IV. Support
Tym razem wybiegłem z sali jako pierwszy, choć wcześniej nigdy mi się to nie zdarzało. Nie mogłem doczekać się spotkania z Minho i Newtem. Nim się obejrzałem, byłem już w szatni. Zostawiłem w swojej szafce zbędne podręczniki i schowałem do plecaka zeszyt z fizyki, by pouczyć się, a raczej poprzypominać sobie materiał na poniedziałkowy sprawdzian.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że tu jesteś, smrodasie – usłyszałem w momencie, gdy zamykałem szafkę i spojrzałem z nieukrywaną radością w stronę, z której dochodził dobrze znany mi głos.
– A ja nie mogę uwierzyć, że mnie poznałeś. Kto by pomyślał, że masz taką dobrą pamięć...
– No weź, pamięć zawsze miałem genialną, ktoś w końcu musiał robić te wszystkie mapy, co nie?
– W sumie racja – przyznałem i zarzuciłem torbę na ramię. Dopiero teraz się zorientowałem, że przecież Minho nie powinien być sam. – Gdzie jest Newt?
– Isaac... – poprawił mnie, a z tego poważnego tonu głosu wywnioskowałem, że jest to bardzo delikatny temat – ...musiał zostać na posiedzeniu Samorządu. Ostatnio cały czas zawalają go robotą. Powiedział, że mam cię przeprosić i że może innym razem.
Zmarszczyłem brwi i wgapiłem się w jakiś punkt na ścianie, za plecami Minho. Ta... "Ksywka" nie dawała mi spokoju. Po chwili znów na niego spojrzałem, tym razem z lekkim smutkiem w oczach. Musiałem się o tym wszystkim dowiedzieć, nieważne jak trudne by to było.
– "Isaac"?
Tym razem na twarzy mojego przyjaciela pojawiło się współczucie. Wiedział, co łączyło mnie z blondynem i jak bardzo przeżywałem jego stratę. Poklepał mnie po ramieniu i zaczął prowadzić w stronę wyjścia.
– Później ci o tym opowiem. Chodź, zjemy coś. Znam fajną knajpkę, gdzie posiłki w porównaniu z kuchnią Patelniaka, to ósmy cud świata.
Nie bardzo miałem ochotę odbiegać od tego tematu, jednak nie chciałem też, by moje pierwsze chwile z Minho, po tak długiej rozłące były naładowane negatywnymi emocjami. Może miał rację, na początku powinniśmy porozmawiać o czymś milszym.
– Wiesz, nie żebym miał coś przeciwko pokazywania się na mieście z kimś tak wspaniałym jak ty, ale w tę śnieżycę wolałbym raczej wrócić prosto do domu. Może do mnie wpadniesz i zamówimy jakąś pizzę?
Brunet od razu się rozchmurzył i bez wahania przystał na moją propozycję. Gdy opuściliśmy szkołę, zaklął pod nosem i nałożył na głowę kaptur. Wiatr był nieznośny. Żałowałem, że jak zwykle nie spojrzałem na prognozę pogody przed wyjściem i nie ubrałem się cieplej.
– Masz szczęście, że mam samochód.
Uniosłem jedną brew i uśmiechnąłem się do niego z wdzięcznością. Chłopak pociągnął mnie w stronę parkingu, byśmy po chwili wsiedli do czarnego Suzuki. Rozsiadłem się na ciemnym siedzeniu i strzepałem śnieg z ramion.
– Wiem, że mnie kochasz, nie musisz mi tego mówić – zażartowałem, widząc z jakim przerażeniem obserwuje, jak na tapicerce pojawiają się mokre plamy. Musiał naprawdę uwielbiać swoje auto.
Rzucił mi zażenowane spojrzenie, a ja nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem. Tak bardzo mi go brakowało. Zapięliśmy pasy i zacząłem nawigować go w stronę mojego domu.
– Stary... Jesteś pewien, że nie pomyliłeś dróg? – zapytał z wysoko uniesionymi brwiami, gdy minęliśmy się z śnieżnobiałym Rolls-Roycem, a ja pokiwałem głową.
– Taa, mieszkam w tamtym kremowym domku po prawej.
– Co?! – spojrzał na mnie jak na idiotę, a ja wzruszyłem ramionami. – Przecież to nie jest domek, to jest jakaś pikolona willa!
– A tam, przesadzasz. Poczekaj, otworzę ci bramę – zaproponowałem, łapiąc za klamkę, po czym wysiadłem z jego samochodu.
Pospiesznie naciągnąłem kołnierz mojego płaszcza, chcąc uchronić się przed mroźnym wiatrem. Przez moment zastanawiałem się nad kodem, jednak w końcu go sobie przypomniałem. Brama powoli rozsunęła się na boki, a Minho wjechał na podwórko, zostawiając za sobą ślady opon. Chwilę później wysiadł z auta i rozejrzał się dookoła. W końcu nie wytrzymałem i złapałem go za ramię.
– Chodź, bo zaraz zamarznę. Jeszcze będziesz miał okazję do podziwiania mojego podwórka – zażartowałem sarkastycznie i pociągnąłem go w stronę drzwi frontowych.
Gdy tylko weszliśmy do środka, odetchnąłem z ulgą. Mimo tych wszystkich wspomnień, w których słońce wręcz paliło nam skórę, naprawdę nienawidziłem zimy.
– Nareszcie...
Zdjąłem buty i powiesiłem płaszcz na wieszaku. To był pierwszy raz, gdy kogokolwiek do siebie zaprosiłem. Nie chciałem by ktoś wiedział, że mieszkam sobie w dzielnicy bogaczy. Ludzie uznaliby mnie za snoba.
– No nieźle – ocenił, przechadzając się po salonie. – Obrabowałeś bank i nikt cię nie złapał?
Czarnowłosy wyszczerzył się do mnie, po czym rozwalił się na kanapie. W sumie to cieszyłem się, że czuł się jak u siebie w domu.
– Wolałbym napad na bank, niż to – mruknąłem i usiadłem obok niego. – Wiesz, czasami mam pewnego rodzaju deja vu. W tamtym życiu też nie znałem swoich rodziców.
– Niby tak, ale wiesz... Tutaj przynajmniej żyją – zmarszczył brwi i przeczesał swoje włosy palcami.
Miał rację. Teraz przynajmniej ich miałem. Jacykolwiek by nie byli, gdy czegoś potrzebowałem, to od razu mi pomagali. Wspierali mnie też w rozwoju. Nie miałem więc co narzekać, koniec końców te życie było rajem w porównaniu do tego poprzedniego.
– To zamawiamy tę pizzę? – przypomniałem i zaśmiałem się, gdy na te słowo, niczym za dotknięciem magicznej różdżki, zaświeciły mu się oczy. – Jaką lubisz?
Przez głowę przemknęła mi myśl, że gdybym zapytał o to samo w trakcie wędrówki przez pogorzelisko, spojrzałby na mnie jak na kretyna i upewniłby się, czy mózg mi się nie przegrzał. Jednak to była inna rzeczywistość. Tutaj to było całkowicie normalne.
– Pizza... Kocham ją w każdej postaci o każdej porze... Możesz wziąć pepperoni.
– Ogay – skinąłem głową rozbawiony, widząc tę błogą minę i wyjąłem laptopa, by poszukać jakiejś dobrej pizzerii. Na ten moment zapadła między nami cisza, jednak nikomu to nie przeszkadzało. Pospiesznie zamówiłem dwie duże pizze z sosami i dwulitrową colą.
– Dobra... To od czego mam zacząć? – zapytał, gdy odłożyłem urządzenie na bok i odciszyłem dźwięki w telefonie. Dostawca zadzwoni, gdy będzie pod domem.
– Najlepiej od początku – chciałem mieć wreszcie za sobą te wszystkie trudne rozmowy. Nie starałem się nawet ukrywać, jak bardzo chciałem w końcu dowiedzieć się wszystkiego o Newcie. – Możesz na przykład powiedzieć mi czemu byłeś taki spięty, gdy Newt do nas dołączył. Coś się stało?
– Nie byłem spięty. Po prostu trochę się bałem, że chlapniesz coś głupiego czy coś, co mogłoby być dla niego dziwne. Wiesz, razem z paroma innymi sztamakami stwierdziliśmy, że lepiej mu tego nie przypominać.
– Czyli naprawdę niczego nie pamięta – westchnąłem, nie ukrywając smutku. – Tak też myślałem. Nie musisz się przejmować, musiałbym być kompletnym idiotą, by świadomie cokolwiek mu przypomnieć. Zauważyłem, że mało kto ma te wspomnienia.
Po tych słowach wlepiłem wzrok w swoje dłonie i zacząłem bawić się palcami. Nie mogłem cały czas się oszukiwać, że to nic. Bolało mnie, że zapomniał o tym wszystkim co mu mówiłem. Że zapomniał o tym co kiedyś nas łączyło. Żałowałem, że nie mogłem go przeprosić za te wszystkie krzywdy, które mu wyrządziłem. Przecież to przeze mnie cierpiał w swoich ostatnich dniach życia.
– Ale to nic – zwróciłem się znów do niego, zanim zdążył mi przerwać. – Najważniejsze, że znów możemy być przyjaciółmi jak dawniej. Tyle, że... Naprawdę nie mam pojęcia jak przyzwyczaję się do "Isaaca".
– No wiem. Mi też było ciężko, gdy sobie przypomniałem. Jego ówczesne imię non stop pchało mi się na język. Purwa... Jacy rodzice nazywają swoje dziecko "Isaac" – zaśmiał się pocieszająco, lekko rozluźniając atmosferę. – W każdym razie... On jest taki sam, Thomas. Nie masz czym się martwić. Zakręć się wokół niego parę razy czy coś. Oczarujesz chłopaka i znów będziecie szczęśliwym małżeństwem. Jak chcesz, możemy nawet wziąć mój samochód i uciekniemy na parę dni do Vegas, to się pobierzecie.
Uśmiechnąłem się na jego słowa, mimo całej goryczy rozlewającej się w moim sercu. Minho nie miał pojęcia, jak zginął nasz przyjaciel. Nigdy nie powiedziałem mu o tym, co zrobiłem. Oprócz tego... Newt tyle razy mnie odtrącał. Mówił, że mnie nie znosi... |A co jeśli w tym życiu nie będzie chciał się do mnie zbliżyć?
Nie wiem, czy dam radę się z tym pogodzić...
– Hej, Thomas... Wszystko w porządku?
Bez wahania pokiwałem głową i spojrzałem przed siebie. Chciałem mu wszystko wyznać, ale nie wiedziałem jak. Poza tym dopiero co go odzyskałem, nie mogłem tego wszystkiego tak po prostu zepsuć. Nie chciałem, by postrzegał mnie jako mordercę.
– Tak... Zastanawiałem się tylko nad jednym – w tym momencie przypomniałem sobie o czymś bardzo istotnym. – Dlaczego New... Isaac kuleje? Błagam... Powiedz, że nie chciał zrobić sobie krzywdy.
Spojrzałem mu głęboko w oczy, choćbym chciał się upewnić, że mój przyjaciel mnie nie okłamie.
– Wylaksuj stary – mówiąc to, położył mi rękę na ramieniu. Dobrze wiedział, że ten gest wystarczy bym był spokojniejszy. – Wiem czego się boisz. Nie ma mowy, by znowu nas zostawił, rozumiesz?
Skinąłem powoli głową, a chłopak westchnął i ułożył się wygodniej na sofie
– To był wypadek – kontynuował. – Biegł przed siebie i wpadł pod koła... Tłumaczył mi później, że był wściekły na rodziców i chciał od nich uciec.
Na tę wiadomość odrobinę się wyluzowałem. Nie chciał wtedy popełnić samobójstwa.
Historia lubi się powtarzać, Thomas.
Nie ma mowy. Nie tym razem.
Ta historia nie ma prawa się powtórzyć.
***
Heja! ^^
Przepraszam, że nie dodałam wczoraj rozdziału... Szalone dni ;)
W ramach rekompensaty, dzisiejszy rozdział ma Aż 1271 słów~!
Mam nadzieję, że się Wam podobało ;D
Dzięki za gwiazdki i komentarze ;P
Update 17/04/2022: no troszeczkę słów doszło, bo jest ich teraz aż 1564 ;) Powolutku do przodu, mam nadzieję, że uda mi się dodać ostatni rozdział jeszcze przed wakacjami, także stay tuned ;]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro