[9]
Kolejne kilka dni minęły mi na studiowaniu Asgardzkiej biblioteki, a także bezcelowym tułaniu się po pałacowych korytarzach. Raz wybrałam się do upadłego księcia, jednak zostałam prawie przyłapana, przez co musiałam na razie ograniczyć te wyprawy do minimum.
Przez ten czas polubiłam przesiadywać w królewskich ogrodach, gdzie mogłam obserwować niespotkaną przeze mnie dotąd faunę i florę.
Huśtałam się długo, zapominając o całym bożym świecie i napawając ciepłym wiatrem, smagającym moje policzki. Mimo względnego szczęścia, które wypełniało moją duszę, czułam, że jej część jest jakaś taka pusta. Nie wiedziałam czego mi brakuje, skoro miałam wszystko.
Po tygodniu wybrałam się do upadłego księcia. Wszedłszy do komnaty tortur, nikogo nie zobaczyłam, prócz świeżej kałuży krwi. Wycofałam się po cichu. Idąc do pokoju zastanawiałam się, gdzie może być teraz Loki. Na moje szczęście, po drodze, spotkałam królową.
- Pani, wiesz może gdzie wszechojciec przeniósł księcia Lokiego? - zapytałam zmartwiona. Nie daruje sobie jeżeli on umarł. Mogłam się udać w tym tygodniu do niego, a nie obijać się w ogrodzie.
- Spokojnie dziecko. Przenieśli go do lochów. Wybłagałam u Odyna mniejszą karę. Możesz teraz bez problemu do niego chodzić i go opatrywać - uśmiechnęła się miło.
Otworzyłam szerzej oczy. Ona naprawdę musi go kochać, skoro nie patrzy na to, że chcąc pomóc synowi może stracić zaufanie męża. Podziękowałam królowej i poszłam po ręczniki i misę.
Udałam się do lochów. Całkiem miły strażnik pokazał mi celę bruneta, do której mnie później wpuścił.
Zielonooki leżał nieprzytomny na pryczy, a jego czarne, sklejone potem i krwią, loki, otaczały jego bladą twarz, tworząc efekt mrocznej aureoli. Miałam szczerą nadzieję, że zielonooki się jeszcze obudzi.
Kucnęłam obok leżącego i wytarłam jego umorusaną twarz chłodną, wilgotną szmatką. Przy okazji przetarłam jego szyję, omijając głębsze rany, które wymagały dokładniejszej opieki. Cieszyłam się, że udało mi się wcześniej dogadać z jedną pielęgniarką i załatwić nić, igłę oraz jakiś magiczny płyn odkażający do boskich ran.
Podwinęłam jego szatę, a raczej to co z niej zostało, i obejrzałam skaleczenia. Skóra w wielu miejscach była rozorana, jakby pazurami i zębami, a w innych miejscach z precyzją ponacinana nożem tak, aby nie krwawiło, ale dokuczało jak cholera. Obmyślam brzuch i kiedy zaczęłam szyć najgłębszą z ran, usłyszałam zduszony jęk bólu. Podniosłam wzrok na dotychczas spokojną twarz Lokiego, która obecnie wykrzywioną była w okropnym grymasie.
Odłożyłam ręcznik i chwyciłam za przemycony w bucie sztylet. Przybliżyłam się z ostrzem do jego twarzy, na co ten gwałtownie się odsunął. Poskutkowało to otwarciem się wstępnie zasklepionych "zadrapań".
- Hej, spokojnie, ja Ci chce tylko pomóc. I na przyszłość, nie miotaj się, bo to pogarsza tylko sprawę - mruknelam i znowu się przybliżyłam. Przecięłam nić, a następnie wyciągnęłam ją z warg kłamcy. Krew lała się strumyczkami, bo materiał był już trochę wrośnięty w jego usta. Wytarłam świeżą krew z jego twarzy i kazałam przytrzymać przy ustach mokry materiał, który od razu zmienił barwę z białej na ciemnoczerwoną. Ja w tym czasie zajęła się spowrotem brzuchem.
Resztę postanowiłam opatrzyć jutro, bo dzisiaj już wystarczająco dużo bólu mu tym zadałam. Zebrałam brudne ręczniki i wyszłam z celi.
Zdziwiła mnie ta cisza. On zawsze, chociażby telepatycznie coś do mnie mówił, a dzisiaj było jakoś tak inaczej... Otrząsnęłam się i wylałam brudną wodę, ręczniki zaś oddałam do prania.
_________________________
Został nam ostatni rozdział maratonu!
Przepraszam za taką statyczną akcję, ale od następnego rozdziału wszystko rusza. Buziaki, miłego dnia <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro