Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część 9 - Konsekwencje

Sobotni poranek od dawna był ulubioną porą Róży. Był to czas, który mogła poświęcić na swoje babskie sprawy, bez narażania się na dobrotliwe drwiny Romana. Wykorzystywała więc go na aromatyczne kąpiele, maseczki o podejrzanych kolorach i wszelkie inne zabiegi upiększające, na które tylko przyszła jej ochota.

Roman postanowił wyjść pacjentom naprzeciw i otworzyć swoją klinikę również w sobotę, rozumiał bowiem jak ciężko czasem wybrać się do dentysty, kiedy się jest zapracowanym obywatelem. Wraz ze swoim wspólnikiem i dobrym przyjacielem Adamem wzięli na siebie ciężar tym dyżurów, ale robili to z chęcią. Leczenie zębów mieszkańców Granina było ich życiową misją. A Róża ani myślała się skarżyć, praca męża dała jej samej prestiż oraz kontakty, dzięki czemu mogła rozwinąć własne pasje i zająć się odnawianiem starych mieszkań. Poza tym dobrze było mieć trochę czasu tylko dla siebie. Kiedy żyje się w małżeństwie tyle lat, te kilka chwil samotności są doprawdy jak powiew świeżego, wiosennego powietrza.

Róża właśnie wzięła aromatyczną kąpiel, zmyła z twarzy oliwkowozieloną maseczkę przeciwzmarszczkową i wracała do sypialni, by włożyć śliczną jedwabną sukienkę w kolorze śmietanki. Kochała naturalne tkaniny, zwłaszcza jedwab, był idealny na lato, chłodny, lekki i niesamowicie zmysłowy.

W głowie już układała plan na resztę poranka. Najpierw kawa, czarna jak sam szatan, potem trzeba będzie zrobić śniadanie, może Matylda już wstanie, to zjedzą razem? Wyszła na korytarz. Była już przy schodach, gdy spostrzegła, że drzwi pokoju córki są uchylone.

„Pewnie też już się obudziła" — pomyślała. — „Zajrzę i zapytam, na co miałaby ochotę".

Nie zdążyła ich otworzyć. Ledwo dotknęła klamki, kiedy zrozumiała, że albo dzieje się coś okropnego, albo po prostu jeszcze się nie obudziła i śni się jej jakiś koszmar. Intuicyjnie odskoczyła o krok do tyłu, cofając dłoń, jakby się sparzyła.

W pokoju był jakiś półnagi mężczyzna! I to jaki!

„Kłaki to ma dłuższe niż Matylda. O mój Boże! Brodę ma chyba prawie tak samo długą! Jak jakiś dziad!" — Serce łomotało jej w piersi, jakby chciało zaraz wyskoczyć. Nie wiedziała, co robić, miała ochotę wpaść do pokoju jak jakaś furia, ale nogi przyrosły jej do podłogi, stała więc dalej za przymkniętymi drzwiami, ciągle przez nikogo niezauważona.

Mężczyzna pochylił się jeszcze nad Matyldą, pocałował w czoło i podniósł swoją koszulkę, która najwyraźniej zaplątała się między poduszkami. W głowie Róży eksplodowały myśli. Uznała, że zupełnie nie ma ochoty na konfrontację z tą bestią. Naprawdę bliżej mu do zwierzęcia niż do człowieka. Niski, krępy, szeroka klatka piersiowa, napęczniałe bicepsy i wszystko tak samo kudłate. Pełna oburzenia wycofała się cicho do swojej sypialni naprzeciwko i ciężko oparła się o drzwi.

Nigdy, w najgorszych koszmarach nie spodziewała się podobnej historii we własnym domu. Była zszokowana i rozczarowana. Odczekała kilka minut, a potem jeszcze kilka — by mieć absolutną pewność, że intruz opuścił dom, a potem sztywnym krokiem zeszła do kuchni.

„To by było na tyle, jeśli chodzi o sobotni relaks" — pomyślała gorzko.

Kiedy Matylda w końcu zeszła do kuchni było już południe. Róża kroiła właśnie warzywa na sałatkę, na widok córki nóż omsknął się jej w dłoni i mało brakowało, a zniszczyłaby sobie świeży manicure.

— Dzień dobry mamo — dziewczyna zlustrowała wzrokiem kuchenny blat — Wypiję tylko herbatę i ci pomogę. Obrać ziemniaki? — zapytała.

„Co za tupet! Zachowywać się jakby nic się nie stało!" — pomyślała Róża.

Dziewczyna stanęła tuż obok, włączyła elektryczny czajnik.

„Oczywiście musiała wyjąć kubek, który kupiłam jej wczorajszego popołudnia. A taka była z niej wtedy dumna!" — zżymała się dalej w duchu.

— „Uczę cudze dzieci, a jaka jest twoja super moc?" — Matylda przeczytała napis na porcelanowym cacku i się roześmiała. — Dziękuję mamo, jest świetny. — Chciała pocałować ją w policzek, ale kobieta się odsunęła.

— Stało się coś? — zapytała zdziwiona.

„Czemu się tu dziwić? Dobra, kawa na ławę".

— Owszem, stało się. Widziałam dziś rano mężczyznę w twoim pokoju. — Twarz Róży wykrzywiła się w nieładnym grymasie.

Matylda spojrzała na nią, zaskoczona, a zaraz potem zrobiła się czerwona jak gaśnica pożarowa.

Matka oparła dłonie na biodrach w wojowniczej pozie i spojrzała oskarżycielsko.

— Nie tak cię z ojcem wychowaliśmy!

— Mamo, to wszystko nie tak, wypiłam trochę za dużo i po prostu odprowadził mnie do domu. Zagadaliśmy się i musieliśmy najwyraźniej zasnąć. To tylko kolega. — Im dłużej mówiła, tym grymas wściekłości na twarzy matki się powiększał.

— Kłamiesz! Tego już za wiele! Co się z tobą stało, dziewczyno! Nie poznaję cię! — krzyczała. — Nie rób ze mnie idiotki! Ubierał się, kiedy go widziałam! Nie wmówisz mi, że taki typ jak on siedzi nagi z dziewczyną i trzyma ją za rączkę! I w dodatku tak spokojnie mówisz, że za dużo wypiłaś! Naprawdę, dziewczyno, dobrze wiesz, że tutaj nie godzimy się na pijaństwo! Ostrzegam, jeszcze jeden wyskok i radź sobie sama! Nie będziemy w tym domu tolerować takiego prowadzenia się! — zacisnęła pobladłe usta w wąską kreskę.

Spojrzała na deskę do krojenia.

„Niech dziewuszysko samo szykuje ten obiad! Nie mogę teraz na nią patrzeć" — pomyślała, po czym bez słowa opuściła kuchnię.

Matylda, jak skamieniała wpatrywała się w jeden punkt za oknem. Serce waliło jej gwałtownie. Obudziła się z niecodziennym ostatnio uczuciem spokoju i nadziei, mimo że z minionej nocy pamiętała niewiele. Miała za to bardzo ekscytujący sen, z rodzaju tych, o których się raczej nie opowiada. A teraz mama uświadomiła jej, że to wcale nie był sen! A to zmieniało postać rzeczy, oj zmieniało!

Zalała herbatę i usiadła przy stole. Zadrżała na samą myśl o tym, jaki ostracyzm ze strony rodziców ją teraz czeka. To, że została właśnie sama z przygotowaniem obiadu na głowie, było naprawdę jej najmniejszym zmartwieniem...

Na szacunek trzeba zapracować, a raz stracony bywa nie do odzyskania. Ona na swój pracowała bardzo ciężko całymi latami wyrzeczeń i samokontroli. A teraz wszystko zniszczyła! Poczuła, że robi jej się ciężko na duszy. Dlaczego tak łatwo jest wszystko zepsuć?

Kiedy już uporała się z obiadem, powlokła się do swojego pokoju i wyciągnęła spod materaca zeszyt. Psycholog poradził jej prowadzić pamiętnik, ale nie potrafiła pisać o tym, co się stało. Jedyne, co barwiło te kartki, to kilka urwanych, niejasnych zdań, coś na kształt wierszy i plamy łez. Teraz nabrała ochoty, by zapisać tam, że jest kompletnie beznadziejna.

Usiadła przy biurku, ale zamiast po długopis, sięgnęła po telefon, mrugający do niej diodą.

Barbi: Przyjdź dziś do mnie. Koniecznie! Jestem w domu cały dzień, wpadaj, jak tylko będziesz miała wolną chwilę.

Zeszyt wrócił do swojej kryjówki pod materacem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro