzał w kierunku w którym znajdowała się chata bękarta. Po chwili namysłu wrócił jednak do marszu powrotnego. Gdyby tam poszedł sprawiłby jedynie więcej problemów. Nie był w stanie utrzymać pióra, więc o broni lepiej nie wspominać...
Nieco przybity powrócił do zamku...
Hejo! od poprzedniego rozdziału trochę minęło, nie? (a przy okazji chyba usunęło ki publikację jedenastego... Wut.) W każdym razie, poznajcie "przyrodniego bliźniaka" Nathro. Więcej o nim będzie w nextach. Mam nadzieję, że teraz wrócę na trochę. Arta nie ma bo późno piszę i nie mam żadnej fotki >////<
W każdym razie, hope you like it.
Do kiedyś!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro