Rozdział 1
-LIDIA! Wracaj tu, cholerna wiedźmo!
Tom westchnął, po czym skierował wzrok w stronę biegających na górnym pokładzie Zuleara i Lidię. Nie rozumiał, czemu ta dwójka się tak nienawidziła, lecz te ich kłótnie i bójki były... Zabawne. Bardzo zdziwił go fakt, że w załodze każdy był z kimś skłócony. No, z wyjątkiem dziadka, ale on był chyba za stary na takie zabawy... A, nie. On też nie dogaduje się z Aną. Ha! A to trafiła mu się ekipa. Będzie trochę zabawy, a co. Rozsiadł się wygodniej na bocianim gnieździe i zmrużył oczy. Nim minęło kilka minut już zdążył zasnąć. Właśnie wtedy, gdy jego sen dotarł do punktu kulminacyjnego, obudziło go coś... dziwnego. Otworzył oczy, i właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że spada. Z głośnym wrzaskiem chaotycznie zaczął wymachiwać rękoma. Gdy pogodził się z nieuchronnym nagle się zatrzymał. Powoli, niepewnie otworzył oczy. Pierwszą rzeczą, którą zauważył, były oczy. Czerwone, przesiąknięte jadem i wściekłością. Dobre parę sekund zajęło mu zorientowanie się, że osobą, która go uratowała był Nathro. Ten mały, niepozorny dzieciak, którego dwa dni temu omal nie doprowadził do płaczu. Chłopiec uniósł rękę, obracając tym samym Toma głową do góry i postawił na ziemi.
-Dzięki, młody! Życie mi ratujesz, serio...
-Wiem.
Nathro rzucił mu mordercze spojrzenie, po czym poszedł w swoją stronę. Tom przez chwilę stał w miejscu usiłując zrozumieć, co mogło doprowadzić nieśmiałego dzieciaka do takiego stanu.
-Nathro! Nat, wracaj! Nathro!- Na pokład wbiegła trójca kobieca: Ana, Lidia i Beth. Oczywiście, nie były jedynymi kobietami w załodze, lecz z pewnością najbardziej się wyróżniały. Nie sposób było ocenić, która z nich była bardziej zdenerwowana.
-Nathro! Proszę, odezwij się! To nie twoja wina!- Elizabeth z rozpaczą dalej wołała chłopca.
-Stało się coś?- Tom podszedł do niej spokojnie.
-Ana dzisiaj go poznała... Zwaliła się ze schodów, młody zaczął się obwiniać. A Lidia OCZYWIŚCIE musiała go dobić!
-Szukacie go?
-Tja... Wiesz gdzie poszedł? Bo pewna osoba ma go przeprosić... Nigdzie nie idziecie!
Elizabeth złapała obydwie towarzyszki za kołnierze i pociągnęła w swoją stronę.
-Ano wiem. Maszynownia, moja droga. Maszynownia...
Elizabeth podziękowała mu i poszła w stronę wskazanej przez lisołaka stronę. Z kolei Tom udał się do swojej kajuty-musi się ogarnąć przed wyruszeniem w drogę...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Nathro siedział obok Rdzenia cicho łkając. Brzydził się. Brzydził się samym sobą. Nie tylko ze względu na ciało- ohydne, pajęcze ciało uniemożliwiające mu normalne funkcjonowanie. Najgorsze było to, że chciał pozwolić mu umrzeć... Miał dość wszystkiego. Miał dość siebie. Oparł delikatnie głowę o szklaną szybę Rdzenia. To było jego najwspanialsze dzieło. Pierwszy aż tak ważny i skomplikowany mechanizm. Jedyna maszyna, z której był prawdziwie dumny. Pracował nad nim od kiedy poznał Zana. Chociaż raczej od kiedy Zan nauczył go czytać i pisać. Zamknął oczy. Zawsze wszystkich zawodził. Zawsze. Najpierw rodziców, potem rodzeństwo. Stracił zaufanie pierwszej załogi, do której należał. Zan był jej kapitanem, lecz opuścił ją, zostawił wszystkich przyjaciół, tylko dla niego. Dla dziewięcioletniego wówczas dziecka. Dalej tego nie rozumiał. Zwinął się w kłębek. Kapitan był dla niego jak ojciec. Chociaż nie, znaczył dla niego o wiele więcej niż ojciec. Zan opiekował się nim od dzieciństwa, a ojciec go porzucił...
-Nathro! Odezwij się!
Otworzył oczy. Zakładał, że wołająca go osoba dopiero weszła do maszynowni jako takiej. Raczej nie wpadnie na pomysł szukania go w Rdzeniu. Nikt poza nim by się tu nie zmieścił, lecz tego raczej Elizabeth nie zgadnie. Nawet nie podejrzewa jak mało problematyczne jest wciśnięcie się w szczelinę z pajęczym korpusem zamiast nóg. W końcu pająki wejdą wszędzie...
-Nathro! Błagam cię, mały, nie gniewaj się! Ja serio nie chciałam!
Lidia. Akurat jej się nie spodziewał. Zamrugał. Szybko otarł łzy. Podszedł do metalowych drzwi i przyłożył do nich ucho.
-Mały! Ej, mały! No weź się pokaż!
Nathro skupił się na plamie oleju którą minął idąc do rdzenia. Uniósł go za pomocą magii. Postarał się uformować napis. "Dajcie mi spokój". Tak, nie miał bardziej kreatywnego pomysłu, ale... zadziałało. Usłyszał głosy, znowu rozpaczliwie wołające go, raz po imieniu, raz po nazwisku. Po chwili poszły sobie, lecz mimo to dalej coś słyszał. Wyszedł cicho z Rdzenia i poszedł w stronę cichutkiego, szybkiego oddechu. Mijał coraz to kolejne maszyny, nie musząc nawet dodatkowo się rozglądać. Po chwili zlokalizował osobę chowającą się za systemem zasilania wodociągów. Powoli wychylił się i spojrzał za wielkie żelazne pudło. Siedziała za nim mała dziewczynka o brązowych włosach tuląca do siebie torbę podróżną.
-Hej, co tu robisz?
Mała zareagowała krzykiem. wywołując u Nathro obawę, że ktoś go usłyszy, po czym pobiegła przed siebie. Elf nie widział nawet potrzeby gonienia jej. Nie zajdzie daleko, maszynownia była jego terenem. Spokojnie poszedł za nią.
-Ej, uważaj! Nie dotykaj tego. Ugh...- Dziewczynka potknęła się i wpadła na jeden z mechanizmów, przy okazji zaplątując się w przewody. Nathro podszedł do niej i pochylił się delikatnie.
-Nic ci nie jest?
Podał jej rękę, którą małą odtrąciła. Uśmiechnął się smutno, po czym podszedł jeszcze trochę
-Spokojnie. Nic ci nie zrobię, wiesz?- chciał dodać coś jeszcze, lecz przerwał mu głos Zuleara
-Nathroś, młody! Wylatujemy. Nie musisz wyłazić, po prostu odpal ten rdzeń czy jak to zwiesz.- Zatrzasnął drzwi. Nathro zamrugał, po czym posłusznie udał się w stronę rdzenia. Gdy tylko postawił kilka kroków usłyszał, że ktoś za nim idzie. Dotarł do metalowego pomieszczenia. Kiedy już miał otworzyć drzwi przerwał mu głos dziewczynki.
-A czemu pan ma pająka zamiast nóg?- Nathro zatrzymał się.
-Nie wiem.- Odwrócił się do niej- A ty wiesz, czemu ty masz czarne oczy i brązowe włosy?
Dziewczynka zamrugała, po czym spuściła wzrok. Nathro uśmiechnął się do niej jeszcze raz, po czym pogłaskał ją po głowie. Z jakiegoś powodu uważał to za prawidłowe. Wśliznął się między mechanizmy rdzenia i po chwili przedostał się do reaktora. Czas wyruszać...
-Nat, jeśli nic nie zrobiłeś, to czekaj!- z głośnika w ścianie rozległ się głos Zana.
-Dopiero wszedłem. Coś się stało?
-Mamy nowych. Czekaj chwilę... Weszli. Możesz odpalać.-
Nathro zaśmiał się i wysunął konsolę sterującą. Wystarczyło wcisnąć parę przycisków, by mechanizmy dookoła zaczęły wydawać z siebie miły dla ucha hałas. Chłopiec z lepszym już humorem zdecydował się wyjść z swojego królestwa, jednak gdy dotarł do schodów ogarnęły go wątpliwości. Może powinien zaczekać, aż ci "nowi" zostaną przydzieleni do kajut i oddelegowani? Miał już dość reakcji na jego wygląd, na który nie miał żadnego wpływu, a skreślał jego szanse w próbach zawarcia nowych znajomości... Skarcił się w myślach. Nie jest tchórzem. Zamknął oczy i nacisnął klamkę. Na pokładzie stała dwójka ludzi- dziewczyna, na oko w jego wieku, oraz mężczyzna. Rozmawiali z Zanem, jeszcze go nie zauważyli. Niestety, nadzieja na ciche przemknięcie do kajuty została rozwiana wraz z piskiem dziewczyny. Nathro spuścił wzrok. Nienawidził straszyć ludzi...
-O matko boska, jakie fajne! Powiedz, to klątwa jakaś, czy wyglądasz tak od dziecka?
Chłopiec podniósł wzrok, by zmierzyć się z pełnym zachwytu spojrzeniem brązowowłosej dziewczyny. Zamrugał ze zdziwieniem.
-Ja... Co?
Dziewczyna zaśmiała się, podskakując przy tym jak małe dziecko. Elf rzucił błagalne spojrzenie w stronę kapitana. "Zan, ratuj. Co mam powiedzieć?" Niestety, wszystko wskazywało na to, że jego opiekun ani myślał wspomóc go w jakikolwiek sposób. Zapanowałaby niezręczna cisza, lecz zachowania dziewczyny na pewno nie można było nazwać cichym. Dopiero po chwili ktoś zdecydował się rozluźnić atmosferę
-Może przejdziemy do konkretów? Bo nie chce mi się z wami dalej użerać...- Mężczyzna spojrzał wymownie na kapitana. Dopiero teraz Nathro się mu przyjrzał. Facet wyglądał dość... komicznie.
-Oczywiście. Jedyną sprawą zostało zakwaterowanie... Młody, zaprowadź proszę Arletę do kajuty dwieście trzydzieści. Ja wyjaśnię naszemu nowemu sternikowi co i jak...
Nathro spojrzał mu w oczy, a na jego twarz wkradł się wredny uśmieszek.
-Nowy? A, tak, stary jest na emeryturze... A! Jednak nie! Stoi przed nami!- Złapał dziewczynę za nadgarstek i ewakuował się z pokładu zanim Zan zorientował się, co właśnie usłyszał. Ku zadowoleniu chłopca dziewczyna nie odzywała się, jedynie chichotała. Zwolnił dopiero przy klatce schodowej.
-Mogłabyś zejść sama dwa piętra niżej? Ja nie dam rady...- chłopiec wymownie spojrzał na siebie i łagodnie się uśmiechnął. Stopnie były zbyt wąskie by mógł utrzymać na nich równowagę.
-Jasne, jasne! A ty? Schodzisz jakoś?
-Tja... Sam mieszkam na najniższym piętrze. Zan kazał zrobić windę, żebym mógł normalnie się przemieszczać...
-Zan?
-Dla ciebie kapitan.
-Czemu nazywasz go po imieniu? Pozwolił ci czy coś?
-Tja... Długa historia. Może kiedyś ci powiem...
Dziewczyna wydęła usta z niezadowoleniem. Nathro uśmiechnął się i pobiegł w stronę windy...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Arleta zmrużyła oczy. Pajęczy koleś właśnie odprowadził ją do jej kajuty. Skrzynia już stała na miejscu. Dziewczyna nie widziała sensu rozpakowywania jej, nie miała przecież zbyt wielu rzeczy. Westchnęła. Przez chwilę tamten chłopak zachowywał się przyjaźnie, ale zaraz potem zaczął jej unikać. Kiedy doszli do drzwi jej pokoju od razu uciekł. Nawet nie zdążyła spytać go o imię! Porażka... No cóż, błędy zwykle można naprawić. Zsunęła się z koi i wyszła na korytarz. Wspomniał, że mieszka na najniższym piętrze... Ruszyła przed siebie z jasnym celem- dowiedzieć się, co chodzi po głowie temu pajęczakowi. I poznać jego imię. Nie zwracała zbytnio uwagi na otoczenie, czego skutkiem było frontalne zderzenie z innym członkiem załogi.
-Ajć!- Dziewczynka upadła na ziemię i spojrzała na osobę na którą w padła. Kobieta chwiała się, a papiery i narzędzia które niosła walały się niechlujnie po podłodze.
-Przepraszam, nie chciałam...
-Nikt cię o chęci nie pytał.- Kobieta pochyliła się by pozbierać plany.
-Jest pani mechanikiem? Fajnie! A jak ma pani na imię?
-Elizabeth... I zgadza się, jestem mechanikiem...
-Wie pani może, gdzie mieszka taki jeden chłopak? Mniej więcej w moim wieku, chyba trochę młodszy, ma tyłek pająka zamia...- Elizabeth jej przerwała.
-Nathro jest u siebie, albo u Olivera, czort wie. A może w maszynowni, jednym słowem daj mi spokój.- Czarnowłosa kobieta skierowała się na górny pokład, zaś Arleta bez żadnych dodatkowych informacji poszła dalej. Po drodze nie spotkała już nikogo.
Gdy znalazła się na najniższym piętrze rzeczy zaczęły się komplikować. A mianowicie- były tu głównie pomieszczenia techniczne. Przeszukała cały poziom, lecz nie znalazła tu żadnej kajuty. Po prawie godzinie usiadła na ziemi z grymasem na twarzy. Właśnie wtedy usłyszała coś zza ściany. Podeszła cicho do drzwi i przyłożyła do nich ucho. W środku ktoś się śmiał. Uchyliła drzwi. W magazynie zauważyła dwie sylwetki. Obydwie dość... osobliwe. Prawdopodobnie demony. Kapitan uprzedził ją, że jeden przebywa na pokładzie, a że z tego co słyszała jest to przeraźliwie wręcz chytra rasa, niewykluczone, że drugi też się tu dostał. Dla własnego bezpieczeństwa postanowiła się wycofać. Przecież jutro też będzie szansa na znalezienie tego pająka...
Elo! Oto pierwszy "Oficjalny" rozdział. Mam nadzieję, że nikt nie chce mnie za niego zamordować! (≧∇≦*) Tja... mam nadzieję, że się podoba. Dodatkowe info: 23.10 zamykam zapisy. Ciężko stworzyć fabułę z taką ilością ludu (zwłaszcza biorąc pod uwagę, że pojawi się tu jeszcze parę moich dzieci). Może się to niestety skończyć tym, że niektóre postaci zejdą na drugi plan. Mam nadzieję, że to nie problem...
Do kiedyś!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro