Prolog
Szaleńczy śmiech.
– Wynos się stąd, Tommy. Uciekaj.
Jednak on nigdzie się nie wybiera. Stoi przed nim jak wryty, czując okropny uścisk w sercu na dźwięk dobrze znanego mu zdrobnienia.
Ile by dał, żeby cofnąć czas. Żeby być przy nim wtedy, obronić go przed pojmaniem.
– Tommy, do cholery, jak nie chcesz nigdzie iść to przynajmniej zrób to, o co cię prosiłem w tym cholernym liście.
Jego wyraz twarzy się zmienia, gdy blondyn wyciąga z kieszeni kurtki broń. Wie o co mu chodzi. W ostateczności bierze od niego pistolet, ale zamiast przejść do rzeczy, spuszcza wzrok i wbija go w ziemię. Chce spróbować choć jeden ostatni raz. Jakoś go przekonać.
– Po prostu chodź ze mną – odpowiada więc błagalnym tonem i podchodzi bliżej. – Ja... Zwiążę cię, jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej.
Widzi, jak z każdą sekundą twarz stojącego przed nim chłopaka wykrzywia się w grymasie złości. Zaczyna wątpić, czy w ogóle go słucha. To już nie jest jego Newt - głos w jego głowie uporczywie stara mu się to wmówić, ale on nadal wierzy. Czuje, że ten sztamak gdzieś tam jest...
– Zamknij się, pikolony zdrajco! Nie czytałeś mojego listu? Nie możesz dla mnie zrobić jednej ostatniej, purwa, rzeczy? Musisz być bohaterem, jak zawsze? Nienawidzę cię! Zawsze cię nienawidziłem!
Chory traci panowanie nad sobą. Krzyczy Thomasowi w twarz słowa, których nigdy normalnie by mu nie powiedział, a ten czuje, jak jego serce rozpada się na milion kawałków.
– Newt...
– To wszystko była twoja wina! Mogłeś ich powstrzymać, kiedy pierwsi Stwórcy stracili życie. Mogłeś wykombinować jakiś sposób. Ale nie! Musiałeś to kontynuować, próbować ratować świat, być bohaterem. A potem zjawiłeś się w Labiryncie i nigdy nie chciałeś przestać. Jedyne, o co się troszczysz, to ty sam! Przyznaj się! Musisz być tym, którego ludzie będą pamiętać, tym, którego uwielbiają! Powinniśmy byli cię wrzucić do szybu od Pudła!
Krzyczy, stawiając chwiejne kroki w jego kierunku.
– Porażę go! – Dobiega do nich czyjś głos od strony vana. – Cofnij się!
– Nie! To jest między nim a mną! Nic nie róbcie! – krzyczy desperacko, po czym ponownie zwraca się do ogarniętego furią chłopaka. – Newt, przestań. Po prostu mnie posłuchaj. Wiem, że tam w środku jesteś przytomny. Wystarczająco, żeby mnie wysłuchać.
– Nienawidzę cię, Tommy! Nienawidzę cię, nienawidzę cię, nienawidzę! Po wszystkim, co dla ciebie zrobiłem, po wszystkim co, purwa, musiałem przejść w cholernym Labiryncie, nie możesz zrobić tej jednej jedynej rzeczy, o jaką cię kiedykolwiek prosiłem! Patrzeć, purwa, nie mogę na twoją wstrętną mordę!
Thomas cofa się o krok, a w jego oczach błyszczy ogromny ból, zmieszany z przerażeniem. Musi go jakoś uspokoić.
– Newt, musisz przestać. Postrzelą cię. Po prostu przestań i posłuchaj mnie! Wsiądź do vana, pozwól, żebym cię związał. Daj mi szansę!
Jednakże Newt nie może tego dłużej słuchać. Z jego ust wydobywa się gardłowy ryk, gdy rzuca się na niego. Trzeszcząca błyskawica z elektromiotacza przemyka tuż obok dwóch chłopców. Chybia. Thomas zamiera, a Newt zwala go z nóg, odbierając mu dech w piersiach. Podczas gdy usiłuje napełnić płuca powietrzem, blondyn siada na nim i przygważdża go do ziemi.
– Powinienem ci oczy wydłubać – syczy wściekle. – Dać ci lekcję, czym się kończy głupota. Po coś tu przyszedł? Oczekiwałeś, że cię wyściskam? Hę? Że usiądziemy sobie razem, aby pogadać o starych dobrych czasach w Strefie?
Thomas kręci głową, sparaliżowany przez te wszystkie negatywne emocje. Nie może uwierzyć w to wszystko. Chciałby, by to był zwykły koszmar, z którego zaraz się wybudzi.
– Chcesz wiedzieć, czemu kuleję na tę nogę, Tommy? Czy kiedyś ci powiedziałem? Nie, zdaję się, że nie.
– Co się stało? – pyta przejęty. Od zawsze się nad tym zastanawiał, ale nigdy nie chciał przywoływać przykrych wspomnień.
– Próbowałem się zabić w Strefie. Wspiąłem się do połowy na jedną z tych cholernych ścian i skoczyłem. Alby mnie znalazł i zaciągnął z powrotem do Strefy tuż przed zamknięciem się Wrót. Nienawidziłem tego miejsca, Tommy. Nienawidziłem każdej sekundy każdego dnia. I wszystko to była... Twoja... Wina!
Przekręca się nagle i łapie Thomasa za dłoń trzymającą pistolet. Szarpie ją ku sobie, ciągnąc w górę do momentu, aż wylot lufy zostaje przyciśnięty do jego własnego czoła.
– Teraz masz mi to wynagrodzić! Zabij mnie, zanim stanę się jednym z tych kanibali! Zabij mnie! To tobie powierzyłem list! Nikomu innemu. Teraz zrób to!
Thomas stara się wyrwać rękę z jego uścisku, ale siedzący w nim wirus jest zbyt silny.
– Nie mogę, Newt, nie mogę.
– Wynagródź mi to, co zrobiłeś! Odpokutuj! – Ostre słowa wyrywają się z gardła poparzeńca, a jego ciało trzęsie się w konwulsjach. Nagle przytomnieje, a jego głos ścisza się do natarczywego, ochrypłego szeptu. – Zabij mnie, pikolony tchórzu. Udowodnij, że umiesz zrobić to, co słuszne. Skróć moje cierpienia.
Thomas zaciska powieki. Chce wrócić do starych czasów. Przypomnieć sobie roześmianego blondyna biegającego po Strefie. Jednego z najbardziej ogarniętych sztamaków. Obraz tamtego Newta sprawia, że łzy cisną mu się do oczu. Postanawia jeszcze raz spróbować.
– Newt, może moglibyśmy...
– Zamknij się! Po prostu się zamknij! Zaufałem ci! Zrób to w końcu!
– Ja... Nie jestem w stanie.
Mówiąc to, zaczyna zdawać sobie sprawę, że nie ma już dla nich nadziei. Że Newt za nic z nim nie wróci. Nie poczeka spokojnie do momentu, aż wynajdą lek...
– Nie jesteś w stanie?! No oczywiście, jak zwykle! Wielki Thomas znowu myśli tylko o sobie! Nie obchodzi cię jak zwykle to, co czuję, prawda?! Jesteś tylko purewskim egoistą! Nie zabijesz mnie, bo co?! Bo będziesz miał mnie na sumieniu? Bo nie wyobrażasz sobie życia beze mnie?!
Czuje, że byłoby lepiej, gdyby zamiast wypowiadania tych słów, po prostu go uderzył. Przecież tak wiele razy mu to powtarzał... Niestety wie, że Newt ma rację. Jest tylko purewskim egoistą...
– Newt... Przepraszam, to nie tak miało zabrzmieć – szepcze, szukając zrozumienia w jego rozwścieczonych i pełnych obłędu oczach.
– Ale zabrzmiało! Wiesz co ci powiem? Jeśli tego nie zrobisz, znienawidzę cię. Sam cię zabiję, a potem siebie! Skoro tak bardzo nie możesz beze mnie żyć, to nie będziesz żył! Proste! Ale ja i tak będę cię nienawidził! I już nigdy w życiu ci nie wyba...
Thomas nie jest w stanie tego dłużej tego słuchać. Nie jest do końca pewien, czemu zrobił to, co zrobił. Mimo wszystko nie żałuje. Nigdy nie będzie tego żałował. Nie będzie mógł zapomnieć smaku jego ust. Niegdyś miękkie i słodkie, teraz popękane i wysuszone...
Całowany chłopak z początku nie jest w stanie zrozumieć całej tej sytuacji. Jednakże po chwili rozpoznaje smak jego warg, a przed oczami ukazują mu się wizje ich wspólnych wspomnień. Tęskni za tym, naprawdę tęskni. Zaczyna drżeć, a cała ta wściekłość odchodzi gdzieś na bok. Nie chce znów na niego krzyczeć. Nie chce go krzywdzić. Przecież go kocha.
Ciemnowłosy przestaje go całować i zwyczajnie go przytula. Łzy płyną po jego zakurzonych policzkach. Po chwili czuje, jak poparzeniec puszcza jego kołnierz i pozwala, by całe jego ciało bezsilnie opadło na te Thomasa. Tylko tyle wystarcza, by go uspokoić. Jeden krótki pocałunek.
Newt lekko się wzdryga, ale pozwala się przytulić. Nie chce tego dłużej ciągnąć. Chce by to była jego ostatnia chwila. Nie chce znów oszaleć i co gorsza zrobić coś złego jego Tommy'emu. Dlatego postanawia jeszcze raz spróbować. Ma świadomość, że to dla niego trudne. Wie to, bo sam nie jest w stanie tego zrobić.
– Przepraszam Tommy, ja... Nie chciałem – odzywa się w końcu, mając nadzieję, że kiedyś mu wybaczy. – Naprawdę, proszę cię... Nie chcę więcej. Nie dam rady tego dłużej znieść...
– Wiem... – odpowiada cicho, głaszcząc go uspokajająco po włosach.
Thomas czuje, jak skostniałe palce chwytają go za dłoń i przystawiają sobie lufę pistoletu do skroni. Nie protestuje. Nie potrafi. Jedyne na co go stać w tym momencie, to wpatrywanie się pustym wzrokiem w niebieskie, bezchmurne niebo. Nie ma już siły walczyć z chorobą Newta ani chwili dłużej.
– Ja... Nigdy bym cię nie znienawidził. Wiesz, że kłamałem. Tommy, błagam cię... Jeżeli kiedykolwiek byłeś moim przyjacielem... Jeżeli kiedykolwiek mnie kochałeś...
Proszę, Tommy, proszę...
Te słowa zakorzeniają się głęboko w jego głowie. Nie ma już wpływu na to co robi. Jego drżący palec powoli się zsuwa i zatrzymuje na spuście.
Huk rozbrzmiewa w jego uszach, a krew brudzi mu twarz.
Zabił go.
On nie brzmiał jak Newt... Jego Newt zwyzywałby go od pikolonych smrodasów... Powiedziałby, że ma zluzować poślady i przestać się martwić. Zapewniłby, że wszystko będzie dobrze...
Bezwładne ciało w jego ramionach...
Nie mógł nic zrobić... Nie mógł patrzeć na jego cierpienie...
To mogło wyglądać inaczej...
Wcale nie. Nie mieli leku. Z każdym dniem byłoby z nim coraz gorzej. Każdego dnia powtarzałby, że go nienawidzi. Powtarzałby, że myśli tylko o sobie. Że go zawiódł...
To go nie usprawiedliwia. Nic nie było w stanie usprawiedliwić tego co zrobił. Ta cząstka Newta, która musiała z tym wszystkim walczyć prosiła go, by mu pomógł. A on...
Zabił go...
Zabił tę ostatnią cząstkę chłopaka, którego kochał nad życie...
***
Heja...
Jak podoba Wam się prolog? Trochę zedytowany, bo się nie zgadzał z paroma szczególikami.
I tak, wiem, że jest smutny... :<
Tradycyjnie, jeśli Ci się podobało, zapodaj gwiazdkę Drogi Czytelniku <3
Chętnie również przyjmę każdy uwagę, będzie mi bardzo miło ^^
Hope you enjoyed~
P.S. Jak widzicie, tym razem udało mi się zrobić jakąś przyzwoitą okładkę XD Ogólnie to... ten fanart jest taki piękny, a ja nie mam pojęcia kto jest jego autorem ;_; Znalazłam go jakimś cudem na Tumblrze i... No nie wiem. W razie czego, niech ta osoba wie, że ją kocham <3
A tu link do Tumblra, gdzie możecie znaleźć ten, oraz wiele innych przecudnych artów:
http://sonicadylmas.tumblr.com/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro