[19]
(Polecam do czytania puścić sobie:)
(Jeremy Renner - Heaven don't have a name)
Kolejną osobą, z którą przyszło mi się zmierzyć, był Hogun. Mieliśmy za zadanie wspiąć się na szczyt głazu. Miał on może siedem metrów wysokości i wygladal na całkiem wygodny do wspinaczki, bo miał wiele miejsc o które można było się złapać.
Na trzy, cztery, zaczęliśmy się wspinać. Ja oczywiście nie byłam nawet w połowie drogi, gdy Wan był już na samym szczycie. Zatrzymałam się zmęczona na jednej z półek. W tym czasie skośnooki zszedł do mnie i stanął obok.
- Nigdy tego nie robiłaś prawda? - zapytał z serdecznym uśmiechem.
- Nie miałam okazji - zaśmiałam się, po czym wojownik pokazał mi jak szybko i bezpiecznie się wspinać. Po nawet nie tak długim czasie udało mi się wdrapać na czubek głazu.
- Dzięki, napewno mi się to kiedyś przyda - uśmiechnęłam się po czym przy jego pomocy zeszłam.
Zmieniłam dyscyplinę i stanęłam na przeciw brodatego Volstagga.
- Możesz zrezygnować, bo nie chce Ci zrobić krzywdy mała - zaśmiał się wesoło.
- Oj, ja walczę do końca, nawet jeżeli ma to się zakończyć porażką - zaśmiałam się, po czym zaczęliśmy się bić.
Rudobrody był bardzo silny, za to ja byłam dużo sprytniejsza i szybsza. Znałam kilka, a nawet więcej niż kilka, chwytów na przeciwników silniejszych i roślejszych.
Z początku tylko unikałam jego uderzeń i atakowałam go pięściami w tors, lecz to go nie ruszało. W końcu postanowiłam wytoczyć cięższe działa.
Uniknęłam ciosu i przebiegłam pod jego ręką tak, że stanęłam za nim. Kopnęłam go w zgięcie nogi i odbiwszy się od ziemii usiadłam mu na ramionach. To były ułamki sekund, kiedy ścisnęłam udami głowę zaskoczonego rudowłosego i jednym mocnym szarpnięciem powaliłam go na piasek.
Był w takim szoku, że nie zdążył się nawet podnieść w ciągu trzech sekund. Zeszłam z niego i podałam mu rękę, aby pomóc mu wstać. Usłyszałam za sobą pojedyńcze brawa. Odwróciłam się w stronę ich źródła, podczas gdy pokonany pozbierał się z ziemi. To Thor i Blader stali i od jakiegoś czasu przyglądali się naszym poczynaniom, bo skończyli konkurować i czekali na wolne miejsce do walki.
- Nie spodziewałem się Tego po tak delikatnej kobiecie - powiedział z uznaniem młodszy.
- Nie wiecie o mnie jeszcze naprawdę wielu rzeczy - uśmiechnęłam się uroczo i poszłam w stronę osiodłanych koni.
Miałyśmy z Sif do pokonania średniej długości trasę biegu przełajowego. Była ona zrobiona bardzo precyzyjnie pod względem technicznym, co sprawdzało umiejętności jeźdźca. Ja na szczęście wychowałam się na jeździe w lesie, bo prawie całe dzieciństwo spędziłam w stajni która znajdowała się nieopodal lasu. Mieli tam konia odratowanego z transportu na ubój. Miał zostać maskotką stajni, jednak mi udało się do niego dotrzeć i gdy w końcu go zajeździłam, jeździłam na nim w pobliskie lasy na długie tereny, które nie rzadko kończyły się upadkami, a nawet połamanymi kończynami. Mimo wszystko kochałam jazdę konną, a jazda na przełaj w tak dobrze przygotowanym terenie, była dla mnie niemalże jak plac zabaw.
Ruszyłyśmy galopem, każda po swoim torze. Jechałyśmy łeb w łeb, zgrabnie pokonując przeszkody. Przeszkody były różne. Od zeskoku do wody, poprzez wysokie skoki na pagórkach aż po głębokie i dosyć szerokie rowy. Wszystko było przygotowane perfekcyjnie do naszego przejazdu. Klacz na której jechałam, była cudownym współpracownikiem. Miała bardzo płytki galop i wygodne skoki. Delektowałam się naszą predkoscią, nie zapominając, że to wyścig.
Raz to ja wychodziłam na prowadzenie, a raz bogini. W połowie dystansu nasze konie były już wyraźnie zmęczone, co niestety zmusiło nas do zwolnienia kroku, aby nie zajechać wierzchowców. W końcu wyjechaliśmy z lasu i zaczęłyśmy całować po płaskiej powierzchni. Na ostatniej prostej pędziliśmy równo, a naszym rumakom udzielił się ferwor walki. Dojechałyśmy ma metę równo. Zwolniliśmy, a następnie zaskoczyliśmy że zwierząt.
- Nie wiedziałam, że na Midgardzie uczą Was jeździć konno - zaśmiała się i przytuliła krótko.
- Bo nie każdy Midgardczyk potrafi jeździć konno - zaśmiałam się - Tak wyszło, że ja akurat od zawsze darzyłam te cudowne zwierzęta sympatią.
Pogratulowałyśmy sobie nawzajem. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że krótka przerwa dobrze nam zrobi. Usiedliśmy przy drewnianym stole i zaspokoiliśmy palące pragnienie. Posiedzieliśmy, pośmialiśmy się, aby następnie z nowymi zapasami sił, wrócić do konkurencji.
Tym razem miałam mierzyć się z przystojnym blondynem, który ma śmieszną bródkę. Farandal okazał się naprawdę miłym i otwartym mężczyzną, z ktorym tego typu zabawa to czysta przyjemność.
Mieliśmy rzucać do celu małymi sztyletami, które były przygotowane na brzozopodobnym pieńku. Przygotowane mieliśmy siedem rzutów. Tak samo jak jak w łucznictwie, coś niby umiałam, a jednak nie było to na tyle wyćwiczone, aby mierzyć się z kimś kto tak dobrze włada małymi nożami jak Fandral.
Rzuciłam wszystkimi sztyletami. Nie poszło mi najgorzej. Była to jedna z serii rzutów, które poszły mi chyba najlepiej w życiu. Policzyliśmy punkty i wyszło, że zabrakło mi dosłownie trzech punktów, aby się z nim zrównać. Byłam tak blisko, ale cóż, coś za coś. Nie można być we wszystkim najlepszym.
Nadeszła pora, na najbardziej stresującą mnie konkurencję. Podeszłam do płotu i założyłam przygotowaną wcześniej, przez boginię, zbroję. Rozejrzałam się za moim przeciwnikiem i ku mojemu zaskoczeniu, zobaczyłam go zacięcie kłucącego się z Lokim.
Złapałam z Psotnikiem kontakt wzrokowy, co zauważył Blader i przerwał rozmowę, po czym skierował się w moją stronę.
- Posługiwałaś się kiedykolwiek mieczem? - zapytał radośnie chwytając swoją broń.
- Niestety, S.H.I.E.L.D nie uczyło walki mieczami - wzruszyłam zmieszana ramionami. Mężczyzna zaśmiał się miło i podszedł do mnie.
- To zanim rozpoczniemy walkę, pokaże Ci kilka podstaw i zasad, które musisz, znać - powiedział i stanął obok mnie.
Blader pokazał mi jak trzymać broń i jak zadawać ciosy, a w międzyczasie tłumaczył również zasady walki. Ja jednak pod spojrzeniem tych zielonych tęczówek nie mogłam się skupić o czym on mówi. Co chwila spoglądałam na zazdrosnego Kłamcę. Chciało mi się z niego śmiać, bo ja nic nie czułam do jego brata oprócz przyjaznego, co za tym idzie pozytywnego, nastawienia.
Mój kurs początkowy zakończył się, a ja oczywiście zapamiętałam tylko jak się trzyma oręż. Mężczyzna ruszył w moją stronę i zamachnął się. Zrobiłam unik i również zadałam cios, który on zablokował. Walczyłam, zacięcie blokując wszystkie jego uderzenia. Było to jednak dla mnie na tyle męczące, że już po chwili nie miałam sił na podniesienie miecza, a co dopiero na dalszą walkę.
Przeciwnik szybko to zauważył, wykorzystał moją słabość i przewrócił mnie na plecy, po czym przycisnął kolanem do ziemi. Zimna końcówka miecza przyłożona była do mojego gardła, przez co nie mogłam zrobić zbytnio ruchu. Zaczęłam się śmiać.
- Chyba nigdy nie dorównam Wam, Asgardczykom w walce na miecze. Brawo, wygrałeś ze mną Bladerze, chociaż nie sądzę, żeby to było dla Ciebie jakiekolwiek osiągnięcie.
Jednak mimo, iż przyznałam swoją przegraną, mężczyzna ani drgnął. Dopiero teraz zauważyłam, że jego zawsze ciepłe, pełne sympatii spojrzenie stało się zimne i bezuczuciowe. Przestraszyłam się nie na żarty i kiedy chciałam mu się wyrwać, on tylko mocniej przycisnął do mojego gardła ostrze. Poczułam jak stróżka mojej, ciepłej krwi spływa mi po boku szyi i spływa na piasek. Zacisnęłam oczy, w których pojawiły się łzy.
Nagle ktoś odepchnął ode mnie blondyna i opiekuńczo przytulił. Bałam się otworzyć oczy, ale kiedy poczułam zapach zielonookiego z wiedziałam, że jestem bezpieczna i wtuliłam się ufnie w jego pierś. Nie wiedziałam co tam się stało, ale bałam się.
Poczułam jak zimne palce Boga dotykają mojej gorącej od wysiłku szyi, a pieczenie ustaje, tak samo jak spływanie stróżki krwi. Otworzyłam w końcu oczy i popatrzyłam na zmartwioną twarz ukochanego, po czym schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi. Zaczęłam płakać. Dlaczego Blader tak zrobił?
Mężczyzna poczuł, że drżę i odsunął mnie od siebie na tyle, aby widzieć moja twarz. Położył dłonie na moich policzkach i kciukami otarł łzy, po czym pocałował mnie opiekuńczo w czoło.
Loki pomógł mi wstać i jak się okazało, wokół nie przytomnego brata Boga piorunów, stanęli wszyscy wojownicy. Patrzyli jednak nie na Baldera a na nas w całkowitym osłupieniu. No tak, nikt jeszcze nie wiedział, że jesteśmy razem.
- Musimy zanieść go do medyków - pierwszy z szoku ocknął się gromowładny. Volstagg i Hogun kiwnęli głową i podnieśli blondyna, aby zanieść go do pałacowego szpitala. Wszyscy się rozeszli, a na placu do ćwiczeń zostalismy w trójkę; Loki, Thor i ja.
Czyli teraz trzeba będzie się tłumaczyć. Super, poprostu pięknie.
________________________
Ja to Was rozpieszczam. Nie dość, że rozdziały wrzucam codziennie, to jeszcze zaczęły one przekraczać 1000 słów. Ten ma 1329 słów,co jak na mnie, jest ogromną ilością. Nie przyzwyczajanie się proszę do takiego stanu rzeczy, bo jak wyjadę na kolonie, to albo rozdziałów nie będzie wcale, albo będzi tylko jeden krótki lub dwa, na całe dwa tygodnie. Spokojnie, wyjeżdżam dopiero 21, więc narazie postaram się wrzucać jak najczęściej ^^ ;*
P.S. WAŻNE! Co powiecie na zrobienie playlisty piosenek do tej książki na nieubłaganie zbliżające się 1000 oczek? Myślę o tym już od jakiegoś czasu i jak sami widzicie sama Wam czasem proponuje różne utwory do nadania klimatu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro