Rozdział 11
Jasnowłosy elf opierał się o burtę. Czuł się trochę nieswojo... Ze względu na sukienkę którą miał na sobie i dwa warkoczyki. Był pewien, że wygląda idiotycznie. Westchnął. W ciągu ostatnich tygodni zdążył się Marrie. Wysoka elfka okazała się być dość łagodna i uprzejma, lecz mimo to była strażnikiem miejskim. W Holomore i wyspach podlegających jego ojcu "straż miejska" była tak naprawdę jednym z członów wojska, niektóre patrole przewyższały nawet regularne oddziały pod względem wyszkolenia. Jedyną rzeczą która odróżniała strażników od regularnego wojska było pochodzenie z niższych sfer. Nathro przypomniał sobie, że jego opiekun z dziecięcych lat również był strażnikiem... Z westchnieniem poprawił kosmyk włosów opadających mu na twarz. Spojrzał przed siebie. Jeszcze kilka godzin i wróci do rodzinnego miasta... Zamknął oczy. Jeszcze kilka godzin...
_TIMESKIPTIME_
Arleta z lekką obawą zeszła z pokładu. W trakcie ostatnich dwóch miesięcy nasłuchała się niezłych rzeczy o Holomore. Żadna z nich nie była pozytywna... Poczuła na ramieniu dotyk Rethu. Mężczyzna trochę spoważniał po odejściu Nathro. Podniosła wzrok na jego twarz... Malował się na niej strach. Jak raz nie założył typowej dla siebie przylegającej bluzki odsłaniającej plecy, lecz długi płaszcz z kapturem. Wydawał się wręcz dygotać ze strachu. Nie pytała czemu. W końcu każdy ma swoje fetysze.
Z pokładu zeskoczył kapitan. I to dosłownie zeskoczył. Zupełnie olał stojący zaledwie metr od niego trap... Uśmiechnął się delikatnie patrząc przed siebie. Arleta również spojrzała w tym kierunku... Stał tam elf o krótkich do ramion włosach zaczesanych w śmieszny sposób. Jego twarz zasłaniała materiałowa maska. Zan podszedł do delikwenta.
-Rovu! Toż to wieki minęły.
Mężczyzna nie odezwał się, jedynie skinął głową. Podał kapitanowi kartkę i oddalił się kulejąc. Wyglądał jak gdyby każdy krok sprawiał mu ból. Arleta podeszła w towarzystwie roztrzęsionego Rethu do kapitana.
-Ekhem, kapitanie... Kto to był?
Zan uśmiechnął się enigmatycznie.
-Mój znajomy... i brat naszego drogiego mechanika... To jest, byłego mechanika. Mam nadzieję, że niedługo się to zmieni...
Dziewczyna zamrugała ze zdziwieniem. Ten facet był bratem Nathro? Owszem, wspominał o swoim rodzeństwie, ale...
Zaraz. Co jej tak właściwie nie pasowało? Podniosła się na palcach by zobaczyć kartkę.
"Jest u Amona. Arena."
Nie wiedziała o co może chodzić. Usłyszała za sobą głos Rethu.
-Idźcie. Ja wrócę na pokład, może w czymś pomogę...
Zan uśmiechnął się. Ruszył przed siebie.
-Ej, młoda. Idziesz czy nie?
Dziewczyna skinęła głową i podbiegła do kapitana. Poszli w kierunku jakiegoś dziwnego budynku, prawdopodobnie komendy straży lub czegoś w tym stylu. Zan podszedł do jednego z wychodzących z budynku wojskowych.
-Przepraszam, wiesz może gdzie zastanę niejakiego Amona?
Mężczyzna ze zdziwieniem skinął głową.
-Proszę za mną.
Podążali za nim przez kilkanaście minut. Zatrzymali się przed kolejnym budynkiem. Arleta nie była w stanie rozpoznać jakie mogło być jego przeznaczenie. Strażnik zapukał do drzwi i powiedział coś elfowi stojącemu za nimi, z kolei tamten spojrzał w ich stronę i skinął dłonią. Kapitan bez widocznej obawy wszedł do środka. Dziewczyna oczywiście poszła za nim. Gdy zeszli w dół schodów ich oczom ukazała się... Arena. tak jak mówił tamten dziwak.
Większość miejsc była zajęta, lecz wolnych nie było aż tak mało. Zajęli miejsca. Arleta spojrzała na walczących. Obydwaj mieli na sobie lekkie pancerze jedynie odrobinę różniące się od mundurów strażników miejskich. Ich hełmy zasłaniające twarze miały wizjery w kształcie krzyży. Obu wojowników dzierżyło identyczne miecze. Dziewczyna westchnęła. Nie lubiła sportów tego typu. Źle jej się kojarzyły.
Mężczyźni ruszyli na siebie. Ich style walki wydawały się podobne, lecz nawet ona była w stanie zauważyć to, że niższy z nich miał problemy z panowaniem nad bronią. W ostatniej chwili unikał ciosów przeciwnika. W pewnym momencie zmienił taktykę. Rzucił się na przeciwnika i zamiast unikać ciosu odbił ostrze i podjął próbę ataku. Niestety, przeciwnik był jednak dużo bardziej doświadczony i uniknął kontaktu z mieczem przeciwnika. Również zaatakował, co skończyło się strąceniem hełmu niższego chłopaka...
Arleta poczuła, że jej oddech przyśpiesza.
Chłopiec miał długie włosy w naturalnym dla elfów jasnym blondzie związane w niedbały węzeł na karku. Gdy się podniósł i można było ujrzeć jego twarz dziewczyna omal się nie zachłysnęła śliną.
Nathro.
To Nathro walczył na arenie.
Była święcie przekonana, że Zan nigdy nie nauczył go chociaż podstaw szermierki, a jednak poruszał się jak gdyby walczył od urodzenia... Oczywiście, nawet ona widziała chaos w jego ruchach, lecz niewiele to zmieniało. Wyglądał odrobinę inaczej, lecz nie zmieniało to faktu, że to był on. Na pewno. Wzięła parę głębokich oddechów by się uspokoić. Spojrzała na kapitana. Na jego twarzy malowało się zdziwienie. I podziw. Głównie podziw. Znowu spojrzała na młodego elfa. Rzucił się na przeciwnika nie próbując nawet podnieść hełmu, a co dopiero go założyć. Skupił się na unikach, za każdym razem kontrując ataki oponenta. Nie pomogło to jednak zbytnio... Mężczyzna dalej walczył. Po pewnym czasie odzyskał przewagę... Nathro upadł na ziemię. Drugi wojownik wycelował w jego gardło mieczem, jednak niemal natychmiast przeniósł ostrze w stronę ramienia chłopca. Poklepał go jedynie płazem i wyciągnął nieuzbrojoną dłoń w jego kierunku. Młody elf skorzystał z pomocy i wstał. Mężczyzna zdjął hełm odsłaniając twarz. Miał na niej kilka tatuaży, między innymi na oczach. Arlecie skojarzyły się z jakiegoś powodu z eyelinerem. Mężczyzna rozczochrał włosy Nathro i się zaśmiał.
-No, mój drogi. Nie jest źle.
Odwrócił się w stronę widowni.
-Powiedziałbym, że stawiam kolejkę, ale tak się składa, że rzucam picie, sami płacicie!
Ze strony trybun rozległo się przeciągłe buczenie, nie negatywne lecz raczej żartobliwe. Arleta kompletnie nie rozumiała co się dzieje. Zarówno Rethu jak i kapitan mówili jej, że w Holomore raczej nie zazna radosnej atmosfery, lecz tego co się teraz działo nie da się inaczej określić. Zan uśmiechnął się.
-Ruch oporu...
Arleta zamrugała. Wszyscy dookoła wyglądali zupełnie jak strażnicy sprawdzający dokumenty w porcie. Buntownikami by ich nie nazwała...
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nathro spojrzał na Amona. Mężczyzna znowu zwyciężył. Nie miał z tym problemu, przecież dopiero miesiąc temu zaczął ćwiczyć szermierkę, z kolei starszy elf był już kapitanem straży miejskiej. Wiedział od początku, że jest bez szans. Przeniósł wzrok na widownię. Wodził wzrokiem po trybunach, aż znalazł jakąś znajomą twarz... Zamrugał na widok Zana i Arlety. Pomachał dłonią w ich stronę i spokojnie do nich podszedł.
-Czołem!
uśmiechnął się spokojnie. Zan patrzył na niego piorunującym wzrokiem. Nathro wolał jednak zignorować ten fakt. Po prostu stał nie zmieniając wyrazu twarzy. Przeniósł wzrok na dziewczynę. Wyglądała na sparaliżowaną. Może i lepiej, w końcu nie chciałby zostać uduszony w jej uścisku. Jak boa normalnie. Znowu zerknął na Zana.
-Ej, ktoś zamierza coś powiedzieć?
Zan zamrugał po czym się zaśmiał.
-Wybacz, dzieciaku... Nie spodziewałem się. Szczerze nie spodziewałem się tego, że złamiesz wszystkie zasady moralne i zakazy...
Nathro się trochę zarumienił. Rozumiał zdenerwowanie opiekuna. Zawsze zabraniał mu korzystać z jakiejkolwiek broni... Ale zarazem zdawał sobie sprawę, że musiał w końcu nauczyć się walki. Nie ważne w jakiej postaci, a że nadarzyła się okazja ćwiczenia fechtunku pod okiem naprawdę doświadczonego szermierza aż szkoda było nie skorzystać. Spuścił głowę czekając na dalszy ciąg opieprzu, który nie nadszedł.
-Ale patrząc z innej strony poszło ci całkiem nieźle. W sumie grzechem było by marnowanie wrodzonego talentu...
Chłopiec podniósł wzrok na Zana. Nie wierzył w to, co słyszał. Kapitan chwalący go za zignorowanie zakazu? To się nie zdarza... Spojrzał na opiekuna ze zdziwieniem. Uśmiechał się dalej. Nie przeszkadzało mu to, po prostu nieco dziwiło. Po chwili usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się w stronę idącego w ich stronę Amona. Elf był dość... zjawiskowy. Tak, to chyba odpowiednie słowo. Tatuaże wzdłuż oczu i kości szczęki sprawiały, że wyróżniał się z tłumu. Do tego właściwie popularna wśród elfów grzywka na jedno oko i krótkie za brodę proste włosy mimo niechęci rodaków do ścinania włosów. Nie zapominając o pełnionej przez niego funkcji kapitana straży. Chłopiec znajdował się obecnie pod jego opieką. To jest, mieszkał u niego.
Pierwotnie miał zostać przydzielony do Marrie, lecz w efekcie uznano iż będzie to zbyt duże ryzyko- wszak nie miała takich wpływów jak dowódca. Stanęło na tym, że Nathro był młodszym kuzynem Amona. Była to wygodna plotka ze względu na fakt, że ojciec młodego kapitana czuwał nad bezpieczeństwem młodego księcia gdy ten był jeszcze dzieckiem. Chłopiec uśmiechnął się znowu. Zdołał już się przyzwyczaić do towarzystwa kapitana straży. Rzucił okiem na Zana. Ciekawe, czy miałby pretensje gdyby został w Holomore? Raczej nie, zawsze pozwalał mu podejmować decyzje samodzielnie. Nathro westchnął, wzbudzając przy tym lekkie zdziwienie towarzyszy. Jego życie to jeden, wielki, nieśmieszny żart...
Elo, znowu krócej ale tłumaczyłam się już czemu. (Jak gdyby ktoś nie ogarnął- robię se wolne).
To tyle co mam do powiedzenia, zwyczajowo twierdzę, że mogłabym to zrobić lepiej, ale walić. I tak kiedyś to ogarnę.
See ya!
A, i macie Amona na szybko.
Jakość tragiczna, ale co zrobisz?
Nic nie zrobisz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro