[3]
Rozejrzałam się po przestronnym pomieszczeniu po czym zaglądnęłam za drugie drzwi. To była łazienka. Podziękowałam za wszystko miliarderowi.
- Przyjdź na obiad, poznasz resztę - powiedział wychodząc.
Pokiwałam głową i ciekawa podeszłam do ogromnej szafy. Kiedy ją otwarłam, szczęka mi opadła. Było w niej mnóstwo ubrań. Najbardziej jednak spodobały mi się stroje do walki. Były tam dwa do ćwiczeń i trzy stricte na misje. Najbardziej spodobał mi się taki błękitno czarny, z peleryną w kolorze czystego nieba. Jak zaczarowana dotknęłam delikatnego materiału. Nagle, w oczy rzuciła mi się metalowa skrzynka. Wyciągnęłam ją i zajrzałam do środka. Znalazłam w niej kastety, gwiazdki ninja i co najlepsze, sztylety z niebiesko czarną rączką. Byłam w siódmym niebie.
Zamknęłam pudełko i włożyłam na poprzednie miejce. Oderwałam się od szafy i podeszłam do półki z książkami. Przejrzałam tytuły. Padło na Sherlocka Holmesa. Zagłębiłam się w lekturze do tego stopnia, że gdy J.A.R.V.I.S poprosił mnie na obiad, podskoczyłam ze strachu, omalże nie dostając zawału.
- Dzięki - sapnęłam do SI uspokajając oddech. Wstałam, poprawiłam kitkę, w którą miałam związane włosy i wyruszyłam do jadalni.
Przy stole siedziało dziewięć osób. Rozmawiali o czymś zaciekle, ale kiedy tylko ja weszłam do pomieszczenie ich wzrok spoczął na mnie i zapanowała cisza. Nie za bardzo wiedząc co robić, uśmiechnęłam się przyjaźnie.
- Cześć, jestem Suzanne Hill - przedstawiłam się i podeszłam do stołu. Ogólnie to świetnie znałam tą drużynę, ale nigdy nie miałam przyjemności spotkać ich na żywo.
Kapitan Ameryka czym prędzej wstał i podszedł do mnie. Ucałował moją dłoń.
- Steve Rogers, miło mi - uśmiechnął się, po czym wrócił do stołu. Poszłam za nim i usiadłam między śliczną szatynką a blondynem o długich włosach.
Wszyscy po kolei mi się przedstawili, a następnie w miłej atmosferze zaczęliśmy jeść posiłek. Po obiedzie, każdy udał się w swoją stronę, więc i ja niezbyt wiedząc co ze sobą zrobić, chciałam iść do mojego pokoju. Zatrzymał mnie jednak Steve.
- Suzi, zaczekaj! - krzyknął blondyn kiedy szłam korytarzem. Przystanęłam i popatrzyłam na niego pytająco - Może Cię oprowadzić po Stark Tower? - zapytał.
- Jasne, czemu nie? I tak nie mam nic do roboty - uśmiechnęłam się czarująco.
Dowiedziałam się co się na którym piętrze znajduje oraz gdzie są salę do ćwiczeń, laboratoria i inne pomieszczenia. Kiedy jechaliśmy windą na piętro z moim pokojem padło pytanie, którego obawiałam się najbardziej.
- Co oznacza ten wąż? - zapytał przyglądając się mojej dłoni. W tamtym momencie żałowałam, że nie wzięłam rękawiczek. Odetchnęłam i spojrzałam mu w oczy.
- Nie wiem - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. On zrobił zaskoczoną minę.
- Myślałem, że jak ktoś sobie robi tatuaż, to raczej wie co on oznacza - skrzywiłam się. Niegdy mi się nie podobały tatuaże i nie chciałam go mieć
- Nie robiłam go sobie. Jest on na moim palcu od urodzenia - burknęłam. Nie przepadaałam za tym tematem.
- Co? - zapytał zaskoczony - Jak to?
- Normalnie. Urodziłam się z tatuażem - powiedziałam.
- Byłaś z tym u kogoś? - zadawał zdecydowanie za dużo niewygodnych pytań.
- Tak. Szamani i egzorcyści to była moja codzienność jak byłam nastolatką - prychnęłam a w moich oczach stanęły łzy. Ten okres w moim życiu był dla mnie nadzwyczaj trudny.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że to dla Ciebie takie bolesne - powiedział opuszczając głowę.
Nastała cisza. Każde było pogrążone w swoich myślach. Kiedy szliśmy do naszych pokoi, Steve nagle się zatrzymał.
- Wiem, może Thor coś będzie o tym wiedział?
- Może, ale na razie nie mam zamiaru się tym przed nikim chwalić - uśmiechnęłam się do niego smutno i weszłam do pokoju.
Zamknęłam drzwi i się o nie oparłam. Uderzyła we mnie nagle fala zmęczenia. Czym prędzej się wykąpałam i przebrawszy w piżamę, poszłam spać.
To był długi dzień.
____________________
Jestem łaskawa i daje rozdział dwa dni wcześniej. Co powiecie na maraton na z okazji dnia dziecka? Udowodnijcie mi, że chcecie <3
Horsriderka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro